Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 23.02-01.03.2009 r.

• Ludzie uważają, że to koniec świata, gdzie wrony zawracają i diabeł mówi dobranoc, a Fiszer, że mu tu dobrze i nigdzie się stąd nie ruszy. Tylko zimą jest ciężko, ale nawet jak śniegu nasypie po pas, to Straż Graniczna chleb śnieżnym skuterem dowiezie. Wyjeżdżamy z placówki SG w Huwnikach. Cel – wysunięte najbardziej na południowy wschód domostwa, ostatnie w powiecie przemyskim. Dalej są tylko lasy i granica państwa, a od kilku lat Unii. Kierowca terenowego land-rovera jedzie ostrożnie, bo na lodowych muldach zalegających na szosie nie ma zmiłuj się. Za Makową skręcamy ostro w lewo, na leśną drogę, którą, jak widać, odśnieża się w ostatniej kolejności. Mijamy leśniczówkę, potem resztki po pegeerze w Leszczynach, gdzie w kilku odrapanych blokach jeszcze mieszkają jego byli pracownicy. Z turystycznej mapy wynika, że dalej nie ma już nic, żadnych śladów życia. Jednak w oddali widać dym z komina samotnego domu, stojącego pod lasem. Zatrzymujemy się przed furtką. Szczekanie psa wywołuje gospodarza, który wychodzi i wita się z funkcjonariuszami jak ze starymi znajomymi. Postawny mężczyzna około sześćdziesiątki przedstawia się: – Fiszer jestem. Ze dwadzieścia lat tu już żyję. Przedtem mieszkałem w Birczy, a jeszcze przedtem w Warszawie, ale tam już nigdy bym nie wrócił. Teraz jestem na emeryturze i tu mi dobrze. Fakt, że odludzie, ale za to spokój, a latem jak pięknie dookoła. Najbliższy sklep jest w Makowej. Sześć kilometrów stąd. Wystarczy raz na tydzień najpotrzebniejsze zakupy zrobić, resztę wszystko mam z gospodarstwa i działki, więc co mi więcej potrzeba. Fakt, że czasem zimą jest ciężko, ale nawet jak śniegu nasypie po pas, to wtedy Straż Graniczna chleb skuterem przywiezie. Zresztą nie tylko chleb, bo jak trzeba nie daj Boże do lekarza albo w jakiejś innej sprawie, to zawsze pomogą, tak jak Hładii, którą do szpitala trzeba było przetransportować. 78-letnia Czesława Hładia mieszka jeszcze dalej niż Fiszer. Kiedyś za Leszczynami zaczynała się dość duża wioska Suponik, po której dzisiaj zostały tylko zdziczałe sady i ledwo widoczne spod śniegu resztki opuszczonych gospodarstw. Prawdopodobnie ostatnim jeszcze zamieszkałym jest gospodarstwo Hładii. Droga zasypana po kolana, ale land-rover jakoś daje sobie radę. Dopiero za strumykiem, na ostrym podjeździe prowadzącym do gospodarstwa na górce, napęd na cztery koła nie wystarcza i trzeba ratować się wyciągarką. Nad kominem nie unosi się dym, nie widać też świeżych śladów na śniegu. To znaczy, że Czesława nie wróciła jeszcze ze szpitala, do którego trafiła, kiedy pośliznęła się, upadła i uszkodziła kręgosłup. Wracamy.
– Oczywiście naszym podstawowym obowiązkiem jest ochrona czternastokilometrowego odcinka granicy, za który odpowiada placówka SG w Huwnikach – mówi zastępca komendanta placówki mjr SG Mirosław Wnuk. – To trudny, zalesiony i mało zamieszkały teren, z kiepskimi drogami, które w zimie często są nieprzejezdne. Ponieważ tylko my dysponujemy środkami transportu, przystosowanymi do każdych warunków, często pomagamy tutejszym mieszkańcom. Po obfitych opadach, jeszcze nim odśnieżą drogi, nasi funkcjonariusze skuterami śnieżnymi dowożą im chleb. Zdarzało się, że w nagłych przypadkach, jak poród czy ciężka choroba, podwozimy potrzebujących do karetki, która nie miałaby szansy dotrzeć na miejsce. W tamtym roku funkcjonariusze uratowali kobietę, która z powodu krwotoku z nogi mogłaby się wykrwawić w rowie przy bocznej drodze – wylicza. Trudno się więc dziwić, że ludzie w tych okolicach mówią, że najbardziej można liczyć na Straż Graniczną. (Życie Podkarpackie)

Reklama