Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 06.09-12.09.2010 r.

• Szeginie. W ostatnim przed granicą sklepie pusto. Sprzedawczyni nudzi się i pewnie wspomina czasy, kiedy przez całą dobę kłębił się tu tłum ludzi i zewsząd słychać było charakterystyczny trzask taśmy, którą mrówki przylepiały do ciała paczki papierosów. Od grudnia ubiegłego roku można przenieść tylko dwie paczki, więc obroty spadły i ruch jest niewielki. Stąd do polskiej granicy jest około ośmiuset metrów. Normalnie taką odległość można spacerkiem pokonać w piętnaście minut. Zobaczymy, jak będzie dzisiaj. W bramce prowadzącej do przejścia granicznego mija się dwóch Polaków. – Kto tam dzisiaj jest? – pyta jeden. – Otto, ale nie jest źle – odpowiada drugi. Dla wtajemniczonych, którzy chodzą na granicę, to ważna informacja. Jest kilka minut po ósmej, ale ruch w kierunku Polski niewielki. Przed ukraińskim pawilonem odpraw w kolejce karnie stoi około dwudziestu osób. Celnicy nie sprawdzają, więc odprawa idzie sprawnie. Paszport do okienka, pieczątka, „diakuju” – i można iść dalej. Z daleka widać panoramę Przemyśla, to prawie tak jakby już się było w domu. Teraz chodnik ogrodzony trzymetrowym płotem zwęża się. Nagle zza zakrętu widać tłum ludzi szczelnie wypełniający przestrzeń pomiędzy ogrodzeniem. Stąd jeszcze nie widać polskiego pawilonu. Teraz zaczyna się najtrudniejszy etap podróży do kraju. Ludzie tłoczą się i drepcząc, starają się powoli wcisnąć w tłum. Byle bliżej bramki, za którą już jest Polska. Jakiś starszy mężczyzna „pod krawatem” usiłuje zaprowadzić porządek, na co rosły młodzieniec otwartą dłonią chwyta go za twarz i wpycha w tłum. Tu liczy się bezczelność, spryt i siła. Jakaś babcia potyka się o metalowe pręty podtrzymujące ogrodzenie. Rośnie napór tłumu, a wraz z nim złość i agresja. – Przepuście mnie. Ja z dzieckiem – bezskutecznie woła młoda kobieta. Co kilkanaście minut tłum przesuwa się metr do przodu. Wreszcie ostatni odcinek leja – bo tak ludzie nazywają ten kawałek granicznej infrastruktury. Teraz jest najtrudniej. – Niech to szlag trafi. Zupełnie jak bydło – komentuje ktoś. – Nie narzekaj człowieku, bo i tak dobrze, że dzisiaj nie pada – pociesza go ktoś inny. Przy solidnej bramce dwie funkcjonariuszki Straży Granicznej walczą z napierającym tłumem. Ktoś krzyczy, że potrzebuje do toalety. Funkcjonariuszka bierze od niego paszport i uchyla bramkę, co z miejsca próbuje wykorzystać paru cwaniaków. Zasada jest taka, że co kilka minut funkcjonariusze robią zapusk, czyli wpuszczają za bramkę kilkanaście osób, które czekają przed wejściem do pawilonu odpraw. Jednak i tu, choć nie ma już takiej potrzeby, ludzie pchają się jeden przez drugiego, żeby tylko być jak najbliżej drzwi. Wreszcie drzwi automatycznie otwierają się i teraz trzeba czekać, aż zapali się zielone światło i uruchomi kołowrotek przepuszczający po jednej osobie. Wprawdzie podróżni z większym bagażem mają problem, żeby się w nim zmieścić, ale po doświadczeniach w leju to już pestka. Wchodzimy w zupełnie inny świat. W sali odpraw nikt się na nikogo nie pcha, nikt nie krzyczy. Podróżni karnie, pojedynczo, podchodzą do stanowiska celnika. Pełna kultura. Kontrola bagaży trwa niecałą minutę. Potem kilkanaście sekund kontrola paszportowa i z ogromnym uczuciem ulgi można wejść na terytorium Unii. 800 metrów udało się pokonać w dwie i pół godziny. Kiedy zaczynała się modernizacja przejścia pieszego, mówiło się, że będzie ono nowoczesne, na miarę dwudziestego pierwszego wieku, robione z myślą o Euro 2012. Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze. Powodów jest kilka. Projektujący nowy pawilon prawdopodobnie kierowali się doświadczeniami z ubiegłych lat, kiedy to na przejściu pieszym odprawiano głównie Polaków (mieszkańców Przemyśla i okolic), którzy nosili z Ukrainy papierosy i alkohol. Dzisiaj, po zmianach przepisów celnych i wprowadzeniu małego ruchu granicznego, ponad 60 procent podróżnych to Ukraińcy wybierający się do Polski na drobne zakupy. Średnio na dobę przechodzi tamtędy około 2 tysięcy osób, więc łatwo wyliczyć, że odprawa jednej osoby trwa niecałą minutę. Przy trzech stanowiskach celnych i dwóch paszportowych szybciej już chyba się nie da. Największy problem to warunki, w jakich czekają podróżni. W planach było, że pawilon polski przylegający do granicy będzie sąsiadował z pawilonem ukraińskim, co zlikwidowałoby efekt leja. Niestety strona ukraińska wycofała się z tego i ich pawilon powstaje w dość sporej odległości od linii granicznej, więc podróżni muszą czekać na odprawę pod gołym niebem, w miejscu gdzie nikt nie pilnuje porządku, gdyż nasi funkcjonariusze nie mogą interweniować na terytorium Ukrainy. Aby choć trochę to poprawić, jeszcze w tym roku przy polskim pawilonie zostanie wybudowane zadaszenie i przerobione będą stanowiska celne. Dobrze by było, żeby również strona ukraińska zadbała o poprawę infrastruktury na tym odcinku i koniecznie wprowadziła tam stałe służby. Ostatecznie jest to jedyne przejście piesze na wschodniej granicy unijnej, a to do czegoś zobowiązuje. (Życie Podkarpackie)

Reklama