Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 30.11-06.12.2009 r.

• Samochód zatrzymuje się przy wylocie dróżki prowadzącej do pieszego przejścia granicznego i nikt do niego nie podchodzi, a jeszcze rok temu w jednej sekundzie byłby oblepiony przez handlujących wódką i papierosami. Piątek, przedpołudnie. W Centrum Handlowym „Granica” czynnych jest tylko kilka sklepów spożywczych. Do jednego z nich, zupełnie pustego, ostrożnie zagląda czarny pies. – Poszedł!- krzyczy zza lady młoda ekspedientka. Pies idzie dalej szukać szczęścia, a dziewczyna wraca do rozwiązywania krzyżówki. Przez następną godzinę nic się nie dzieje. Obok jest podobnie. Nikt nie interesuje się kocami w tygrysy rozwieszonymi przed innym sklepikiem. Przed hurtowniami nie widać dostawczych aut. Bary pozamykane. W Centrum jest dziewięćdziesiąt pięć punktów do dyspozycji handlowców. Prawie dwie trzecie stoi puste. Do pozostałych w ciągu dnia zachodzi kilkunastu klientów. Z dwudziestu sklepów mięsnych zostało się tylko sześć. Padaczka i bryndza – tłumaczy jegomość w zużytej skórze i zataczając ręką dookoła, dodaje – jeszcze dziesięć lat temu wszystko żyło. Bary czynne były na okrągło i zawsze byli klienci. A dzisiaj nawet czarni (funkcjonariusze Straży Granicznej i Izby Celnej – przyp. JS) rzadko tu zaglądają. Kiedyś, jak robili nalot, to barmanki w pośpiechu chowały fajki do lodówek, pomiędzy kurczaki. Ukraińcy z gorzałą wiali w krzaki i zawsze coś się działo. Teraz to nawet nie byłoby, kogo łapać. W Medyce przygraniczny interes zaczął się kręcić na początku lat dziewięćdziesiątych. Najpierw przy drodze pojawiły się budy i przyczepy campingowe, w których działały kantory i prymitywne bary obsługujące kierowców czekających w kilometrowych kolejkach. Kiedy w 1998 roku otwarte zostało piesze przejście, ruszyły polsko-ukraińskie mrówki, a mieszkańcy przygranicznych miejscowości z obu stron granicy zaczęli przechodzić na drugą stronę na zakupy. Błyskawicznie powstawały nowe bary, sklepy i minihurtownie. Już nie wystarczała byle jaka buda. Handel zaczął się cywilizować. Wtedy też powstało Centrum Handlowe „Granica” z niezłym zapleczem i infrastrukturą. Drobni przedsiębiorcy dzierżawili teren od G’gminy i zakładali interesy. W okresie największego boomu legalnie pracowało tu około tysiąca osób, a nie jest tajemnicą, że kilka a może nawet kilkanaście kolejnych tysięcy żyło z tzw. szarej strefy, czyli przemytu. Już poza terenem Centrum, wzdłuż drogi u wylotu przejścia pieszego z kilkudziesięciu punktów handlowych otwarte są tylko dwa. Na chodniku kilka staruszek drepcze tam i z powrotem, szukając chętnych na papierosy, piwo albo wódkę. Tylko że chętnych jakoś nie widać. Na busa do miasta trzeba czekać, aż się zbierze komplet pasażerów. Czasem ponad godzinę. – Kiedyś szesnaście busów kursowało non stop przez całą dobę, a teraz jeździ sześć i to rzadko – mówi kierowca jednego z nich. To przez Schengen szlag trafił wszystko. W grudniu będzie rok, jak można wnieść tylko dwie paczuszki papierosów, a taka babinka na dwóch paczkach zarobi raptem cztery złote i co ona za to kupi. Ci, co mają większe pieniądze, jeżdżą kupować do Przemyśla. Gdyby choć po jednym kartonie pozwolili przenieść, to już Ukraińcom opłacałoby się tu przychodzić i na pewno zarobione pieniądze zostawialiby w tutejszych sklepach. Do grupy oczekujących na odjazd busa podchodzi staruszka i łamanym polskim namawia, żeby kupić od niej piwo. – Weźcie, tylko trzy flaszki mi zostało. Po trzy złote. Jak kupicie, to już będę mogła do swoich wrócić – prosi. Kupujemy, a zadowolona kobiecina omija leżącego na ścieżce pasa i dziarsko maszeruje w kierunku przejścia granicznego. Pewnie jutro znowu przyniesie kilka flaszek piwa i dwie paczki papierosów, ale nawet ona i kilkadziesiąt jej podobnych staruszek nie ożywi Centrum i okolicznego handlu, w który wiele osób sporo zainwestowało. (Życie Podkarpackie)

Reklama