Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 16.02-22.02.2009 r.

• - Jesteśmy przeszczęśliwi! Niemieccy lekarze dali nam gwarancję, że Maks stanie na nogi i będzie poruszał rączkami! - na rozentuzjazmowanych twarzach rodziców półtorarocznego Maksymiliana Macha pojawia się uśmiech, a w oczach łzy. – Warunek jest jeden: musimy z nim intensywnie ćwiczyć i go rehabilitować – dodała pani Joanna Mach. Trzy dni po I Charytatywnym Halowym Turnieju Piłki Nożnej organizowanym przez naszą redakcję i Fundację Życia Podkarpackiego „Podaruj Dzieciom Radość”, podczas którego zbieraliśmy pieniądze na pomoc Maksowi, rodzina Machów wyjechała do Kliniki Ortopedycznej w Aschau. Od 4 do 6 lutego, pod okiem wybitnego specjalisty od leczenia artrogrypozy prof. dr. Steffana Mehlera, Maksiu przeszedł kompleksowe badania. – Jesteśmy zachwyceni przyjęciem i traktowaniem. Wszystko, krok po kroku, nam wyjaśnili. Oprowadzili nas po klinice. Czuliśmy się tam naprawdę ważni. Tak, ważni! Po badaniach okazało się, że Maks będzie musiał na początek przejść dwie operacje – bioder i nóżki. Podczas tej pierwszej przecinać mu będą ścięgna i przedłużać mięśnie, podobnie w przypadku nóżki. Druga kończyna jest już gotowa do włożenia ortezy. Operacja odbędzie się w czerwcu. Będziemy tam przez co najmniej cztery tygodnie. Potem Maks ma stanąć już w ortezie. Przy okazji będziemy się uczyć, jak postępować z jego rączkami. Lekarze trochę się dziwili, że do tej pory Maks nie miał zrobionych bioder. W przeciwieństwie do tego, co mówili i kazali nam w Krakowie, w żadnym wypadku nie kazali prostować synowi nóżek – tłumaczy pani Joanna. To wszystko ma sprawić – tak przynajmniej gwarantują niemieccy lekarze, a muszą wiedzieć co mówią, gdyż podobnych operacji przeprowadzili już kilkaset – że Maks powoli zacznie stawiać pierwsze kroki! Państwo Machowie mają jednak kolejne zmartwienie. Muszą dostarczyć do Niemiec dokumenty z Narodowego Funduszu Zdrowia, który w części powinien zrefundować koszty leczenia. – Lekarz z kliniki z Krakowa, który do tej pory opiekował się Maksiem, powiedział nam, że jeśli w Aschau obiecają nam leczenie, to on nam wypisze te dokumenty. Pojechaliśmy tam 9 lutego. Rano pan doktor miał dobry humor i powiedział, że nam wypisze potrzebne dokumenty. Kazał jednak czekać. Czekaliśmy pięć godzin. Gdy weszliśmy do gabinetu, humor miał już znacznie gorszy i powiedział, że dokumentów nie wypisze. Zapytał tylko, czy Maksiu już zaczyna stawiać pierwsze kroki. Zgłupieliśmy. Na samym końcu kazał przyjechać jeszcze raz, 19 lutego. Pojedziemy. Pojedziemy z Maksem, bo tak kazał pan doktor – zapewnia ojciec Maksia pan Marcin. Państwo Machowie zdecydowali, że ufać będą już tylko i wyłącznie lekarzom z Aschau. Ich wizyta w Krakowie 19 lutego będzie ostatnią. – Z przykrością musimy stwierdzić, że ten lekarz z Krakowa nie bardzo interesuje się naszym synkiem. Teraz, po wizycie w Aschau, przejrzeliśmy na oczy. Nasze dwuletnie podróże do Krakowa i z powrotem poszły na marne. Przyjeżdżaliśmy, czekaliśmy w kolejkach, pan doktor dotknął nóżki Maksia i kazał przyjechać za miesiąc. Za wszystko oczywiście trzeba było płacić. A na końcu powiedział nam, że i tak na wszystko jest już za późno – dodała pani Joanna. Okazuje się, na szczęście, że na nic nie jest jeszcze za późno! Dzięki wielkiej determinacji rodziny Maksymiliana i pomocy ludzi wielkiego serca Maks będzie chodził! I to będzie największa nagroda dla wszystkich. (Życie Podkarpackie)

Reklama