Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 07.03-13.03.2016 r.

• - Nie miałyśmy znikąd pomocy - skarżą się założycielki spółdzielni socjalnej. - Kiedy zaczynałyśmy zapewniano nas, że możemy liczyć na wszelką pomoc i poradę - mówią dziś rozgoryczone Małgorzata Jaszewska i Marta Roman ze Spółdzielni Socjalnej „Senior” w Przemyślu. - Tymczasem nikt nam nie chciał pomóc i wręcz nas unikano! - podkreślają kobiety. - Dziś musimy zakończyć naszą działalność, bo po prostu nie mamy z czego jej prowadzić. Ale żal nam naszych seniorów! Dokąd oni pójdą, gdzie będą spędzać czas, gdy tego miejsca zabraknie? - pytają. Około 2,5 roku temu dawne pracownice biurowe będące wówczas bezrobotne wpadły na pomysł założenia spółdzielni socjalnej. Tego rodzaju aktywizacja bezrobotnych była wówczas na czasie i popierała ją mocno podległa miastu Przemyska Agencja Rozwoju Regionalnego. Panie chciały, by ich spółdzielnia świadczyła usługi dla seniorów. - To miało być takie miejsce, gdzie osoby starsze mogą przyjść, napić się herbaty czy soku i zjeść smaczny i tani posiłek - opowiadają M. Jaszewska i M. Roman. W biznesie żadna z pań doświadczenia nie miała, nawet w malutkim, ale przecież: - w PARR zapewniali, że we wszystkim nam pomogą! - podkreślają obie kobiety. Zaczęło się od napisania przez pracownika PARR biznesplanu. Panie oczekiwane dotacje dostały, od miasta wynajęły niewielki lokal na Piłsudskiego i rozpoczęły działalność spółdzielni. Szybko jednak okazało się, że biznesplan był, delikatnie mówiąc, „z sufitu”. - Zakładał, że nasi seniorzy będą płacili za samo przebywanie u nas, a to zupełnie niewykonalne - zauważa Małgorzata Jaszewska. - To są osoby niezamożne - dodaje. Seniorzy klienci spółdzielni chętnie jednak jadali w tym miejscu, bo było domowo, smacznie i bardzo tanio, około 7 złotych za posiłek. Część z nich przestała już w zasadzie gotować w domu, bo drożej to wychodziło dla jednej osoby, a i zakupy dźwigać trzeba. Tymczasem założycielki spółdzielni „Senior” nie tylko nie zarabiały na tej działalności, a jeszcze dokładały do niej z prywatnych pieniędzy, nadszarpując w ten sposób swe domowe budżety. - Chodziłyśmy do urzędników i w PARR, i w magistracie - wspominają. - Prosiłyśmy, by ktoś nam pomógł wyjść z tego impasu, ale kończyło się na obietnicach - dodają. W końcu postanowiły, że ze swoim smacznym i tanim jedzeniem „wyjdą na miasto”, to znaczy zaczną sprzedawać je nie tylko odwiedzającym spółdzielnianą świetlicę seniorom. Szło całkiem dobrze, ale panie zdały sobie sprawę, ze nie czynią zadość wymaganiom sanepidu. - Inne są przepisy dla takiej działalności jak tylko ta wcześniejsza, inne gdy z jedzeniem „wychodzi się na miasto” - tłumaczą. Tyle, że aby uszanować sanepidowskie przepisy musiałyby zainwestować około 15 tysięcy złotych w stworzenie tzw. brudnej kuchni. Pomieszczenie jest, ale kompletnie do tego nieprzystosowane, stąd tak wysoki szacowany koszt tej inwestycji. - Nas na to zwyczajnie nie stać - wyznają smutno założycielki spółdzielni „Senior”. - Nie możemy już dokładać do naszej pracy z domowych budżetów - mówią wprost. W zasadzie już dziś mogłyby zwyczajnie pozamykać wszelkie formalności i zakończyć działalność, ale… - Żal nam po prostu tych naszych seniorów - mówią wzruszone kobiety. - Gdzie oni się podzieją? - pytają. M. Jaszewska i M. Roman najchętniej przekazałyby nieobciążony długami „interes” i to miejsce jakiemuś stowarzyszeniu, które nadal mogłoby prowadzić świetlicę dla seniorów. Tyle że musi się to stać szybko, bo inaczej lokal wróci do puli miejskiej, a seniorzy stracą miejsce spotkań. (Super Nowości 24)

Reklama