Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 27.07-02.08.2009 r.
• Każdego dnia urzędy pracy odwiedzają rzesze bezrobotnych. Często wychodzą niezadowoleni. Czy powodem tego jest duża konkurencja na rynku pracy, czy też coś innego decyduje o ich niepowodzeniu w szukaniu zatrudnienia? Obecnie bezrobocie w powiecie jarosławskim kształtuje się na poziomie 16,8 procent. Wzrosło o 1 procent w porównaniu do ubiegłego roku. Mimo to na tablicy ogłoszeń nie brakuje ofert. Najczęściej poszukiwani są przedstawiciele handlowi, doradcy finansowi, fryzjerzy oraz osoby do prac interwencyjnych. Problemem jest fakt, że wielu bezrobotnych ma niskie wykształcenie. To dla nich Powiatowy Urząd Pracy w Jarosławiu w tym roku wydał 700 tys. zł na szkolenia. Tylko do dziś swoje kwalifikacje miało okazję podnieść blisko 250 osób. – Oferowane szkolenia organizowane są w oparciu o analizę rynku pracy. Staramy się kształcić tak, by ludzie mogli po kursach znaleźć zatrudnienie – wyjaśnia Teresa Walerianowicz, dyrektor jarosławskiego PUP. Marcin Piotruszewski z Jarosławia pracy poszukuje od kwietnia. Przez pół roku pracował jako spawacz w Polsce, potem wyjechał na półtora roku do Holandii. Dziś żałuje, że wrócił: – Nie ma tutaj żadnej oferty, która by mnie interesowała. Albo staż, albo zawody, na których się nie znam – mówi. Podobnego zdania jest wielu poszukujących pracy. Kłopoty na rynku pracy dotykają też niepełnosprawnych. Takie osoby szukają zwłaszcza tych ofert, w których wymagany jest stopień niepełnosprawności. I taki dozorca to wymarzona praca dla Adama z Jarosławia. Ma 56 lat. Od półtora roku bezskutecznie poszukuje pracy. W tym czasie zrobił kurs na wózki widłowe. – Wystawią ogłoszenie dla niepełnosprawnych, a gdy spytam, co to za rodzaj pracy, okazuje się, że pomoc przy ręcznym rozładunku ciężarówek. To nieporozumienie, ale najczęściej właśnie tak bywa – burzy się Adam. Obecnie najwięcej problemów jest z rekrutacją pracowników w budowlance. Jak zauważa jeden z właścicieli przedsiębiorstwa w tej branży, nie ma chętnych nawet za 10 zł na godzinę, a ci którzy się zgodzą, często zaniedbują obowiązki. Dziś dla pracodawców liczą się przede wszystkim umiejętności, a nie papier: – Ludzie przychodzą bez umiejętności. Mają pokończone szkoły, mnóstwo dyplomów, a nie potrafią niczego zrobić. Jeśli mam ich uczyć i płacić jeszcze za ich pracę, to wolę to zrobić sam – przyznaje. (Życie Podkarpackie)

Reklama