Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 29.12-04.01.2009 r.

• W błędzie jest ten, kto uważa, że policjant nic tylko śledzi chuliganów, rozpracowuje grupy przestępcze i karze mandatami niepoprawnych kierowców. Wielu z nich ma swoje hobby, o które zwykły człowiek nigdy by ich nie posądzał. Wystarczy zdobyć „wejściówkę” do ich gabinetów, a oczom ukazują się często skrywane pasje. Tuż przed świętami odwiedziliśmy cztery policyjne pokoje w Komendzie Miejskiej Policji w Przemyślu.Zastępcę komendanta miejskiego policji w Przemyślu, młodszego inspektora Marka Rzepkę owładnęła miłość do (oczywiście prócz miłości do małżonki) malutkich odznak klubów sportowych. Trudno się dziwić, pochodzi przecież z bardzo usportowionej rodziny. Brat skończył AWF, ojciec grał w piłkę nożną w Unii Nowa Sarzyna. Pierwszą odznakę dostał właśnie od niego. – Wydana została z okazji 25-lecia Unii. I tak poszło. Zacząłem pisać listy do klubów sportowych, na ostatniej stronie Przeglądu Sportowego był kącik kolekcjonera, w którym aktywnie uczestniczyłem. Wymieniałem się, kupowałem. Studiowałem w Rzeszowie, a to dawało znacznie większe możliwości. Rzeszowskie kluby były na fali. Koszykówka, siatkówka, żużel. Dzięki meczom piłki nożnej na stadionie Stali, miałem w swojej kolekcji wyjątkową odznakę angielskiego Wrexhamu, ale ją przehandlowałem, bo stawiałem na odznaki polskich klubów – wspomina. M. Rzepka ma ponad 800 odznak. Równiutko poukładane w gablotkach i posegregowane regionami, z których wywodzą się kluby. Ceni sobie wszystkie, ale te otrzymane m.in. od Jacka Krzynówka czy Tadeusza Małnowicza hołubi najbardziej. – Najciekawsza historia wiąże się z odznaką rosyjskiego klubu Smiena Kijów. Kiedyś, będąc z żoną na grzybach, minęliśmy człowieka, który pracował przy zrywce. Na głowie miał śmieszną czapkę z jakąś odznaką. Zapytałem go, co to za odznaka. Nie wiedział, a czapkę dostał od kogoś z rodziny, który pracował na Ukrainie przy budowie gazociągu. Podarował mi tę odznakę – opowiada M. Rzepka. Aspirant sztabowy Ireneusz Woźniak przez lata był ostoją defensywy przemyskiego Czuwaju w piłce nożnej i wydawać by się mogło, że to jego domeną powinno być kolekcjonowanie odznak. On jednak postawił na karty telefoniczne. Bawi się w to już 5 lat. – Wszystko zaczęło się od mojego syna Mateusza, który pewnego dnia przyniósł do domu kilkadziesiąt kart. Potem ja przejąłem pałeczkę. Kupiłem klasery, posegregowałem i zacząłem je systematyzować. Może nie wszyscy wiedzą, ale jest nawet specjalny katalog polskich kart telefonicznych, zawierający wszystkie karty wydane w naszym kraju – wyjaśnia pan Irek. Tym sposobem stał się fonkartystą, czyli zbieraczem kart telefonicznych. W swoim zbiorze ma około 1350 kart. Tylko 30 mu brakuje, by mieć wszystkie z katalogu! Pasją podinspektora Franciszka Perłaka są policyjne czapki z całego świata. A wszystko zaczęło się ponad dwa lata temu, kiedy był na spotkaniu z delegacją holenderskich policjantów w Ustrzykach Dolnych. Na pamiątkę dostał czapkę holenderskiego policjanta. – Najcenniejsza jest ta ze Stanów Zjednoczonych. Zięć naszej sekretarki jest policjantem w Nowym Jorku i uczestniczył w zabezpieczaniu miejsca po ataku na World Trade Center. Pewnego razu przywiozła mi jego czapkę. Miał ją na głowie pamiętnego wrześniowego dnia. Jest jeszcze na niej pył z wieżowców – opowiada F. Perłak. Pan Franciszek ma nakrycia głowy stróżów prawa z każdego kontynentu. Udaje się mu je gromadzić na zasadzie wymiany lub podarunku, bo przecież czapka to element policyjnego umundurowania i nie handluje się nią gdzie popadnie. Jedną z ciekawszych jest czapka policjanta z Wietnamu. – Kiedyś byłem na spotkaniu z wietnamskim konsulem. Dostałem od niego aż dwie czapki. Innym razem graliśmy we Lwowie mecz z kolegami z Ukrainy. W przerwie ktoś krzyknął, że zbieram czapki. Jakiś ich pułkownik nakazał więc swoim podwładnym, żeby natychmiast przynieśli mi jakąś. Radzi nie radzi, wykonali zadanie i przynieśli mi jedną – wspomina. Najtrudniej było zdobyć policyjną czapkę ze Słowacji. – Delegacja naszych policjantów z IPA jechała tam na spotkanie. Nie wrócili z pustymi rękoma, ale jak potem opowiadali, musieli wiele godzin spędzić przy kieliszku, aby wydębić dla mnie czapkę – śmieje się F. Perłak. Stanisław Orłów jest pracownikiem cywilnym przemyskiej komendy. Niemal cała powierzchnia jednej ze ścian pomieszczenia, w którym urzęduje, pokryta jest zawieszonymi na niej otwieraczami do butelek. Te zwoził do domu od wielu lat, kiedy jeszcze był czynnym sportowcem. Przez lata grał w piłkę ręczną w przemyskim Czuwaju, był nawet powoływany do reprezentacji Polski juniorów. – Kolekcjonuję tylko metalowe. Plastikowe się nie nadają. Mam ich coś ponad 200. Wiele z istniejących lub nieistniejących już polskich browarów. Cenię sobie te z herbami miast. Nie zdawałem sobie sprawy, jak to może wciągnąć. Teraz dochodzi nawet do tego, że niecodziennych otwieraczy szukam na Allegro. Niektóre z nich nawet nie nadają się do otwierania butelek, bo są trochę niezgrabne. Weźmy chociażby otwieracz w kształcie siatkarki lub harnasia. Proszę spróbować otworzyć nimi jakąś butelkę… – śmieje się S. Orłów. (Życie Podkarpackie)

Reklama