Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 21.11-27.11.2011 r.

• W ubiegłą sobotę (19 listopada) kierowcy na widok dziwacznego pojazdu jadącego drogą od Medyki przecierali oczy ze zdumienia. Wehikuł przypominający kosmiczną kapsułę na czterech rowerowych kołach poruszał się bezszelestnie z prędkością około ośmiu kilometrów na godzinę. Na ulicy Lwowskiej dziwaczny pojazd zatrzymał się. Uniosła się górna część kabiny i z wnętrza wyszli dwaj starsi, niepozorni mężczyźni, wcale nieprzypominający Marsjan. Tak rozpoczął się pierwszy etap wyprawy Leonida Mikuły i Walerego Kowalenki. Obaj pochodzą z Donbasu. Pierwszy ma 68 lat i jest emerytowanym inżynierem-konstruktorem, drugi ma 72 lata, również jest inżynierem, a obecnie przewodnikiem. - Od zawsze interesowały mnie podróże i to takie ekstremalne - mówi Leonid. - Kilka lat temu wymyśliłem, że wybiorę się w świat skonstruowanym przez siebie pojazdem. Opracowałem szkielet, system napędowy oraz kierowniczy, a kabinę zrobili mi w zaprzyjaźnionej fabryce i tak powstał Pingwin. Pojazd Leonida to lekka, ważąca 100 kilogramów konstrukcja na czterech rowerowych kołach, napędzanych pedałami przez dwie osoby. Kieruje się nim drążkiem sterującym skrętem tylnych kół. Koła mają podwójne obręcze, żeby w grząskim terenie można było nałożyć dodatkowe opony. To jeszcze nic. Od spodu "Pingwin" ma dwie płozy używane do ślizgu po lodzie lub śniegu. Wtedy z kabiny wysuwa się teleskopowy maszt z żaglem i pojazd porusza się pchany wiatrem. Ale to nie koniec możliwości. Wodoszczelna kabina jest tak skonstruowana, że w razie potrzeby może być jednostką pływającą napędzaną wiatrem. Leonid i Wołodymir chcą przez Niemcy dojechać do Norwegii, a stamtąd przeprawić się do Kanady. W planach mają też etap prowadzący za kołem podbiegunowym. Zamierzają na lądzie pokonać 4700 km i 1500 km na wodzie. (Życie Podkarpackie)

Reklama