Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 12.01-18.01.2009 r.

• Tej zimy w Przemyślu z wyziębienia zmarły już trzy osoby. W kolejce są następni, choćby tacy, jak 60-letni Jan S., który w alkoholowym ciągu zszedł na samo dno i odmawia wszelkiej pomocy. Sąsiad opowiedział mi, że u nich w piwnicy mieszka człowiek, który dostał ten lokal od miasta. Ale tam nic nie ma – prądu, wody, żadnych mebli ani urządzeń, a ten człowiek śpi na podłodze i szczury po nim biegają – opowiada jeden z mieszkańców ulicy Królowej Jadwigi. – Nie wiem, kto to jest, ale kim by nie był, nie można go tam zostawić. Zapowiadają falę mrozów. Przecież w tych warunkach on tego nie przeżyje. Sobota, 3 stycznia. Przedpołudnie. Kamienica przy ulicy Królowej Jadwigi 6 stoi na zboczu i od podwórka ma o jeden poziom więcej. Tamtędy najłatwiej wejść do sutereny. Za obdrapanymi drzwiami jest zrujnowany korytarz. Przez labirynt niewielkich, pustych klitek, kierując się węchem, trafiam do dużego pomieszczenia. Tu już lepiej wcale nie oddychać. Legowisko urządzone ze starych kołder i szmat zajmuje środek, pozostałą powierzchnię zaścielają śmieci, których warstwa miejscami dochodzi do pół metra. W rogu drugie legowisko z dwóch spleśniałych materacy. O tym, że ktoś tu żyje, świadczy spiżarnia na parapecie okna. Słoiki z poświąteczną sałatką podarowaną przez dobrych ludzi, nadgryziony kawał makowca i jakieś inne resztki. Są też na podłodze ślady świadczące, że to pomieszczenie pełni również rolę toalety. Spośród śmieci spłoszone moimi krokami wybiegają dwa szczury. Tylko lokatora ani śladu.
– Jego w dzień nie ma – wyjaśnia jeden z mieszkańców kamienicy. – Nawet nie wiem, jak się nazywa. – Podobno przedtem na Parkowej mieszkał. Ma może ponad pięćdziesiątkę – uzupełnia drugi z sąsiadów. – Będzie z cztery miesiące, jak go tutaj zakwaterowali. Trochę popija, ale żadnych awantur nie robi, tylko, że ten smród i te szczury. Kto to widział, żeby człowiek żył w takich warunkach? Ja bym nawet psa tak nie trzymał. Ani po południu w sobotę, ani w niedzielę nie udało mi się zastać mieszkańca tej nory. Dopiero w poniedziałek wieczorem, kiedy już razem z policjantami weszliśmy tam, w świetle latarki zobaczyliśmy, że barłóg na środku się rusza i spod resztek kołdry wysunęła się głowa. Zmierzwione włosy, kilkutygodniowy zarost. – Co to za duchy – dziwi się mężczyzna, mrużąc przekrwione oczy, ale kiedy dzielnicowy wypytuje go o nazwisko i adres, całkiem trzeźwo odpowiada. W tym czasie z drugiego barłogu wysuwa się druga głowa. Mężczyzna ma na niej czarną bejsbolówkę, ubrany jest w skórzaną kurtkę. Drugi policjant wyciąga notes i spisuje jego dane. Ale to nie koniec, bo na pierwszym barłogu znowu coś się poruszyło i teraz spod szmat wypełzła kobieta o mocno zniszczonej twarzy i w trudnym do określenia wieku. Dobrze już podpita, przedstawiła się jako bezdomna mieszkająca na działkach i zaczęła bluzgać na kolejnych prezydentów Przemyśla, którzy nie chcą jej mieszkania dać. W tym momencie na barłogu w kącie ujawniła się jeszcze jedna pani, z ogromnym sińcem pod okiem i trochę młodsza od pierwszej. Też nie bardzo trzeźwa wyjaśniła, że właśnie zmarła jej mamusia i ona z towarzystwem przyszła tu, do znajomego, żeby sobie porozmawiać i odreagować stres. Na polecenie policjantów obie kobiety i mężczyzna w bejsbolówce wyszli spod szmat i mając alternatywę – udać się do miejsca zamieszkania albo do wytrzeźwiałki, wybrali to pierwsze i grzecznie się wynieśli. Wtedy też okazało się, że nie musieli się ubierać, bo łącznie z butami byli w pełnym rynsztunku. Ponieważ na zewnątrz było już minus dziesięć, a wewnątrz tylko parę stopni cieplej, dzielnicowy uznał, że w tych warunkach gospodarzowi grozi śmierć z wyziębienia i przekonał go do pobytu w schronisku. Po jednej nocy spędzonej w schronisku Jan S. opuścił zakład, bo jak mówił potem, tam nie było mu dobrze. Na drugi dzień pracownica Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej próbowała kolejny raz skontaktować się z nim, ale nie było go, więc zostawiła na drzwiach dużą kartkę z informacją, żeby się zgłosił po konkretną pomoc. Nim S. dostał w kwietniu od miasta ten lokal, mieszkał na Parkowej. Stamtąd został eksmitowany na wniosek mieszkańców, którzy nie mogli znieść smrodu, szczurów, które się u niego zalęgły, a przede wszystkim jego gości. Wprowadził się, a właściwie wszedł do opuszczonej sutereny na Królowej Jadwigi i w ciągu kilku miesięcy urządził tu coś pomiędzy chlewem a wysypiskiem śmieci. Najgorsze jest to, że S. odmawia wszelkiej pomocy. Nie ma renty, emerytury, żadnych dochodów, ale nie chce skorzystać z niejednokrotnie oferowanej pomocy w załatwieniu renty, zasiłku, czy nawet wyrobienia dowodu i zameldowania. Kontakt z nim jest trudny i tak naprawdę nie wiadomo, czy ma on świadomość tego, co go otacza. Czy zaszywając się na noc w szmaty, a w dzień wychodząc w poszukiwaniu pożywienia, kieruje się już tylko zwierzęcym instynktem? Jedynym ratunkiem dla takich jak on jest przymusowe leczenie, na które kieruje Gminna Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. W przypadku S. taki wniosek już jest i prawdopodobnie w niedługim czasie trafi on do szpitala. (Życie Podkarpackie)

Reklama