Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 07.12-13.12.2015 r.

• Młody dziczek żebrał o jedzenie. „Dzik jest dziki, dzik jest zły, dzik ma bardzo ostre kły. Kto zobaczy w lesie dzika, niech na drzewo szybko zmyka” – któż nigdy nie słyszał tego wierszyka? Chyba niewiele jest takich osób i chyba każdy chodząc po lesie liczy się ze spotkaniem z jakimś dzikim zwierzęciem, niekoniecznie dzikiem. Rzecz jednak w tym, że takie zwierzęta, w tym także dzika, spotkać można, jak się okazuje, także nie w głębokiej kniei, ale w mieście! Ostatnio o tym, że w okolicach przemyskiej ulicy Sanockiej „kręci” się dzik, zawiadomiła weterynarzy z przemyskiej lecznicy „Ada” zaaferowana mieszkanka. Z opisu wynikało, że dzik jest najprawdopodobniej młody i być może chory. – Zawiadamiająca nas pani wyjaśniła, że niewielki dziczek trochę utyka na jedną łapę – opowiada Radosław Fedaczyński z „Ady”. – Poza tym nie unikał ludzi, wręcz przeciwnie, wyglądało na to, że szuka jedzenia – dodaje. Weterynarze bez wahania ruszyli na miejsce. – Dzikie zwierzę, które nie stroni od towarzystwa ludzi, może być po prostu chore – wyjaśnia doktor R. Fedaczyński. – Często taką nienaturalną ufność wykazują zwierzęta chore na wściekliznę – ostrzega. – Jeśli zwierzę choruje na coś innego, samo dokarmianie także mu nie pomoże, konieczna jest opieka weterynaryjna – tłumaczy. Młodego dzika, jak się okazało później kilkumiesięcznego samca, udało się odłowić przy użyciu zastrzyku usypiającego. Nie jest to wcale proste, bo odległość, z jakiej oddaje się strzał z zastrzykiem jest spora, 45 do 50 metrów i trzeba przy tym bardzo uważać, żeby nie zrobić krzywdy zwierzęciu. Tu wszystko się udało, młody dziczek okazał się być ogólnie zdrowy, był tylko nieco wygłodzony. Po kwarantannie przekazano go w miejsce, gdzie pasjonaci zajmują się dyskretną opieką nad dzikimi zwierzętami. Dżentelmeni nie mówią o pieniądzach, ale jednak wypadałoby zapytać, kto zapłaci za tę akcję, która w wykonaniu weterynarzy z „Ady” jest już kolejną. Radosław Fedaczyński niechętnie przyznaje, że w takich sytuacjach zwraca się do różnych instytucji, a te na ogół odsyłają go jedna do drugiej. – Gdy jedziemy na taką akcję nie zastanawiamy się nad tym, kto za to zapłaci – wyznaje weterynarz. – Przecież chodzi o bezpieczeństwo ludzi i życie zwierzęcia – dodaje. Zbliża się zima i może się zdarzyć częściej, że dzikie zwierzęta będą podchodzić coraz bliżej ludzkich siedzib. Pamiętajmy, że mogą być niebezpieczne tak z powodu choroby, jak i po prostu swej natury. Nie próbujmy podchodzić do nich, ani odławiać ich samodzielnie, nawet gdy idzie o małe zwierzątko. W takiej sytuacji należy w zawiadomić Straż Miejską, albo na przykład sołtysa, gdy rzecz dzieje się na wsi. (Super Nowości 24)

Reklama