Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 28.09-04.10.2015 r.

• - Jestem biedny. Nie zaprzeczam, bo to prawda. Jednak czy z tego powodu nie mogę liczyć na opiekę zdrowotną w publicznym szpitalu? - denerwuje się Janusz Galiczyński z Przemyśla. W środę, 16 września, Janusz Galiczyński z Przemyśla uderzył się w palec. Nawet dokładnie nie pamięta okoliczności. Kręcił się wtedy po mieszkaniu i przed domem. Początkowo zlekceważył ten fakt. - Chodziłem tak przez dwa dni. Jednak ból się nasilał, spuchlizna nie ustępowała a wręcz odwrotnie. Gdy popatrzyłem na palec, to się przestraszyłem. Była już sporych rozmiarów opuchlizna. Wiedziałem, że dzieje się coś niedobrego z moim palcem. Ubrałem się i autobusem pojechałem do Wojewódzkiego Szpitala im. św. Ojca Pio w Przemyślu. Patrona wymieniam celowo, bo gdy widzi to, co się dzieje w tej lecznicy, to się w grobie przewraca - mówi pan Janusz. Chodzi o najmniejszy palec prawej nogi. Piątek, 18 września, godz. 19. Galiczyński dociera do izby przyjęć, szpitalnego oddziału ratunkowego. - I wtedy zaczęły się problemy - opowiada przemyślanin. „Pielęgniarka na izbie zachowywała się, jakby była dyrektorem szpitala. Po dwukrotnym wzywaniu lekarz przyszedł i odmówił interwencji, jak i wykonania badania. Kazał mi się udać do lekarza rodzinnego. Gdy się upierałem, aby ktoś ten uraz zobaczył, kazali mi pójść do pani doktor w szpitalu. Udałem się, a pani doktor wypisała skierowanie na SOR, celem przyjęcia. Dopiero wtedy pielęgniarka wypisała zlecenie i kazała pójść do gabinetu. Przyszedł lekarz, jakaś inna pani doktor i jeszcze trzech ratowników. Kobieta zapytała lekarza co robimy, a lekarz nawet nie usiadł tylko odmówił jakichkolwiek badań i wyszedł z gabinetu” - pisze pan Janusz w obszernej skardze do dyrektora Wojewódzkiego Szpitala. Przemyślanin opowiada, że zażądał na piśmie zaświadczenia, że odmawiają mu pomocy. Nikt nie chciał takie wypisać. - Sanitariusz dwa razy wzywał lekarza telefonicznie, ale ten nie przyszedł. Powiedziałem, że ta sprawa skończy się w prokuraturze. Wtedy wszyscy zaczęli uciekać. Zostałem sam z sanitariuszem, który w końcu też kazał mi wyjść na korytarz, bo musi pomieszczenia zamknąć - opowiada. Doczekał do poniedziałku. Był u swojego rodzinnego lekarza. Dostał skierowanie na prześwietlenie i do ortopedy. - Odebrałem zdjęcie i idę się zapisać do ortopedy. W przychodni kolejowej zarejestrowałem się na najszybszy termin... 13 października! - opowiada. Wrócił do rodzinnego, jeszcze jedno skierowanie do innego ortopedy. Rejestracja na 28 września. Przechodziłem kolejnych kilka dni ze złamanym palcem. - Znowu prześwietlenie. Ortopeda ogląda zdjęcie i mówi, że przecież mój palec już się zrósł. No, trochę krzywo - mówi Galiczyński. Pokazuje plik medycznych dokumentów, łącznie ze zwolnieniami lekarskimi. Także kopię obszernej skargi, którą przedwczoraj wysyłał pocztą do dyrektora Wojewódzkiego Szpitala. „To nie do pomyślenia, w tak podły sposób postąpić. Pracownicy szpitala protestują, bo mało zarabiają, a jak dostaną podwyżkę, to będą lepiej pracować” - ironizuje w skardze. - Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Pacjent ze złamanym palcem nie powinien zostać odesłany do lekarza rodzinnego - mówi Krzysztof Popławski, zastępca dyr. ds. lecznictwa Wojewódzkiego Szpitala w Przemyślu. - Nawet pomimo, że zgłosił się po trzech dniach? - dopytujemy. - Tak, nawet pomimo tego. Oczywiście zapoznam się ze szczegółową skargą tego pana i udzielę odpowiedzi. Zrobimy wszystko, aby takie sytuacje w przyszłości się nie powtórzyły - twierdzi Popławski. „Zawsze pomagałem biednym i teraz też tak się stanie. Nie pozwolę, aby personel szpitala tak traktował biednych ludzi. Dlatego oświadczam, że po zakończeniu leczenia zrobię protest pod szpitalem. Dam im w prezencie chleb, aby mieli co jeść, bo teraz są głodni. I nie miej pan do mnie żalu tylko do pana personelu.” - pisze w skardze do dyrektora.

Reklama