Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 04.05-08.05.2011 r.

• Przemyscy pszczelarze liczą straty po ubiegłorocznym dramatycznie mokrym lecie. Niektórzy likwidują pasieki. Inni nie mają co likwidować – ule wymarły same. Tegoroczne lato ma być dla pszczelarzy dobre – pocieszają się optymiści. Ale problem nie dotyczy jednego czy dwóch sezonów. Od ładnych kilku lat pszczół pada więcej niż powinno. – Jeśli trzy procent nie przeżyje, to wszystko jest w porządku. Jeśli ginie dwadzieścia procent, jak ostatnio, trzeba się zacząć martwić – mówi prezes przemyskiego związku pszczelarzy Zdzisław Kilon. – Wszystko przez chemię w rolnictwie. Rośliny ciągną ją z ziemi, pszczoła się napije i jest trup! Według prezesa przemyskich pszczelarzy drugą przyczyną złej kondycji zdrowotnej pszczół są rośliny modyfikowane genetycznie. – Z jednym i drugim walka trudna. To wielki biznes wielkich firm. Nie mam pewności, czy moi prawnukowie będą mogli zjeść jabłko czy gruszkę. Co ma gruszka do pszczoły? Ano ma. Brak pszczół nie spowoduje li tylko braku miodu. Przede wszystkim zabraknie zapylania, od którego zależy los osiemdziesięciu procent roślin jadalnych.
– My i tak mamy szczęście, że podkarpackie gospodarstwa rozdrobnione, wielkohektarowych mało. I Bieszczady w miarę czyste są. To taka ostoja nasza. Ale na jak długo? Jedynym ratunkiem wydaje się rezygnacja z chemii, a w dzisiejszych czasach nikt w to już chyba nie wierzy. Sami sobie gotujemy śmierć... – martwi się Zdzisław Kilon. (Życie Podkarpackie)

Reklama