Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 26.12-31.12.2005 r.

Przemyśl

Uwaga na "ślepotkę"
* Na miejscowe targowiska masowo trafia alkohol niewiadomego pochodzenia. Policja oraz lekarze przestrzegają przed jego kupowaniem, a tym bardziej piciem. Wódka, spirytus, koniak - ich kupno po kilkanaście złotych za butelkę proponują handlarze okupujących wejścia na przemyskie bazary. Do niedawna tam właśnie oraz do lokali gastronomicznych trafiał m.in. alkohol robiony z rozcieńczalników do farb i płynów do spryskiwaczy samochodowych. Zajmującą się tym procederem grupę rozbili policjanci z Centralnego Biura Śledczego. Oskarżonych w sprawie jest 12 mieszkańców miasta. Mimo poddawania płynów i rozcieńczalników odkażaniu wytwarzana z nich wódka nadal zawierała groźne dla ludzi substancje. Potwierdziły to badania wykonane przez biegłego specjalistę toksykologii. Trucizna powodowała uszkodzenia nerek i ośrodkowego układu nerwowego. Ale to tylko jedno ze źródeł, z którego płynął zabójczy alkohol. Równie groźny dla pijących mógł okazać się ten zajęty ostatnio przez celników w noclegowni w centrum miasta. W efekcie następujących jeden po drugim nalotów na hotelik funkcjonariusze odkryli ponad 1533 litry spirytusu niewiadomego pochodzenia. Wynajmujący pokoje trudnili się jego rozlewaniem. Świadczą o tym znalezione puste butelki, etykiety, nakrętki, gumowe węże i pompki. Wymioty, zaburzenia wzroku (podwójne widzenie), kłopoty z oddychaniem, aż wreszcie całkowity paraliż narządów wewnętrznych. To najczęstsze objawy po wypiciu skażonego alkoholu. Czasami już 50-gramowa dawka może okazać się zabójcza - przekonują lekarze. W ciągu minionych 5 lat na Podkarpaciu zanotowano kilkanaście przypadków śmiertelnego zatrucia tzw. ślepotką, czyli wódką przywożą z Ukrainy lub produkowaną na melinach. (Nowiny)

* W połowie grudnia władze miasta ogłosiły przetarg na dokumentację kolejnej części kompleksu Przemyskiego Parku Sportowo-Rekreacyjnego. Tym razem na tapetę idzie tzw. akwen wodny, czyli popularne stawiki. Pieniądze na dokumentację miasto dostało z budżetu programu Phare 2003: niecałe 17 tysięcy euro. Projekt ma zawierać kąpielisko, zbiornik sportów wodnych, łowisko wędkarskie, plażę, ścieżki spacerowe i rowerowe, place zabaw, boiska, kort tenisowy, pole do minigolfa, skate park, sanitariaty, zaplecze techniczno-usługowo-socjalne i handlowo-gastronomiczne. Przetarg na projekt zostanie rozstrzygnięty pod koniec stycznia. Jak zapewniają władze miasta, inwestycja ma być tak pomyślana, by maksymalnie zachować naturalne walory środowiska poprzez utrzymanie istniejącej fauny i flory, co w szczególności dotyczy miejsc lęgowych różnych gatunków ptaków. Przypomnijmy: kilka miesięcy temu Przemyskie Towarzystwo Ornitologiczne alarmowało, że w przypadku zbyt mocnej ingerencji człowieka w teren starorzecza, wyniosą się z niego niezmiernie rzadkie okazy, m.in. derkacz. (Życie Podkarpackie)

* Do 31 grudnia 2005 można składać wnioski o przyznanie odszkodowania za grunt zabrany pod budowę drogi przez Skarb Państwa.
- Skarb Państwa zabrał mi część działki, która następnie przekazał spółdzielni mieszkaniowej pod budowę m. in. drogi użyteczności publicznej- mówi pani Barbara z Przemyśla. - Słyszałam, że mogę starać się o odszkodowanie za tę zabraną część działki. Nie wiem gdzie i jakie dokumenty mam złożyć. Rzeczywiście do końca tego roku możne składać wnioski o przyznanie odszkodowania, jeżeli gmina bądź Skarb Państwa zabrały działkę lub jej część pod budowę drogi, jeszcze przed 1998 rokiem. - Należy napisać wniosek do prezydenta miasta z prośbą o wypłatę odszkodowania za działkę, bądź jej część, zajęte pod drogę bądź ulicę pod jakąś nazwą, podać nr działki, powołując się na "Przepisy wprowadzające ustawy reformujące administrację publiczną" z 13 października 1998 roku, art. 73. - mówi Halina Kwiecień, naczelnik Wydziału Geodezji, Kartografii i Katastru Urzędu Miejskiego w Przemyślu. - Wystarczy, jeżeli strona napisze taką prośbę, i dostarczy ją na czas do urzędu. Chodzi o to, by wniosek był złożony na czas. Jeżeli będzie czegoś brakowało, strona zostanie wezwana do uzupełnienia wniosku. Ważne jest jednak by już, teraz, złożyła wniosek, by jego data wpłynięcia była zatwierdzona jeszcze do końca grudnia 2005. Jeżeli wpłynie z datą styczniową, bądź późniejszą, wniosek nie będzie brany pod uwagę. Halina Kwiecień dodaje, że odszkodowania nie będą wypłacane zbyt szybko, bowiem procedura jest długotrwała. Warto jednak spróbować powalczyć o odszkodowanie. Jest o "ostatni dzwonek", bowiem termin składania wniosków najprawdopodobniej nie zostanie przedłużony. Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy potwierdziły bowiem termin ostatecznego składania próśb i wniosków o wypłatę odszkodowania. (Super Nowości)

Odkrywają coraz to nowe fundamenty...
* Na placu Berka Joselewicza, przy blaszanym płocie okalającym miejsce, na którym ma stanąć muzeum, codziennie gromadzą się przechodnie. Ciekawi zaglądają przez szpary, co też tam się dzieje. A za płotem dzieje się wiele. Ekipy budowlane i archeolodzy, przygotowując teren pod budowę, odsłaniają coraz to nowe fragmenty pozostałości po gęstej w tym miejscu zabudowie. Spod ziemi wyłaniają się fragmenty murów, sklepienia piwnic, kawałki schodów, posadzki, a ludzie, przez lata przyzwyczajeni do widoku placu z wierzbami i fontanną, ze zdumieniem odkrywają, że ich miasto kiedyś wyglądało zupełnie inaczej. Na starych mapach i planach to miejsce oznaczone jest jako zwarta zabudowa, przylegająca do murów miejskich, które przebiegały tam, gdzie dzisiaj przy ulicy Jagiellońskiej stoją kamienice. Jeszcze do 1941 roku teren pomiędzy ulicą Ratuszową a Wałową zabudowany był kamienicami wchodzącymi w skład tzw. żydowskiego miasta. Potem podczas ataku Niemców na prawobrzeżną część miasta ten właśnie kwartał został najbardziej zniszczony. Po wojnie ruiny synagog i kamienic rozebrano, teren został splantowany i urządzono tam skwerek. (Życie Podkarpackie)

* W życiorysy 14 polskich biskupów (np. bpa Adama Szala z Przemyśla) są wpisane rozdziały związane z ich służbą wojskową w latach kleryckich. Do tego grona hierarchów - "rezerwistów" teraz dołącza nowo mianowany biskup pomocniczy archidiecezji przemyskiej - ks. dr Marian Rojek. Do seminarium w Przemyślu wstąpił w 1974. Już po sześciu tygodniach - wraz z 16 kolegami z I roku - został zmuszony do przerwania studiów i opuszczenia WSD na całe dwa lata. Przesądziła o tym karta powołania do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Na klerycki zaciąg czekała jednostka aż na drugim krańcu Polski, w Bartoszycach. - To było szczególne doświadczenie i próba, a zarazem "okres świadectwa" - tak z perspektywy lat biskup nominat kwituje tamte lata w mundurze. W wojsku dosłużył się… jednej belki starszego szeregowego. Gdy żołnierzy - kleryków zwolniono do rezerwy, natychmiast wrócił do Przemyśla. W październiku 1976 przyjęto go od razu na II rok WSD. Warunek był jeden: musiał w ciągu 4 lat nadrobić cały program I roku. I wreszcie nadszedł oczekiwany dzień święceń kapłańskich: 7 czerwca 1981 roku. A kolejne święcenia, tym razem biskupie czekają księdza Mariana Rojka "na Gromniczną" - 2 lutego 2006. Zostały powołane w 1965 roku na wniosek ówczesnego szefa Głównego Zarządu Politycznego WP, gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Gromadzono w nich kleryków, aby nie wpływali ideologicznie na pozostałych żołnierzy. Do tych jednostek byli kierowani najinteligentniejsi oficerowie z aparatu politycznego. Kleryków nakłaniano, żeby po skończeniu służby wojskowej już nie wracali do seminariów duchownych. Jednostki zostały zlikwidowane w końcu lat 70.; ostatnią, w Bartoszycach, rozformowano w 1980 roku. (Nowiny)

* Nie wiadomo, czy wyciąg ruszy w starym roku. Choć w środę i czwartek (28-29 bm.) odbędzie się odbiór kolejki przez Transportowy Dozór Techniczny (wraz z egzaminami praktycznymi obsługi), nie jest pewne czy wyciąg ruszy w tym roku. Jego budowniczowie wszystko uzależniają właśnie od przebiegu odbioru. Tymczasem w ubiegły piątek przyjechał ratrak, jest już kontener sanitarny (4 oczka dla kobiet, 2 dla mężczyzn, całość ogrzewana), montowane są osłony na lampy i podpory, a w najbliższych dniach dojechać mają kolejne armatki. Przemyślanie coraz liczniej spacerują na miejsce budowy i jednocześnie coraz bardziej się niecierpliwią, jednak nikt w magistracie - po kilku nietrafionych datach - nie podaje już stuprocentowego terminu startu. (Życie Podkarpackie)

Zawiniła policja?
* Małżonkowie Z. mają pretensje do policji, że nie ujęła złodziei ich volkswagena. Okup za zwrot auta i doprowadzenie do stanu używalności, kosztowało ich blisko dziesięć tysięcy złotych.
- Policja miała przecież założony podsłuch i funkcjonariusze słyszeli moje pertraktacje ze złodziejem. Wiedzieli, że będę rzucać pieniądze przez okno, ale zasadzki nie zorganizowali - żali się pani Jadwiga. Indagowany w tej sprawie podinspektor Franciszek Taciuch z Komendy Miejskiej Policji w Przemyślu, odpowiada:- Nie wiem, czy był założony podsłuch. To jest objęte tajemnicą dochodzenia. Również Ryszard Chudzicki, szef przemyskiej prokuratury rejonowej, nie chce potwierdzić, ani zaprzeczyć, czy rzeczywiście była zgoda na podsłuchiwanie rozmów. - Nie udzielamy w tej sprawie żadnych informacji - kwituje jednym zdaniem naszą dociekliwość. W dniu poprzedzającym kradzież auta, małżonkowie Z. byli na pogrzebie w rodzinnej miejscowości. Po powrocie zaparkowali swojego volkswagena golfa obok jednego z bloków przy ulicy Grunwaldzkiej w Przemyślu. Nazajutrz, przed siódmą rano, udający się do pracy pan Adam stwierdził kradzież auta. Natychmiast powiadomił o tym telefonicznie policję.
- Przyjechali po półtorej godzinie. Przyszli do mieszkania, porozglądali się i zaczęli wypytywać, czy nie mamy kontaktów z Ukraińcami, bo w samochodzie były między innymi nasze paszporty i osiemdziesiąt dolarów. Później porozmawiali z sąsiadami i na tym się skończyło - wspomina pani Jadwiga. Odezwali się po dwóch dniach. Parę minut po godzinie ósmej zadzwonił telefon. Anonimowy mężczyzna spytał, czy może rozmawiać z panem Adamem.
- Odpowiedziałam, że Adam to mój mąż, ale nie ma go w domu - opowiada pani Jadwiga. - Spytałam, czy w czymś mogę mu pomóc. Na to dzwoniący wypalił prosto z mostu, że wie o kradzieży naszego samochodu, orientuje się, w którym garażu na jednym z jarosławskich osiedli jest przechowywany, ale taka informacja kosztuje. Obiecałam dzwoniącemu, że gdy mąż wróci z pracy, porozmawiam z nim i z pewnością jakoś się dogadamy. Choć, jak zastrzegłam, pieniędzy nie mam za wiele, bo właśnie będę musiała sporo wydać na czekającą moje dziecko operację. Po piętnastej zatelefonował ponownie. Spytał, ile małżonkowie Z. dadzą za zwrócenie samochodu. Jako kwotę wyjściową do negocjacji podał cztery tysiące złotych. Po targach, pani Jadwiga zgodziła się ostatecznie na okup w wysokości 3 tys. zł. Pod warunkiem, że samochód będzie nieuszkodzony i kompletny. Otrzymała zapewnienie, że tak będzie na pewno. Małżonkowie Z. powiadomili policję o swych negocjacjach ze złodziejami samochodu. - Wyraziliśmy pisemną zgodę na podsłuchiwanie przez policję rozmów z naszego telefonu - twierdzi moja rozmówczyni. - Gdy ktoś do nas dzwonił, to w komendzie wszystko słyszeli. Raz przyszedł nawet do nas ich specjalista od telekomunikacji. Siedział kilka godzin, do dwudziestej drugiej. Poradził mi, żebym sobie kupiła telefon komórkowy, bo oni chcą nagrać moją rozmowę ze złodziejem. Użalał się ponadto, że policja nie ma pieniędzy na sprzęt i często nawet trudno dognać przestępcę uciekającego dobrym samochodem. Nie rozumiem, po co on w ogóle przebywał u nas kilka godzin... Chyba tylko po to, by dać nam dobre rady i pobiadolić nad kondycją finansową policji. Z piątku na sobotę złodzieje zadzwonili o pierwszej trzydzieści, by sfinalizować sprawę okupu. Pani Jadwiga potwierdziła, że ma przygotowane pieniądze i jest gotowa spełnić ich żądanie. Chwilę to jednak potrwa, bo musi pozbierać je do woreczka foliowego, który ma wyrzucić przez okno. Uzgodnili, że żądający okupu za chwilę zadzwoni jeszcze raz.
- W przerwie między tymi pertraktacjami, skontaktowałam się z mamą, by się poradzić, co mam robić. Odradzała mi ustępstwa wobec złodziei, ale miałam już dość życia w ciągłym stresie. Gdy złodziej zatelefonował ponownie, starałam się przeciągnąć naszą rozmowę. Liczyłam na to, że policja zorganizuje zasadzkę. Billing potwierdza, że negocjowałam z nim prawie dziesięć minut - mówi pani Jadwiga. Gdy sprawa przekazania okupu w zamian za zwrócenie dokumentów osobistych, znajdujących się w skradzionym samochodzie i wskazanie miejsca jego parkowania, była bliska finału, pod blok zajechał samochód osobowy. Złodzieje wystraszyli się, że może to być pojazd ekipy operacyjnej i oświadczyli, że w rewanżu za powiadomienie o sprawie policji spalą auto. Złodzieje skontaktowali się telefonicznie nazajutrz wieczorem. Pani Jadwiga rozmawiała z jednym z nich przez dłuższą chwilę. - Żona przeciągała negocjacje, by dać policji więcej czasu na zorganizowanie obławy - twierdzi jej mąż. - Ostatecznie uzgodniliśmy, że pieniądze wyrzucimy przez okno, a nasze dokumenty podejmujący okup zostawi na masce poloneza stojącego obok bloku. Ubrany na biało mężczyzna, po spełnieniu swojej misji, pobiegł w górę ulicy Grunwaldzkiej. Wziąłem delikatnie dokumenty, bo myślałem, że może zostaną pobrane do badań odciski linii papilarnych, ale do dziś tego nie zrobiono. Gdybym wiedział, że policja pokpi sprawę, to bym skorzystał z pomocy rodziny. Obstawilibyśmy całą ulicę Grunwaldzką i złodzieje nie mieliby szans. Po godzinie złodzieje poinformowali, że samochód stoi w Radymnie, na ul. Tysiąclecia, za przedszkolem. Niestety, pojazd był niekompletny.
- Zawiedliśmy się na policji i to bardzo - mówi z żalem pani Jadwiga. - Funkcjonariusze słyszeli moje rozmowy ze złodziejem i w ogóle nie zareagowali. Jestem pewna, że kontrolowali wychodzące i przychodzące rozmowy. Gdyby było inaczej, to skąd by wiedzieli o moim telefonie do mamy. Poza tym, zaraz po informacji przekazanej przez złodzieja, gdzie znajduje się skradziony samochód, na miejscu w Radymnie zjawił się policjant prowadzący śledztwo. Mimo starań, nie udało się nam potwierdzić, czy rzeczywiście prokurator zezwolił na założenie podsłuchu. Bo jeśli zezwolił, to dlaczego policja nie zareagowała? Podinspektor Franciszek Taciuch potwierdził jedynie, że prowadzone jest dochodzenie w sprawie kradzieży samochodu oraz wymuszenia okupu i że podejmowane są wszelkie dozwolone prawem czynności, by ustalić sprawców. (Super Nowości)

Poczet sławnych przemyślan
* Jeśli się komuś wydaje, że Przemyśl to małe zapyziałe miasteczko na końcu świata, ku pokrzepieniu serc polecamy odtrutkę: poczet sławnych przemyślan! Daliśmy światu ogródki jordanowskie, rekord kapitana Jaskuły i bohaterskiego Siwca. A to tylko początek wyliczanki. Taki na przykład ksiądz Jan Balicki: jedna stara sutanna i wychodzone buty, a na kazaniach i pogrzebie - jak relacjonują historycy - nieprzebrane tłumy. Dlaczego? Może dlatego, że nigdy nie myślał o sobie, zajmując się potrzebującymi (z prostytutkami włącznie, założył dla nich schronisko na peryferiach). Dalej - profesor Zbigniew Brzeziński, choć urodził się w Warszawie, a w Przemyślu spędził zaledwie 3 lata, z racji zasług w świecie polityki (był m.in. doradcą prezydenta J. Cartera) na stałe wpisał się w rejestr honorowych obywateli miasta. Inny polityk - Aleksander Dworski - burmistrzował w Przemyślu, bagatela, całe dwadzieścia lat. Porównajmy ten rekord z dokonaniami współczesnych nam włodarzy i wyobraźmy sobie, jak wielkim zaufaniem musiał się cieszyć! Nic dziwnego: Dworski założył komunalną kasę oszczędności, w czasie jego urzędowania rozbudowano w mieście szkoły, zaprowadzono wodociągi i rozpoczęto elektryfikację. Rodu Fredrów niby przedstawiać nie trzeba, ale już mało kto wie, że Andrzejowi Maksymilianowi - jednemu z członków tej zacnej familii - zawdzięczamy klasztor i kościół w Kalwarii Pacławskiej. Dzięki Leopoldowi Hauserowi, autorowi wydanej w 1883 roku monografii Przemyśla, mamy jedyne do tej pory całościowe opracowanie dziejów miasta, służące czytelnikom do dziś. Dzięki doktorowi Henrykowi Jordanowi nie tylko przemyślanie, ale i cała Polska ma publiczne place zabaw. Kapitan Henryk Jaskuła, z wykształcenia elektryk, po powrocie z najdłuższego samotnego rejsu do rodzinnego Przemyśla witany był niczym król i nikt wówczas nie powiedziałby, że Przemyśl to małe zapyziałe miasteczko na końcu świata, gdzie nic się nie dzieje... (Życie Podkarpackie)

Wolontariusze z ZSEiO
* Uczniowie Zespołu Szkół Elektronicznych i Ogólnokształcących bezinteresownie pomagają potrzebującym. Wszystko zaczęło się w 2003 roku. Wtedy to uczniowie skontaktowali się z Fundacją "Świat na Tak". Nawiązali współpracę z domami dziecka i prowadzą zajęcia w świetlicy przy Szkole Podstawowej nr 5. Opiekują się tam dziećmi, chodzą z nimi na spacery, pomagają w odrabianiu lekcji, bawią się nimi - mówi Tadeusz Baran, dyrektor ZSEiO w Przemyślu. - Nasi uczniowie pomagają także osobom starszym i mieszkającym w pobliżu szkoły. W tym roku zebrali pieniądze, m.in. ze sprzedaży makulatury i z tych funduszy kupili paczki świąteczne. Uczniowie tej szkoły przeprowadzili także akcję zbierania żywności dla zwierząt ze schroniska w Orzechowcach. Młodzież nieodpłatnie opiekuje się mieszkającymi tam psami. Caritas, który działa w ZSEiO w Przemyślu, zawiózł paczki mikołajkowe do Domu Pomocy Społecznej w Potoku k. Krosna. - W naszej placówce działa około 40 wolontariuszy - mówi dyrektor Baran. - Dodatkowo mocno rozwija się krwiodawstwo. Uczniowie oddają krew zawsze wtedy, kiedy jest taka potrzeba i ktoś potrzebuje pomocy. Widzą bowiem potrzeby, jakie są wokół nich i zawsze starają się im sprostać, włączając się do różnego typu akcji. (Super Nowości)

J A R O S Ł A W

* Na wystawie w muzeum w Kamienicy Orsettich można zobaczyć, jak wyglądał świat dzieciństwa naszych pradziadków. Sale wypełnione są eksponatami, które towarzyszyły ówczesnym dzieciom od momentu narodzin po wiek szkolny. Obok rzeźbionej kołyski, dłubanej w drewnie niecki do kąpieli, stoją wymyślne mebelki. Jest cała galeria odzieży noszonej na co dzień i od święta, jak choćby chrztu czy komunii.
- Ten świat nie byłby pełny, gdyby zabrakło w nim zabawek. To bodaj najciekawsza część ekspozycji - mówi Henryk Górecki, jeden z autorów wystawy. Nawet dzisiaj blaszane strażackie auto, karuzela napędzana parą albo kopia samochodu wyścigowego z lat 20. ubiegłego wieku wzbudzają dreszcz emocji wśród męskiej części zwiedzających. Prezentowane tu lalki; skromne, zrobione z drewna i szmacianych gałganów jak i te pięknie malowane, z porcelanowymi głowami nie robią już dzisiaj takiego wrażenia na dziewczynkach jak ich współczesne interaktywne odpowiedniki, które potrafią "mówić" a nawet "płakać".
- Dopiero tutaj można zauważyć, jak bardzo różni się świat współczesnego dziecka od tego sprzed lat. I to niekoniecznie stu, ale nawet od czasów młodości naszych rodziców - mówi Rafał Ciryt który przyjechał z Leżajska obejrzeć ekspozycję. Zabawki i wyposażenie dziecięcych pokoi organizatorzy wypożyczyli z muzealnych i prywatnych kolekcji w Jarosławiu, Przemyślu, Lubaczowie, Sanoku, Rzeszowie i Krakowie. (Nowiny)

PWSZ reguluje zaległości...
* Prawie pięć i pół miliona złotych za zaległe stypendia socjalne wypłaci studentom jarosławska uczelnia. Ureguluje też zaległości wobec pracowników, wypłacając im wynagrodzenie za zaległe godziny nadliczbowe, a także nagrody jubileuszowe i dodatki stażowe. W grudniu pracownicy PWSZ w Jarosławiu otrzymali podwójne wynagrodzenia. Teraz, zgodnie z ustawą, wynagrodzenia wypłacane będą na początku każdego miesiąca, a nie na koniec - jak było to do tej pory. Również studenci otrzymują swoje należności. Wypłacono im zaległe stypendia za bieżący rok akademicki. Rzecznik Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Jarosławiu Marian Janusz tłumaczy, że opóźnienia spowodowane były przesunięciem przez poprzedniego rektora sesji letniej z czerwca na wrzesień i październik. Bieżące stypendia zostały naliczone i wypłacone według ustawowych zasad, a więc otrzymały je osoby, których dochód na jednego członka rodziny nie przekracza 540 zł, a nie jak było to od 2003 roku do tej pory - 300 zł. - W związku z tym mamy bardzo dużo pracy. Pracownicy administracji muszą jeszcze raz od 2003 roku naliczyć wszystkim studentom stypendia według nowych zasad, a także przyjąć wnioski od tych, którym do tej pory stypendium się nie należało. W sumie uczelnia winna jest studentom prawie pięć i pół miliona złotych - tłumaczy rzecznik. (Życie Podkarpackie)

* Krzysztof Wąsik jest kaleką od dwudziestu paru lat. Porusza się wyłącznie na wózku inwalidzkim. Z powodu dziury w drodze runął jego dotychczasowy, w miarę poukładany świat. Teraz będzie dochodził swoich praw w sądzie. Po raz pierwszy jego życie legło w gruzach, gdy po niefortunnym skoku do wody lekarze orzekli, że już zawsze będzie kaleką. Nie poddał się. Znalazł pracę, zaczął studia w jarosławskiej PWSZ. W maju br. wózkiem o napędzie elektrycznym jechał ulicą 3 Maja do pracy. - Nie wszystkie odcinki chodnika są przejezdne dla inwalidy, dlatego miejscami muszę zjeżdżać na asfaltową jezdnię - mówi Krzysztof Wąsik. Na wysokości stacji benzynowej prawe koło wózka wpadło w koleinę. Na skutek szarpnięcia doznał bolesnej kontuzji. Przypadkowi ludzie pomogli inwalidzie i tego dnia trafił do szpitala. - Mam sparaliżowane nogi, mimo to czułem wielki, wewnętrzny ból w kolanie. Namacalne było złamanie kolana. Ale lekarz stwierdził, że nic mi nie jest, kazał robić okłady i odesłał do domu - mówi Wąsik. Dwa razy trafiał do szpitala. - Lekarze nie wiązali pogarszającego się stanu zdrowia z wypadkiem - mówi Wąsik. Dopiero we wrześniu ortopeda przyznał, że Wąsik miał złamaną rzepkę i zerwane wiązadła krzyżowe w kolanie. Kolejne miesiące przyniosły niewielką poprawę zdrowia. Za to zaczęły się problemy w pracy i na uczelni. - Wielomiesięczna absencja po raz drugi zrujnowała mi życie. Koszty leczenia przerosły moje możliwości - mówi Krzysztof. Parę dni temu dowiedział się, że może skarżyć zarządcę drogi, na której złamał nogę. - Będę domagał się, żeby zapłacili za moją krzywdę. Wystąpię na drogę sądową. Teraz szukam pomocy prawnej. Liczę, że ktoś mi pomoże - mówi inwalida. (Nowiny)

Licytowali na szczytny cel
* Ponad 3 tys. złotych zebrano podczas aukcji odbywającej się w ramach "Wielkiej Galerii Artystycznej" w Zespole Szkół Ogólnokształcących im. Książąt Czartoryskich w Jarosławiu. Impreza odbywała się już po raz 7., zaś pieniądze, jak zwykle, wspomogą niepełnosprawne dzieci. Podczas aukcji licytowano zarówno najlepsze prace małych i młodych artystów amatorów tworzących przy jarosławskich placówkach kulturalno - oświatowych, jak i dzieła całkiem dorosłych i uznanych artystów z miasta i okolic. "Wielka Galeria Artystyczna" ma już sporą tradycje, głownie dzięki zaangażowaniu nauczycieli i dyrekcji ZSO im. Książąt Czartoryskich w Jarosławiu. Tegoroczne spotkanie ludzi biznesu, społeczników i samorządowców podczas aukcji miało szczególny charakter, a to za sprawą posła Tomasza Kuleszy (PO), który jest od wielu lat zaangażowany w pomoc dzieciom niepełnosprawnym, zwłaszcza tym uzdolnionym. - To mój debiut na tej imprezie w roli parlamentarzysty - uśmiechał się poseł. - Jako dyrektor tej szkoły, choć obecnie na urlopie, a przede wszystkim jako nauczyciel i człowiek związany z edukacją i pomocą dzieciom, na pewno nie mam zamiaru rezygnować z tej formy ich wspierania, także jako poseł - podkreślił. Inicjatywa "Wielkiej Galerii Artystycznej" nie jest jedyną, którą organizuje i współtworzy obecny poseł na sejm. Latem odbywają się "Artystyczne Spotkania Dzieci i Młodzieży", nietuzinkowa jest także z pewnością impreza "Jarosławskie Spotkania z Operą Narodową" - Z całą pewnością takie inicjatywy promują zdolnych młodych ludzi, pozwalają pomagać dzieciom i młodzieży w trudnej sytuacji, a także zbliżają po prostu do sztuki, w różnych jej formach - dodał Tomasz Kulesza. W organizację "Wielkiej Galerii Artystycznej" i aukcję są zaangażowani nauczyciele z ZSO w Jarosławiu oraz jej uczniowie, którzy przygotowali na przedświąteczna edycję imprezy bożonarodzeniowy program artystyczny. Zebrane podczas aukcji pieniądze, ponad 3 tys. złotych wspomogą trójkę niepełnosprawnych dzieci. Organizacja imprezy była możliwa dzięki sponsorom oraz członkom jarosławskiego klubu ROTARY, od kilku już lat zaangażowanego w jej współtworzenie. (Super Nowości)

R E G I O N

* Komitet Obrony Policjantów (KOP) domaga się odwołania nadinsp. Dariusza Biela, szefa podkarpackiej policji. Pismo w tej sprawie trafiło już do komendanta głównego policji. Wystąpienie KOP-u, stowarzyszenia założonego kilka miesięcy temu przez szczecińskich policjantów, niewątpliwie zepsuło nadinsp. Bielowi końcówkę roku. Dodajmy - dla niego samego naprawdę udanego. To właśnie w tym roku awansował na nadinspektora, a po utworzeniu nowego rządu i powołaniu komendanta głównego policji, jako jeden z pierwszych szefów komend wojewódzkich dowiedział się, że zachowa swoje stanowisko. Wydawać by się też mogło, że swojego szefa lubią sami policjanci. Tak przynajmniej wynika z badań podkarpackiej policji, jakie przeprowadziła w tym roku jedna z wyższych uczelni. Przy okazji badani wskazywali też na to, że komendant sporo zyskuje przy bliższym poznaniu. Cóż więc się stało? Bo przecież, jak w każdej pracy, na swojego szefa niejeden często psioczy, ale stąd do żądania jego odwołania droga daleka. Pismo, jakie wystosował KOP do komendanta głównego policji, jest dość ogólnikowe, ale padają w nim bardzo mocne zarzuty. Pewien problem z ich interpretacją może stanowić to, że w swym piśmie, oprócz odwołania komendanta Biela, KOP żąda również odwołania dwóch innych szefów komend wojewódzkich - w Krakowie i Gdańsku. Policjanci z KOP-u zarzucają całej trójce naruszanie prawa podczas prowadzenia postępowań skargowych, wypadkowych, administracyjnych i dyscyplinarnych. Powołując się na sygnały docierające do stowarzyszenia, wskazują też na to, że komendanci ci inicjują i przyzwalają na stosowanie mobbingu wobec swoich podwładnych. W piśmie dostało się również komendantowi głównemu policji, choć właściwie bardziej poprzedniemu niż obecnemu, Markowi Bieńkowskiemu. Policjanci z KOP-u twierdzą, że sygnały o różnych nieprawidłowościach, w tym z Podkarpacia, od dawna były przekazywane do centrali. I co? Otóż właśnie... Nie działo się nic, a komendant główny odmawiał wszczęcia jakichkolwiek postępowań. Według policjantów z KOP-u, tłumaczyć to może tylko jedno - strach przed skandalem. O piśmie do KGP w Warszawie nadinsp. Biel dowiedział się właściwie od nas. O jego istnieniu poinformowaliśmy biuro prasowe komendy. Podinsp. Wiesław Dybaś, rzecznik komendanta wojewódzkiego, nie krył zaskoczenia. Tym bardziej że - jak stwierdził: - W naszym regionie w ogóle nie mieliśmy takich spraw, jakie podnoszone są w tym piśmie. O takich problemach, w stosunku do podkarpackiej policji, nigdy też nawet nie wspominał komendant główny. Według podinsp. Dybasia, najstosowniejszą formułą, jaką można skomentować pismo KOP-u, jest właśnie: bez komentarza. Paweł Biedziak, rzecznik komendanta głównego policji, zapytany przez nas o losy wniosku, odpisał, że "szef polskiej policji otrzymuje wiele postulatów natury kadrowej od różnych podmiotów", a "w swojej polityce kadrowej, zgodnie z prawem, jest autonomiczny". Z odpowiedzi rzecznika może też wynikać, że na ewentualną - choćby i pisemną - reakcję komendanta głównego na żądanie odwołania nadinsp. Biela, przyjdzie jeszcze długo poczekać. Dlaczego? Bo pism, jakie trafiają do niego z KOP-u, są setki. A komenda odpowiada na nie "sukcesywnie". Na razie więc komendant Dariusz Biel chyba nie ma się specjalnie czym denerwować. Choć zapewne sylwestra może mieć trochę "pod psem". (Super Nowości)

Fala podwyżek
* Szykuje się fala podwyżek. Droższe będą gaz, prąd, abonament radiowo-telewizyjny. Podskoczą też czynsze i akcyza na papierosy. Lokatorzy Rzeszowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej właśnie dostali pisma informujące o podwyżce czynszów. Przykładowo za 60-metrowe mieszkanie na os. Krakowskiej Południe od stycznia miesięcznie płacić będą o ok. 50 zł więcej. - Wzrastają ceny za wywóz śmieci, opłaty za energie cieplną, podatki. Nic na to nie poradzimy. Żeby utrzymać poziom usług musieliśmy podnieść opłaty - tłumaczy Zygmunt Haliniak, prezes RSM. W mieszkaniach zapłacimy więcej za prąd i gaz. Symulacje wzrostu opłat dotyczących tego ostatniego przeprowadziła Karpacka Spółka Gazownicza w Tarnowie, która obsługuje nasze województwo. Średnia podwyżka wyniesie tu prawie 7 proc. Osoby, które używają go jedynie do gotowania miesięcznie zapłacą o ok. 1,20 zł więcej, ci, którzy dodatkowo podgrzewają gazem wodę w piecykach łazienkowych - ok. 6 zł, a ogrzewający mieszkania - ponad 18 zł. O 6,45 proc. wzrośnie cena energii w Rzeszowskich Zakładach Energetycznych. Przy założeniu, że średni miesięczny rachunek wynosi 70 zł, od stycznia trzeba liczyć się z tym, że podskoczy o ok. 4,5 zł. Podwyżkę odczują też mieszkańcy okolic Przemyśla i Lubaczowa. Prąd dostarcza tu Zamojska Korporacja Energetyczna, która zwiększa cenę o 4,86 proc. Poczta zapowiedziała już o 10 gr droższe znaczki na listy. O 90 gr wzrośnie miesięczny abonament radiowo-telewizyjny. Niektóre banki zapowiadają wyższe opłaty za prowadzenie kont osobistych. W PKO BP np. za rachunek Superkonto co miesiąc zapłacimy 5,40 zł zamiast 4. To samo konto dla studentów z 1 zł podrożeje do 1,50 zł. Spory skok cenowy odczują także palacze. Akcyza na wyroby tytoniowe ma wzrosnąć aż o 16 procent. Paczka papierosów, w zależności od marki zdrożeje od 50 gr do ponad złotówki. Poza ministrem finansów, mogą z tego powodu zacierać ręce jedynie ukraińskie "mrówki". Nawet, jeśli podniosą ceny przemycanych wyrobów, kolejka klientów po Nowym Roku i tak się wydłuży na bazarach. (Nowiny)

* Od 1 stycznia 2006 roku kupujących samochody czeka niemiła i kosztowna niespodzianka. Trzeba będzie zapłacić dodatkowe 500 zł na fundusz ochrony środowiska. Opłata dotyczy zarówno samochodów nowych, jak i używanych. Jednak o tym, czy zapłacimy dodatkowe pół tysiąca, będzie decydowała data zakupu pojazdu, a nie data rejestracji. Najlepiej wyjaśnić to na przykładzie. Jeśli rejestruje się samochód używany lub nowy 1 lutego 2006 roku, a na fakturze jego zakupu będzie data do 31 grudnia 2005 roku, nie zapłacimy 500 zł. Tymczasem wszyscy, którzy kupią auto po 1 stycznia, będą już musieli ponieść ten wydatek. Opłaty nie dotkną też tych, którzy sprowadzą ponad tysiąc aut rocznie oraz zorganizują własny punkt złomowania. Opłata 500 zł na fundusz ochrony środowiska nie zwalnia w przyszłości od opłaty, którą trzeba będzie ponieść oddając samochód na złom. Ceny złomowania ustalane są indywidualnie w powołanych do tego punktach. (Super Nowości)

Kronika kryminalna

Święta z siekierą w ręce...
* Smutne święta mieli bracia Ch. Jeden spędził je w szpitalu, a drugi w areszcie. Dzień przed Wigilią do aresztu tymczasowego na trzy miesiące trafił 56-letni Eugeniusz Ch., któremu przedstawiono zarzut usiłowania zabójstwa. Do tragicznego zdarzenia doszło 20 grudnia. Eugeniusz przebywał wtedy w mieszkaniu swojego brata przy ulicy Kruhel Pełkiński. W pewnym momencie doszło do awantury pomiędzy braćmi. Jak nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, bracia pokłócili się o spadek. Eugeniusz chwycił siekierę i zaatakował młodszego o rok brata. Uderzając na oślep, poważnie zranił go w głowę i połamał mu ręce. Poraniony mężczyzna trafił do szpitala. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Sprawca, który w momencie awantury był nietrzeźwy, został zatrzymany i 23 grudnia przedstawiono mu zarzut usiłowania zabójstwa. Sąd Rejonowy w Jarosławiu zastosował wobec niego areszt tymczasowy na okres trzech miesięcy. (Życie Podkarpackie)

* Trzech młodych mieszkańców Przemyśla zatrzymali policjanci z sekcji kryminalnej. Mężczyźni zajmowali się okradaniem przechowalni papierosów przemycanych zza wschodniej granicy. 17-letni Kamil, 19-latni Brunon i 23-letni Jakub znaleźli sposób na łatwe zarabianie pieniędzy. Od sierpnia handlowali papierosami bez polskich znaków akcyzy, pochodzącymi zza wschodniej granicy. Nie trudnili się jednak ich przemytem, ale postanowili okradać, tych którzy to robią i sami sprzedawać towar.
- W wyniku pracy operacyjnej policjanci z sekcji kryminalnej ustalili, że na koncie tych młodych mężczyzn jest 30 włamań do miejsc, gdzie przechowywany był alkohol i papierosy, głównie do garaży - mówi podinsp. Franciszek Taciuch z Komendy Miejskiej Policji w Przemyślu.
- Największym ich skokiem było włamanie do magazynu Izby Celnej w Przemyślu, skąd ukradli papierosy warte w sumie ponad 30 tys. zł.

* Wszystko wskazuje na to, że paserzy i przemytnicy upatrzyli sobie przemyską noclegownię na idealną "dziuplę". Pomimo że dwa tygodnie temu celnicy i pogranicznicy wyczyścili ją z trefnego towaru, tuż przed świętami, znów musieli tam zawitać. W nocy ze środy na czwartek (z 21 na 22 grudnia) funkcjonariusze przemyskiej Grupy Mobilnej oraz Straży Granicznej ponownie skontrolowali noclegownię w Przemyślu. Okazało się, że poprzednia kontrola nie zniechęciła miłośników tej "dziupli". W noclegowni nadal przechowywane były przemycone zza wschodniej granicy towary. Tym razem w pomieszczeniach znaleziono ponad 8,5 tys. paczek papierosów bez polskich znaków skarbowych akcyzy oraz 21 litrów wódki i 253 litry spirytusu. Podobnie jak poprzednio, towary zajęto do wszczętych postępowań w sprawach o przestępstwa skarbowe.

* Dwaj młodzi złodzieje zostali zatrzymani na ul. Jana Pawła II w Przemyślu. 18-letni Grzegorz i 23-letni Marek z Przemyśla, skradli 4 koła samochodowe z zaparkowanych na tej ulicy opla kadetta i fiata brava. Kiedy odjeżdżali z miejsca kradzieży, zostali zatrzymani przez policję. Ukradzione przez nich koła trafiły na swoje miejsce, a złodzieje do policyjnego aresztu. Okazało się, że byli pod wpływem alkoholu.

* Na obrzeżach Jarosławia nieznani sprawcy okradli kolekcjonera militariów. Do wnętrza mieszkania dostali się, wybijając szybę w oknie. Zabrali orzełki, czapki, zegarki i pasy wojskowe na łączna sumę 12 tys. zł.

* W Boże Narodzenie do przechodnia na placu Na Bramie w Przemyślu podszedł mężczyzna, prosząc o pożyczenie komórki, gdyż, jak twierdził, musiał wykonać pilny telefon. Mężczyzna pożyczył mu aparat, ale już go nie dostał w powrotem. Stracił tym samym 900 zł. Dwie warte kilkaset złotych komórki zginęły z jednego z przemyskich mieszkań, w którym odbywała się impreza. Sprawców poszukuje policja.

Reklama