Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 06.06-12.06.2005 r.

Przemyśl

Nowy prezes Forum Biznesu
* Szóstego czerwca na posiedzeniu zarządu Forum Biznesu Region Przemyśl wybrano nowego prezesa. Został nim właściciel i kanclerz Wyższej Szkoły Gospodarczej w Przemyślu Edward Smyk. Przyspieszone wybory związane były z rezygnacją z funkcji dotychczasowego prezesa Mariana Zabawskiego. Opuszczenie przez niego szeregów forum wiąże się z kolei z bardzo krytycznym listem otwartym do Rady Miasta Przemyśla, dotyczącym niegospodarności władz miasta. Przypomnijmy, że poważne zarzuty postawiły 4 organizacje społeczno-gospodarcze miasta: Rada Stowarzyszeń Naukowo-Technicznych NOT, Forum Biznesu, Zrzeszenie Właścicieli i Zarządców Domów oraz Stowarzyszenie Pamięci Orląt Przemyskich. M. Zabawski w piśmie wystosowanym do prezydenta Roberta Chomy jednoznacznie odciął się od treści tego pisma, po czym złożył rezygnację z funkcji prezesa Forum Biznesu. Nowy prezes Edward Smyk, oprócz tego, że jest właścicielem i kanclerzem WSG w Przemyślu, był m.in. kandydatem Samoobrony do Europarlamentu, a swego czasu także szefem Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego, z którym rozstał się w kontrowersyjnych okolicznościach. (Życie Podkarpackie)

* Jerzy Zadański, emeryt, dostał skierowanie na pilne badania w Poradni Kardiologicznej. W recepcji zapisano go i kazano się zgłosić za kilka miesięcy. - To skandal! - uważa przemyślanin. - Takie są kolejki - tłumaczy dyrektor 114. Szpitala Wojskowego. - Od dłuższego czasu miałem bóle w lewej części klatki piersiowej. Poszedłem do swojego lekarza pierwszego kontaktu. Po badaniach i wykonaniu EKG dostałem skierowanie do poradni kardiologicznej 114. Sz W - opowiada pan Jerzy. Niezwłocznie poszedł się zarejestrować. W szpitalu wyznaczono mu datę przyjęcia do poradni za 5 miesięcy, czyli na połowę lipca br. - Byłem zdziwiony i poirytowany tak odległym terminem. Akurat w tym czasie w recepcji był dyrektor tego szpitala. Spytałem go, czy jest to realny czas w przypadku choroby serca i czy przypadkiem wcześniej nie umrę. Dyrektor z uśmiechem stwierdził, że nie wie, czy ja doczekam i nie ma takiej pewności - opowiada przemyślanin. Takie zachowanie oburzyło pana Jerzego. - Wytłumaczyłem temu panu, że takie długie są u nas kolejki i nie jesteśmy w stanie ich skrócić. Powodem jest brak pieniędzy z Narodowego Funduszu Zdrowia na większą liczbę badań. I tak robimy ich więcej, niż mamy w kontrakcie - mówi Andrzej Kiełczyński, dyrektor 114. SzW w Przemyślu. Wyjaśnia, że w jego odpowiedziach udzielanych pacjentowi nie było złośliwości czy wyśmiewania się. Dodaje, że także w innych poradniach są długie kolejki oczekujących na badania. Twierdzi, ze wielokrotnie zwracał się do NFZ o zwiększenie limitu badań. Bezskutecznie.
- Możemy pacjenta przyjąć do szpitala, zapewnić mu wyżywienie, tylko kto potem za to zapłaci? - żali się dyrektor. Zaznacza, że rozumie oburzenie pacjentów. Takie tłumaczenie nie przekonuje pana Jerzego. Całe życie ciężko pracował, płacił podatki i twierdzi, że ma prawo do należytej opieki zdrowotnej.
- Hipokryzją wydają się być dyskusje o aborcji i eutanazji, tak często podejmowane w mediach, w czasie gdy odmawia się ludziom specjalistycznej pomocy lekarskiej, często w warunkach zagrożenia życia - twierdzi przemyślanin. Niezbędne badania wykonał we własnym zakresie. (Nowiny)

Plac zabaw według norm unijnych...
* Dokładnie w Dzień Dziecka uruchomiony został w przemyskim parku nowy plac zabaw. Nowy w sensie urządzeń, które stanęły w miejscu starych, na tzw. górnym placu zabaw. Urządzenia kosztowały przemyski magistrat 29 tys. zł. Jak zapewnia Wiesław Jordan z wydziału gospodarki komunalnej, elementy zamontowane na placu spełniają unijne normy. Są też estetycznie wykonane i trwałe: - Nie są jednak wandaloodporne, bo po prostu coś takiego nie istnieje... - mówi W. Jordan. - Jeśli ktoś się uprze, żeby je zniszczyć, z pewnością mu się to uda. Część starych urządzeń pozostała na miejscu, zdemontowane przeniesiono na dolny plac zabaw. W planach dotyczących urządzania parku WGK ma jeszcze remont alejek, nowe kosze i ławki. (Życie Podkarpackie)

* Podczas trzecich już "Spotkań Ortograficznych", których finał odbył się w Szkole Podstawowej nr 6, uczniowie klas III szkół podstawowych z miasta oraz powiatu ziemskiego przemyskiego wyłonili najlepszych w posługiwaniu się słowem pisanym. Tegoroczne spotkania, których nadrzędnym celem było uwrażliwienie uczniów na konieczność zachowania poprawności ortograficzno - interpunkcyjnej w tekstach pisanych, przebiegały w trzech etapach. Po etapie szkolnym i zawodach międzyszkolnych z udziałem 90 zawodników, wyłoniono finałową "dwudziestkę", w której znaleźli się uczniowie szkół nr 4, 5, 6, 14, 15, 16 i podstawówek z Walawy, Duńkowiczek, Trójczyc, Dubiecka, Leszna, Nakła, Iskani oraz podprzemyskiego Ostrowa. Zaszczytny tytuł " Mistrza ortografii" przypadł w udziale Aleksandrze Brodzie z SP Trójczyce, a niemniej prestiżowe w gronie 9-10 latków "srebra" wywalczyły: Katarzyna Dergun (SP 6), Anna Gierlak (SP 14) i Karolina Buben (SP Duńkowiczki). Jury konkursu przyznało także pięć wyróżnień, którymi uhonorowano: Anetę Mikutra (SP 16), Dominikę Staszkiewicz (SP 5), Magdalenę Adamską (SP Leszno), Alicję Korzeniowską (SP Walawa) i Huberta Jareckiego (SP 4). Finaliści, zmagający się z bardzo trudnym dyktandem oraz testem ortograficznym, zaprezentowali wysoki poziom wiedzy i praktycznych umiejętności, co potwierdziło zarówno jury, jak i czuwająca nad przebiegiem konkursu p. Barbara Jakubów, metodyk - doradca ds. nauczania zintegrowanego. (Super Nowości)

* Prezydent Przemyśla budując wyciąg narciarski trwoni społeczne pieniądze. Tak uważają członkowie niektórych organizacji. Robert Choma uznał te zarzuty za potwarz i skierował sprawę do sądu. Zorganizował też debatę z udziałem zwolenników i przeciwników projektu. - Wcześniej nie konsultowaliśmy projektu ze społeczeństwem, bo nie było krytyki. Rozpętała ją kampania w mediach. Inwestycja zwróci się na pewno. Poczekajmy z końcową oceną - apelował prezydent Robert Choma do zebranych na zamku kazimierzowskim ludzi. Najzagorzalsi przeciwnicy deklarowali, że nie mają nic przeciwko budowie wyciągu, ale przy tak wielkim przedsięwzięciu należy wcześniej zadbać o pieniądze spoza budżetu miasta.
- Tu nie są ważne emocje, ale rachunek ekonomiczny. Za tę nietrafioną inwestycję zapłacą wszyscy mieszkańcy Przemyśla - ostrzegał Stanisław Żółkiewicz, wiceprezes NOT. W pierwszym z trzech etapów budowy będą realizowane: dwie trasy narciarskie o łącznej długości 1246m, przy różnicy wysokości 105m, dwie trasy kolei krzesełkowej o łącznej długości 958m, wiadukt nad ulicą dla tras narciarskich parking o powierzchni 8083 m kw., infrastruktura techniczna dla stoku i budynków. I etap ma kosztować ok. 15 mln zł. Na razie 10 mln zagwarantowali przemyscy rajcy z budżetu miasta, resztę wpływów mają zapewnić przygotowywane do emisji obligacje. Urzędnicy zapewniają, że to tylko forma zaliczki.
- Ze środków unijnych otrzymamy 70 proc. refundacji, a w najlepszym wypadku nawet 90 procent - zapewniał w imieniu prezydenta Ryszard Kosterkiewicz, pełnomocnik ds. uruchomienia Parku Sportowo-Rekreacyjnego. Robert Choma zapewnił, że unijne pieniądze napłyną w najbliższych dwóch miesiącach. Przeciwnicy przyjęli tę deklarację z niedowierzaniem, zwolennicy domagają się kontynuacji budowy nartostrady nawet wtedy, gdyby koszty mieli ponieść pozostali mieszkańcy Przemyśla. (Nowiny)

Uroczystości pełne kontrowersji
* Ostatnia sobota (4 bm.) była w Przemyślu dniem uroczystości zorganizowanych przez Stowarzyszenie Kombatantów i Rodzin Kresowych upamiętniających "60. rocznicę ludobójstwa i deportacji ludności polskiej na Kresach Wschodnich RP 1939-1947". Tematyka uroczystości wzbudziła w mieście sporo kontrowersji. Według jednych termin obchodów był niefortunny i miał zaostrzać stosunki polsko - ukraińskie, które po "pomarańczowej rewolucji" ociepliły się, inni uważają, że nie ma szans na porozumienie między Polakami i Ukraińcami bez mówienia o historii. Jeszcze przed uroczystymi obchodami sama ich idea wzbudziła spore kontrowersje i reakcję w postaci oficjalnego pisma ambasadora Ukrainy w Polsce Ihora Charczenki do ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego. Ambasador wyraził w nim żal z powodu, jak się wyraził "kontynuacji skandalicznych antyukraińskich przedsięwzięć". Nie bez znaczenia dla I. Charczenki był także fakt, że honorowy patronat nad imprezą objęli prezydent Przemyśla Robert Choma i starosta przemyski Stanisław Bajda. - Wygląda na to, iż miejscowe władze uciekając od rozstrzygnięcia trudnych kwestii związanych z mniejszością ukraińską w Przemyślu, w celu odwleczenia uwagi społeczności, organizują takie właśnie prowokacyjne uroczystości - napisał ambasador, dodając, że tego typu obchody mogą wywoływać falę sprzeciwu na Ukrainie. Po tak jednoznacznym piśmie ambasadora z prośbą o informacje do honorowych patronów zwrócił się wicewojewoda podkarpacki Franciszek Woś. Zarówno prezydent Robert Choma, jak i starosta Stanisław Bajda do organizowania uroczystości się "nie przyznają". Obaj jednak nie ukrywają, że świadomie objęli nad imprezą honorowy patronat. - Obecne stosunki sąsiedzkie Polski z Ukrainą, które ostatnio są coraz lepsze, nie mogą być obciążone niewyjaśnioną, krwawą historią - napisał S. Bajda. Prezydent R. Choma podkreślił natomiast, że uroczystości nie miały na celu wzbudzania kontrowersji, ani zaostrzania stosunków polsko - ukraińskich. Upubliczniony wcześniej program uroczystości zawierał kilka punktów, które szczególnie wzbudziły niepokój i były negatywnie odbierane przez środowiska ukraińskiej mniejszości. Jednen z prelegentów, prof. dr hab. Edward Prus, autor prac "Stepan Bandera (1909-1959). Symbol zbrodni i okrucieństwa" oraz "Holocaust po banderowsku" miał być bardzo niepochlebnie odbierany przez stronę ukraińską. E. Prus w końcu do Przemyśla nie przybył (z przyczyn obiektywnych), jednak sam fakt, iż miał być jednym z prelegentów wzbudził duże kontrowersje. Niemało zamieszania i niepokoju wynikło też w związku z wystawą "Ludobójstwo w dokumentacji fotograficznej", która początkowo miała być eksponowana w Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej, a którą w końcu otwarto w podziemiach kościoła oo. Franciszkanów. Według niektórych mieszkańców miasta list ambasadora Ukrainy, reakcja wicewojewody podkarpackiego, a także rezygnacja przyjęcia przez MNZP wystawy, a także przeniesienie w ostatniej chwili sesji z Klubu Garnizonowego do Domu Katolickiego "Roma" jest świadectwem uginania się pod naciskami naszych sąsiadów. - Nie powinno tak być - powiedział jeden ze słuchaczy sesji. - Dobre stosunki z Ukrainą nie mogą oznaczać, że mamy zapomnieć o naszej historii. Nie będzie nigdy prawdziwego pojednania bez powiedzenia prawdy - podkreślił. Wśród Przemyślan byli i tacy, którzy uważali, że uroczyste obchody w tej chwili nie będą sprzyjać dobrosąsiedzkim stosunkom i zakończeniu sprawy otwarcia Cmentarza Orląt we Lwowie. - Nie trzeba ciągle rozpamiętywać przeszłości - powiedział młody człowiek. - Historia to nie tylko to, co było, historię przecież tworzymy sami. (Super Nowości)

Rakoczego walczy o remont...
* - Niedawno w naszym mieście gościła oficjalna delegacja z Węgier. Szkoda, że nie pokazaliśmy gościom, w jakim stanie jest ulica w naszym mieście, której patronem jest ich bohater narodowy - mówią mieszkańcy ul. Rakoczego. Stroma ulica w centrum miasta już od dawna wymaga remontu. Brak odpowiedniego odprowadzenia deszczówki spowodował, że woda wyżłobiła koryto wzdłuż jezdni. Na prawie całej powierzchni są koleiny i spore dziury. W górnej części dziury są tak duże, ze kierowcy boją się tamtędy przejeżdżać samochodami. Dlatego wjeżdżają na chodnik. Z tego powodu jest już tak zniszczony, że trudno nim przejść.
- Nie możemy zrozumieć, że miasto nie ma pieniędzy na remont naszej ulicy, gdyż niedawno, wysokim kosztem, wyremontowano sąsiednią ul. Basztową. Położono tam ładną, kolorową kostkę - twierdzi Tadeusz Waśko, mieszkaniec. - Po zmierzchu strach tędy chodzić, bo można wpaść do głębokiej dziury, po zapadniętej studzience kanalizacyjnej - żali się starsza wiekiem mieszkanka. Ukoronowaniem koszmarnego wyglądu Rakoczego jest obskurny budynek, który stoi na samym szczycie wzgórza. Kiedyś służył znajdującemu się tutaj cmentarzowi żydowskiemu. Teraz najczęściej biesiadują tutaj menele. - W każdej chwili może się zawalić. Nie daj Boże, żeby wtedy znajdowało się tam jakieś dziecko. Powinni to wzmocnić i zabezpieczyć albo usunąć - twierdzi młody mężczyzna. Kilka dni temu do prezydenta Przemyśla skierowali pismo. Podpisało je 85 dorosłych mieszkańców ulicy. Domagają się gruntownego remontu ulicy.
- Wiemy, w jakim stanie jest ul. Rakoczego. Jednak w tym roku nie ma w budżecie pieniędzy na jej remont - twierdzi Witold Wołczyk z Kancelarii Prezydenta Przemyśla. Janusz Szostek, naczelnik Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska stwierdził, że Zarząd Dróg Miejskich umieścił remont ul. Rakoczego w Wieloletnim Planie Inwestycyjnym na rok 2006. Zaznaczył jednak, że przeprowadzenie remontu będzie uzależnione od wysokości pieniędzy przeznaczonych w WPI na budowę dróg w latach 2006 - 2009. (Nowiny)

"Tańcowały dwa Michały"
* Dwudziesty ósmy już raz odbył się w Przemyślu finał Wojewódzkich Konfrontacji Dziecięcych i Młodzieżowych Zespołów Tanecznych "TAŃCOWAŁY DWA MICHAŁY". W sobotę (4 bm.) w przemyskim Centrum Kulturalnym można było podziwiać młodych artystów prezentujących taniec, inscenizacje muzyczne oraz śpiew. W tegorocznej rywalizacji brało uczestniczyło 14 grup z Podkarpacia, m.in. z Leska, Leżajska, Mielca, Stalowej Woli, Jarosławia, Żołyni i Przemyśla. Nie zabrakło także gości z Ukrainy, bowiem zaprezentowały się w konkursie także dwa zespoły z lwowskiego Centrum Twórczości. Komisja w składzie: Wojciech Kaproń - tancerz, pedagog, aktor Lubelskiego Teatru Tańca, Marta Mucha - instruktor, choreograf Zespołu Tanecznego "Kornele" z Rzeszowa oraz Aleksandra Sołga - instruktor i choreograf w Szkole Tańca A-Z w Przemyślu, nie miała łatwego wyboru, gdyż wszystkie występujące zespoły wykazały się wysokim poziomem i zachwycały profesjonalizmem. W końcu w kategorii "Zespoły do 12 lat" I miejsce i nagrodę rzeczową ufundowaną przez prezydenta Przemyśla otrzymał Zespół Taneczny "Koralik"- grupa średnia z Centrum Kulturalnego w Przemyślu, dwa równorzędne II miejsca i nagrody pieniężne ufundowane przez marszałka województwa podkarpackiego - Zespół Taneczny "Mini Żabki" ze Szkoły Podstawowej w Lesku i Zespół Taneczny "Impresja" z Katolickiego Centrum Kultury przy Parafii Chrystusa Króla w Jarosławiu Wyróżnienie i nagrodę rzeczową ufundowaną przez Centrum Kulturalne w Przemyślu - Zespół Taneczno-Estradowy "Wiwatki" z Gminnego Ośrodka Kultury w Żołyni. Wśród zespołów powyżej 12 lat triumfował Zespół "Bieszczadzkie Żabki" ze Szkoły Podstawowej w Lesku, który odebrał nagrodę pieniężną ufundowaną przez Marszałka Województwa Podkarpackiego, zaś dwa równorzędne II miejsca i nagrody pieniężne przypadły Zespołowi Tanecznemu "Foks" z Bieszczadzkiego Domu Kultury w Lesku oraz Teatrowi Tańca "Spektro" z Centrum Kulturalnego w Przemyślu. Na III miejscu uplasował się Zespół "UFO" z Miejskiego Ośrodka Kultury w Jarosławiu. (Super Nowości)

* Małgosia ma serce na dłoni. Bez namysłu ofiaruje je temu, kto jej i młodszemu bratu Patrykowi stworzy prawdziwą rodzinę. Pragną bardzo ciepła i miłości. Rodzeństwo od 2 lat mieszka w domu dziecka. Przyprowadziła je tam mama. Zostawiła, odeszła i zapomniała. Podobnie ojciec. Sąd pozbawił ich praw rodzicielskich. Małgosia i Patryk z utęsknieniem czekają na nową rodzinę.
- Dziewczynka ma serca na dłoni - przekonuje Edyta Witkowska-Mazurek, dyrektor Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Przemyślu. - Domaga się miłości, a jednocześnie obdarza nią młodszego braciszka. To papużki nierozłączki. Los tych maluchów nie jest odosobniony. W przemyskim ośrodku dziesiątki dzieci marzą o serdecznych opiekunach. Z utęsknieniem wypatrują nowego taty i mamy.
- Już mnie kochają - mówi uradowana 13-latka o małżeństwie, które za kilka zostanie jej rodziną zastępczą. - Moi prawdziwi rodzice nie byli tacy dobrzy. Niewiele osób decyduje się na adopcję lub stworzenie rodziny zastępczej. Ta sytuacja może ulec zmianie. Inicjatorzy Ogólnopolskiej Kampanii Społecznej "Szukam domu" chcą przekonać niezdecydowanych, aby otworzyli się na najmłodszych.
- Nasi wychowankowie mają zapewnione wszystko, co jest niezbędne do normalnego życia - dodaje Edyta Witkowska-Mazurek. - Brakuje im tylko jednego: prawdziwej miłości. Każdy, kto chce pomóc sierotom odnaleźć prawdziwy dom, musi skontaktować się z najbliższym ośrodkiem adopcyjno-opiekuńczym. (Nowiny)

J A R O S Ł A W

Z Lepperem pod przymusem...
* Nikogo nie wypuszczać! Ci, co wyjdą, nie będą mieli zaliczeń! - tak studentom, którzy chcieli opuścić spotkanie z Andrzejem Lepperem, groził Janusz Cholewa, rzecznik PWSZ. Natomiast Antoni Jarosz, rektor, ostro atakował dziennikarzy. W niedzielne popołudnie studenci Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej oraz mieszkańcy Jarosławia uczestniczyli w spotkaniu z Andrzejem Lepperem, przewodniczącym Samoobrony. Byli na nim obecni także: posłanki - Maria Zbyrowska i Alicja Lis, burmistrz Janusz Dąbrowski i kanclerz Wyższej Szkoły Gospodarczej z Przemyśla Edward Smyk. Zgromadzonych w kinie powitał Antoni Jarosz. - Witam ludzi, którzy odcinają się od komuny SLD. Witam dziennikarzy, może w końcu napiszą coś poprawnego o naszej uczelni. Media powinny służyć człowiekowi, a nie być mu przeciwne. Jesteśmy nękani przez nieżyczliwą nam prasę! Media kłamią! Z TVN-u wpadają do nas jak zomowcy! Nie oglądaj dziennika, bo dostaniesz bzika! - wykrzykiwał z mównicy. - Kochani słuchacze, powiedzcie dziennikarzom, żeby Polska była Polską, tylko prawda może nas wyzwolić. Po wystąpieniu rektora Jarosza przemówił Andrzej Lepper. - Nie będę poruszał tematu dziennikarzy. Oni wykonują swój obowiązek. Sami zobaczycie, czy napiszą to, co słyszeliście - nawiązał do wypowiedzi przedmówcy. W swoim wystąpieniu podkreślał problem dużego bezrobocia i potrzeby rozwoju gospodarczego. - Dzisiaj potrzeba uzdrowionej gospodarki. Będą wybory, państwo zrobicie, co chcecie. Widzicie, że ja nie przyjeżdżam i nie opluwam nikogo, nie powiedziałem dziś - ten złodziej, tamten złodziej. Ja mówię o faktach, a wy wyciągnijcie wnioski - zakończył przemówienie. Podczas spotkania kilku studentów chciało opuścić salę kinową. Przy drzwiach spotkali rzecznika uczelni, który zagroził im, że jeżeli wyjdą, to nie dostaną zaliczeń. Był też moment, kiedy jeden z panów, prawdopodobnie pracownik kina, miał zamiar zamknąć drzwi łańcuchem, jednak zobaczywszy telewizyjną kamerę, zrezygnował. (Życie Podkarpackie)

* Pracownicy Zakładów Mięsnych w Jarosławiu narzekają na nadmierną liczbę godzin pracy i niskie zarobki, ale straszeni zwolniami, boją się sprzeciwić.
- Zwolnili nas dla przykładu, żeby inni się nie sprzeciwiali - mówią byli pracownicy Zakładów Mięsnych "Sokołów" w Jarosławiu. Uważają, że zostali zwolnieni, bo nie chcieli pracować w soboty i niedziele. Konfekcjonowanie to najcięższy wydział w firmie. Tu jest porcjowany, ważony, pakowany i metkowany towar. Zatrudnieni w tym dziele opowiadają, że firma podpisała umowy z supermarketami, więc pracy jest teraz jeszcze więcej, a to wymusza, by pracownicy przychodzili również w soboty i niedziele. Często zostają również po godzinach w tygodniu. Niestety, jak twierdzą, nie wiąże się to z wyższym wynagrodzeniem: - Nie płacą nam tak, jak za pracę w godzinach nadliczbowych, a więc pięćdziesiąt procent za soboty, czy sto za niedziele. Płacą nam normalną stawkę za godzinę, taką, jak w ustawowym wymiarze godzin pracy - podkreśla jeden z zatrudnionych pracowników, który z obawy przed utratą pracy nie chce ujawnić swojego nazwiska. Krzysztofowi Karnasowi i Bogdanowi Sękowi nie zależy już na ukrywaniu swoich nazwisk. Oni otrzymali dwutygodniowe wypowiedzenie z pracy, gdy nie zgodzili się przychodzić do pracy w soboty i niedziele. Obaj odwołali się do sądu pracy. - Zwolnili nas, tak dla przykładu, by inni nie odważyli się sprzeciwić. Raz już ludzie się zbuntowali i nie przyszli w sobotę. Od razu ich zastraszali, że pozbędą się pracy, bo na ich miejsce czekają następni. A każdy się boi, pracy dużo, pieniędzy mało, ale to zawsze lepsze niż nic - mówi Bogdan Sęk. Zwolnieni opowiadają o podwójnych umowach. Jedną podpisują z zakładami mięsnymi Sokołów, drugą z firmą, dla której pracują w godzinach nadliczbowych, w soboty i niedziele. - Jest to unikanie płacenia godzin nadliczbowych. Zakłady nie muszą wypłacać nam po pięćdziesiąt czy sto procent więcej za godzinę w wymiarze nadliczbowym - mówi Krzysztof Karnas. (Życie Podkarpackie)

Absurd, czy może przekręt?
* Władze PGKiM nie chcą się przyznać. PGKiM stracił na przeprowadzeniu drugiego przetargu na wynajem stacji paliw przy Piekarskiej 4,5 tys. zł miesięcznie. Wszystko miało być zgodne z prawem, dlaczego więc po kilku miesiącach wypowiedział umowę najemcy? W nr 52 naszego tygodnika z 29 grudnia ub.r. informowaliśmy, że PGKiM ogłosiło przetarg na wynajem stacji paliw w obiektach powojskowych przy ul. Piekarskiej. Do przetargu zgłosiło się dwóch oferentów: rzeszowska firma WATKEM, która podbiła cenę do 7 tys. zł oraz podjarosławski przedsiębiorca Zbigniew Kaciuba, który zaoferował 6 tys. 900 zł. W niedługim czasie okazało się jednak, że rzeszowski oferent wyłoniony w przetargu wycofał się z podpisania umowy. PGKiM ogłosiło drugi przetarg, ale nie wiadomo, jak to się stało, że nikt nie poinformował o nim Z. Kaciuby. W przetargu wystartowała tylko... spółka WATKEM, która wcześniej zrezygnowała z podpisania umowy. Ponieważ w trakcie drugiego przetargu była jedynym oferentem, wygrała przetarg, ale tym razem za kwotę 2 tys. 525 zł, a więc o 4 tys. 475 zł mniej. Wiceprezes PGKiM Józef Bielecki, z którym wówczas rozmawialiśmy, nie widział żadnych niejasności w ogłoszeniu drugiego przetargu, a fakt niepoinformowania Z. Kaciuby określił zwyczajnym niedopatrzeniem. Sprawa dość niejasna wydała się jednak jarosławskim radnym, którzy o wszystkie szczegóły przetargu postanowili wypytać burmistrza oraz prezesa PGKiM podczas sesji. Zbadaniem podwójnego przetargu zajęła się także komisja rewizyjna rady miasta. Postępowanie w tej sprawie prowadzi również jarosławska prokuratura. Czy wpłynęło to na decyzję zarządu PGKiM o wypowiedzeniu firmie WATKEM umowy najmu? Pod koniec lutego nie podając żadnych przyczyn, zażądał on od właściciela spółki opuszczenia jarosławskiego obiektu do końca kwietnia. (Życie Podkarpackie)

P R Z E W O R S K

Ucieczka przed prokuratorem?
* Zbigniew mierzwa, starosta przeworski chce wystartować w wyborach parlamentarnych. Kandydata na posła ściga jednak prokurator. Prokurator zarzuca Mierzwie, że jako pełnomocnik Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa podpisał niekorzystną dla agencji umowę, o wartości 72 tys. zł. Miał też zaciągnąć kredyty dla swojej gorzelni, ale zataił, że firma ma długi. Za pierwszy z zarzutów politykowi PSL grozi do 3 lat więzienia, za drugi od trzech miesięcy do pięciu lat. Sprawę prowadzi Sąd Rejonowy w Jarosławiu. - Druga rozprawa odbędzie się 10 czerwca - mówi Piotr Guzy, wiceprezes SR. Poseł Jan Bury, partyjny szef Mierzwy nie widzi problemu. - Te zarzuty są błahe. W Polsce jest zasada domniemania niewinności - przekonywał w czasie niedzielnej konwencji wyborczej PSL.
- Zasada domniemania niewinności nie dotyczy polityków, bo to są osoby zaufania publicznego, które mają być poza wszelkimi podejrzeniami. Niechpan Mierzwa najpierw oczyści się z zarzutów, a potem startuje na posła - mówi Tadeusz Gardziel, politolog. (Nowiny)

* 90-letni Józef Łapka przeżył już cztery wielkie powodzie. Jego dom został poważnie uszkodzony przez wodę. Staruszek boi się, że następny kataklizm zniszczy dorobek jego życia. Ulice Niepodległości, Miodowa, Rzeczna, Kąty są szczególnie narażone na wylewy Mleczki w czasie powodzi. Największego pecha mają mieszkańcy ulicy Ogrodowej, położonej na prawym brzegu rzeki. Ostatni od strony miasta a pierwszy od brzegu Mleczki stoi dom Łapków.
- Mieszkam tu z mężem ponad 50 lat. Przeżyliśmy cztery wielkie powodzie - mówi Maria Łapka. W czasie najgroźniejszej z nich, w 1987 roku wezbrane wody Mleczki zalały dom niemal po strop. Do dzisiaj w mieszkaniu na ramach i płótnach obrazów wyraźnie zaznacza się ślad dokąd sięgała woda. Dokładnie 1,80 metra od podłogi. W marcu br. powódź nie była tak groźna, ale by chronić gospodarstwo, służby ratownicze musiały ułożyć wał z workami piasku.
- Do dzisiaj nikt tego nie uprzątnął - mówi Stanisław Markowski, zięć Łapków. Wprawdzie pracownicy komunalni niedawno próbowali wysypywać zawartość worków na skarpę rzeczną, ale Markowski interweniował, i zaprzestali roboty. - Przecież to kosztowało tysiące złotych, czy nie można wykorzystać worków z piaskiem w sensowniejszy sposób aniżeli bezmyślnie marnować? - pyta. Zdaniem mieszkańców zalewanych ulic problem nie byłby tak duży, gdyby zlikwidować śluzę zbudowaną dla potrzeb miejscowej cukrowni. Cukrowni już nie ma, a betonowa przegroda niepotrzebnie spiętrza poziom wody.
- Jaz jest własnością spółki Sudzucker. Trzy miesiące temu wystąpiliśmy z prośbą o nieodpłatne przekazanie go miastu. Liczymy na pozytywny wynik negocjacji - mówi burmistrz Janusz Magoń. Nieoficjalnie mówi się, że najbardziej przeciwni usunięciu śluzy są miejscowi wędkarze. Gdyby obniżono poziom lustra wody Mleczki, wtedy znacznie spłyci się staw wykopany niedaleko rzeki na starym cholerycznym cmentarzu. A to zagrozi hodowanym tam rybom. Generalnie, powodziom mógłby zaradzić projektowany duży zbiornik retencyjny w rejonie Zarzecza. W związku z oprotestowaniem inwestycji przez niektórych rolników budowa nie ruszy zbyt szybko. (Nowiny)

R E G I O N

* Protest w sprawie matury z informatyki wysłała do Centralnej Komisji Egzaminacyjnej grupa maturzystów i nauczyciel z różnych szkół w Polsce. Twierdzą, że egzamin był źle przygotowany. Domagają się jego powtórzenia w całym kraju. Najwięcej wątpliwości wzbudziło techniczne zorganizowanie matury. Po rozwiązaniu wszystkich zadań, wielu maturzystów nie mogło zapisać wyników swojej pracy, bo okazało się, że na dyskietkach jest za mało miejsca. Uczniowie próbowali skorzystać z bardziej pojemnych CD-romów, ale tych albo w szkole nie było, albo nadzorujący egzamin nauczyciele nie umieli się nimi posłużyć. Według maturzystów, pytania na egzaminie były bardzo zawiłe i niejasne, pojawiały się też błędy. Maturzyści mają też pretensję, że nie mogli korzystać z lepszego, ich zdaniem, systemu Linux. Zaraz po maturze odwołania złożyło kilkadziesiąt osób, ale tylko 4 z nich będą w czwartek ponownie pisać egzamin z informatyki. (Super Nowości)

Mogą posprzątać miasto za darmo...
* Zakład Karny w Medyce, 10 km od Przemyśla, oferuje tanie ręce do pracy. Więźniowie za darmo mogą sprzątać ulice, naprawiać i remontować drogi. Z oferty więźniów mogą korzystać samorządy, szkoły, organizacje społeczne, instytucje charytatywne itp.
- Większość naszych więźniów marzy o jakiejś pracy. Nawet tej nieodpłatnej. Jest to dla nich jedna z wyższych nagród. Chętnych jest zawsze bardzo dużo, brakuje natomiast ofert - twierdzi mjr Bogdan Przykopski, dyrektor ZK w Medyce. Jest to tzw. półotwarte więzienie. Przestępcy najczęściej odsiadują tutaj końcówki wyroków. Jest tutaj mniejszy rygor niż w innych ZK.
- Każdy chętny osadzony przechodzi drobiazgową procedurę sprawdzania, m.in. przez psychologa - wyjaśnia kpt. Aleksander Malicki, kierownik działu penitencjarnego ZK w Medyce. Uspokaja, że taki pracujący na ulicy więzień nie jest zagrożeniem dla mieszkańców. Najwięcej mężczyzn z medyckiego ZK już od kilku lat pracuje w przemyskim Zarządzie Dróg Miejskich. Sprzątają ulice i chodniki, zimą pomagają odśnieżać. Z ich pomocy korzysta również przemyskie MZK. Ich prace chwali Straż Graniczna. Więźniowie pomagają czyścić pas zielonej granicy. Instytucje pokrywają jedynie koszty transportu na miejsce pracy.
Czy nie byłby to tani sposób na czyste ulice w miastach? Brud od wielu lat jest poważnym problem Przemyśla. - Jesteśmy zadowoleni z pracy więźniów. Dotychczas nie było większych kłopotów. Jednak część naszych instytucji woli dawać pracę podopiecznym z miejscowego schroniska brata Alberta - mówi Witold Wołczyk z Kancelarii Prezydenta Przemyśla. - Dla kończącego wyrok więźnia taka praca jest bardzo ważna. Po wyjściu na wolność łatwiej będzie mu się przystosować do życia - twierdzi mjr Przykopski. Zatrudnienie więźnia jest korzystne nie tylko dla instytucji i organizacji. Z takiej formy pracy mogą korzystać również firmy prywatne. Od niedawna muszą płacić więźniom jedynie połowę tzw. płacy minimalnej. Zainteresowane firmy mogą się kontaktować z Zakładem Karnym w Medyce, z ppor. Jackiem Szlachcicem -tel. 671-59-77. (Nowiny)

* Czerwcowy "rekordzista" miał we krwi 3,5 promila alkoholu i kierował małym fiatem. U kierowcy ciężarowego kamaza alkomat pokazał 3,2 promila. W ciągu pierwszych dziesięciu dni czerwca policja zatrzymała na podkarpackich drogach ponad 200 nietrzeźwych kierowców. Od początku roku było ich ponad 3,5 tys. Te dane przerażają. Kompletnie zamroczony alkoholem 47-letni mężczyzna kierował małym fiatem w Posadzie Górnej koło Rymanowa. Działo się to w niedzielę koło godziny 18. W tym czasie drogą łączącą zdrojowisko z Rymanowem wędruje bardzo wielu spacerowiczów. Na szczęście policja w porę wyeliminowała z ruchu tego kierowcę. A ilu pijanych przejechało w tym czasie?
- Załatwienie sprawy jednego nietrzeźwego kierowcy zajmuje patrolowi ponad godzinę - mówi sierż. Paweł Międlar z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. - Trzeba go odwieźć do izby wytrzeźwień lub izby zatrzymań. Poddać dwukrotnemu badaniu na zawartość alkoholu, zabezpieczyć jego pojazd i sporządzić protokół z interwencji. To wszystko pochłania czas, w którym wielu nietrzeźwych może przejechać nie niepokojonych przez policję. Nie wszyscy docierają bezpiecznie do celu pijackiej eskapady. Niektórzy z nich powodują niestety wypadki, często bardzo groźne w skutkach. Ich ofiary często giną lub zostają kalekami. Są to tragedie i dramaty, które dotykają nie tylko ofiary, ale również i sprawców. Nieodpowiedzialne siadanie za kierownicą po wypiciu alkoholu często przekreśla przyszłość, bywa że młodego człowieka, który wypił alkohol i bezmyślnie wsiadł za kierownicę. W Kolbuszowej na ulicy Mieleckiej policja zatrzymała 22-latka, który kierował polonezem mając 3,19 promila. Był wtorkowy wieczór, godzina 22.30. Na szczęście i tym razem policja w porę uniemożliwiła dalszą jazdę nieodpowiedzialnemu młodzieńcowi. Niemal codziennie zdarzają się jednak wypadki powodowane przez pijanych kierowców. Kary, choćby nawet więzienie i opisywanie tych tragedii w prasie nie przynoszą oczekiwanych efektów. Liczba nietrzeźwych za kierownicą wciąż rośnie. Czy nie ma na to sposobu? Policyjna ankieta pokazała, że ogromna większość mieszkańców Podkarpacia potępia tych, którzy po wypiciu alkoholu siadają za kierownicą. Jest więc duża szansa na to, że pokazywanie w prasie nazwisk ludzi, którzy jeżdżą "po pijaku", pozwoli na ich społeczne napiętnowanie i skutecznie odstraszy przynajmniej część kierowców od jazdy na dwóch gazach. Na to, żeby opublikować w prasie nazwiska i imiona pijanych kierowców, potrzebna jest jednak zgoda prokuratora. Od początku czerwca codziennie wysyłamy do właściwych prokuratur wnioski o takie zgody. Wysłaliśmy już 111 pism. Na razie bez odpowiedzi. Problem powolnego działania, żeby nie powiedzieć opieszałości, dotyczy w ogóle przedstawicieli polskiego prawa. Skutek jest taki, że przestępca karany jest po wielu miesiącach lub nawet latach od popełnienia czynu. Bywa też, że sprawa rozmywa się w czasie - tonie w zapomnieniu. Kara po latach nie ma prawie żadnego znaczenia prewencyjnego. Dlatego w walce z plagą pijanych kierowców niezbędny jest pośpiech. Zwlekanie z wyrażeniem zgody na publikację imion i nazwisk pijanych kierowców powoduje, że następni wciąż jeżdżą w pijackim amoku - wiozą ból i śmierć. Temu drogowemu horrorowi trzeba jak najszybciej położyć kres. W tej chwili zależy to jednak wyłącznie od sprawności działania prokuratorów rejonowych z Podkarpacia. Dalsze zwlekanie z podaniem nazwisk pijanych kierowców przyczynia się do powstania kolejnych tragedii. Pośrednio odpowiedzialni za nie będę prokuratorzy, którzy na razie milczą. (Super Nowości)

Kronika kryminalna

* Jarosławscy policjanci błyskawicznie zatrzymali młodzieńców, którzy ukradli fiata cinquecento. Do zdarzenia doszło w minionym tygodniu. Mieszkaniec miasta powiadomił policję o kradzieży jego cinquecento. Samochód zniknął z pl. Piotra Skargi. Funkcjonariusze miejscowej KPP zatrzymali czterech sprawców kradzieży: 17-letniego marka, 14-letniego Michała, 13-letniego Adama i 15-letniego Stanisława. Samochód wrócił do właściciela. Policjanci znaleźli go w jednej z miejscowości pod Jarosławiem. Stał za stodołą. Był przykryty słomą. Młodzi złodzieje mieli zamiar rozebrać fiata na części. Jeszcze przed kradzieżą znaleźli osobę, która była zainteresowana kupnem silnika z samochodu.

* W piątek po południu policjanci z Komendy Miejskiej w Przemyślu zatrzymali 26-letniego Krzysztofa. Podejrzewali, że mężczyzna jest zaangażowany w handel narkotykami. W trakcie przeszukania mieszkania przemyślanina policjanci znaleźli niewielką ilość suszu marihuany. Skonfiskowano również 12 sadzonek konopi indyjskich. Zatrzymany, wraz z kolegą, zajmowali się uprawą marihuany od 2003 roku. Zgodnie z ustawą o przeciwdziałaniu narkomanii, obu mężczyzną grozi kara do dwóch lat pozbawienia wolności.

* W poniedziałek (6 bm.) na drodze krajowej Przemyśl - Rzeszów w Żurawicy celnicy z przemyskiej grupy Mobilnej znaleźli w autokarze ponad 500 płyt DVD oraz AUDIO z pirackimi nagraniami koncertów oraz muzyką różnych wykonawców. Podczas kontroli autokaru relacji Przemyśl - Rzeszów celnicy znaleźli w luku bagażowym 523 szt. płyt DVD oraz AUDIO. Płyty zapakowane były w kartonowe pudło. Kierowca autokaru oświadczył, że pudło otrzymał od nieznanego mu Polaka na dworcu PKS w Przemyślu. Po odbiór przesyłki miał się zgłosić w Rzeszowie inny nieznany mu mężczyzna. Ujawnione płyty zajęto do wszczętego postępowania o przestępstwo skarbowe przeciwko nieznanemu sprawcy.

* Służba kryminalna Komendy Miejskiej Policji w Przemyślu ustaliła tożsamość mężczyzny, który utonął w Sanie. W miniony piątek zwłoki wplątane w konary zwalonego do wody drzewa znaleziono w pobliżu Przemyśla. Ustalenia potwierdziły, że jest to zaginiony mieszkaniec pow. sanockiego. 51-letni mężczyzna poszukiwany był od kilkunastu dni po tym, jak wyszedł z domu i nie nawiązał kontaktu z najbliższymi.

* Na stratę finansową ok. 36 tys. zł mógł narazić Skarb Państwa 34-letni obywatel Ukrainy, który został zatrzymany w miniony wtorek przed południem w medyce. Podczas przekraczania granicy RP z Ukrainą, w jego torbie podróżnej odkryto produkt leczniczy w postaci 155 opakowań (razem 620 szt.) tabletek o nazwie cialis tadelafil 20 mg. Jak udało się ustalić, miał on zamiar wprowadzić je do obrotu handlowego bez uprzedniego zgłoszenia organowi celnemu. Postępowanie prowadzi PMP w Przemyślu.

Reklama