Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 02.08-08.08.2003 r.

PRZEMYŚL

Kto rządzi w PGMie?
* Nikt nie wie, kto rządzi w przemyskim PGM: władze spółki czy władze MKS Polonia i dlaczego firmy budowlane tak chętnie sponsorują klub sportowy. Pracownicy PGM twierdzą, że najlepsze szanse na wygranie przetargu w ich firmie ma firma sponsorująca "Polonię" albo ... należąca do członków zarządu Polonii. Tylko jeden członek siedmioosobowego zarządu MKS Polonia - Janusz Kotuła - nie ma nic wspólnego z PGM. Pracuje w straży granicznej, dwa lata temu zrezygnował z działalności w zarządzie klubu, ale do dziś formalnie w nim figuruje. Pozostała szóstka pracowała albo pracuje w miejskiej spółce lub jest z nią bardzo blisko związana. Odwołany niedawno ze stanowiska prezes PGM Bogusław Pruchnik (na wypowiedzeniu), z racji wieku i zajmowanego niegdyś stanowiska prezydenta miasta, jest honorowym członkiem MKS Polonia. Nie pełni żadnej funkcji, ale co dwa lata prowadzi walne i sprawozdawcze zebrania członków klubu. Jerzy Miśkiewicz, prezes MKS Polonia, do niedawna był w PGM kadrowym, teraz - na emeryturze. Wiceprezesem PGM jest Jan Duda (do niedawna również szef komisji przetargowej w spółce), kolejny członek władz klubu MKS Polonia. Franciszek Janas, także pracownik PGM, to następny członek zarządu Polonii.
Dwaj pozostali członkowie zarządu Polonii nie są pracownikami spółki, ale pracują w jej siedzibie, bo tam właśnie - w budynku PGM - mieści się ich firma remontowo-budowlana, nazwijmy ją A. - Dziwnym trafem ich firma jest jedną z trzech, które najczęściej wygrywają nasze przetargi. Jeśli nie wygrywają, to otrzymują zlecenia jako podwykonawcy. Tak było chociażby trzy lata temu w przypadku Resbudu, który wygrał przetarg na duże roboty na bazarze. Zarząd PGM unieważnił ten przetarg i powtórzył, po powtórce ni stąd, ni zowąd prace podwykonawcze dostał PGM, ten z kolei wynajął jako podwykonawcę firmę, której właściciele są w zarządzie Polonii - mówi dwóch pracowników PGM, proszących o zachowanie nazwisk do wiadomości redakcji.
- Bywały sytuacje, kiedy pracownicy chodzili do prezesa i tłumaczyli, że sami wykonują jakieś prace i to taniej, poniżej kwoty, która obliguje do ogłaszania przetargu. Firma zatrudnia przecież 200 osób, ma sprzęt i fachowców... Mimo to przetargi były ogłaszane. Często wygrywały je firmy, które sponsorują "Polonię". Niby każdy może sponsorować Polonię, ale dlaczego robią to w większości firmy budowlane - zastanawiają się. Nowy prezes PGM Zbigniew Duszyk potwierdza, że wiele rozstrzygnięć przetargowych w PGM wzbudza jego wątpliwości: - Są trzy firmy, które wygrywają. Laik by spostrzegł, że w tej rotacji jest coś nie tak: najpierw wygrywa firma A, potem B, potem C. I tak w kółko! Jedna mieści się w naszym budynku, druga po sąsiedzku. Jej pracownicy często przesiadują do wieczora w PGM. Formalnie trudno się do czegokolwiek przyczepić. Ale dowiedziałem się, że nasze przetargi nie zawsze były należycie ogłaszane. W takiej sytuacji wygrywali ci, którzy byli na miejscu albo blisko. Dlaczego wygrywali ci, którzy są w jakiś sposób związani z Polonią? Nie wiem. Wiem, że to niejednokrotnie sponsorzy Polonii.

Zakryta pływalnia...
* Zaledwie tydzień, od ostatniego zamknięcia, funkcjonowała kryta pływalnia. Decyzją sanepidu znowu została zamknięta. Powód ten sam - podwyższona zawartość gronkowca w wodzie. Poprzednie zabiegi (m.in. sterylizacja basenu, wymiana wody) okazały się niewystarczające. Powiatowa Stacja Sanitarno - Epidemiologiczna wczoraj ponownie zakwestionowała jakość wody. Wcześniej winą za nadmiar gronkowca prezesi spółki "Hala" (właściciela pływalni) obarczali znacznie zwiększoną frekwencję. Teraz być może okaże się, że przyczyną są niesprawne urządzenia zapewniające odpowiednią jakość wody.
- Skontrolujemy urządzania uzdatniające. Otwarcie pływalni nastąpi po ponownym przebadaniu wody i stałym monitoringu jej jakości - mówi Mariusz Zamirski, prezes "Hali".

Przeniesiono parking dla busów
* Miejscy urzędnicy zdecydowali o przeniesieniu dwóch parkingów dla prywatnych busów z ulicy Kopernika na sąsiednią ulicę Czarnieckiego. O ile z tej decyzji cieszą się zabiegający o nią od ponad dwóch lat mieszkańcy ulicy Kopernika, to zdecydowanie nie zgadzają się z nią handlowcy z ulicy Czarnieckiego oraz przemyskie Przedsiębiorstwo Komunikacji Samochodowej. Według pierwotnej koncepcji, parking dla prywatnych przewoźników miał zostać zlokalizowany na ulicy Wilsona. Miasto sfinansowało nawet utwardzenie tego miejsca płytami drogowymi. Od kilku lat przewoźnicy parkują jednak swoje busy przy ulicy Kopernika, w pobliżu dworców: autobusowego i kolejowego. Mieszkańcy tej ulicy toczyli boje o przeniesienie parkingów w inne miejsce. Wydawało się, że jeszcze długo będą walczyć z urzędnikami o usuniecie busów sprzed swoich okien, aż tu nagle pod koniec ubiegłego tygodnia oba parkingi zostały przeniesione kilkadziesiąt metrów dalej, na ulicę Czarnieckiego. Jeden z nich usytuowano w dotychczas powszechnie dostępnej zatoczce, przy wejściu do tunelu, drugi tuz obok, w bezpośrednim sąsiedztwie dworca PKS.
- Nie wiem, jak można było podjąć tak nieprzemyślaną decyzję - mówi Jan Jarząbek, kierownik Działu realizacji Przewozów i Obsługi Podróżnych PKS w Przemyślu. - W najbardziej ruchliwym miejscu, na skrzyżowaniu z ulicą Kopernika i tuż przy wjeździe na teren dworca autobusowego, ulica Czarnieckiego została przegrodzona barierami i wydzielono tam koperty parkingowe. Jest to bardzo niebezpieczne miejsce i już pierwszego dnia po ustawieniu barier doszło tam do kolizji pojazdów. Nasi kierowcy mają przez tę sytuację bardzo utrudnione manewrowanie autobusami. Ponadto, gdy jedyny pas ruchu na ulicy Czarnieckiego zostanie zablokowany przez większy pojazd, inni kierowcy przejeżdżają z dużą szybkością przez teren dworca narażając na niebezpieczeństwo podróżnych i kierowców. Zdziwienie budzi również fakt, że nikt nas nie uprzedził o zlokalizowaniu w naszym sąsiedztwie parkingu dla busów. Podobne pretensje mają handlowcy ze stoisk zlokalizowanych przy wejściu do tunelu, przed którymi od kilu dni parkują busy innego prywatnego przewoźnika. - Nikt z miasta nie pofatygował się, aby powiadomić nas o tym, że dwa metry przed naszymi stoiskami będą stały busy i że zostanie zlikwidowana ogólnie dostępna zatoczka - mówi Monika Styranka-Koniuszy. - Nasze punkty handlowe zostały całkowicie zasłonięte przez busy i są przez to niewidoczne. Ponadto samochody przywożące nam towar od kilu dni nie mają gdzie zaparkować. Płacimy uczciwie miastu podatki, a zostaliśmy przez nie zlekceważeni. Taka sytuacja rodzi podejrzenia o stronniczość decydentów w tej sprawie. Absolutnie nie zgadzamy się na istnienie w tym miejscu parkingu i będziemy domagać się przeniesienia w inne miejsce. Swoje zdziwienie usytuowaniem parkingu wyrażają również przemyscy taksówkarze, którzy wcześniej zabiegali o możliwość zlokalizowania w tym miejscu postoju dla taksówek osobowych, jednak starania w tej sprawie nie znalazły zrozumienia u panów urzędników. Projekt przeniesienia parkingów na obecne miejsca został opracowany przez Zarząd Dróg Miejskich, a decyzje w tej sprawie podjął z upoważnienia prezydenta miasta naczelnik Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska UM w Przemyślu. Zdaniem Jacka Cieleckiego, dyrektora Zarządu Dróg Miejskich w Przemyślu, na zlokalizowanie parkingu, przeciwko któremu protestują handlowcy, zgodził się właściciel tego terenu, czyli PKP i to właśnie tam protestujący powinni interweniować. Według dyrektora ZDM, w przypadku parkingu przy dworcu autobusowym zachowano wszystkie względy bezpieczeństwa komunikacji, a stanowisko PKS-u w tej sprawie może wynikać z obaw przed konkurencją. Teoria to naprawdę ciekawa, biorąc pod uwagę fakt, że przemyski PKS nie prowadzi przewozów na trasie kursowania prywatnych busów. Zdaniem wielu zainteresowanych osób, salomonowym rozwiązaniem problemu byłoby przeniesienie wszystkich busów na, jak dotychczas, bezużyteczny parking przy ulicy Wilsona lub zlokalizowanie parkingów przy ulicy Czarnieckiego, ale w pobliżu międzynarodowego dworca kolejowego.

Czas na biesiadę...
* 14 maja br. Tyskie Browary Książęce rozpoczęły objazdowy cykl otwartych spotkań pod hasłem "Tyskie Biesiady". 31 lipca Tyskie biesiadowało nad Sanem w Przemyślu. Przemyska, choć nie tylko, scenografia biesiady stworzona został tak, aby przypominała rynek miasteczka. W centrum znajdowało się potężne zadaszenie z siedziskami. Natomiast przed namiotem usytuowana był scena, na której kabaret "Tyski", stworzony specjalnie na potrzeby biesiad, przedstawił skecze związane z polska tradycja i szeroko pojętą kulturą piwną. Było symboliczne przedstawienie... najazdu Szwedów na Polskę i przygód wojaka Szwejka. Przybyli mieli okazję dowiedzieć się o "piwnych" upodobaniach carycy Katarzyny oraz tajemnicach związku Napoleona Bonapartego z panią Walewską. Ponadto na scenie wystąpiły zespoły regionalne, umilające biesiadnikom raczenie się chmielowym rarytasem. Trzeba przyznać, że zabawa była przednia. Wielkim powodzeniem cieszyły się karczmy piwne z: XVII, XVIII i XIX wieku. W każdej panowała atmosfera charakterystyczna dla danej epoki. Kolejną atrakcją imprezy było Muzeum Tyskie, w którym sympatycy piwa mogli zapoznać się z historią od XVII w. Kustoszami muzeum są Wojciech Kantor i Zdzisław Kantor - historycy związani z Browarem Tyskim oraz Marek Brandys - jeden z czołowych "birofilów" w Polsce. W ciekawych gawędach odsłaniali tajemnice produkcji piwa i związane z nimi ciekawostki. Na terenie biesiady nie mogło zabraknąć tradycyjnej, jarmarcznej strzelnicy. Wszystkie gadżety i nagrody, które można było na niej zestrzelić, podzielone były tematycznie według pięciu krajów, w których odbywają się kampanie reklamowe piwa Tyskie.

* Z Krajobrazu Wzgórza Zamkowego i Parku Miejskiego w Przemyślu znikają chore i słabe drzewa, a także samosiejki. Ogółem od mechanicznej piły padło już lub jeszcze padnie szesnaście rosnących tam drzew. Wycięcie niektórych z nich spowodowało korzystniejsze wyeksponowanie w panoramie miasta sylwety Zamku Kazimierzowskiego. Wycinka chorego lub słabego drzewostanu zaniepokoiła niektórych bywalców parkowych alejek. Okazuje się jednak, że wszystkie prace wykonane są zgodnie z opinią warszawskiego Ośrodka Ochrony Zabytkowych Krajobrazów. Powołana komisja wytypowała do wycięcia drzewa, które były po prostu chore lub stwarzały zagrożenie dla osób spacerujących po parku. Pod topór pójdą także tzw. samosiejki, rosnące wokół zamku.
- Cieszą mnie prowadzone prace, gdyż drzewostan wokół Zamku Kazimierzowskiego już dawno domagał się prześwietlenia - mówi jeden ze stałych bywalców Parku Miejskiego. - Jeszcze parę lat i zamek byłby niewidoczny zza coraz bardziej zasłaniających go drzew. Owszem, nie można wycinać rosnących w jego pobliżu dorodnych i pięknych drzew, ale trzeba nareszcie coś zrobić z zasłaniającymi go i ograniczającymi widok z zamkowego wzgórza krzakami.

Inwestycja w wodę
* Od ośmiu lat Julian Grabowski chce odzyskać od Urzędu Miejskiego pieniądze, zainwestowane w wodociąg. Odbiór techniczny urządzenia jest niemożliwy, w tym miejscu ma przebiegać obwodnica. Urzędnicy wiedzieli o tym, lecz nie przeszkodzili w budowie.
- Działkę przy ul. Gen. Andersa mam od 1960 r. W 1984 UM pozwolił mi uzbroić teren. W kilkanaście osób powołaliśmy komitet społeczny, do wykonania wodociągu. Zostało do niego podłączonych kilkanaście gospodarstw. Zgromadziłem pustaki, okna i in. materiały na nowy dom. W 1990 r. poprosiłem o odbiór wodociągu, bym mógł go podłączyć do swojej posesji i przyszłego domu - opowiada Grabowski. Okazało się, że w 1987 r., przy opracowywaniu zmian w Miejscowym Planie Zagospodarowania Przestrzennego, działka Grabowskiego i sąsiednie znalazły się na terenie przyszłej autostrady A4, jak planowano. Teraz w tym miejscu ma być obwodnica. - Nie mogłem uwierzyć, że w 1987 r. zaszły te zmiany w MPZP, gdyż w 1989 r., pozwolenie na budowę domu dostał sąsiad, który ma swoją działkę tuż obok mojej i przez nią również ma przebiegać obwodnica. Sąsiad szybko wybudował dom - dodaje poszkodowany. O tym, że działka znajduje się na terenie planowanym pod obwodnicę,
Grabowski dowiedział się dopiero w 1996 r. - Pozwolenie na uzbrojenie dostałem w 1984 r. MPZP został opracowany trzy lata później. Dlaczego nikt mnie nie poinformował, nie wstrzymał prac? Tylko narazili mnie na koszty - Grabowski od UM chce 5 tys. złotych, lub zamiany działki. Od 1996 r. trwa wymiana korespondencji. Grabowski ma już 71 pism do różnych instytucji i tyle samo odpowiedzi. Wszystkie odpowiedzi z UM, odnośnie do odszkodowania, są odmowne.

Ciekawostki turystyczne
* Przejeżdża turysta do Przemyśla. Wychodzi z Dworca i chce zwiedzić miasto. Kupuje więc za pięć i pół złotego "Mini Przewodnik" i rusza przed siebie. Staje przed Wieżą Zegarową, otwiera przewodnik i z zapałem czyta informacje o wspomnianym obiekcie. Dochodzi do fragmentu, z którego dowiaduje się, że ze szczytu ujrzy "panoramę miasta i jego ukrytych, obskurnych podwórek" i jakoś przechodzi mu ochota, żeby drapać się po prawie dwustu schodach, gdzie na dodatek, jak informuje przewodnik, nie wolno fotografować, więc "niech się strzeże wywiad przemysłowy". Odpuszcza i idzie dalej. Na placu Czackiego zatrzymuje się przed Muzeum i znowu zerka w kartki przewodnika. Tym razem dowiaduje się, że kolekcja ikon jest "prawie niedostępna, a resztę pomieszczeń zajmują zapełnione po brzegi magazyny oraz administracja i pracownie badawcze", a w ogóle - o czym może przeczytać dalej - "Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej wypada o wiele mniej korzystnie od sąsiedniego Muzeum Archidiecezjalnego". Turysta bez wahania mija więc pierwsze, zbudowane w stylu "eklektycznym, czyli żadnym" i wchodzi do drugiego. Pół godziny później rusza w kierunku Archikatedry, czytając po drodze, że "znajdują się tam witraże m.in. Matejki". Szuka ich, pyta, ale nikt o takich nie słyszał. Nieco już zmęczony wlecze się nasz turysta na Zamek. Upał daje mu się we znaki, a on wyczytał, że tam, w lochach, "mieści się Kawiarnia Artystyczna". Szuka więc po piwnicach, ale napotyka jedynie całkiem niezłe obrazy wiszące na ścianach. Na szczęście jest i kawiarnia, tyle że nie w piwnicach. Pokrzepiony kawą, rezygnuje z parku, w którym kiedyś było "małe ZOO" i schodzi w kierunku centrum, ale intryguje go kościół Karmelitów, o którym wyczytał, że jest tam "niesamowita ambona w kształcie łodzi na morzu, której czepiają się ap. Piotr i Paweł". Ambona jest, apostołowie też i na całe szczęście turysta wie co nieco o baroku. Siedzi sobie zmęczony turysta, popija chłodne piwo i zaczyna myśleć, czy aby nie zmarnował pięć i pół złotego. Być może, ale co to jest pięć i pół złotego w porównaniu z tym, co zmarnował wydawca, czyli Biuro Promocji i Współpracy Urzędu Miejskiego (według naszych informacji nakład przewodnika wynosi około 3 tys. egzemplarzy). Przytoczone powyżej cytaty to zaledwie nieliczne perełki, wybrane z całej gamy im podobnych, od których aż roi się w "Mini Przewodniku". Do tego dorzucić trzeba kilkadziesiąt błędów faktograficznych, nie mówiąc już o ortograficznych czy stylistycznych. Nawet podpisy po zdjęciami (dlaczego tylko niektórymi?) są, delikatnie mówiąc, dziwne. Dla przykładu: cmentarną rzeźbę, przedstawiającą Chrystusa upadającego pod krzyżem, autor nazywa urokliwym pomnikiem. Jednym słowem "Mini Przewodnik" to maxi knot, którego nie ratują nawet zupełnie niezłe fotografie i rzetelny plan miasta. Dla jasności dodam, że nie czepiam się autora, bo uważam, że ma prawo patrzeć na miasto po swojemu i opowiadać o tym w swoim (kpiarsko-nonszalanckim) stylu. Jednak Biuro Promocji utrzymywane za nasze (podatników) pieniądze powinno dbać o taki obraz miasta, który by zachęcał do jego zwiedzania. W tym przypadku wystarczyło poprosić o konsultację kilku fachowców - historyków, ludzi pióra, a nawet speców od reklamy. Przy różnych okazjach tak ładnie mówi się o szansie, jaką dla Przemyśla jest turystyka, a tu na rynek trafia "knot" będący antyreklamą. Coś tu jest nie tak.

* Muzeum Twierdzy i największa w Europie makieta fortyfikacji z I wojny ściągają do Klubu Garnizonowego turystów z kraju i zagranicy. Są to "wizytówki" Stowarzyszenia Opieki nad Twierdzą Przemyśl i Dziedzictwem Kulturowym Ziemi Przemyskiej. Działa ono od listopada 1999. Zrzesza 127 członków. W ich gronie są m.in. ludzie nauki (np. profesorowie politechnik - krakowskiej, wrocławskiej i rzeszowskiej), oficerowie WP, szefowie paru dobrze prosperujących firm, biznesmeni. - Działalność stowarzyszenia - podkreśla prezes dr Marek Gosztyła - opiera się na pasjonatach, wolontariuszach, a ze strony profesorów mamy wsparcie naukowe, merytoryczne. Cenimy sobie też współpracę z wójtami gmin pow. przemyskiego, na których terenie znajduje się 15 dzieł fortecznych z pierścienia zewnętrznego. Stowarzyszenie zainicjowało prace nad planem zagospodarowania fortów i przystosowania ich do funkcji turystycznych. Gosztyła i jego sztab sądzi, że pierwszym krokiem powinno być zapoznanie z tymi koncepcjami szefów administracji gminnej i zawarcie z nimi porozumień. Taki projekt mógłby zainteresować Komisję Europejską. To mogłoby stać się punktem wyjścia do starań o finanse.
- Zamiary macie piękne - przyznał wicewojewoda Stanisław Długosz, spotykając się w Przemyślu z zarządem stowarzyszenia. - Deklaruję pomoc ze swej strony, ale musicie pamiętać, że my możemy jedynie dać "błogosławieństwo", bo... kasę ma marszałek. Długosz obiecał, że w jesieni przyjedzie na seminarium, na którym opiekunowie twierdzy zaprezentują publicznie swoją wizję. - Myślę - dodał - że wspólnymi siłami uda się poszerzyć krąg tych, którzy mogliby pomóc tę wizję zmaterializować.

JAROSŁAW

LU - światełko w tunelu
* Jest nadzieja na częściowe uratowanie produkcji w przeznaczonym do likwidacji oddziale spółki "LU" Polska SA (dawny Zakład Produkcji Cukierniczej "SAN"). Podczas rokowań z zarządem spółki, związkowcy zapowiedzieli, że chcą powrócić do dawnych wyrobów produkowanych w przedsiębiorstwie. Chodzi o krakersy i suchary. W środę Francuzi właściciele "LU" Polska SA przystali na ofertę. Zastrzegli sobie, że ewentualna produkcja wymienionych ciastek rozpocznie się pod szyldem wskazanego przez nich inwestora. Ze względów ekonomicznych "LU" chce przenieść linię produkcyjną ciastek z Jarosławia do Płońska. Zwolnieniami na początku przyszłego roku ma zostać objętych 463 pracowników.

* Jesienią 2001 roku Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich rozpoczął starania o zwrot jarosławskiej synagogi, w której obecnie mieszczą się sale wykładowe Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej, a także o zwrot byłej łaźni przy ulicy Spytka oraz kilku innych prywatnych kamienic. W ostatnim czasie w jarosławskim ratuszu odbyło się spotkanie, podczas którego przedstawiciele gminy żydowskiej upomnieli się także o budynek, w którym mieści się Państwowe Ognisko Baletowe oraz Biblioteka Miejska. Postępowanie w tej sprawie prowadzi Komisja Regulacyjna ds. Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. Jak się dowiedzieliśmy Związek stara się o zwrot jarosławskiej synagogi i pozostałych budynków na podstawie ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich. We wniosku skierowanym do komisji regulacyjnej powołuje się na zapisy z 1 września 1939 roku, które potwierdzają, że budynki były wówczas własnością Gminy Izraelickiej w Jarosławiu. Wiceburmistrz Tadeusz Pijanowski: - Czy rzeczywiście budynki te należą się związkowi gmin żydowskich, zadecyduje komisja regulacyjna. Jeżeli nawet tak by się stało, z zapewnień przedstawicieli związku, którzy gościli w jarosławskim ratuszu, wynika, że nie chcą odbierać budynków obecnym zarządcom, lecz ustanowić dla siebie czynsz.

* Starania poprzednich władz miasta o zakup obiektów przy ulicy Piekarskiej po zlikwidowanej jednostce wojskowej zakończyły się dopiero w trakcie tej kadencji. Poprzednia rada uznała, że leży on w centrum miasta, dlatego powinien zostać przeznaczony na ważny cel, a takim mogłoby być centrum kulturalno-administracyjne. Radni w uchwale stanowczo wykluczyli budowę w tym miejscu budynków mieszkalnych oraz obiektów handlowych. Obecne władze, na czele z burmistrzem Januszem Dąbrowskim, nie podzielają stanowiska poprzedników i czynią różne próby ulokowania przy Piekarskiej obiektów handlowych. Pierwszą propozycją ze strony burmistrza było wydzierżawienie części działki oraz budynku na tzw. "sztuczną nerkę". Znaczna część radnych nie wyraziła jednak na to zgody. Uważali, że obiekt ma inne przeznaczenie, a jego zmiana bez przekwalifikowania w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego złamałaby prawo. Domagali się opracowania koncepcji kompleksowego zagospodarowania obiektu. Tymczasem po ostatniej, łączonej sesji rady miasta i powiatu jarosławskiego burmistrz, a później prezes Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Jarosławiu Ryszard Konarski zaprezentowali radnym wizję zagospodarowania wspomnianego obiektu. Burmistrz podjął decyzję o oddaniu go w użytkowanie PGKiM na okres 3 lat. Tyle miałoby wystarczyć na opracowanie wspomnianej koncepcji oraz na przeprowadzenie zamiany jego przeznaczenia w miejscowym planie. Według J. Dąbrowskiego miałoby to uchronić obiekt przed dewastacją. W obiekcie miałby się znaleźć strzeżony parking na 580 stanowisk samochodowych. Przeniesiony zostałby zza hali targowej zielony rynek, zaś z ulicy Elektrownianej bazar. Handlujących, zwłaszcza za halą, według prezesa Konarskiego, miałyby przyciągnąć niskie opłaty, a może nawet na początek zwolnienie z tych opłat, a także przygotowanie estetycznych warunków handlu. Kolejna propozycja to utworzenie w tzw. ujeżdżalni handlu hurtowego, w kolejnych budynkach: hurtowni produktów rolnych, pawilonów wystawowych oraz młodzieżowego domu kultury. Plany burmistrza wyraźnie nie przypadły do gustu przewodniczącemu komisji rozwoju miasta Januszowi Ważnemu z SLD. Podkreślił, że teren przy Piekarskiej to perła Jarosławia, dlatego też apelował do kolegów radnych, by nie pozwolili na zrealizowanie planów burmistrza i prezesa Konarskiego: - Pod pretekstem zabezpieczenia przed dewastowaniem, zostanie rozgrabiony najcenniejszy obiekt w mieście. Burmistrz J. Dabrowski spuentował wypowiedź radnego Ważnego: - Chowając głowę w piasek, nie robiąc nic, doprowadzamy do dewastacji obiektu.

PRZEWORSK

* Dzieci z rodzin ubogich i patologicznych uczestniczą w półkolonii zorganizowanej w Miejskim Ośrodku Kultury, gdzie m.in. uczestniczą w konkursach plastycznych, grach, zabawach i wycieczkach. Pierwszy turnus półkolonii odbywał się w dniach 7 - 18 lipca i uczestniczyło w nim 40 dzieci. Drugi turnus trwa od 4 do 14 sierpnia i bierze w nim udział 16 dzieci z rodzin patologicznych i znajdujących się w trudnej sytuacji materialnej. - Pieniądze na organizacje tych półkolonii dał Urząd Miasta Przeworska, a uczestnicy tej formy wakacyjnego wypoczynku typowani są przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej oraz pedagogów szkolnych - mówi Maria Sypik z MOK w Przeworsku. Dzieci mają zapewnione różne atrakcje, m. in. wyjazdy na biwaki, wycieczki krajoznawcze, gry, zabawy, konkursy rysunkowe i spotkania z ciekawymi ludźmi, m. in. z policjantami. - Podczas spotkań z naszymi funkcjonariuszami dzieci dowiadują się, jak wygląda służba, jak bronić się przed agresywnymi zwierzętami, jak zachowywać się, kiedy jest się atakowanym przez psa - opowiada podinsp. Wiesław Bukowski z KPP w Przeworsku. Półkolonia trwa od poniedziałku do piątku w godzinach od 9.00 do 15.00. Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej funduje wszystkim dzieciakom jeden posiłek dziennie.

REGION

Droższe 913
* Od 1 sierpnia zamiast 87 płacimy 106 gr za każde połączenie z "913" - numerem informacyjnym TP SA. Nadal jednak uzyskamy tylko 2 informacje o telefonach. - Na tej usłudze i tak tracimy - mówią w jednej z najbogatszych polskich firm. W lipcu klienci TP SA otrzymali wraz z rachunkami za telefon dwie lakoniczne informacje. Od 1 sierpnia przy abonamencie socjalnym nie wolno nam korzystać z usług niezależnych operatorów, ponadto płacimy więcej za informacje uzyskane pod nr "913".
- Zmiana ceny za połączenie z "913" nie daje nam zysku, a tylko pomniejsza stratę - mówi Andrzej Knapik, szef biura prasowego TP SA w Krakowie. - Na tej usłudze tracimy, a nowa cena i tak nie wyrównuje strat. Poza tym jest ona zbliżona do najniższych kwot, jakie za korzystanie z informacji płaci się w Europie. Przed podwyżką nie uchronił klientów Urząd Regulacji Poczty i Telekomunikacji. - Podniesienie ceny o 19 groszy było zgodne z prawem telekomunikacyjnym i nie mogliśmy tego zabronić - mówi Jacek Strzałkowski, rzecznik URPiT. - Ale do niektórych propozycji nowych cen zgłaszamy zastrzeżenia. TP SA proponuje zmiany cennika kilka razy w miesiącu. Przy braku sprzeciwu ze strony URPiT, Telekomunikacja może w zasadzie robić, co chce. Większego wyboru nie mają też klienci, skazani na usługi monopolisty. Zwłaszcza na Podkarpaciu, gdzie oprócz paru spółdzielni telekomunikacyjnych obsługujących wsie, nikt nie zagraża potentatowi. Niezależni operatorzy zaskarżyli TP S.A. UOKiK wszczął postępowanie wyjaśniające, czy TP SA dopuściła się nieuczciwej konkurencji wobec niezależnych operatorów. Chodzi o zmianę pakietu oszczędnego na socjalny, w którym klient nie ma możliwości skorzystania z usługi niezależnego operatora przy wybieraniu połączenia międzymiastowego i międzynarodowego.

* Wody w regionie pozbawionych jest kilkanaście miejscowości. Aby przeżyć i napoić zwierzęta mieszkańcy dowożą ją beczkowozami z oddalonych o kilka lub kilkanaście kilometrów ujęć. Ubywa wód gruntowych, wysychają potoki, a susza coraz większa. W gminie Błażowa wody w studniach pozbawione są dwie wioski. - W Błażowej Dolnej nie ma już wody. Podobnie w Borku Nowym. Wyjściem z sytuacji jest podłączenie obu wsi do wodociągu - mówi Zygmunt Kustra, prezes Gospodarki Komunalnej w Błażowej. W Borku Nowym wodę do gospodarstw mieszkańcy dowożą beczkowozami. - Trzeba napoić bydło, ugotować obiad, podlać warzywa, umyć się. Codziennie schodzi 1000 litrów - mówi Maria Nawłoka, mieszkanka Borku Nowego. Z beczkowozem jeżdżą codziennie. Często do odległych o kilka, nawet kilkanaście kilometrów, ujęć.
- Jak nie ma wody, to w gospodarstwie nie ma życia. Studnie są suche - mówi Janusz Chochrek, mieszkanek Borku Nowego. We wsi zawiązał się Komitet na rzecz Budowy Wodociągu. - W 120 domostwach sytuacja jest tragiczna, ludzie nie mają wody. Reszta mieszkańców wsi też nie ma powodów do radości - mówi Jan Korcz, sołtys Borku Nowego i przewodniczący Komitetu. Urząd Gminy planuje przyłączenie obu wsi do wodociągu. Mieszkańcy liczą na dotację ze środków unijnych. Problemy z wodą mają także mieszkańcy gminy Tyczyn. Stację uzdatniania i studnie wybudowano w latach 70. Od tamtej pory nie były modernizowane. Nowych studni nie kopano, a do wodociągu przyłączono kolejne wioski. Teraz wody brakuje nie tylko w Tyczynie, ale także w Hermanowej i Kielnarowej.
- Od lat alarmowaliśmy, że obniża się poziom wód gruntowych, zapotrzebowanie jest większe i jeszcze teraz ta susza - mówi Bogdan Kuśnierz, prezes Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Tyczynie. Gmina rozpoczęła przygotowania do budowy nowej stacji uzdatniania wody. Jej koszt to ok. 2 mln zł, ma powstać do 2005 r. W Bieszczadach źródła znacznie zmniejszyły swą wydajność, powysychały potoki. W miejscowościach, gdzie są wodociągi, wprowadzono ograniczenia. Solina nie zapewni Bieszczadom wody w czasie dotkliwej suszy. Suche lato najbardziej dokucza położonej nad zalewem Wołkowyi.
- Wodę z wodociągu mamy półtorej godziny rano i wieczorem. W dzień i w nocy krany są suche, gdyż trzeba gromadzić wodę - mówi Mieczysław Wronowski z Wołkowyi - Rybnego, gdzie sytuacja jest najtrudniejsza. - Pozostaje tylko modlić się o deszcz. Specjalną opieką otaczają gospodarze kolonię 90 dzieci z Chełma Lubelskiego w miejscowej szkole. Z konieczności i tam racjonowana jest woda, ale - jak twierdzi kierownik kolonii - jakoś sobie radzą. Sytuację ratują strażacy, codziennie dowożąc do domów wodę do celów gospodarczych. W ten sposób oszczędza się wodę pitną.
- Reagujemy na sygnały od mieszkańców. Najczęściej kursujemy z wodą w gminie Solina: Bereźnica Wyżna, Wola Matiaszowa i Wołkowyja - Rybne - melduje st. kpt. Wojciech Krzywowiąza, zastępca komendanta SP PSP w Lesku. Do pomocy włączyli się także strażacy OSP. - W Mchawie (gm. Baligród) wozimy ludziom wodę do celów gospodarczych. Taką pomoc traktujemy jako obowiązek. Mieszkańcy są nam bardzo wdzięczni. - mówi Władysław Szybowski, komendant gminnej OSP. W wielu miejscowościach bieszczadzkich ludzie próbują sami sobie radzić, budując na ciekach wodnych zapory spiętrzające wodę. Tak zrobili właśnie mieszkańcy Mchawy, którzy z tego typu ujęcia dowożą wodę do gospodarstw w beczkach.

* Lista leków refundowanych jest gotowa. W połowie sierpnia w wersji oficjalnej poznają ją farmaceuci, a klienci będą mogli kupować tańsze specyfiki. Już wiadomo, że na liście bardzo dużo jest starych, tanich medykamentów. O poprzednich listach tanich leków z dużą rezerwą wypowiadają się aptekarze. Zgodnie przyznają, że proponowane tam lekarstwa, należały do najtańszych i najdłużej obecnych na rynku farmaceutycznym. Dominowały specyfiki na choroby serca i układu krążenia. Nowa lista jest tylko zmodyfikowanym wykazem poprzednich list. Znajdą się na niej m.in. nitrogliceryna, sorbonit i atenolol.
- Nitrogliceryna i sorbonit stosowana są przy chorobach serca. Atenolol podawany jest chorym z nadciśnieniem tętniczym - tłumaczy farmaceutka z apteki przy Placu Farnym w Rzeszowie. - Leki te są od dawna stosowane i często przepisywane przez lekarzy. Ich cena za opakowanie nie przekracza 6 zł. Wszystko zależy od dawki i ilości tabletek. Jak ocenia pracownica rzeszowskiej apteki, rachunki płacone przez emerytów i rencistów sięgają 80-100 zł. Większość z nich nie ma pieniędzy, by recepty zrealizować. Płacą w ratach, czasem rezygnują z wykupu niektórych lekarstw.
- Na liście są leki od dawna używane. Dzięki temu mamy gwarancją, że są to sprawdzone i bezpieczne medykamenty - tłumaczy Agnieszka Gołąbek, rzecznik prasowy ministra zdrowia. - Mało jest też bardzo drogich lekarstw, ale niestety lista ma swoje ograniczenia finansowe. Możemy tylko gospodarować tymi pieniędzmi, jaki przyznaje Narodowy Fundusz Zdrowia.

* Koniec z nieterminowo płaconymi rachunkami za prąd czy telefon. Wystarczy 200 zł zaległości, by znaleźć swoje nazwisko na czarnej liście. Od wczoraj działa Krajowy Rejestr Długów. Pierwsze listy dłużników udostępni na początku września br.
- Zainteresowanie listą jest ogromne - przyznaje Wioletta Samborska-Zaremba, pracownica Biura Informacji Gospodarczej Krajowego Rejestru Długów. - Chęć korzystania z rejestru zgłaszają m.in.: spółdzielnie mieszkaniowe, banki, domy maklerskie, gazownie, elektrownie, operatorzy telefonii i zakłady ubezpieczeń. Zanim firma zgłosi nierzetelnego płatnika do rejestru, musi go o tym zawiadomić na 30 dni przed dokonaniem wpisu. Na listę mogą trafiać osoby, których zaległe rachunki przekroczyły 200 zł i są nie płacone od co najmniej 60 dni.
- Jeśli przeterminowane płatności zostaną uregulowane, nazwisko klienta zniknie z rejestru w ciągu 14 dni. Dwa razy w roku każdy będzie miał prawo sprawdzić, czy jego dane nie są wpisane w rejestrze. Taką informację na piśmie prześlemy bezpłatnie - tłumaczy Samborska-Zaremba. Biuro Informacji Gospodarczej ma walczyć z nieuczciwymi konsumentami i przedsiębiorcami.
- Do rejestru może trafić 70 proc. Polaków - ocenia Damian Opaliński, student z Rzeszowa. - Większość moich znajomych jest zadłużona, spora część nieterminowo reguluje płatności. Pewnego dnia mogę się dowiedzieć, że z powodu przeterminowanego rachunku telefonicznego trafiłem na listą dłużników, a bank cofnął mi kredyt. 30 dni to za krótki okres. Wielu dłużników może mieć problemy z uregulowaniem płatności. A lista obejmuje wszystkie nasze długi sprzed 4 sierpnia 2003.
- Co 10 lokator jest zadłużony i sami próbujemy negocjować spłaty. W przypadku bardzo ubogich osób, z długami ponad 10 tys. zł, żadna lista nie pomoże. Oni nie mają pieniędzy - uważa Kazimierz Bajowski, prezes SM "Nowe Miasto" w Rzeszowie.

KRONIKA POLICYJNA

Hieny cmentarne
* Dwóch chłopców okradło kilkanaście grobowców na Starym Cmentarzu przy ulicy Jana Pawła II. W środę na mogiłach odkryto brak tabliczek z nazwiskami zmarłych oraz metalowych świeczników. W czwartek funkcjonariusze Sekcji Kryminalnej Komendy Powiatowej Policji w Jarosławiu zatrzymali 10-letniego Arkadiusza i 13-letniego Kamila. Chłopcy przyznali się do kradzieży. Zrabowane przedmioty ukryli na obrzeżach nekropolii od strony ulicy Pruchnickiej.
- Tabliczki chcieli sprzedać w skupie metali kolorowych - poinformował komisarz Robert Matusz. Chłopcy wchodzili już w konflikt z prawem i są dobrze znani jarosławskim policjantom. Obu czeka postępowanie przed Sądem Rodzinnym i Nieletnich.

* Od początku bieżącego roku policjanci zatrzymali ponad 600 pijanych kierowców. Rekordzista prowadził samochód mając prawie 5 i pół promila alkoholu w wydychanym powietrzu. W takim stanie spowodował wypadek.
- Pomimo zaostrzenia przepisów karnych liczba pijanych kierowców nie spadła - stwierdza nadkomisarz Krzysztof Pobuta, zastępca komendanta powiatowego policji w Jarosławiu. - ,,Na dwóch gazach" jeżdżą zarówno mężczyźni, jak też kobiety. By skutecznie eliminować z ruchu nietrzeźwych , policjanci z jarosławskiej ,,drogówki", a także z lokalnych komisariatów urządzają cykliczne akcje. Dodatkowo niemal każdego popołudnia, a także wieczoru po drogach powiatu jarosławskiego ,,krąży" nieoznakowany radiowóz. W miniony, sobotni wieczór, kiedy nasz reporter towarzyszył policjantom w służbie, w miejscowości Wietlin kierowca motocykla cezeta 350 omal nie stratował policjanta, który chciał go zatrzymać do rutynowej kontroli. Motocyklista przyśpieszył i zniknął w ciemnościach, a po chwili pędząc bez włączonych świateł zderzył się z samochodem audi. On i jadący z nim pasażer (obaj bez kasków) doznali groźnych obrażeń ciała. - Nie wykluczamy, że motocyklista był pijany, o czym mogą świadczyć okoliczności poprzedzające zdarzenie. Pobraliśmy mu krew do badań na zawartość alkoholu - dodaje nadkomisarz Pobuta. Z pomocy lekarskiej musiało również skorzystać pięć osób jadących autem, staranowanym przez wspomniany motor. Zgodnie ze znowelizowanym kodeksem karnym kierowanie pojazdem pod wpływem alkoholu to przestępstwo zagrożone karą do dwóch lat pozbawienia wolności. Ostatnio sądy pijanym kierowcom wymierzają nie tylko grzywny, ale również stosują ograniczenie wolności, pozbawiają praw jazdy, a nawet skazują na kary więzienia, jeśli oskarżony kolejny raz dopuścił się tego samego przestępstwa.

* Dwa pociski artyleryjskie z II wojny światowej znalazł mieszkaniec Łuczyc, który kapał się w rzece Wiar. jeden z niewypałów posiadał zapalniki, drugi był częściowo rozbrojony.

* Złodziej, wykorzystując uchylone okno w barze w Żurawicy, wszedł i skradł alkohol oraz papierosy o wartości 200 złotych. Niewykluczone, że ten sam osobnik wykorzystał uchylone okno w domu w Bolestraszycach skąd ukradł telewizor JVC.

* Mieszkanka Przemyśla powiadomiła w poniedziałek policję, że były konkubent skradł jej klucze od mieszkania. Następnie, pod nieobecność domowników, otworzył drzwi i ukradł 400 zł, które przepił. Pijanego zatrzymali policjanci i umieścili w izbie wytrzeźwień.

* Mieszkanka Przemyśla położyła swoją torebkę na chodniku przy ul. Borelowskiego, co natychmiast wykorzystał rabuś. Pokrzywdzona w poniedziałek zawiadomiła policję. W torebce miała dwa telefony komórkowe, kartę bankomatową, dokumenty i niewielką kwotę pieniędzy.

* W nocy z poniedziałku na wtorek policjanci zauważyli dwóch młodych mężczyzn, którzy usiłowali ukraść stojącego na parkingu fiata 126p. Młodzieńcy wybili szybę w aucie, weszli d ośrodka i starali się uruchomić silnik, ale zostali spłoszeni i próbowali zbiec. Z zatrzymaniem jednego z nich nie było kłopotu, gdyż był pijany. Alkomat wykazał u niego 2,23 promila alkoholu. Drugi był nieco szybszy, gdyż mniej wypił, ale został ujęty w chwilę potem. Obaj przyjechali do Przeworska na skradzionym motocyklu, który policjanci odstawili na swój parking. Gdy rabusie wytrzeźwieją zajmie się nimi prokurator, który będzie mógł im przedstawić kilka zarzutów: kradzież motocykla, jazdę na nim po pijanemu i usiłowanie kradzieży samochodu.

Reklama