Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 21.11-27.11.2005 r.

Przemyśl

400 tys. kary!
* 400 tys. zł będzie musiał zapłacić Szpital Wojewódzki Narodowemu Funduszowi Zdrowia. To kara m.in za kilkakrotne żądanie zapłaty za wykonanie tego samego zabiegu. W tym roku kontrolerzy NFZ dwukrotnie sprawdzali dokumentację medyczną szpitala. Wynikało z niej, że zoperowano m.in. 72 stopy u 3 pacjentów chorych na cukrzycę, a 5 kobietom usunięto aż 11 piersi. U 10 osób wykryto 26 wstrząśnień mózgu.
- Wprowadzano nas w błąd - mówi Monika Mularz - Dobrowolska, rzecznik prasowy podkarpackiego NFZ w Rzeszowie. - Dlatego domagamy się od szpitala zwrotu 2,2 mln zł. Dodatkowo grozi mu kara.
- Nie oszukiwaliśmy - zapewnia Jacek Mendocha, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu. - Kilkakrotne naliczanie tych samych zabiegów to wina systemu komputerowego. To są też zwykłe, ludzkie pomyłki. Szpital odwoła się od postawionych mu zarzutów. Jeśli nie przyniesie to skutku będzie musiał zapłacić 400 tys. zł kary.
- Poprosimy o zmniejszenie kary i rozłożenie jej na raty - dodaje Mendocha. - Zapewniam, że z tego powodu nie ucierpią pacjenci oraz pracownicy. Wystarczy na żywność, leki, badania i operacje. (Nowiny)

* Podczas Gali Biznesu przedsiębiorcy wybrali lidera przedsiębiorczości 2005. Artur Kogut, właściciel firmy "Plasmet" - liderem liderów! Ubiegłosobotni bal przemyskich przedsiębiorców odbywał się w świątecznej oprawie. Salę i eleganckie menu zapewnił hotel Marko, okazję do fetowania - rozstrzygnięcie konkursu na Przemyskiego Lidera Przedsiębiorczości i jubileusz 5-lecia istnienia w mieście Regionalnej Izby Gospodarczej. Pierwsze wyniki konkursu ogłoszono tuż po rozpoczęciu zabawy. Liderem handlu i usług zostali Danuta i Aleksander Baczykowie, właściciele przedsiębiorstwa "Piotruś Pan", laur lidera produktu regionalnego otrzymali właściciele gospodarstwa pasiecznego z Duńkowiczek Bogusława i Andrzej Skulscy, tytuł lidera ekologii przyznano przemyskiej "Faninie", liderem produkcji i eksportu został właściciel firmy "Plasmet" Artur Kogut. W jednej z wymienionych kategorii - handlu i usług - przyznano jeszcze dwa wyróżnienia: otrzymała je Halina Narożnowska, właścicielka baru "Halinka" i Bogumił Sarzyński, właściciel firmy "Ilumen". Nowością tegorocznej (drugiej) edycji konkursu była nagroda specjalna, ufundowana przez posła SLD Wojciecha Pomajdę, przyznawana za stworzenie największej liczby nowych miejsc pracy. Otrzymała ją firma "Piotruś Pan", prowadzona przez Danutę i Aleksandra Baczyków. Wybór lidera liderów, czyli króla przemyskiego biznesu pozostawiono sali. Uczestnicy balu wytypowali Artura Koguta, właściciela firmy "Plasmet". (Życie Podkarpackie)

Wielkie plany TBS
* W ciągu półtora roku przemyski TBS chce wybudować 151 mieszkań. To wielka inwestycja, zważywszy na to, że przez ostatnie 5lat wybudował ich 176. Lokale cieszą się ogromną popularnością. Już jest więcej chętnych niż mieszkań. Niedawno oddany został nowy blok Towarzystwa Budownictwa Społecznego w Przemyślu, mieszczący się przy ul. Rosłańskiego. Zamieszkają w nim 22 rodziny. - To lokale dla osób tzw. średniozamożnych - mówi Mariusz Tkacz, prezes TBS Przemyśl. - Chętni wpłacają 30 procent wartości mieszkania, a reszta finansów przeznaczonych na inwestycję pochodzi z kredytu Krajowego Funduszu Mieszkaniowego. Przez kolejne 35 lat lokatorzy spłacają tę pożyczkę w czynszu. Prezes TBS twierdzi, że tego typu budownictwo jest potrzebne, o czym świadczy popyt na nie. W TBS są dogodniejsze warunki spłaty kredytu, a rat jest trzykrotnie mniejsza niż w banku. - Planujemy budowę kolejnych czterech bloków na ul. Rosłańskiego - mówi M. Tkacz.
- Prace zaczynamy w marcu 2006 roku i będzie tutaj 107 mieszkań. Dodatkowo przebudowany będzie budynek poszpitalny na ul. Wysockiego, gdzie powstaną 44 mieszkania. Termin oddania wszystkich 151 lokali mieszkalnych wyznaczony jest na 2007 rok. W budynku na ul. Wysockiego także zajęte są już wszystkie, mające powstać lokale. Tutaj około 30 mieszkań będzie funkcjonować na innych zasadach. Budynek po byłym szpitalu został bowiem wniesiony aportem do TBS przez Gminę Miejską Przemyśl i w pierwszej kolejności mieszkania otrzymają tu osoby zwalniające mieszkania komunalne. Oni płacą kaucję w wysokości 3,5 proc. wartości mieszkania. Pozostałe lokale będą wykupione na takich samych zasadach jak te na ul. Rosłańskiego. (Super Nowości)

* W sumie 10 mln złotych może kosztować realizacja wizji architektów, projektujących remont "serca miasta". O koncepcji zagospodarowania płyty przemyskiego rynku głośno było w mieście latem, kiedy magistrat rozstrzygał konkurs na koncepcję. Debaty i spory nad tym, jak ma wyglądać serce miasta, toczyli wówczas nie tylko architekci, ale i mieszkańcy. Dziś emocje opadły, a koncepcja zagospodarowania się konkretyzuje, choć na razie tylko na papierze. Alicja Strojny, naczelnik wydziału budownictwa, architekt miejski: - Konkurs nie był wiążący, co oznacza, że zwycięska praca nie idzie do natychmiastowej realizacji, a raczej wytycza kierunek zmian. I tak się też dzieje. Dzisiaj mamy już decyzję o ustaleniu lokalizacji inwestycji celu publicznego, stanowiącą coś w rodzaju decyzji o warunkach zabudowy. Nad pracami konkursowymi w ciągu ostatnich kilku miesięcy intensywnie debatowali urbaniści i architekci. Z wniosków fachowców powstały zalecenia, których trzymać się będą autorzy właściwego projektu - tego, który pójdzie już do realizacji. Stosowny konkurs zostanie niebawem ogłoszony. Realizacją ma się zająć przemyski Zarząd Dróg Miejskich. Co w takim razie zalecają specjaliści? Główna idea jest taka, jak w zwycięskiej pracy Yanna Guillemota: oddzielić rynek właściwy, historyczny od placu przed magistratem, z pierwszego zrobić miejsce bardziej żywe, służące nie tylko do przemarszu, ale i do zatrzymania się, z drugiego - plac reprezentacyjno-koncertowy. (Życie Podkarpackie)

Prawie pełne schroniska...
* Zaledwie kilka wolnych miejsc zostało w Schronisku dla Bezdomnych im. Brata Alberta. Lada dzień wszystkie będą zajęte. Konieczne staną się dodatkowe łóżka, materace i obiady.
Dla pana Tadeusza, 68-latka, to kolejna zima, którą spędzi w tutejszym schronisku. Nie ma własnego mieszkania. - Kiedyś je miałem - mówi mężczyzna. - Po śmierci matki musiałem z niego pójść. Tułałelem się po Polsce. Pracowałem dorywczo. W końcu dopadła mnie choroba. Jestem po operacjach. Przede mną następny zabieg. W skromnie urządzonym pokoju stoją 3 łóżka, meblościanka, stół, telewizor.
- Gdyby nie schronisko, nie miałbym się gdzie podziać - zapewnia pan Tadeusz. - W przeciwieństwie do innych nie opuszczam go wraz z nastaniem wiosny. Nie szukam wrażeń, emocji, nie jestem podróżnikiem. Każdej zimy blisko 100 osób przychodzi do schroniska. Opuszczają prowizoryczne noclegownie na dworcach, działkach i w piwnicach. Szukają ciepłego kąta.
- Znajdą go u nas, ale muszą spełnić jeden podstawy warunek - informuje Piotr Kuczkowski, kierownik schroniska. - Nie tolerujemy alkoholu. Dla niektórych to za duże wyrzeczenie. Odchodzą. Najmłodszy mieszkaniec albertyńskiej placówki ma 22 lata. Trafił do niej wprost z domu dziecka. Za pieniądze zgromadzone na książeczce mieszkaniowej mógł kupić najwyżej 2 m kw.
- To niepokojące, że z roku na rok mamy coraz więcej młodych ludzi - dodaje Kuczkowski. - Już na starcie zostają bezdomnymi. Kilkanaście lat temu dominowały osoby pomiędzy 40 a 50 rokiem życia. (Nowiny)

* Część dochodu z tego sklepu jest przeznaczany na potrzeby osób niepełnosprawnych. Pomysł chcą naśladować poznaniacy. - Wszystko sprzedajemy na pniu. Rzadko się zdarza, aby towar wystawiony na półkach leżał kilka dni. Dla kupujących znaczenie ma nie tylko cena, lecz również nasza idea. Wiedzą, że kupując u nas. pomagają niepełnosprawnym - mówi Stanisława Baryła, kierownik sklepu "Pomocne ręce" przy ul. Okrzei w Przemyślu, prowadzonego przez Polskie Towarzystwo Walki z Kalectwem. To pierwszy taki sklep w Polsce. Handluje się tutaj używanymi ubraniami, butami i sprzętem domowym pochodzącymi ze zbiórek w Szwecji. Co dwa miesiące do Przemyśla przyjeżdża zapakowany po brzegi tir ze Szwecji. Darów jest tak dużo, że sami pracownicy nie są w stanie poradzić sobie z ich wypakowaniem. Pomagają funkcjonariusze z Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej.
- Niektóre rzeczy przed wystawieniem na półki, wymagają drobnych reperacji, np. przyszycia guzika czy dokręcenia śrubki. To robią niepełnosprawni, jest to dla nich forma terapii. Pomagają również przy bieżącej obsłudze sklepu - mówi Jadwiga Sienkiewicz, dyrektor Specjalnego Ośrodka Szkolno - Wychowawczego nr 1. W sklepie pracują dwie osoby. Reszta, w tym opiekujący się niepełnosprawnymi, to wolontariusze. Od otwarcia, w listopadzie ub. roku, sklep przyniósł 300 tys. złotych dochodu.
- Podopieczni Warsztatów Terapii Zajęciowej z Korytnik pomagają w różnych pracach. Przy drobnych naprawach czy składaniu mebli głównie mężczyźni. Przy odzieży kobiety i mężczyźni. Dla niech to nie tylko pomoc w sklepie, lecz również forma przystosowania do życia i praktyki zawodowej - mówi Małgorzata Wołoszyn, terapeutka WTZ.
- Naszym sukcesem zainteresowali się w Wielkopolsce. Wkrótce podobny lokal zostanie otwarty w Zbyszynie pod Poznaniem - mówi Andrzej Berestecki, prezes przemyskiego Towarzystwa. (Nowiny)

Ulica prezydenta?!
* Skąd wzięły się pieniądze na remont Chopina, gdzie od niedawna mieszka Robert Choma, skoro uliczka nie jest ujęta ani w programie rewitalizacji starówki, ani w Wieloletnim Planie Zabrakło na Korzeniowskiego, a starczyło na Chopina. Sprawa remontu nawierzchni ulicy Chopina była już przedmiotem prasowych doniesień. Prace zbiegły się ze zmianą miejsca zamieszkania prezydenta miasta, który wyprowadził się z bloku do kamienicy przy małej uliczce Reja, będącej niejako przedłużeniem ulicy Chopina (w kierunku parku). Miesiąc temu, dementując pogłoski, jakoby remontował sobie dojazd z publicznych pieniędzy, Robert Choma powiedział, że naprawa nawierzchni Chopina była od dawna planowana i nie ma nic wspólnego z jego przeprowadzką. Tymczasem ulica Chopina nie figuruje w wykazie ulic planowanych do remontu w ramach rewitalizacji starówki. Nie ma jej też w żadnym z Wieloletnich Planów Inwestycyjnych. Dodatkowo jesienią tego roku prezydent wydał zarządzenie, które mówi o przesunięciu części pieniędzy przeznaczonych na remont uliczki Korzeniowskiego właśnie na rewitalizację starówki, w ramach której, jak wówczas tłumaczyli magistraccy urzędnicy - robi się m.in. remont Chopina. Gwoli ścisłości należy dodać, że obie ulice - Chopina i Korzeniowskiego - były w fatalnym stanie, pierwsza mocno dziurawa, druga - po prostu błoto. Jednak dziś Korzeniowskiego, od dawna planowana do remontu w latach 2005 - 2006, zrobiona jest tylko w połowie, a Chopina, nie ujęta w żadnym planie, już jest gotowa. (Życie Podkarpackie)

* Rozstrzygnięto konkurs na dyrektora Centrum Kulturalnego w Przemyślu. Wygrał Adam Halwa, dotychczas pełniący obowiązki dyrektora. Komisja konkursowa wyłoniła zwycięzcę jeszcze w ubiegłym tygodniu. Adam Halwa wygrał ze swym kontrkandydatem stosunkiem głosów 5 do 3. - Przyjąłem ten werdykt z pokorą, ale i z poczuciem wyzwania. Chciałbym, by nasze sztandarowe imprezy nabrały nowego wizerunku. Mam też pomysły na współpracę z innymi instytucjami oraz jednostkami samorządu terytorialnego. Myślę ponadto o bardziej intensywnej współpracy na linii Przemyśl - Kraków - mówi A. Halwa. Nie wszyscy jednak są zadowoleni z wyboru Halwy na dyrektora. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, przed rozstrzygnięciem konkursu pojawiły się skargi do marszałka, m.in. w sprawie rzekomego mobbingu. Niestety, związki zawodowe nie chciały z nami rozmawiać, do czasu podjęcia konkretnej decyzji. (Życie Podkarpackie)

* - Zdarzało się, że spałem na pokrytej petami podłodze, bo łóżko sprzedałem - opowiada Grzegorz, bierny alkoholik. Trudno dokładnie określić, ilu jest w naszym regionie anonimowych alkoholików, bo na mityngach nie są prowadzone spisy członków. Na pewno kilkadziesiąt tysięcy. Wszystkich łączy jedno - chcą żyć w trzeźwości.
- Pierwszy kontakt z alkoholem miałem w 8 klasie podstawówki. Później towarzyszył mi ciągle, w szkole, w pracy. Nie dostrzegałem w tym nic złego - zaczyna swoją historię Grzegorz. Ożenił się, obiecywał, że się zmieni. Ale nic się nie zmieniało. Rodzina i przyjaciele zwracali mu uwagę, na to, co robi. Jednak nie słuchał. Wystarczyło, że spotkał kolegów od butelki, padała propozycja. Patrzył na zegarek - "mam czas, zdążę". Bywało, że zaczynał pić i nie było go w domu nawet miesiąc. Potem wracał bez pieniędzy. Z czasem wszyscy zaczęli się odsuwać. Pozostawali tylko koledzy, z którymi pił.
- Ale oni też byli tylko wtedy, gdy miałem za co pić. Bo po co kolega, który nie postawi? Gdy brakowało pieniędzy, sprzedawałem, co się tylko nadawało. Zdarzało się, że spałem na pokrytej petami podłodze, bo łóżko sprzedałem. Zaczęła mi się zacierać granica między dobrem a złem. Alkohol zaczął zabierać mi człowieczeństwo - wspomina. Na szczęście została jeszcze garstka osób, która wierzyła, że może uda się go uratować. Trafił na mityng AA. Pomyślał: "Skoro im udaje się nie pić nawet kilka lat, to dlaczego mi się ma nie udać?" Po dwudziestu latach picia udało mu się zerwać z nałogiem. Nauczył się żyć dniem dzisiejszym. Codziennie rano prosi Boga, aby udało mu się przeżyć ten dzień bez alkoholu. Nie pije od 5 lat. Wierzy, że nigdy nie zabraknie mu siły. Ma nadzieję, że swoim przykładem pomogę komuś. (Nowiny)

Świadkowie pogrążają ordynatora...
* W głośnej aferze łapówkarskiej przyszedł czas na zeznania świadków. - Osobiście mi powiedział, ile mam dać. Dwa tysiące dałam przed operacją, dwa po. Na drugi dzień operacja się odbyła - wyjaśniała starsza kobieta. - Powiedział mojej matce, abym przyszła do gabinetu na rozmowę. Powiedział tam konkretnie, że za "lepszy" staw biodrowy należy się dwa tysiące złotych. Dałam - relacjonowała druga. Akt oskarżenia były ordynator oddziału ortopedii Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu Krzysztof R. usłyszał 28 września. Przez blisko pół godziny prokurator Anna Habało odczytywała kilkunastostronicowy dokument, w którym zarzuciła mu przyjęcie od ponad 50 pacjentów ok. 130 tys. zł. Miał brać od nich łapówki za wstawienie endoprotezy biodrowej. Według prokuratury, były ordynator uczynił sobie z nich stałe źródło dochodu. Krzysztof R. nie przyznał się wówczas do zarzucanych mu czynów i odmówił składania wyjaśnień. Stwierdził, że jest niewinny i nie ma żadnego majątku. 15 listopada br. odbyła się kolejna rozprawa, tym razem z udziałem świadków. We wspomnianym dniu na sali rozpraw Sądu Rejonowego w Przemyślu stawiło się ponad 15 osób, w większości emerytów i rencistów po 60. roku życia. M.in. z: Żurawicy, Przemyśla, Bolestraczyc, Birczy i Jarosławia. Zeznający świadkowie opowiadali o mechanizmach działań Krzysztofa R. Łącznie przesłuchanych ma być 66 osób. (Życie Podkarpackie)

* - Prezes rozmija się z prawdą, mówiąc że nie płacimy za prąd. Mamy na to dowody - zapłacone rachunki - mówią handlujący na przemyskim bazarze. - Mam listę osób, które nie płacą regularnie, jest ich 447 - odpiera atak wiceprezes Polonii Adam Lisowiec. Pisaliśmy o problemie handlowców z przemyskiego bazaru, którym odłączono prąd. Stało się tak, ponieważ właściciel terenu, na którym funkcjonuje bazar - MKS Polonia - zalegał z comiesięcznymi opłatami. - My płacimy regularnie, więc dlaczego mamy cierpieć za długi Polonii. Co oni robią z naszymi pieniędzmi - pytali wówczas rozżaleni ludzie z bazaru. Na szczęście prąd został podłączony jeszcze tego samego dnia, ale Artur Sternik, rzecznik prasowy Zamojskiej Korporacji Energetycznej zaznaczył wtedy, że było to ostrzeżenie, że należy przestrzegać wyznaczonych terminów. - Stale mamy problem z Polonią, a teraz zalegają nam z opłatami już od czterech miesięcy, nie będziemy dofinansowywać im opłat - wyjaśnił. Jerzy Miśkiewicz, prezes Polonii, twierdził, że problem z prądem pojawił się, ponieważ handlujący na bazarze zalegają z opłatami. - Jeżeli zaczną płacić regularnie, to problem zniknie - wyjaśniał. Po przeczytaniu jego wypowiedzi, będącej częścią artykułu w prasie, handlowcy oburzyli się. - To nieprawda, że my nie płacimy! Przecież, co miesiąc chodzi człowiek i spisuje liczniki, a my mu od razu regulujemy należność - pokazują stos dokumentów. - Jak się spóźniamy, to najwyżej kilka dni, ale na pewno nie miesiąc czy dwa. Jest nas tu z sześćset osób - wtrąca kobieta sprzedająca damską odzież. - Nawet, jeżeli są osoby, które faktycznie nie płacą, to jest to może pięć procent ogółu. (Życie Podkarpackie)

J A R O S Ł A W

Niejasności wokół obwodnicy...
* Tomasz Kulesza, poseł PO z Jarosławia, twierdzi, że sprawa budowy obwodnicy wokół miasta jest niejasna. - Uważam, że jest tu trochę matactwa, o czym świadczy np. wprowadzanie zmian w trakcie realizacji projektu - twierdzi. - Czy ktoś we wprowadzaniu tych zmian ma jakiś interes? Czy służy to dobru wspólnemu, czy też poszczególnym osobom? Poseł Kulesza uważa, że zmiany w inwestycji powinny być wprowadzane wtedy, kiedy jest ona realizowana i te zmiany są wymuszone przez sytuację, a nie na etapie projektowania, i co jakiś czas ktoś chce coś nowego wprowadzać. - Miesiąc temu pytałem władze miasta ile procent działek zostało już wykupionych- mówi poseł. - Do dzisiaj nie dostałem odpowiedzi. - Ze spotkań posłów z władzami miasta nie ma żadnego protokołu. Myślę, że podczas takich zebrań, gdzie idzie o miliony złotych, powinny być protokoły, czy nawet nagrania rozmów. Inna sprawa to taka, że miasto odpowiada za wykup gruntów, a nie inwestor. Sprawa się ślimaczy, są różne utrudnienia. Spotkania z ludźmi, od których mają być kupowane działki, odbywają się pokątnie, gdzieś w mieszkaniach, domach, a nie w grupach, w miejscu, gdzie wszystko byłoby jawne i nie ma możliwości niedomówień czy jakiś dziwnych układów. Wszystko powinno odbywać się przy "otwartej przyłbicy", a nie tak jak dotychczas. Wiem także, że są osoby związane z urzędem, które na własną rękę jeżdżą do wykonawcy do Krakowa i tam wymuszają na nim zmiany. Czy coś takiego powinno dziać się w mieście, gdzie obowiązywać powinny pewne prawa, jasność i przejrzystość działań władz? Zastanawiam się, czy nie skierować wniosku do prokuratury w tej sprawie. Zofia Krzanowska, rzecznik burmistrza Jarosławia, twierdzi, że do 21 listopada 2005 roku burmistrz wydał 333 postanowienia opiniujące wstępne projekty podziału działek, związanych z inwestycją. - Kolejnym etapem jest przygotowanie materiałów do wydania decyzji zatwierdzających podziały- mówi rzecznik. - Jest to realizowane przez geodetów współpracujących z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad Oddział w Rzeszowie. Wpłynęły materiały dotyczące 94 działek. Średni czas oczekiwania od wydania postanowienia do otrzymania materiałów geodezyjnych to 77 dni. Podziały związane z planowaną inwestycją mają dotyczyć około 360 działek. GDDKiA wykupiła 21 działek. Jest to Ľ działek, które posiadają już decyzje zatwierdzające podział. Zofia Krzanowska przyznaje, że przy tej inwestycji występują utrudnienia. - Do Samorządowego Kolegium Odwoławczego wpłynęły zażalenia dotyczące 7 postanowień podziału- wylicza. - W 14 przypadkach trwa ustalanie spadkobierców, 14 zawiadomień o wszczęciu postępowania wróciło do nas z adnotacją "adresat nieznany", w pięciu przypadkach umorzono postępowanie w sprawie podziału działek, ponieważ nie znajdują się już one na trasie obwodnicy. Poseł Tomasz Kulesza twierdzi, że sporna jest także kwestia załatwiania realizacji inwestycji przy ul. Piekarskiej w Jarosławiu. W obiektach powojskowych ma powstać coś na kształt centrum handlowego czy hipermarketu. - Wiem, że są osoby, które na własną rękę próbują coś przy tej materii manipulować, jeżdżą do inwestora, sugerują mu zmiany. A przecież decydujący głos powinien należeć do Rady Miasta Jarosławia, a nie do pojedynczych osób. Zdaniem Kuleszy i jarosławskich kupców, na ul. Piekarskiej powinno powstać centrum usługowo-rekreacyjno-kulturowe, a nie wielki market, robiony przez kogoś "z zewnątrz". Dodaje, że będzie się bacznie przyglądał rozwojowi sprawy i nie pozwoli by na tej inwestycji zarobiły pojedyncze osoby, a nie jarosławscy kupcy. (Super Nowości)

* Kolejna rozprawa byłego rektora PWSZ Antoniego J. bardziej przypominała tragifarsę niż próbę przybliżenia procesu do końca. W pewnym momencie sędzia przewodniczący Andrzej Wachowski, wyraźnie poirytowany, pouczał oskarżonego Antoniego J., aby przestał siłować się z policjantami, którzy podtrzymywali go, żeby nie upadł. Zagroził, że zastosuje względem niego tymczasowy areszt, gdyby takowy uchyliła Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie. Zaraz na początku kolejnej rozprawy Antoniego J., która odbyła się 18 listopada w Sądzie Rejonowym w Jarosławiu, jego obrońca Jacek Kotliński powiedział, że jest świeżo po rozmowie ze swoim klientem. Antoni J. skarżył się na zły stan zdrowia, który uniemożliwia mu składanie wyjaśnień i odpowiadanie na pytania. Mimo to zdecydował się na wygłoszenie kilku zdań... - Nigdy nie prosiłem o te pieniądze. Pisałem do pani minister, że mogę w Jarosławiu pracować za darmo - wyjaśniał coraz cieńszym głosem. Wreszcie zaczął płakać.
- Łybacka zaatakowała mnie za budowę kościoła. Nie pamiętam, na jakiej podstawie otrzymałem pierwsze wynagrodzenie jako kanclerz PWSZ. Przyznali mi je, bo pracowałem na trzech etatach: kierownika budowy, menedżera i rektora - stwierdził. Za moment poprosił o lekarza. Narzekał na serce i zawroty głowy. Nastąpiła przerwa. Przerw było zresztą jeszcze kilka i były dłuższe niż samo posiedzenie Wysokiego Sądu. Po przerwie sędzia przewodniczący zadał Antoniemu J. trzy konkretne pytania dotyczące drugiego ze stawianych mu zarzutów: kierowania gróźb karalnych pod adresem redaktorki Życia Podkarpackiego Ewy Kłak-Zarzeckiej. Odpowiedzi nie usłyszał, bowiem Antoni J. po raz kolejny poprosił o lekarza. (Życie Podkarpackie)

P R Z E W O R S K

* Przemoc w rodzinie to najczęstszy problem, z jakim borykają się policjanci z oddziału prewencji Powiatowej Komendy Policji w Przeworsku. Ofiarami przemocy padają kobiety, dzieci, osoby starsze i niepełnosprawne. Osoby oskarżane o znęcanie nad bliskimi trafiają teraz do aresztu. - W ciągu ostatniego miesiąca przeworski sąd wydał cztery postanowienia o tymczasowym aresztowaniu mężczyzn, pod zarzutem znęcania się psychicznego i fizycznego nad członkami rodziny - mówi Wiesław Bukowski, zastępca komendanta Powiatowej Policji w Przeworsku. - Dotychczas nasza policja wielokrotnie interweniowała w takich przypadkach, ale rzadko wobec delikwentów stosowane były areszty. Teraz to się zmieni, gdyż weszła w życie nowa ustawa - dodaje.
- Trudno jest odejść od kata, z którym przeżyło się kilka czy kilkanaście lat, zwłaszcza kiedy jest się od niego uzależnioną finansowo. To oni są najczęściej jedynymi żywicielami rodziny - mówi Witold Płoszaj, zastępca naczelnika sekcji prewencji KPP w Przeworsku. Ofiary przemocy coraz częściej zdają sobie sprawę ze swoich praw.
- Odejście nie jest jednak niemożliwe. Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę ze swoich praw i nie boją się zgłaszać brutalnych incydentów. Bardzo dużo w tej sprawie pomogły media. Pokazały między innymi, gdzie można się udać po pomoc i jak oduczyć delikwenta złych zachowań. Powiedzenie "Niechby pił, niechby bił, byle był" już straciło na aktualności - dodaje Płoszaj. (Nowiny)

* Redaktor Wiesław Wojcieszonek, który od czerwca współpracował z "Wiadomościami Samorządowymi Przeworska" po ostatniej sesji RM już współpracować nie chce. W swoim piśmie do burmistrza Przeworska Janusza Magonia nie ukrywa, że powodem rezygnacji ze współredagowania pisma jest, jego zdaniem, próba wpływania na dziennikarza przez radnych oraz wprost dążenie do wprowadzenia cenzury. Radni zaprzeczają jakoby prezentowali taką postawę. Z pisma Wiesława Wojcieszonka do burmistrza Janusza Magonia wynika, iż rezygnuje on ze współpracy z "Wiadomościami Samorządowymi Przeworska" z powodu pomówień trójki radnych. Mieli oni zarzucać redaktorowi nierzetelność dziennikarską i odbiegające od społecznych oczekiwań wypełnianie powinności dziennikarskich. Według spostrzeżeń W. Wojcieszonka jego praca spotkała się z krytyką, bo starał się właśnie rzetelnie pracować, solidnie informować i przedstawiać obiektywne fakty. - Jako dziennikarz byłem, jestem i będę zawsze wierny zasadzie rzetelności. Dlatego krytyczne uwagi radnych odnośnie do moich relacji z sesji RM, że należało m.in. przemilczeć w nich aktywne uczestnictwo księdza z parafii, wymianę tajemniczych uwag między burmistrzem a radnym, niezdecydowanie radnej w sprawie sprzedaży działki - odbieram jako klasyczny przejaw nostalgii za peerelowską cenzurą. Mam prawo do pisania prawdy, nikt mi tego nie może zabronić - napisał W. Wojcieszonek do burmistrza. To co redaktor odbierał, jako nostalgie za cenzurą, radni odbierali inaczej . -Nikt nie chce wprowadzać żadnej cenzury! Na poprzedniej sesji rady miasta zgłosiłem wniosek, by komisja użyteczności publicznej powołała zespół redakcyjny "Wiadomości Samorządowych Przeworska". Chcieliśmy tylko, by nie wszystkie teksty były pisane przez pana Wojcieszonka, wniosek mój przeszedł większością głosów przy jednym tylko wstrzymującym się. Nie wiem dlaczego dziennikarz tak to odebrał. Oburzył się i uniósł, a pod jego adresem kierowane były tylko uwagi i prośby o wyjaśnienie nieścisłości - powiedział Dariusz Łapa, którego W. Wojkcieszonek w swej rezygnacji wymienia, jako jednego z tych, którzy pomówili go o nierzetelność. Burmistrz Przeworska Janusz Magoń jest zmartwiony rezygnacją redaktora i zdumiony postawą radnych. - Przecież radni chwalili pracę pana Wojcieszonka na sesji poprzedzające tę ostatnią - nie kryje zdziwienia burmistrz. - Współpraca z nim układała się bardzo dobrze, nie było żadnej ingerencji z mojej strony w jego teksty, a relacje pana Wojcieszonka uważam za jak najbardziej obiektywne. Istotnie, w czasopiśmie było sporo jego materiałów, ale to między innymi dlatego, że ostateczna, założona przez nas formuła "Wiadomości Samorządowych Przeworska" nie została jeszcze osiągnięta. Docelowo redaktor Wojcieszonek miał pisać mniej, a więcej miejsca miało być poświęcane informacjom spływającym z jednostek podległych. Na to jednak potrzeba było czasu - dodaje burmistrz. (Super Nowości)

R E G I O N

* Twój telefon zamilkł? W ciągu kilku dni okaże się, jakie firmy wyślą do nas swych pracowników, aby usunąć awarię. Kończy się przetarg na obsługę techniczną sieci Telekomunikacji Polskiej SA na Podkarpaciu. TP korzysta na razie z usług trzech firm. Są to Łączbud, Wafro i Optronik. Przetarg na nowych usługodawców jeszcze trwa, ale powinien zakończyć się na dniach. Takie były przynajmniej wcześniejsze założenia. Zwycięskie firmy muszą mieć bowiem czas na wprowadzenie zmian w swoim funkcjonowaniu. Chodzi głównie o poszerzenie obszarów działania. Wymusza to nowy podział Podkarpacia, jaki wprowadzono w TP SA. Nasze województwo podzielono na dwa obszary: północ i południe. Teoretycznie więc do ich obsługi powinny wystarczyć tylko dwie firmy. Jedna z trzech musiałaby odejść z kwitkiem i oddać swój teren dwóm pozostałym. Tak przynajmniej twierdzą niektórzy pracownicy telekomunikacji w Rzeszowie. Na którą firmę padnie? Spośród 3 firm, obsługujących obecnie sieć TP SA na Podkarpaciu, dwie są rdzennie "nasze". Są to rzeszowski Łączbud i przemyska Wafro. Optronik jest firmą lubelską. Czy będzie to miało jakieś znaczenie? Nie wiadomo. Nie wiadomo również, co stanie się z pracownikami przegranej firmy, którzy, jakby nie było, obsługiwali spory obszar naszego województwa. Bardzo możliwe, że w sposób naturalny zostaną wchłonięci przez dwa pozostałe przedsiębiorstwa. (Super Nowości)

Kasy fiskalne w toaletach...
* W przyszłym roku w miejskich toaletach pojawią się kasy fiskalne. Co z lekarzami i prawnikami?
- Jest godz. 12.30, a ja mam dopiero 5 zł. Ile to trzeba będzie uzbierać, żeby zarobić na taką kasę fiskalną - zastanawia się Zdzisława Walas, która pobiera opłaty za korzystanie z miejskich toalet. To nie pomyłka. W przyszłym roku do właścicieli tych miejsc zapuka fiskus. Starsza pani obsługuje publiczną toaletę obok rzeszowskiego Zamku, jedną z sześciu dzierżawionych od miasta przez firmę "Alfa". Skorzystanie z pisuaru kosztuje tu 50 gr, za kabinę klienci płacą 70 gr. Przy założeniu, że najtańsza kasa fiskalna, kosztuje ok. 1000 zł, by kupić urządzenie, za potrzebą, i to tą najprostszą, przyjść tu musi 2 tys. panów. Wprowadzenie kas fiskalnych w szaletach to pomysł resortu finansów. Taki obowiązek nałożono już na taksówkarzy i zakłady fryzjerskie. Osoby świadczące usługi sanitarne, choć płacą 7-procentowy VAT, do końca tego roku zwolnione są z posiadania kas fiskalnych. Jeśli termin nie zostanie przedłużony, w styczniu do płatnych wychodków wstawić trzeba będzie elektroniczne urządzenia. Przepis dotyczy placówek, których roczny przychód jest mniejszy niż 40 tys. zł rocznie. Firmy "Alfa" na pewno on nie ominie. Jej właściciel już teraz śmieje się z zapowiadanych zmian: - Myśli pan, że ktoś z klientów będzie po załatwieniu potrzeby odbierał paragon? No, chyba, że będziemy go drukowali na papierze toaletowym - nie chce jednak ujawniać swojego nazwiska. Boi się, że zostanie wystawiony na pośmiewisko. Całkiem poważnie dodaje, że wprowadzenie kas to poważne koszty. Zastanawia się też, jak z Urzędem Skarbowym rozliczać tych, którzy zostawiają tylko część zapłaty, albo nie płacą wcale. Są jeszcze bezdomni i bezrobotni, którzy na podstawie umowy z Urzędem Miasta, korzystają z toalet za darmo.
- Mógłbym podnieść ceny. Gdy klient zobaczy 1,50 zł, to pójdzie do jakiegoś centrum handlowego, albo wysika się w bramie. Takie rozwiązanie nie jest chyba najlepsze - mówi właściciel "alfy". Anna Sobocińska z Ministerstwa Finansów w Warszawie uspokaja właścicieli sanitariatów. Powstaje właśnie rozporządzenie, które zakup kasy fiskalnej przesunie o kolejne 3 miesiące. - Mamy większe zmartwienia niż wprowadzanie kas w szaletach - mówi. - Nie chcemy czepiać się tych najmniejszych, kiedy w kolejce czekają lekarze i prawnicy. Czy obowiązek założenia urządzeń dosięgnie ich wcześniej? - Rozporządzenie dotyczy wszystkich, więc do kwietnia żadnych kas nie będzie - wyjaśnia Sobocińska. (Nowiny)

Drożej niż, gdzie indziej...
* Zarobki w naszym regionie kształtują się na poziomie niższym niż średnia w kraju o ok. 15 proc. Za to ceny żywności są wyższe niż gdzie indziej, nawet o 20 proc. Porównaliśmy publikowane przez Główny Urząd Statystyczny średnie ceny 24 artykułów spożywczych w poszczególnych województwach. Dla województwa podkarpackiego to porównanie wypadło zdecydowanie niekorzystnie. Średnia cena wszystkich porównywanych artykułów nie jest u nas co prawda najwyższa w kraju, jednak po dokładniejszej analizie okazało się, że Podkarpacie przoduje w drożyźnie. Zwłaszcza jeśli chodzi o mniej "luksusowe" artykuły, z wyjątkiem chleba, masła i kilku warzyw. Zarabiamy mniej, więc na ekstrawagancję typu polędwica stać nas rzadko, zamiast żółtego sera wybieramy biały, zamiast masła tanią margarynę, mięso bierzemy z kością i rezygnujemy z pomarańczy na rzecz jabłek. I właśnie te produkty, z "niższej półki", są u nas droższe niż w innych częściach Polski. Drogie są np. ziemniaki. Kosztują w naszych sklepach średnio 86 gr/kg. Dla porównania, w woj. lubuskim są po 68 gr. Podobnie jest z mlekiem. U nas jest najdroższe w Polsce (1,55 zł/l). Natomiast wieprzowina z kością bije wszelkie rekordy. Jest ona u nas o 2,86 zł, czyli prawie o 20 proc. droższa, niż w Lubuskiem. Za to pomarańcze są w naszych sklepach znacznie tańsze niż gdzie indziej. Średnio są po 6 zł. Tylko, ile osób stać na objadanie się owocami za 6 zł?
- Na Podkarpaciu jest zbyt słabo rozwinięty rynek - konkluduje Piotr Klimczak z Instytutu Gospodarki Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. - Sześćdziesiąt procent ludności mieszka na wsi, gdzie produkuje się dużo żywności na własne potrzeby. Stąd wynika słabe rozwinięcie sieci handlowej, zwłaszcza centrów handlowych. To zaś powoduje niską konkurencyjność i ceny nie spadają. Jego zdaniem, powinno powstać więcej supermarketów, bo to właśnie one walczą o klienta cenami. Te natomiast nie powstają u nas z różnych powodów, niekoniecznie rynkowych. Do tych wszystkich przyczyn drożyzny należy jeszcze dodać kosztowną produkcję w niskotowarowych, karłowatych gospodarstwach, niewielką podaż surowca na rynku lokalnym (duży wywóz poza region), a także zwyczajną konieczność zarabiania.
- Moi klienci są biedni, ale ja po prostu muszę ich doić wysoką marżą. Jakbym sprzedawał 100 kilogramów kiełbas, brałbym marżę 5 procent, ale jak sprzedaję 15 kilogramów, to muszę kasować większą - stwierdził krótko pan Marek, masarz z Tarnobrzega. - A ma pan konkurencję w sąsiedztwie? - zapytałem. - Nie - odpowiedział pan Marek. (Super Nowości)

Kronika kryminalna

"Lewe" CD w autobusie
* Noc z poniedziałku na wtorek (z 21 na 22 bm.) okazała się owocna dla celników z przemyskiej Grupy Mobilnej, pełniącym swoje obowiązki w Oddziale Celnym w Korczowej. Znaleźli oni w autobusie kursowym relacji Chust-Praga prawie 450 płyt CD z nagraniami znanych wykonawców zachodnich. Do 442 płyt z nagraniami utworów m.in.: Destiny’s Child, Paula McCartneya, spakowanych w trzy reklamówki i ukrytych pod siedzeniami, nie przyznał się żaden "miłośnik muzyki" podróżujący autokarem kursowym relacji Chust-Praga. W tym roku był to pierwszy przypadek próby przemytu płyt CD, przodowali natomiast "miłośnicy" filmu, którym celnicy podlegli Izbie Celnej w Przemyśl odebrali aż 4700 sztuk płyt DVD.

* Policjanci z Przemyśla zatrzymali 17-letniego Vazgena, Ormianina, który w Polsce przebywa legalnie. Mężczyzna wszedł do sklepu przy ul. Wałowej w naciągniętej na twarz kominiarce i grożąc nożem podbiegł do ekspedientki i zażądał pieniędzy. Kobieta dała mu ponad 300 zł, a kiedy napastnik wyszedł, zatelefonowała na policję. Zatrzymany 17-latek odpowie przed sądem za rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia.

* Ponad dwadzieścia sztuk kserokopiarek marki Canon, o łącznej wartości blisko 35 tys. zł, stracił ukraiński kierowca, który w piątek nad ranem (18 bm.) postanowił zdrzemnąć się w pobliżu przejścia granicznego w Medyce. Gdy mężczyzna spał, złodzieje rozścieli plandekę jego samochodu i wynieśli 23 kserokopiarki. Sprzęt miał trafić do firmy w Kijowie. Sprawą zajmuje się policja z posterunku w Medyce.

Reklama