Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 20.09-26.09.2010 r.

• Rodzice Maksymiliana byli zdezorientowani. – Takiej ignorancji w życiu nie doświadczyłem. Wnuczek krwawił, a pani doktor miała to w nosie, bo kilkanaście minut wcześniej skończyła dyżur. Jeśli tak ma wyglądać polska służba zdrowia, to źle się dzieje w naszym kraju – mówi zdesperowany pan Zdzisław, dziadek Maksymiliana.Maksymilian 1 września br. poszedł po raz pierwszy w życiu do szkoły. W poniedziałkowe przedpołudnie, 13 września, podczas jednej z przerw biegł korytarzem i nie zauważył otwierających się drzwi jednej z klas. Odbił się od klamki, upadł i na moment stracił przytomność. – Nie mamy pretensji do szkoły, bo zdajemy sobie sprawę, że takie sytuacje, niestety, się zdarzają – zapewnia dziadek Maksa. – Dostał centralnie najprawdopodobniej w łuk brwiowy. To bardzo czułe miejsce, więc błyskawicznie zalał się cały krwią. Pani wychowawczyni wzięła go na ręce i natychmiast zadzwoniła po córkę. Przyjechała do szkoły bardzo szybko. Była wręcz sina z nerwów. Zabrała go do szpitala na Monte Cassino – kontynuuje opowieść. Od razu udali się na oddział okulistyczny. Maks miał tak zakrwawioną twarz, że ciężko było stwierdzić, czy nie doszło do uszkodzenia oka. Po pewnym czasie do szpitala przyjechał dziadek. – Przychodzę i widzę córkę z wnuczkiem na jednej z oddziałowych sal. Córka zalana łzami wyciera Maksowi cały czas cieknącą krew. Pytam, co się dzieje, dlaczego nikt nic nie robi. Odpowiedziała mi, że pani doktor wyszła na chwilę z gabinetu, obejrzała wnuczka i kazała iść na salę. Za kilka minut wyszła w ogóle z oddziału, bo skończyła dyżur i poszła do domu. Może go dokładniej obejrzeć dopiero jutro. Do tego czasu wnuczka mieli wprowadzić w śpiączkę. Powiem szczerze, że krew mnie zalała – mówi wyraźnie poirytowany pan Zdzisław. – Chodzę po korytarzu, nie ma nikogo. Spotkałem panią pielęgniarkę, która powiedziała, że taka jest decyzja pani doktor i nic dzisiaj już nie będzie przy wnuczku robione. Pytam, czy nie ma tutaj nikogo, kto obejrzałby Maksa. Odpowiedziała, że nie ma. Wsiadłem do samochodu i pojechałem do doktora Witkiewicza, który przyjmuje prywatnie na Mickiewicza. Powiedział, że przyjmie chłopczyka. Wróciłem z powrotem na Monte Cassino, dzwoniąc w międzyczasie do córki, aby zabierała stamtąd Maksa. Kiedy już przyjechałem do szpitala, córka czekała na zewnątrz. Wypisała Maksa na własne żądanie. Nagle, ni stąd ni zowąd podbiega do nas pielęgniarka i mówi, że właśnie dzwoniła pani doktor i że będzie o godzinie 17. Nawet nie popatrzyliśmy się w jej stronę, tylko natychmiast z cały czas krwawiącym wnuczkiem popędziliśmy na Mickiewicza – wyjaśnił dziadek malca. W prywatnym gabinecie Maksymilian został zdiagnozowany, założono mu szwy na łuk brwiowy, wykonane zostały badania, po których i rodzice, i dziadek nieco się uspokoili. – Maks na razie nie widzi na jedno oko, bo jest całe opuchnięte, ale pan doktor powiedział, że wszystko powinno być dobrze – z ulgą w głosie mówi pan Zdzisław. Kiedy skontaktowaliśmy się z dyrekcją szpitala, ta o całej sprawie już wiedziała. – Tak, wiemy o tej sytuacji. O tym, że na oddziale okulistycznym nie dzieje się za dobrze także wiemy – mówi zastępca dyrektora ds. medycznych Krzysztof Popławski. – Na razie możemy wyrazić ubolewanie z powodu tego faktu. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby najbliżsi tego małego pacjenta złożyli oficjalną skargę. Wówczas będziemy mogli podjąć kroki prawne. Powołana zostanie niezależna komisja, która sprawiedliwie i bezstronnie oceni całe zajście. Jeśli potwierdzą się zarzuty, możemy wystąpić z wnioskiem o ukaranie lekarza, a w tym wypadku pani ordynator oddziału. Niestety, nasza kadrowa sytuacja akuratnie na tym oddziale jest taka, jaka jest. Zdajemy sobie sprawę, że jakość pracy jest różna, zarówno wśród lekarzy, jak i białego personelu. Za bardzo nie mamy na razie alternatywy. Albo będziemy mieć lekarzy okulistów takich, jakich mamy, albo nie będziemy ich mieć wcale – otwarcie mówi K. Popławski. – Cóż, niektórzy z lekarzy takim właśnie postępowaniem znacznie obniżają wartość pracy innych – zakończył. (Życie Podkarpackie)

Reklama