Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 13.09-19.09.2010 r.

• Marta Lonc: – Ten pan przyszedł do nas wieczorem z tłumaczeniami, że to był wypadek. Że pies prześliznął się przez barierkę... To był niski, ale tęgi piesek... Pierwszy raz w życiu wyprosiłam kogoś z domu.
- Najpierw przez długi czas z mieszkania pana B. dochodził straszliwy skowyt – mówi Marta Lonc. Okrutny, porażający pisk bitego i uciekającego zwierzęcia. Można to było wywnioskować z odgłosów: skowyt cichł, kiedy pies uciekał gdzieś dalej od pokoju z balkonem i nasilał się, kiedy zwierzę było blisko otwartych balkonowych drzwi. To było nie do wytrzymania. Ja byłam w głębi mieszkania, mąż wyszedł na balkon. Usłyszałam, że krzyczy: co tam kto robi temu zwierzakowi?!!... Ale skowyt nie ustawał. Nigdy czegoś tak niemiłosiernego nie słyszałam. To mogło być kilka minut, ale dla mnie wieczność! Mąż wychylał się z balkonu, żeby zobaczyć, co się tam u sąsiada dzieje i wtedy zobaczył, jak ten człowiek wyrzuca psa. Po prostu rękoma, z trzeciego piętra!... Mąż krzyknął jeszcze: bydlaku, co robisz!.. I wtedy tamten się odwrócił i widać było, że to on. Pies spadał, piszczał, łapkami machał. Zaraz zadzwoniłam na policję, a mąż pobiegł do psa. Ja też za chwilę tam pobiegłam. Czołgał się jeszcze, więc szybko wróciłam do domu po jakieś prześcieradło, żeby zwierzaka zabrać do weterynarza. Kiedy nieśliśmy go do samochodu, wróciła żona i córka pana B. Nie było ich w domu w tym czasie. Wzięły psa i pojechały do przychodni. Wiem, bo dzwoniłam tam, żeby się upewnić, czy dotarł. Dotarł. Ale zdechł. A pan B. zamknął balkon i nawet nie zszedł na dół! Zdarzenie miało miejsce w piątek, trzeciego września. Marta Lonc do dziś nie może mówić o tym spokojnie. – Jak się psa nie chce, to można go oddać do schroniska albo innym ludziom. Ja nie jestem osobą przewrażliwioną. Bywa, że zwierzaka trzeba ukarać. I bywa, że się właściciel przy tym zdenerwuje, ludzka rzecz... Ale to, co się stało, nie mieści mi się w głowie. I słowo daję, nie odpuszczę. To jest przestępstwo! A ten pan przyszedł do nas wieczorem z tłumaczeniami, że to był wypadek. Że pies prześliznął się przez barierkę... To był niski, ale tęgi piesek...Pierwszy raz w życiu wyprosiłam kogoś z domu. Wojciech Lonc potwierdza wersję żony: – Widziałem go, nie mam wątpliwości. Widziałem, jak wyrzuca psa i mogę to powtórzyć, gdzie będzie trzeba. Nigdy nie ingerowaliśmy w sprawy sąsiadów, nie należymy do ludzi wścibskich czy małostkowych. Ale tym, co słyszeliśmy i widzieliśmy, jesteśmy zszokowani. Jesteśmy zszokowani, tym bardziej że pan B. wygląda na spokojnego człowieka – mówi. Pan B. to szczupły, ciemnowłosy mężczyzna, około czterdziestoletni. Choć dziennikarze przyszli bez zapowiedzi, zgadza się na rozmowę, ale prosi o kilka minut zwłoki. – Bałagan jest, muszę posprzątać... – wyjaśnia. Po dłuższej chwili wpuszcza do mieszkania. Jest zdenerwowany. – To był nieszczęśliwy wypadek – zaczyna, ważąc każde kolejne słowo. – Pies należy do teścia, u nas był na przechowaniu. Ciężko mi to mówić, przyzwyczaiłem się do niego, dzieci też się przyzwyczaiły... Gabi nie zawsze się słuchał. Pilnowałem, żeby nie spał na sofie, żeby jadł w kuchni, żeby nie roznosił jedzenia po całym domu... Żeby jakiś porządek był! I tego feralnego dnia Gabi oddał w kojcu ekskrementy. Chciałem go ukarać, nakrzyczałem na niego i chciałem za obrożę wyprowadzić na balkon. Schyliłem się, capnął mnie, zaczął warczeć... Próbowałem wydać mu polecenie: Gabi, na balkon! Gabi, na balkon! Uciekał. Byłem zdenerwowany, szukając go uderzyłem się w kolano... W końcu, żeby wymusić na nim, żeby wyszedł na balkon, pozamykałem wszystkie pokoje i otworzyłem na oścież drzwi balkonowe. I wtedy on, rozpędzony, wybiegł na balkon i przeleciał między szczebelkami... Wiem, że to dziwne, ale tak właśnie było. Pan B. zna wersję sąsiadów. Uważa, że to pomówienie, wynikające z dawnej niemiłej sprzeczki. Pytany, czy dziennikarze mogą zmierzyć rozstaw między elementami barierki, odmawia, tłumacząc, że tym zajmie się policja: – Zgłosiłem, że stał się wypadek... (Życie Podkarpackie)

Reklama