Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 11.01-17.01.2010 r.

• Przemyśl był w tym dniu obecny na ustach dziennikarzy wszystkich mediów. Polska śledziła, godzina po godzinie, trwającą kilkanaście godzin obławę na młodą niedźwiedzicę, która zawędrowała na obrzeża miasta. Pierwsze sygnały o niedźwiedziu pojawiły się w piątek, 8 stycznia, koło południa. Ktoś widział misia w Medyce, potem w Hurku. W końcu niedźwiedź dociera w okolice ulicy Lwowskiej w Przemyślu. Choć brzmi to trochę jak żart, policja i straż miejska rusza do akcji. Chwilę potem rzecznik prasowy policji mł. asp. Mirosław Dyjak potwierdza – niedźwiedź rzeczywiście jest i rzeczywiście „puka” już do bram miasta. Do akcji włączają się służby weterynaryjne, a w pogotowiu jest straż pożarna. Miś jest przestraszony i z pewnością niezadowolony z tak dużego zainteresowania facetów w mundurach i pędzących w ślad za nimi dziennikarzy. Widziany jest w okolicach trzech mostów na granicy Przemyśla. Na szczęście zostawia ślady swoich ogromnych łap na świeżym śniegu. Wreszcie miś przekracza tory kolejowe i podchodzi już bardzo blisko zabudowań przy Drodze Hureckiej. Jest już w mieście. Niedźwiedź jest w herbie Przemyśla, więc właściwie jego obecność w tym mieście nie powinna nikogo dziwić. A jednak... Mieszkańcy domostw przy Drodze Hureckiej i ulicy Wschodniej do obecności dzikich zwierząt są przyzwyczajeni. Sarny, zające, lisy, nawet dziki to tu normalność. Ale żeby niedźwiedź? Tego jeszcze nie było. –Widzę, że coś chodzi. Myślałem, że to może sarny, bo one są tu częstymi gośćmi. Poszedłem po lornetkę i widzę niedźwiedzia. Dopiero potem zobaczyłem, że jest tu policja i straż miejska – opowiada Henryk Kawiak. Niedźwiedź zaskoczył też jego sąsiada Stanisława Sochania. – Sąsiad krzyknął do mnie, żebym chował psa, bo jest tutaj niedźwiedź. Rzeczywiście, zamknąłem mego wilczura i poszedłem bliżej ogrodzenia zobaczyć tego misia. Podszedł, nastawił uszy i patrzył na mnie – opowiada pan Stanisław. Miś spokojnie przycupnął w jakimś zacisznym miejscu. To kres jego beztroskiej wędrówki, bo cały teren obstawiony jest już funkcjonariuszami straży miejskiej i policji. Dopiero głośny sygnał przejeżdżającego pociągu każe mu wstać i podejść bliżej zabudowań. Widać go jak na dłoni, z kilkudziesięciu metrów. Przechadza się, trochę podbiega. Widać, że jest przestraszony. Pojawiają się spekulacje, skąd ten niedźwiedź w Przemyślu. Z Bieszczadów? Ze Słowacji? Z Ukrainy? Na pewno z Ukrainy. Ktoś poddaje pomysł, że z pewnością uciekł z prywatnej hodowli w Samborze. Ludzie żartują, że na pewno popił na święta wschodnie i zabłądził. Tymczasem na miejsce docierają coraz to nowe ekipy telewizyjne. Nie wiadomo, czy peszą go pędzący operatorzy, czy też może misiek oswoił się z odgłosami pociągów, w każdym razie już nie podchodzi tak blisko ludzi. Woli zacisze. Docierający teraz na miejsce już go nie widzą. Cały czas zwołany naprędce sztab złożony z policji, straży miejskiej i powiatowego lekarza weterynarii debatuje nad sposobem czasowego unieszkodliwienia zwierzęcia i przetransportowania go w bezpieczne miejsce. Na miejscu pojawia się myśliwy ze sprzętem. Czekamy tylko na środek usypiający. Organizatorzy akcji pojechali po ten środek do kliniki doktora Fedaczyńskiego. Kiedy wreszcie są z powrotem, zaczyna powoli zapadać zmrok. – Jeśli uda się mu podać środek usypiający, zbadamy stan jego zdrowia. Pewnie zasięgniemy opinii ekspertów z Polskiej Akademii Nauk. Jeżeli okazałby się, że jest chory lub zraniony, zostanie jakiś czas u nas w ośrodku. W innym przypadku zostanie wypuszczony na wolność w odpowiednim miejscu – mówi na gorąco lekarz weterynarii Radosław Fedaczyński. Kiedy strzelec i cała obława są już gotowi, okazuje się, że potrzebny będzie odpowiedni samochód terenowy, który zapewni ekipie bezpieczeństwo. Do misia trzeba podjechać blisko, zwłaszcza że widoczność już nie najlepsza. – Żeby strzał z tego sprzętu był pewny, trzeba podejść najdalej na dwadzieścia metrów – mówi myśliwy z koła łowieckiego „Bór” Tomasz Szybiak. Sam jeszcze nigdy nie miał okazji strzelać do niedźwiedzia. Odpowiedni samochód ma straż graniczna, po kolejnej półgodzinie auto dociera. Teraz jest już ciemno. Ekipa mająca obezwładnić niedźwiedzia rusza. Wystraszony niedźwiedź co rusz podbiega bardzo blisko siatki ogrodzeniowej, oddzielającej ogród od Drogi Hureckiej. Policjanci pilnują, by ludzie nie stali zbyt blisko. Światłami radiowozów starają się odstraszyć zwierzę, by nie podchodziło w rejony, w których może zagrażać ludziom, zwłaszcza że jest mocno zestresowane. Okazuje się, że to wszystko nie jest proste, bo miś ma w sobie tyle adrenaliny, jak mówi Radosław Fedaczyński, że wcale nie chce zasnąć. Wreszcie, po zmianie środka miś usypia. Zostaje przewieziony do kliniki doktora Fedaczyńskiego. Tu, podczas badania okazuje się, że to młoda niedźwiedzica. – Zbadaliśmy ją, dobry stan zdrowia, brak poważniejszych urazów spowodował, iż podjęliśmy decyzję o tym, że może zostać wypuszczona na wolność – twierdzi szef kliniki weterynaryjnej „Ada” Andrzej Fedaczyński. Wszystko wskazuje bowiem na to, że to jednak niedźwiedź żyjący na swobodzie. Nie ma żadnych śladów wskazujących na życie w niewoli. Jeszcze tej samej nocy niedźwiedzica odzyskała wolność w lasach powiatu bieszczadzkiego. Obudziła się w okolicy, gdzie leśnicy dokarmiają zwierzęta. Dzięki monitoringowi jest też pod kontrolą fachowców, którzy czuwają nad losem „przemyskiej” niedźwiedzicy. (Życie Podkarpackie)

Reklama