Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 22.12-28.12.2008 r.

• Artur Zając, związkowiec z „Solidarności”, pracownik DTS usłyszał od innego pracownika: – Całe życie woziłem, nosiłem, ratowałem chorych. Pomagałem drugiemu człowiekowi. Ktoś pomyśli – prowadzenie karetki to nic, to niewiele. Dziś chciałbym, aby ktoś pomógł mi, pomógł nam! Artur Lewiński, kierownik działu transportu zna problemy służby zdrowia od podszewki, niedawno sam był pacjentem. Nie dramatyzuje w ocenie sytuacji życiowej swoich podwładnych. Twierdzi z przekonaniem, że zwolnienia dotyczą czterech pracowników i to sprzed trzech miesięcy. Dwóch z nich firma przeniosła do szpitala, jeden otrzymał propozycję przejścia na stanowisko noszowego. Ofertę odrzucił. Kierownik Lewiński tłumaczy, że ludzie boją się prywatyzacji jednostki, a dyrekcja szpitala nie jest zainteresowana jej dofinansowaniem. Pracowników dawnej kolumny takie podejście do problemu oburza. Artur Zając codziennie słyszy skargi na brak pieniędzy nawet na zwykłe części do karetek. Prawie wszyscy kierowcy wiedzą o magazynach z pustymi półkami na części zamienne. Niejeden z nich nieraz kupował za własne pieniądze brakujące części samochodowe, byle szybciej zejść z kanału. Zdzisław, kierowca z ponaddwudziestoletnim stażem: – To była dobrze prosperująca firma, niestety przez zaleganie usługobiorców z płatnościami, szpital też zalegał i wymyślono mariaż szpitala z kolumną. To miało wskrzesić szpital, a stało się trumną dla kolumny! Pamiętamy czasy, kiedy kolumna miała wielkie, funkcjonalne i zarabiające garaże. Dziś stoją puste, niszczeją i hula w nich wiatr. Gdyby nie zapomniano o nas, moglibyśmy zarabiać na siebie, a nie martwić się, że nas zlikwidują! Załoga Działu Transportu Sanitarnego w bardzo krótkim czasie odczuła tego skutki na własnej skórze. Dorota Konefał pamięta tamte czasy. Zaczynała w kolumnie w 1985 roku, jako kierowca karetki tzw. bez koguta. Wiele widziała ludzkich tragedii, ponadludzkiego wysiłku w walce o życie. Dziś zdeterminowana walczy o siebie i swoich kolegów. – Od pewnego czasu zastanawiamy się w firmie, czy musi dojść do wypadku, aby ktoś nam uwierzył? Przecież tajemnicą poliszynela jest, że samochody jeżdżące w pogotowiu to stare, wyeksploatowane marki. Mercedes został wycofany, dwa lubliny i renault do wymiany natychmiastowej. W zamian za to nie zakupiono nic. Obecnie jest 9 aut do pracy w pogotowiu, a trzy powinny zostać wycofane natychmiast. Przy awarii kilku aut w jednym czasie nie mamy możliwości zapewnienia samochodów sprawnych i bezpiecznych. Kiedyś stacja obsługi pracowała na dwie zmiany. Teraz jest tak mało mechaników, że z trudem obsługują zepsute samochody. Zdzisław, kierowca związany z kolumną od początku, pamięta sytuację jak w jednej z karetek zepsuło się ogrzewanie. Stała na stacji obsługi przez trzy dni, bo nie było elektryka. Dopiero po trzech dniach znalazło się miejsce w serwisie i to aż w Głuchowie. Do naprawy oddelegowano kierowcę, który w dodatkowych godzinach jechał tak daleko. Pracownicy DTS narzekają, że z powodu braku ludzi bierze się portiera do licznych transportów pacjentów leżących, a dyrekcja zwalnia nawet tych portierów, którzy są często ostatnią deską ratunku w dużych natężeniach transportów.
– Gdyby nie inicjatywy społeczne i inne akcje na rzecz pozyskania nowego taboru sanitarnego, sytuacja byłaby tragiczna – tłumaczy Marek Janowski, przewodniczący przemyskiego ZZ Ratowników Medycznych. – Do tej pory mamy karetki dary: od Owsiaka, Caritasu Archidiecezji Przemyskiej, z Paderbornu (rocznik 1994 z przebiegiem 400 tysięcy kilometrów). Dostaliśmy pieniądze z urzędu wojewódzkiego. Ale przecież to kropla w morzu potrzeb. Wielu kierowców, zdaniem M. Janowskiego, narzeka na awaryjność aut w trasie. Bywa, że niektórymi autami boją się jechać. O ile karetki „R” są w dość niezłym stanie, to karetki „W” (może poza jedną) posiadają ogromne przebiegi, przekraczające nawet pół miliona kilometrów. Są mocno wyeksploatowane i bardzo awaryjne. Niektórzy ratownicy przytaczają całą listę awarii karetek. Antoni jest pracownikiem pogotowia, chyba dotrwa w firmie do emerytury. Opowiada o swojej robocie z pasją: – My tu mamy trudny teren, górzysty, kręty. Wioski bywają rozrzucone pod lasem. Czasem jest mokro i ślisko, ciśniemy na gaz, żeby tylko zdążyć. Nie zawsze się udaje. Ja 17 kilometrów jadę 40 minut, a jak można reanimować po 17 minutach? Marek Janowski rozumie obawy tych z DTS, na co dzień także ma do czynienia z takimi trudnościami. Ale 90-osobowa załoga byłej kolumny w swojej walce przypomina walczących z wiatrakami. Kto stanie w obronie miejsc pracy ludzi, którzy codziennie podejmują na każdym drogowym zakręcie walkę o cudze i swoje życie...? (Życie Podkarpackie)

Reklama