Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 08.12-14.12.2008 r.

• Do Sądu Okręgowego w Rzeszowie wpłynął wniosek o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec Roberta Chomy. Jednocześnie wniosek o autolustrację złożył sam prezydent. Prokuratura rzeszowskiego Biura Lustracyjnego IPN skierowała wniosek o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec Roberta Chomy, uzasadniając go poważnymi wątpliwościami co do prawdziwości oświadczenia lustracyjnego, złożonego przez prezydenta. Prokurator Marek Sobol stwierdził, iż wątpliwości potwierdza zebrany w tej sprawie materiał dowodowy. Czy tak jest w istocie – rozstrzygnie w postępowaniu lustracyjnym sąd. W pierwszej reakcji kancelaria prezydenta miasta ogłosiła, że do czasu rozstrzygnięcia sprawy Robert Choma nie będzie się w ogóle wypowiadał. 4 grudnia na stronie internetowej miasta pojawiło się oświadczenie, w którym Robert Choma stwierdził, iż wniosek IPN-u zbiegł się w czasie z jego wnioskiem o autolustrację. Dodał, że rozpoczęcie postępowania wita z zadowoleniem. Sprawa domniemanej współpracy Roberta Chomy z SB wyszła na jaw na początku drugiej kadencji jego prezydentury. Podejrzenie tej treści wyartykułował jako pierwszy Stanisław Żółkiewicz, prezes Stowarzyszenia Pamięci Orląt Przemyskich w liście do lokalnych władz Prawa i Sprawiedliwości, z list którego Robert Choma startował w wyborach. Prezydent początkowo zaprzeczał, jakoby zgodził się na współpracę z SB: „(...) nigdy nie zamierzałem współpracować, nie podjąłem w sposób faktyczny współpracy, unikałem nagabywań i spotkań, pomimo gróźb pod moim adresem” – stwierdził w pierwszym oświadczeniu. W niedługim czasie w trakcie konferencji prasowej powiedział, że podpisał oświadczenie, skierowane do SB, iż współpraca z tajnymi służbami nie mieści się w wyznawanym przez niego systemie wartości. Jeszcze później, na pytanie czy podpisywał coś jeszcze, odparł: – Być może, nie jestem pewien... Odpowiem tak: ten dokument podpisałem na pewno, bo pamiętam. Ale ja miałem wtedy dwadzieścia lat! Z tamtego okresu, sprzed dwudziestu trzech lat, dobrych rzeczy pamiętam niewiele, a takich, które chciałoby się zapomnieć – pewnie jeszcze więcej. To okres daleki, mam prawo nie pamiętać. Jednak już z początkiem 2007 roku prezydent zmienił zdanie. W wywiadzie dla Naszego Przemyśla, miesięcznika wydawanego przez miasto, powiedział, że nie pamiętał szczegółów kontaktów z SB. Poznał je dopiero, przeglądając materiały w IPN: „Zostałem zakwalifikowany jako TW ze względu na znajomość środowiska akademickiego, celem rozpoznania postaw społeczno-politycznych na uczelni i w akademiku, informowania o nieprawidłowościach. Jak wynika z raportu SB, cel nie został osiągnięty, gdyż nigdy nie udzieliłem oczekiwanych informacji. Sprawa zaczęła się od niespodziewanej kontroli w pokoju, w którym na ścianie wisiała bandera z orłem w koronie, dalej granat z plakietką „Solidarności”, a na stoliku popiersie Piłsudskiego. Zostałem wezwany do SB, gdzie zaczęto mnie straszyć relegowaniem z uczelni oraz zwolnieniem z pracy rodziców, bo wrogów ludu państwo nie może utrzymywać. Za odstąpienie od kroków dyscyplinarnych musiałem podpisać formularz zobowiązujący do współpracy. Nie zastanawiałem się ani chwili. Sądziłem, że w ten sposób ochronię siebie i rodzinę przed konsekwencjami, którymi mi grożono. W atmosferze popłochu, a nawet strachu (co odnotowano w raporcie) nie było mowy o rozsądku czy zimnej kalkulacji. Chciałem mieć ten przykry epizod jak najszybciej za sobą. Sądziłem naiwnie, że sprawa się rozmyje i dadzą mi spokój”. W dalszej części wywiadu prezydent stwierdził, że faktycznej współpracy nie było: „W ciągu półtora roku co parę miesięcy otrzymywałem kolejne wezwania na przesłuchania.(…). Ze zgromadzonych przez SB kilku raportów wynika, że starałem się unikać kontaktów, byłem im niechętny, nie brałem żadnych gratyfikacji i faktycznie nigdy nie podjąłem współpracy. (...) Mimo tego przydzielono do pilnowania mojej osoby aż czterech informatorów. Określono mnie jako osobę o słabej psychice, wierzącą i praktykującą, lubianego i dobrego studenta, który jednak jest mało przydatny jako źródło informacji i na którego nie można liczyć przy wykonywaniu konkretnych zadań”. Po ujawnieniu sprawy PiS usunął Roberta Chomę z partii. Pytany przez dziennikarzy, czy zrezygnuje ze stanowiska, prezydent odpowiadał, że czuje się niewinny i będzie się domagał szybkiego procesu, który to udowodni, a odejście dopuszcza jedynie wtedy, kiedy proces przegra. Dodawał, że mimo zarejestrowania jako TW, nie złożył ani jednego donosu i spokojnie może patrzeć ludziom w oczy. W ubiegłym tygodniu złożyłem poprzez mojego pełnomocnika w Sądzie Okręgowym w Rzeszowie wniosek o autolustrację. Zbiegło się to w czasie ze skierowaniem w dniu 2 grudnia br. przez Oddziałowe Biuro Lustracyjne Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie do tego samego sądu wniosku o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec mojej osoby. Przypomnę, że od dawna zabiegałem o podjęcie tych działań przez IPN, m.in. występując w czerwcu br. do dyrektora jego Oddziału w Rzeszowie z prośbą o przyspieszenie analizy i oceny pod kątem zgodności z prawdą mojego oświadczenia lustracyjnego. W sytuacji zadawanych mi publicznie pytań, a nierzadko oskarżeń, z zadowoleniem przyjmuję rozpoczęcie tego postępowania, mając nadzieję na jego szybkie i ostateczne zakończenie. Do czasu tego rozstrzygnięcia nie będę komentował spraw z nim związanych. Zgodnie z ustawą, oświadczenia lustracyjne muszą składać osoby urodzone przed 1 sierpnia 1972 r., które pełnią funkcje publiczne. Ich prawdziwość sprawdza wstępnie pion lustracyjny IPN. W przypadku podejrzenia „kłamstwa lustracyjnego” występuje do sądów. Prawomocne orzeczenie sądu o czyimś kłamstwie jest „obligatoryjną przesłanką pozbawienia tej osoby pełnionej przez nią funkcji publicznej”; nie może ona też przez okres od 3 do 10 lat pełnić funkcji podlegających lustracji. (Życie Podkarpackie)

Reklama