Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 24.11-30.11.2008 r.
• Na ulicy można ich łatwo rozpoznać. Ubrani najczęściej w znoszone rzeczy, ale zawsze grubo. Dwa swetry, dwie kurtki jedna na drugiej. Czapka lub chustka nasunięta na czoło. Mężczyźni, z co najmniej dwutygodniowym zarostem. Zawsze z nieodzowną plastikową torbą, w której mają cały swój dobytek. Poruszają się też inaczej niż większość przechodniów. Idą wolno, bo nie mają się dokąd spieszyć, a może instynktownie oszczędzają energię. Nie przystają przed sklepowymi witrynami tylko wypatrują śmietników, w których zaopatrują się w wiele rzeczy potrzebnych do życia. Wieczorem znikają gdzieś w piwnicach, ruinach i na strychach. Wczesne popołudnie. Rybi Plac. Na ławce siedzi skulona postać w długim płaszczu i zniszczonej, futrzanej czapce z nausznikami. Zgadza się rozmawiać, ale bez nazwiska, imienia i broń Boże zdjęć, bo nie chce dzieciom wstydu robić. – Ja jestem porządny bezdomny, nie żaden gigant. Bo gigant to taki, co go nosi po świecie, a ja całe życie tutaj, niedaleko Przemyśla. Czemu się tak stoczyłem? Nie będę ukrywał, piłem, ale też babę miałem, że nie szło z nią wytrzymać. Nawet się cieszyła, jak poszedłem z domu. Teraz mieszkam tu – mężczyzna macha ręką, co ma oznaczać, że wszędzie. – Do schroniska nie pójdę, bo czasem jeszcze lubię piwko wypić, a tam takich gonią. W lecie to najlepiej na działkach. Świeże powietrze i witaminy pod nosem, a w zimie to już bida. Do bloków nie wejdziesz, bo domofony, jeszcze tylko stare miasto zostało. Tutaj zawsze się znajdzie jakaś piwnica albo strych. Są tacy jak ja, co po kilku mieszkają w jakichś ruinach, ale mnie kiedyś w takim miejscu okradli i teraz wolę być sam. Nie kradnę, nie rozrabiam to nikomu nie przeszkadzam. Nawet policja mnie się nie czepia. Żyję z tego, co znajdę w śmietnikach. Jedna pani co drugi dzień daje mi słoik gorącej zupy, czasem w sklepie coś podarują. Da się wytrzymać. Nie bardzo wiadomo, ilu takich jest ich w Polsce. Z danych ośrodków pomocy społecznej wynika, że około 30 tysięcy. Stowarzyszenie Monar szacuje bezdomnych na 80 – 130 tysięcy. Inne dane mówią o 300 tysiącach. Bezdomność urzędowo określa się jako sytuację osób, które w danym czasie nie posiadają i własnym staraniem nie mogą zapewnić sobie takiego schronienia, które mogłyby uważać za swoje i które spełniałoby minimalne warunki, pozwalające uznać je za pomieszczenie mieszkalne. Na przykład nie można uznać za mieszkanie dwóch starych kontenerów stojących w krzakach przy ulicy Sybiraków (za starą Polną). Mieszka tam kilku bezdomnych. Na drzwiach symboliczna kłódeczka, znak, że gospodarzy nie ma w domu. Przed drzwiami podniszczony puff i wiaderko na śmieci. Nieopodal ślady dużego ogniska, w którym opalają miedziane kable sprzedawane potem jako złom.
– Takich miejsc, gdzie gromadzą się bezdomni jest w Przemyślu kilka – mówi policjant z sekcji patrolowo-interwencyjnej KMP w Przemyślu. Stałe monitorowanie takich miejsc, szczególnie w okresie jesienno-zimowym to jedno z zadań policji. Z Sybiraków jedziemy na Słowackiego, tam, już za miastem w ruinie pozostałej po piętrowym baraku też przemieszkują bezdomni. Świadczą o tym barłogi ze starych szmat, resztki foteli i ślady po ogniskach. Po drugiej stronie ulicy, przy drodze prowadzącej na wysypisko śmieci stoją sklecone z żerdzi, płyt i pustaków dwa szałasy pokryte niebieską folią. W jednym jest kuchnia. Na stoliku nakrytym ceratą stoi flakonik z plastikowymi kwiatkami. Na ścianie wieszak z pokrywkami. W drugim szałasie jest ogrzewana kozą sypialnia z łóżkiem i telewizorkiem zasilanym agregatem. – Jestem bezdomna – mówi gospodyni, która tu mieszka z konkubentem, też bezdomnym. Ale to wszystko legalne, bo na mojej ziemi – tłumaczy przekrzykując dwa psy, które strzegą obejścia. Psy muszą być, bo już raz mnie okradli. To ci z góry – pokazuje ręką w kierunku Zielonki. Kobieta zaczyna się krzątać koło kuchni, nie wykazując chęci do dalszej rozmowy. Ma 43 lata, ale wygląda, na co najmniej sześćdziesiąt. Każdej zimy odliczamy: pierwsza druga, trzydziesta ofiara wyziębienia. Większość z nich to bezdomni. Zgodnie z ustawą o pomocy społecznej, pomoc bezdomnym należy do zadań własnych gminy. Pomoc ta może mieć formę udzielenia schronienia, posiłku, ubrania, a także zasiłku celowego na leczenie. Gminy mogą też zlecać wykonywanie tych zadań organizacjom pozarządowym. Prawie w każdym większym mieście działają schroniska dla bezdomnych. Jednak nie umniejszając zasług pracownikom socjalnym, tak naprawdę to bezdomnymi, którzy nie kwapią się do schroniska, zajmują się tylko policjanci. Nieraz, nawet wbrew ich woli, funkcjonariusze odwożą bezdomnych do schronisk, izby wytrzeźwień, a w skrajnych przypadkach do szpitala, niejednokrotnie ratując im życie. Policjanci nie są jednak w stanie dotrzeć do wszystkich potrzebujących pomocy. Dlatego każdy z nas powinien informować ośrodki pomocy społecznej lub policję o osobach bezradnych, samotnych i bezdomnych potrzebujących pomocy. Nie przechodźmy obojętnie obok człowieka, który z jakichś powodów wylądował na ulicy. (Życie Podkarpackie)

Reklama