Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 01.09-07.09.2008 r.

P R Z E M Y Ś L

400 osób może stracić pracę w szpitalu...
• W Szpitalu Wojewódzkim w Przemyślu rusza lawina zwolnień. Dyrektor mówi, że to jedyny sposób uratowania zadłużonej placówki. Związki zawodowe działające w Szpitalu Wojewódzkim w Przemyślu nie wykluczają akcji protestacyjnej. Chcą bronić zwalnianych pracowników. Przemyski Szpital Wojewódzki jest jedną z najbardziej zadłużonych placówek służby zdrowia na Podkarpaciu. Jego zobowiązania wynoszą ponad 50 milionów złotych. Chociaż dyrekcji udało się zawrzeć korzystne porozumienia z wierzycielami, to groźna bankructwa nadal wisi w powietrzu.
- Zwolnienia stanowią jeden z elementów restrukturyzacji - przekonuje Janusz Hamryszczak, dyrektor lecznicy. - Bez nich cały plan uzdrowienia sytuacji ekonomicznej nie wypali. Docelowo pracę ma stracić nawet 400 pracowników z około 1500-osobowej załogi.
- Redukcja dotyka wszystkich bez wyjątku, obejmuje również lekarzy i pielęgniarki - podkreśla Hamryszczak. - To konieczne, aby uratować szpital jednocześnie gwarantując realizację wszystkich świadczeń zakontraktowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
- Jesteśmy przeciwni zwolnieniom - mówi Wiesław Boczar, przewodniczący Rady Pracowników Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu oraz szef jednego z działających tam związków zawodowych. - Są niepotrzebne. Nie znamy nawet kryteriów, według, których prowadzona jest redukcja zatrudnienia. W opinii związkowców wybrano najkrótsza drogę do polepszenia kondycji finansowej placówki.
- Zamiast zwiększać dochody, tnie się załogę - dodaje oburzony Boczar. - Stopniowo rezygnuje się z pracowników administracji i obsługi, a to w perspektywie może doprowadzić do problemów ze sprawnym funkcjonowaniem lecznicy. Związkowcy nie wykluczają akcji protestacyjnej, ale na razie nie zdradzają szczegółów. Ich niezadowolenie potęguje fakt, że zmniejszanie ilości personelu, chociaż prowadzone zgodnie z prawem, to jednak obywa się w formie uniemożliwiającej im pole manewru.
- To nie są zwolnienia grupowe - zauważa Wiesław Boczar. - Miesięcznie odchodzi najwyżej kilkanaście osób. Dyrektor Hamryszczak nie zaprzecza.
- Zwolnienia grupowe mają skomplikowaną i zawiłą procedurę - tłumaczy. - Ale musiałem wybrać rozwiązanie, którego jak ognia unikali moi poprzednicy.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

• Czy można spędzić ponad 12 godzin w dwupiętrowym wagonie przeznaczonym na krótkie trasy? Okazuje się, że tak. Zdecydowały o tym Polskie Koleje Państwowe. Do składu na trasie Przemyśl - Zielona Góra doczepiane są wagony, które podróżnym kojarzą się z krótkimi trasami pociągów osobowych. Popularny "Ślązak" wyjeżdża z Przemyśla o godzinie 11.25. Do Zielonej Góry przez Zgorzelec dociera tego samego dnia tuż przed północą (dokładnie o g. 23.38). To pociąg pospieszny, więc nie zatrzymuje się na każdej stacji, ale i tak ponaddwunastogodzinna podróż do przyjemnych nie należy. 27 sierpnia br. w składzie tego pociągu znalazły się dwa wagony przedziałowe klasy "1", jeden klasy "2" oraz trzy piętrowce. - Dziwi nas jedna rzecz: dlaczego PKP doczepia do składu dwupiętrowe wagony, które jeszcze niedawno kursowały na krótkich trasach, typowych dla pociągów osobowych. Co gorsze, trzeba płacić za bilet tak jak za pociąg pospieszny. Komfort jazdy na twardych siedziskach w tych piętrowcach jest przecież znacznie mniejszy niż w wagonach z przedziałami. Gwarantujemy, że jeśli ktoś przejedzie całą trasę, to ma dość jazdy koleją przez następne kilka miesięcy - poskarżyli się nam podróżni. O wyjaśnienie rzeczywiście nieco dziwnej sytuacji poprosiliśmy rzecznika spółki PKP Przewozy Regionalne Pawła Neya. - Pierwszą podstawową informacją, którą chcemy przekazać naszym szanownym podróżnym jest to, że u nas nie ma ścisłej przynależności. Nie jest więc wyraźnie określone, jakie wagony mają być doczepiane do danego rodzaju pociągów. Nie ma u nas wagonów tylko do pociągów osobowych i tylko do pociągów pospiesznych. W okresie wakacyjnym zdecydowaliśmy się wzmocnić składy dodatkowymi wagonami na najbardziej uczęszczanych trasach. W pociągach dalekobieżnych, jak choćby "Ślązak", chcieliśmy zadbać o większy komfort podczas jazdy. Dołączyliśmy więc wagony piętrowe, najnowsze, jakie posiadamy. Zarzucano nam bowiem, że jest tłok. Wiele osób to sobie chwali. Chwali, że zamiast stać w korytarzu wagonów z przedziałami, mogą usiąść sobie w piętrowym. Wiemy, że podróż w takim wagonie na całej trasie jest męcząca, ale prawda też jest taka, że całą trasę Przemyśl - Zielona Góra pokonują nieliczni. Cen biletów nie zmieniliśmy, bo technicznie byłoby to trudne do zrealizowania. (Życie Podkarpackie)

• Słynną w Europie Twierdzę Przemyśla, należy wykorzystać do promocji miasta, a tymczasem cenne pamiątki mogą paść łupem złodziei. - napisał Czytelnik Nowin.
- Komuś zabrakło wyobraźni - twierdzi nasz Czytelnik, który pośród zabudowań dawnego szpitala przy ul. Rogozińskiego natrafił na wieżę obserwacyjną z Twierdzy Przemyśl.
- Sami zobaczcie - zachęcał przemyślanin zbulwersowany tym, co ujrzał. - Słynną w Europie Twierdzę Przemyśla, należy wykorzystać do promocji miasta, a tymczasem cenne pamiątki z czasów jej świetności mogą paść łupem złodziei. Pojechaliśmy we wskazane miejsce, gdzie pośród poszpitalnych budynków łatwo odnaleźliśmy kopułę. W 1993 roku odkryto ją w forcie IX "Brunner" i przekazano do Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej. Do chwili zmiany jego siedziby leżała na dziedzińcu przy placu Czackiego.
- Po przeprowadzce nie mieliśmy, gdzie jej zdeponować - informuje Wojciech Władyczyn, zastępca dyrektora MNZP. - Dlatego obecnie odpowiednio zabezpieczona jest przechowywana w miejscu pilnowanym przez dozorcę i system elektroniczny. Zamierzamy poddać ją konserwacji i wyeksponować przed nową siedzibą naszej placówki, tj. na placu Berka Joselewicza. Wyjaśnienia nie przekonują miłośników fortyfikacji.
- Ta ważącą kilka ton kopuła stanowi łakomy kąsek dla złodziei - twierdzi jeden ze znawców historii Twierdzy Przemyśl. - W 1993 roku, tuż po odnalezieniu w forcie i przed zabraniem do muzeum, złodzieje zdążyli dostarczyć ją do skupu metali na Bakończycach. Na szczęście w porę została uratowana przed wywiezieniem z miasta. Na świecie są tylko 3 takie kopuły: jedna we Wiedniu i dwie w Przemyślu.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

Śmierdzący bubel z bazaru
• Towar, delikatnie mówiąc, kiepskiej jakości. Henryk P. z Przemyśla, wybierając się na krótki wyjazd, postanowił kupić nową torbę podręczną na najpotrzebniejsze rzeczy. Udał się na bazar przy ul. Wilsona, zwany także "ukraińskim bazarem" rozejrzeć się za czymś praktycznym i tanim. Wkrótce nabył za ok. 30 złotych, wydawało się, całkiem przyzwoitą torbę. Niestety zapach, który wydzielała, sprawił, że nie nadaje się ona do użytku.
- Nie wąchałem torby przed zakupem, do głowy mi to nie przyszło - opowiada Henryk.
- Sprzedaż odbywa się na wolnym powietrzu i nie czułem zapachu. W samochodzie już zaczął mnie drażnić smród ni to gumy spalonej, ni kleju, ni rozpuszczalnika, ale nie skojarzyłem tego z tą torbą - wspomina przemyślanin. Smrodliwy przedmiot zaniósł do domu i już po chwili domownicy poczuli fetor. Henryk P. wystawił nowy nabytek na balkon. - Liczyłem, że wywietrzeje i przestanie śmierdzieć, ale od 4 tygodni cuchnie dalej tak samo! - zauważa zbulwersowany mężczyzna. Nabywca cuchnącej torby zaczął się zastanawiać, czy substancje użyte do jej produkcji, wydzielające tak silny, trwały i paskudny "zapach" nie są aby szkodliwe dla człowieka. - Musi być tam straszne stężenie czegoś, skoro tak intensywnie i długo ten smród wydziela - zauważa.- A co byłoby, gdybym w to włożył ubranie na wyjazd, albo jedzenie? - zastanawia się Henryk P. - Zaśmierdziało by się na pewno, a może i przesiąkło jakimiś szkodliwymi substancjami. Mężczyzna usiłował skontaktować się z bazarowym sprzedawcą toreb, niestety, nie widuje się go ostatnio na bazarze przy Wilsona. W tej sytuacji pechowy nabywca torby zgłosił się z nią do sanepidu w Przemyślu.
- Postaramy się ustalić, kto jest producentem tych toreb i czy spełnia on wymogi produkcyjne dotyczące terenu UE oraz czy produkt posiada wymagane atesty - zapewnił powiatowy inspektor sanitarny, Adam Sidor. - Zasadniczo nie zajmujemy się tego typu przedmiotami codziennego użytku nieprzeznaczonymi do przygotowania czy przechowywania żywności - zaznaczył. - Jednak nie zostawimy tej sprawy bez interwencji. (Super Nowości)

• Czterech funkcjonariuszy z Izby Celnej w Przemyślu zatrzymali policjanci z Centralnego Biura Śledczego. Wszystkim postawiono zarzut przyjmowania łapówek. Jeden dodatkowo odpowie za udział w zorganizowanej grupie przestępczej. W trwającym od kwietnia ub. roku śledztwie w sprawie korupcji na wschodniej granicy zatrzymano łącznie 74 celników z Izby Celnej w Przemyślu.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

"Gratowóz", czyli bezpłatny odbiór odpadów
• Zakład Usług Komunalnych w Przemyślu rozpoczyna akcję "Gratowóz". Począwszy od 6 bm. w każdą kolejną sobotę poszczególne dzielnice Przemyśla przemierzać będzie specjalnie oznakowany samochód należący do ZUK. Jego pracownicy zabiorą od mieszkańców odpady m.in. przeterminowane leki, baterie i akumulatory, świetlówki, a także zużyty sprzęt komputerowy, RTV i AGD. W najbliższą sobotę w godz. od 8 do 8.30 bus Zakładu Usług Komunalnych zatrzyma się na rogu ulicy Prądzyńskiego i Żulińskiego (koło siłowni), zaś w godzinach od 8.40 do 9.10 na ul. Boruty-Spiechowicza (parking Tesco).
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

• 1 września 1939 roku o świcie Niemcy napadły na Polskę, a do Przemyśla wojna dotarła kilka dni później. Pierwsze bomby spadły na miasto 6 września. Z relacji o. Rafała Woźniaka, kronikarza klasztoru Franciszkanów-Reformatów:
"7 września, czwartek. Już od godziny 5-tej rano nieprzyjaciel rozpoczął walkę powietrzną. Ile tych nalotów było, trudno zliczyć, dość że przedpołudniowy trwał dwie godziny i przyniósł wielkie straty. I tak zbombardował częściowo szkołę im. Konarskiego, gdzie było dużo zabitych i rannych. Następnie narobił dużo szkód na stacji w Bakończycach. Tam też byli zabici i ranni. Inna bomba wpadła tuż koło parowozowni i również narobiła dużo szkody. Jeszcze inna bomba wpadła na dom przy targowicy, gdzie pół domu zgruchotała. 8 września, piątek. Do godziny 10.30 były 4 naloty niemieckie. Godz. 13.30. O tym czasie poszliśmy na obiad. Zupełnie spokojnie zaczęliśmy spożywać dary boże, gdy po kwadransie zahuczała syrena na elektrowni. Zaraz wszyscy poszli do schronu, ja tymczasem chodziłem po korytarzu koło kuchni. Naraz posłyszałem złowrogi warkot samolotów. Pomyślałem sobie, że będzie coś przykrego. Naraz posłyszałem straszny, ogłuszający łomot, grzmot, poczym usłyszałem, jak dachówka zaczęła opadać na ziemię. Trwało to może 3 sekundy, poczym kurz zakrył cały teren klasztoru. (.) Pomału poszliśmy oglądać i zobaczyliśmy, że wszystkie dachówki z kościoła spadły, witraże wszystkie z wyjątkiem jednego popękały i szyby z nich wyleciały, na sklepieniu kilka dziur. (.) Sklep "Dej Ka" naprzeciw klasztoru w płomieniach, przed nim rozniesiony samochód i zabity koń. Patrzymy dalej, a kamienica na Placu na Bramie nr 4 całkiem rozbita, nieco dalej pasaż naprzeciw wejścia do stacji kolejowej stanął w płomieniach. Przed wieczorem znowu było kilka nalotów. Panika w mieście ogromna".(*) Maria Orwid (z domu Pfeffer) miała wtedy osiem lat i mieszkała przy Placu na Bramie nr 2:
"Niemcy rozpoczęli bombardowanie Przemyśla. Potwornie się bałam. Kilka razy schodziliśmy wtedy wszyscy na dół i staliśmy w bramie. Nie chciałam iść do piwnicy, bo mówiono, że tam są szczury. Kiedyś byłam w tej bramie tylko z tatusiem i jeszcze paroma sąsiadami. Mamusia została wtedy w mieszkaniu z dziadziusiem, który zwykle wpadał do nas przed południem. Zlekceważyła ten nalot, bo ona niczego się nie lękała. Nagle bomba walnęła w trzeci dom od nas, stojący po tej samej stronie ulicy. W jednej chwili zrobiło się zupełnie ciemno i wszystko pokryło się okropnym kurzem. Czuliśmy, jak chwieją się ściany naszego domu. Słychać było dźwięk rozbijanych szyb i przeraźliwe krzyki. Byliśmy pewni, że trafiło w naszą kamienicę. Pamiętam, że tatuś mnie objął i zasłonił oczy w obawie, że mogą zostać uszkodzone. Wybiegł ze mną na ulicę, co było szalonym błędem, bo wszędzie fruwały odłamki. Jeden z nich trafił mężczyznę stojącego obok nas i zabił na miejscu. To był pierwszy trup, jakiego widziałam w życiu".

(*) pisownia oryginalna

W tekście wykorzystano fragmenty z wydawnictwa "Przemyśl w latach II wojny światowej w relacji kronikarza klasztoru Franciszkanów- Reformatów" wydawnictwo Południowo- Wschodni Instytut Naukowy w Przemyślu 1998 oraz książki Marii Norwid "Przeżyć. i co dalej" Wydawnictwo Literackie 2006. (Życie Podkarpackie)

• Zarząd Dróg Miejskich wyremontował kilkunastometrowy odcinek i tłumaczy, że na więcej nie ma pieniędzy. Mieszkańcy ul. Popielów od grudnia 2006 r. starają się o remont drogi. Ulica ma długość około 200 m. W latach 80. została wybetonowana, ale dziś pozostał tylko gruz i pył. Zarówno mieszkańcy domów jednorodzinnych, jak i bloków narzekają, że gdy jest sucho, kurz dostaje się im do mieszkań.
- Trudno nawet okno otworzyć, bo od razu mamy biało, wystarczy spojrzeć na parapety - mówi Janusz Szkółka. Problem występuje również po deszczu. Woda z braku odpływu gromadzi się w dole ulicy i nieraz podchodzi pod podwórza.
- Interweniowaliśmy już kilkakrotnie w ZDM, ale ciągle tłumaczą, że brakuje pieniędzy. Zaproponowaliśmy, że jako wspólnota mieszkaniowa możemy pokryć część kosztów - mówi Tadeusz Sawicki, przewodniczący Wspólnoty Mieszkaniowej. Lokatorzy zebrali w tej sprawie kilkadziesiąt podpisów. Podobnie uczynili mieszkańcy domów jednorodzinnych.
- Sytuacja nie jest jeszcze tragiczna i remont można wykonać stosunkowo niskim kosztem, wykorzystując stare utwardzenie. Ale jeśli zarząd dróg będzie się ociągał, to trzeba będzie wszystko kłaść od nowa - twierdzi Jerzy Górecki. Mieszkańcy na razie muszą uzbroić się w cierpliwość, gdyż Zarząd Dróg Miejskich w tym roku nie zajmie się remontem ich drogi.
- Ulica Popielów zostanie uwzględniona w planach na 2009 r., ale nie wiadomo, czy prace dojdą do skutku ze względów finansowych. Decyzję może wydać Rada Miasta - mówi Jacek Cielecki, dyrektor ZDM.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

Wytną i wypłaszczą?
• "Uważam ten pomysł za - delikatnie mówiąc - niedobry. Nasz wspaniały rynek jest unikalny na skalę kraju, a wy chcecie go zrobić podobnym do rynków w innych miastach. Jego pochyłość, kamienie stanowiące posadzkę, a także - choć w niezbyt dobrym stanie - nieliczne drzewa, wyróżniają go in plus wśród głównych placów miast naszego kraju. Ilekroć odwiedzali mnie znajomi i rodzina, twierdzili: fajny macie rynek, taki nietypowy. Ilekroć pytałem kogoś ze swoich bliskich - też uważa pomysł przebudowy za zbędny" - napisał do prezydenta, radnych i lokalnej prasy przemyślanin Piotr Bielecki. Przypomnijmy więc, jakie plany ma względem rynku miasto. Po pierwsze - należy pamiętać, że rynek właściwy to plac na lewo od magistratu (stojąc do gmachu plecami). Teren przed urzędem miejskim (z fontanną) historycznym rynkiem nie jest. Dawny rynek zamknięty był z każdej strony kamieniczkami, z których tzw. zachodnia pierzeja obecnie nie istnieje. Stąd oba place wyglądają jak jeden. Projekt przebudowy płyty rynku, autorstwa znanego przemyskiego architekta Jacka Mermona, zakłada wyraźne oddzielenie obu miejsc. Historycznych kamieniczek zachodniej pierzei nikt odbudowywać nie będzie, ale zostanie uwidoczniony ich zarys. To samo z dawnym ratuszem, który "wyrysowany" zostanie mniej więcej pośrodku historycznego rynku. O tym, że przemyski rynek będzie remontowany, wiadomo od dawna. Dyskutowano i o drzewach, które tam rosną, i o planach uwidocznienia dawnej zabudowy, tj. zachodniej pierzei czy starego magistratu. Mimo to mieszkańcy miasta obawiają się zmian. Natomiast plac przed magistratem stanie się miejscem apelowo-koncertowym. Na skarpie przy ulicy Grodzkiej powstaną tarasy i sceny, a pod nimi, trochę schowane, znajdzie się zaplecze (garderoby, punkt informacji turystycznej, może mała gastronomia itp.). Schodki, które dziś oddzielają oba place, zostaną wyraźnie powiększone, natomiast schody rycerskie gabarytowo pozostaną bez zmian. Fontanna z miśkiem przejdzie niewielki retusz (misiek - bez zmian, ale sikawki inne), pojawi się też wodna kaskada w okolicy schodków wiodących do Grodzkiej. Rynek w dalszym ciągu będzie pochyły, choć może nie w każdym miejscu identycznie tak samo jak teraz. Projekt przewiduje bardzo dużo zieleni, jednak nie takiej, jak dotychczas. Z istniejących drzew pozostać ma zaledwie kilka. Jacek Cielecki, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich, przyszły wykonawca remontu: - To jest już pewne. 95 procent drzew z rynku zniknie. Rozumiem, że to wzbudza kontrowersje, ale jeśli rynek ma wrócić do historycznego wyglądu, to drzewa się w tej koncepcji nie mieszczą. Takie też było stanowisko wszystkich stron uzgadniających projekt, z konserwatorem zabytków włącznie. Pewne spory budził też los ścieżki, przecinającej ukośnie historyczny rynek. Dawniej też jej nie było, ale dziś wygodnie po niej chodzić, szczególnie paniom (na kocich łbach obcasy można połamać). Tu najprawdopodobniej zastosowane zostanie rozwiązanie kompromisowe: wyraźnej ścieżki nie będzie, ale kamienie w jej miejscu zostaną ułożone przeciętymi połówkami do góry (tak, by powierzchnia była bardziej równa). Najtrudniej stwierdzić, kiedy plany zaczną się ziszczać. Najpierw bowiem powinny się odbyć badania archeologiczne (miały być tego lata, ale nie wyszło). Przed remontem należałoby też wykonać prace związane z tzw. trasą podziemną. - Jesteśmy w stanie zacząć w następnym roku. Na pierwszy rzut pójdą tarasy i plac przed urzędem. Całość remontu, o ile będą pieniądze, można zakończyć w ciągu dwóch lat - mówi Cielecki. Przebudowa obu placów to koszt rzędu 8 mln zł. Miasto ma zamiar ubiegać się o dofinansowanie unijne. Na razie jednak żadnych konkretów w tej sprawie nie ma. (Życie Podkarpackie)

Koniec targów o Dom Narodowy...
• Po osiemnastu latach pojawiła się szansa na odzyskanie przez Ukraińców "Domu Narodowego" w Przemyślu. Przełom w negocjacjach to efekt zabiegów prezydenta miasta i wicewojewody podkarpackiego Małgorzaty Chomycz.
- Po raz kolejny zwróciłem się do wojewody jako przedstawiciela rządu w terenie z prośbą o przyśpieszenie działań w sprawie uregulowania sprawy ukraińskiego Domu Narodowego. Oczekuję jasnego stanowiska strony rządowej, bo muszę Radzie przedłożyć konkretną propozycję - mówi Robert Choma, prezydent Przemyśla. Dokument wysłał do Rzeszowa w piątek.
- Wszystko jest na jak najlepszej drodze. Ministerstwo Obrony Narodowej zgodziło się na przekazanie miastu Klubu Garnizonowego wraz z działką - potwierdziła wczoraj Małgorzata Chomycz, wicewojewoda podkarpacka. Do odzyskania przez Ukraińców zabranego 60 lat temu przez komunistów gmachu potrzeba także zgody samorządu miejskiego, bo to on od kilku lat jest właścicielem budynku. Miasto przekaże Dom Narodowy Ukraińcom, a w zamian Skarb Państwa odda samorządowi Klub Garnizonowy wraz z działką i prowadzącą do rynku bramą "Rycerską". Budynkiem zarządzało wojsko, dlatego zgodę musiał wyrazić resort obrony. Wszystkie zainteresowane strony mają nadzieję, że budynek wróci do prawowitych właścicieli do końca br.
- Wskazany jest pośpiech, bo kamienica potrzebuje niezbędnych napraw, choćby dachu - mówi Choma. Prezydent podkreśla, że są na to pieniądze; miasto daje z budżetu 360 tysięcy złotych. - Niestety nie ma chętnych do tej roboty. Na dwa ogłoszone przetargi nie zgłosiła się ani jedna firma budowlana - rozkłada ręce Choma.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

• Podczas uroczystego rozpoczęcia roku szkolnego w II LO wręczono Nagrody im. Zbigniewa Brzezińskiego. Nagrody im. Zbigniewa Brzezińskiego wędrują rokrocznie w ręce najlepszych absolwentów II Liceum Ogólnokształcącego im. Kazimierza Morawskiego w Przemyślu. W czasach, gdy młodzież zdawała "starą maturę", nagrody rozdawano podczas zakończenia roku. Odkąd wyniki egzaminów maturalnych znane są dopiero na wakacjach, nagrody te rozdawane są podczas inauguracji kolejnego roku szkolnego, 1 września. Nie inaczej było i w tym roku. Według regulaminu, Nagroda im. Zbigniewa Brzezińskiego przyznawana jest uczniom kończącym szkołę z największymi osiągnięciami w nauce oraz wyróżniającym się w pracy na rzecz środowiska szkolnego i poza szkołą. W każdej kategorii przyznawane są dwie nagrody. Za osiągnięcia w nauce nagrodę odebrał Marcin Zawalski z klasy III o profilu filologiczno-historycznym oraz Marcel Zenowicz z klasy IIIb o profilu filologiczno-historycznym. Z kolei za pracę społeczną nagrody dostali Mariusz Morycz z IIIa o profilu matematyczno-informatycznym i Paweł Witowski z klasy IIIb o profilu filologiczno-historycznym. W obecności całej społeczności szkolnej - grona pedagogicznego, młodzieży, która stawiła się na szkolnym dziedzińcu w komplecie oraz zastępcy prezydenta Przemyśla Dariusza Iwaneczki dyrektor Artur Pich gratulował wyróżnionym sukcesu. Gratulował im również wiceprezydent mówiąc, że ich sukcesy znane są już poza szkołą. Dodał, że być uczniem i absolwentem "Morawy" to zaszczyt. - Bądźcie z tego dumni - mówił Dariusz Iwaneczko. W trakcie uroczystej inauguracji roku szkolnego 2008/2009 dyrektor szkoły Artur Pich pasował też przedstawicieli klas pierwszych na uczniów II Liceum Ogólnokształcącego im. Kazimierza Morawskiego. Przemawiając do całej braci uczniowskiej dyrektor stwierdził, że może im obiecać, iż w ciągu tego roku szkolnego... wcale nie będzie lekko. (Życie Podkarpackie)

Znów nam grozi paraliż granicy
• Celnicy zapowiadają zaostrzenie protestów. Twierdzą, że wciąż łamane są ich prawa. Czy w najbliższym czasie czeka nas paraliż wschodniej granicy taki jak w styczniu, gdy celnicy masowo korzystali ze zwolnień lekarskich i urlopów na żądanie? Wiele wskazuje, że tak. Powstały na fali ówczesnych protestów związek zawodowy Celnicy PL twierdzi, że funkcjonariusze zmuszani są przez swych przełożonych do bezprawnych działań. Dzisiaj sprawą domniemanego naruszania prawa i godności celników zajmie się sejmowa Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Sławomir Siwy, szef związku, wysłał ostatnio pismo do naczelnika Urzędu Celnego w Przemyślu, w którym zwraca uwagę na dramatyczną sytuację pracujących na tym odcinku funkcjonariuszy. Jego zdaniem, przy brakach kadrowych sięgających nawet 50 procent celnicy zmuszani są do wykonywania poleceń naruszających prawo. Według niego taka sytuacja powoduje, że jeden funkcjonariusz musi na raz wykonywać wiele różnych czynności, często do samodzielnych kontroli przymuszani są nieprzeszkoleni jeszcze celnicy ze służby przygotowawczej.
- Najprawdopodobniej sprawę skierujemy do prokuratury. To co się dzieje na granicy, to wielki skandal, wręcz afera. Obowiązuje jeden rozkaz: "jechać". Odprawy dokonywane są z naruszeniem przepisów, granica przestaje być szczelna. W efekcie spada wykrywalność przemytu, bo tak naprawdę nikt nie ma czasu z przemytem walczyć - mówi Sławomir Siwy. Jego zdaniem, pracownicy są przemęczeni, a to powoduje wiele pomyłek, wynikających także z niedostatecznego przygotowania. Zarzutom związkowców zaprzecza kierownictwo przemyskiej Izby Celnej. Według rzeczniczki IC Małgorzaty Eisenberger, informacje o 50-procentowych brakach kadrowych na granicy są przesadzone.
- Nie przypominam sobie takich sytuacji. Braki oczywiście występują, ale kierownictwo Izby podejmuje działania, by ubytki zmniejszyć. Prowadzony jest cykl przyśpieszonych szkoleń - mówi rzeczniczka. Dodaje, że funkcjonariusze służby przygotowawczej mogą wykonywać czynności, gdyż każdy z nich ma starszego stażem i stopniem opiekuna. Nie zgadza się z tym z kolei Sławomir Siwy, według którego jest to fikcja. Celnicy zapowiadają, że ich cierpliwość wyczerpuje się. Zapowiadają, że lada chwila znów dojdzie do sytuacji, w której większość funkcjonariuszy ucieknie na zwolnienia lekarskie lub urlopy na żądanie. Tak zresztą zrobili już w styczniu, gdy przez dwa tygodnie tysiące samochodów stały w korkach na granicy, gdyż nie miał ich kto obsługiwać. (Super Nowości)

• Rekordowa ilość kandydatów ubiega się o 23 wolne etaty w Izbie Celnej w Przemyślu. Dla niektórych to kolejna próba znalezienia zatrudnienia w tej służbie. Trwający nabór do Służby Celnej jest jednym z większych w tym roku. Wynika z braków kadrowych. Szczególnie dotkliwie odczuwają je podróżni i kierowcy ciężarówek codziennie przekraczający polsko-ukraińskie przejścia graniczne w Medyce, Korczowej i Krościenku. I właśnie na pierwszą linię skierowana zostanie większość osób, którym poszczęści się i zostaną przyjęte do pracy. Nim jednak dokonają pierwszej w swoim życiu odprawy celnej, czeka je intensywny, 3-tygodniowy kurs, a później 3-letnia służba przygotowawcza zakończona egzaminem. Warunki stawiane kandydatom to minimum średnie wykształcenie. Oprócz umiejętności obsługi komputera i pracy w zespole są także inne wymogi.
- Znajomość języka obcego: angielskiego, niemieckiego lub rosyjskiego - wylicza Małgorzata Eisenberger, rzecznik prasowy Izby Celnej w Przemyślu. - W okresie służby przygotowawczej należy zdać egzamin z jednego z nich. Nabór prowadzony jest w III etapach. Składa się ze wstępnej selekcji złożonych aplikacji (wpłynęło ich ponad 500), testu z wiedzy o społeczeństwie, podstawowych informacji o Służbie Celnej oraz języka obcego i wreszcie rozmowy kwalifikacyjnej.
- Przy każdorazowym naborze szczególny nacisk kładziemy właśnie na rozmowę - podkreśla Piotr Daniel, dyrektor Izby Celnej w Przemyślu. - Zależy nam na wyłonieniu odpowiednich kandydatów z predyspozycjami do służby. Sami celnicy wielokrotnie podkreślają, że jest ich za mało, a dodatkowo mają za dużo obowiązków. Dlatego niektórzy nie wytrzymują stresu i rezygnują. W 2007 roku z przemyskiej Izby Celnej na własną prośbę odeszło 31 funkcjonariuszy, w tym już 23. Najczęściej wybierają lepiej płatne posady w prywatnych firmach. Działające w Służbie Celnej związki zawodowe walczą o podniesienie wynagrodzeń celników i polepszenie ich sytuacji prawnej. Po pamiętnej, styczniowej akcji protestacyjnej, kiedy idąc masowo na urlopy sparaliżowali wschodnią granicę, rząd podjął z nimi rozmowy. Obecnie pensja świeżo upieczonego funkcjonariusza wynosi 2300 złotych brutto.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

Cztery dni Wincentego
• - Święty Wincenty to historycznie postać bardzo odległa, ale jakże bliska w dzisiejszych czasach jest jego ofiara - męczeńska śmierć. Dzisiaj bycie chrześcijaninem nie jest łatwe. Chrześcijanie często bywają wyśmiewani i tylko wiarą potrafią odeprzeć galopujący świat bez Boga - mówił w homilii podczas uroczystej mszy świętej w kościele oo. Franciszkanów gwardian klasztoru o. Paweł Solecki. W jej trakcie na widok publiczny wystawione zostały relikwie patrona Przemyśla - świętego Wincentego. Po eucharystii ulicami miasta przeszła procesja. Tegoroczna Wincentiada trwała aż cztery dni. Uroczystości ku czci patrona miasta rozpoczęły się w czwartek, 28 sierpnia, w kinie "Kosmos", gdzie przez kilka godzin trwał maraton filmowy zorganizowany przez Zwellinder Film Group (grupa przemyskich twórców kina niezależnego). Następnego dnia, 29 sierpnia, w bazylice archikatedralnej odbył się uroczysty koncert w wykonaniu Przemyskiej Orkiestry Kameralnej i Chóru Katedralnego z Paderborn, będący podsumowaniem 15-letniej współpracy pomiędzy Przemyślem a niemieckim Paderborn. Oficjalne otwarcie Wincentiady nastąpiło 30 sierpnia. Dokonali go prezydent miasta Robert Choma i świeżo upieczony gwardian klasztoru oo. Franciszkanów o. Paweł Solecki (zastąpił na tym stanowisku o. Jarosława Karasia, który z kolei objął jego dotychczasowe stanowisko - gwardiana w klasztorze oo. Franciszkanów w Kalwarii Pacławskiej). W sobotnie przedpołudnie na stadionie Czuwaju rozegrany został mecz piłki nożnej pomiędzy samorządowcami a prawnikami. Podsumowaniem trzeciego dnia był natomiast Wieczór Bardów na scenie plenerowej na przemyskim rynku. Wystąpili: Adam Hajduk, Grzegorz Tomczak i Mirosław Czyżykiewicz. Ostatni dzień podzielony został na dwie części. Pierwsza, dla najmłodszych, trwała w rynku. Tam przez dwie godziny wspólnie z dziećmi znakomicie bawili się klowni i szczudlarze. Druga, dla bardziej wyrośniętych, odbyła się na dolnym parkingu wyciągu narciarskiego. "Koncert na pożegnanie wakacji" zgromadził tysiące osób. Na dobry początek widowni zaprezentował się Paweł Steczkowski z zespołem. Gwiazdą wieczoru był jednak zespół "Leszcze" z charyzmatycznym Maciejem Miecznikowskim. Na koniec odbyło się laserowe show połączone z dyskoteką, którą poprowadził DJ Gabriel Delgado. Święty Wincenty żył w II wieku na przedmieściu Rzymu. Wraz z innymi chrześcijanami sprzedał swój majątek i głosił ewangelię. Dzięki ich działalności jeden z rzymskich senatorów - Juliusz przyjął chrzest, za co władze nakazały go stracić, a ciało porzucić. Wincenty wraz towarzyszami pochowali jego ciało, przez co zostali oskarżeni o zniewagę bogów rzymskich i cesarza. Zmuszeni torturami do zaparcia się wiary w Chrystusa nie wyrzekli się jej. Zostali zabici. Kościół uznał ich za świętych męczenników. Relikwie św. Wincentego trafiły do przemyskiego kościoła Franciszkanów w XVI wieku. Z ich obecnością związane są przekazy o cudach. Jeden z nich miał się zdarzyć w 1657 r., kiedy książę Rakoczy z Siedmiogrodu wraz z Tatarami obległ Przemyśl, usiłując go zdobyć. Zagrożeni mieszkańcy wraz z Franciszkanami rozpoczęli procesję z relikwiami, po czym wystawili je w jednej z bram miejskich (w tzw. Bramie Wodnej). Skutkiem tego nieprzyjaciele odstąpili od oblężenia. (Życie Podkarpackie)

J A R O S Ł A W

Były prezes spółdzielni groził samobójstwem
• Dwie godziny wystarczyły policji by zatrzymać Michała K., byłego prezesa spółdzielni mieszkaniowej w Jarosławiu. Groził samobójstwem. W akcji uczestniczyli policjanci z dwóch komend, straż pożarna, przyleciał też helikopter. Poszukiwanego jarosławianina zatrzymano koło Zamościa. Podejrzany o przywłaszczenie prawie 20 tys. zł z kasy spółdzielni mieszkaniowej dyrektor gimnazjum nie pojawił się dzisiaj w szkole. Nie odbierał telefonu. Po 8 zadzwonił do żony. Przeprosił ją. Mówił, że jego dalsze życie nie ma sensu. Potem kilka minut po 11 zadzwonił powtórnie. Prosił by nie telefonować do niego. Stwierdził, że nie zasługuje na pomoc. O 11.10, obawiająca się o życie zdesperowanego męża, żona zawiadomiła policję. Pół godziny później zgłosiła się na komendzie. W tym czasie zmobilizowano wszystkich funkcjonariuszy, którzy mieli służbę. Poszukiwania rozpoczęto od miejsca, gdzie Michał K. pracował. Policjantom pomagała straż pożarna z jarosławskiej komendy i jednostki ochotnicze z sąsiadujących z miejscem pracy miejscowości. Z Rzeszowa przyleciał policyjny helikopter. Po 12 udało się ustalić, że poszukiwany porusza się w kierunku Zamościa. Był już za Tomaszowem Lubelskim. Jechał bocznymi leśnymi drogami. Zaangażowano funkcjonariuszy z Komendy Miejskiej Policji w Zamościu. Kilka minut po 13 ustalono, że jest między Krasnobrodem a Zamościem. Poinformowano tamtejszych policjantów. Patrol z Krasnobrodu potwierdził, że kilka minut wcześniej poszukiwany przejechał obok nich. Radiowozy ruszyły z obu stron drogi. Po kilku minutach zatrzymano Michała K. niedaleko Zamościa. Najprawdopodobniej trafi do szpitala psychiatrycznego. Dochodzenie w sprawie przywłaszczenia spółdzielczych pieniędzy jest na ukończeniu. W najbliższym czasie sprawa ma trafić do sądu.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

Antoni J. symulował?
• W dalszym ciągu są ogromne problemy z rozpoczęciem procesu byłego rektora Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Jarosławiu Antoniego J. Kilka dni temu krakowski sąd zdecydował, że może on ponownie trafić do aresztu, jeżeli nie stawi się na kolejny termin. Przypomnijmy: występuje w procesie jako oskarżony m.in. o kierowanie gróźb wobec dziennikarki, nadużycia finansowe i seksualne. Proces, ze względu na konieczność ochrony dobrych obyczajów, dobro pokrzywdzonych oraz względy bezpieczeństwa, ma toczyć się z całkowitym wyłączeniem jawności. Wyroki w sprawach o wyłudzenie 230 tys. zł z budżetu uczelni i kierowania gróźb karalnych pod adresem naszej redakcyjnej koleżanki zapadały już dwukrotnie przed sądem w Jarosławiu - najpierw osobno, potem łącznie - i dwukrotnie były uchylane. Za trzecim razem Sąd Rejonowy w Jarosławiu zwrócił się do Sądu Najwyższego o przekazanie sprawy do innego miasta. Ten z kolei zdecydował, że proces ruszy przed Sądem Rejonowym dla Krakowa Śródmieścia. W maju br. krakowska prokuratura oskarżyła Antoniego J. o finansowanie z pieniędzy szkoły jego kampanii wyborczej do Senatu w 2005 roku - na kwotę 44 tys. zł - oraz nieprawidłowości w rozliczaniu delegacji na kwotę 3,2 tys. zł. Ponadto Antoniemu J. w tym samym akcie oskarżenia zarzucono nakłanianie do fałszywych zeznań i wprowadzenie w błąd dwóch pokrzywdzonych co do wykonywania przez siebie zawodu lekarza oraz doprowadzenie ich do "innej czynności seksualnej" oraz jednego z pokrzywdzonych do obcowania płciowego. Akt oskarżenia w tej sprawie, który początkowo trafił do sądu w Jarosławiu, w sierpniu przekazany został do Krakowa. Ze względu na ekonomikę procesową ten akt oskarżenia zostanie dołączony do poprzednich rozpoznawanych podczas jednego procesu. Proces nie może się jednak rozpocząć, Antoni J. bowiem notorycznie nie stawia się na rozprawy, tłumacząc to kłopotami ze zdrowiem. Krakowski sąd zdecydował się sięgnąć po opinię biegłych z Kliniki Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Ci napisali, że nie stwierdzili zaburzenia procesów poznawczych ani objawów otępiennych, pomimo że pacjent usiłował im się zaprezentować jako osoba niesprawna umysłowo ze znacznymi ubytkami pamięci. Zdaniem biegłych Antoni J. jest zdolny do uczestniczenia w procesie. Była to już druga ekspertyza na temat stanu zdrowia oskarżonego, uzyskana przez krakowski sąd. Również poprzednia mówiła o zdolności oskarżonego do odpowiadania przed sądem. W toku prowadzonego śledztwa w tej sprawie Antoni J. kilka miesięcy przebywał w krakowskim areszcie. Jeśli nie stawi się na kolejny termin, wróci tam ponownie. I wówczas nie będzie problemów z doprowadzeniem go przed oblicze Temidy. (Życie Podkarpackie)

• Ratusz nie podchwycił pomysłu upamiętnienia wielkiej wystawy przemysłowej z 1908, która odbyła się w Jarosławiu. A miało być tak pięknie i z rozmachem jak sto lat temu. Skończyło się na słomianym zapale paru radnych. Jedynie dzisiaj w kamienicy Marysieńki w Rynku pod nr 11 staraniem Stowarzyszenia Miłośników Jarosławia odbędzie się okolicznościowy odczyt poświęcony wielkiej Wystawie Przemysłowej i Rolniczej w Jarosławiu, o której sto lat temu głośno było w całej Europie.
- Szkoda, że burmistrz nie wykorzystał szansy, jaką jest jubileusz tej wystawy - mówi radny Adam Halwa. W imieniu Stowarzyszenia Miłośników Jarosławia, którego jest członkiem, próbował zainteresować tym pomysłem władze miasta.
- Pisma słaliśmy jeszcze w lutym. Do dzisiaj nawet nie uzyskaliśmy z urzędu oficjalnej odpowiedzi - wzdycha Józefa Frendo, prezes Stowarzyszenia. Burmistrz Andrzej Wyczawski przyznaje, że gdzieś na poziomie urzędniczym sprawa utknęła.
- Postaram się to naprawić. Jestem otwarty na propozycje Stowarzyszenia i wspólnie jeszcze zdążymy zaakcentować to historyczne wydarzenie, jakim była wystawa 1908 roku. No i wykorzystać do promocji naszego miasta - podkreśla. Prezes Frendo przypomina, że w 1908 roku zaproszenie do udziału w jarosławskim expo przyjęło 240 wystawców z 76 miast Austrii, Czech, Węgier, Księstwa Poznańskiego i Królestwa Polskiego.
- Sądząc po treści artykułów i ogłoszeń zamieszczonych w materiałach wystawowych, można wywnioskować, że oprócz prezentacji krajowego dorobku gospodarczego, motywem przewodnim wystawy była chęć przekonania społeczeństwa do popierania rodzimego przemysłu i rolnictwa - mówi regionalista Zbigniew Zięba. Wystawę zwiedziło 47 028 osób, co było liczbą imponującą, zważywszy że ówczesny Jarosław liczył zaledwie około 23 tys. mieszkańców.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

R E G I O N

• Współczesna wersja kartonowych makiet radiowozów i sylwetek policjantów. Przejeżdżasz obok słupa fotoradaru i nagle błysk. Myślisz: cholera! Kilkaset złotych wyrwane z portfela i punkty karne na koncie. Ile ich przybędzie? Jeździsz więc ostrożnie i uważasz na prędkość, żeby znów nie wpaść. Czekasz na list z kosztownym zdjęciem. Tygodnie mijają... i nic. Przesyłka nie nadchodzi.
- Być może nie nadejdzie w ogóle - mówi nadkom. Mariusz Skiba, rzecznik prasowy podkarpackiej policji.
- Od niedawna przy drogach regionu pracuje bowiem fotoimitator. Urządzenie to nie rejestruje wykroczeń. Jeżeli w jego obiektywie znajdzie się zbyt szybko jadący samochód, to uruchamiany jest flesz i kierowca widzi błysk taki sam jak przy robieniu zdjęcia. Normalny fotoradar kosztuje od 110 do 140 tys. zł. Jego fantom tylko 8 tys. zł, bowiem w skrzynce znajduje się tylko radarowy miernik prędkości i to w uproszczonej wersji. Nie ma drogiej optyki i urządzenia rejestrującego. Nie ma też sterującego całością komputera z kosztownym oprogramowaniem.
- Jest też dużo tańszy w eksploatacji - dodaje Mariusz Skiba. - Nie wymaga bowiem homologacji ani okresowych kontroli technicznych. Nie przynosi też dochodów do budżetu państwa, bo za błysk flesza nikt mandatu nie płaci.
- Zależy nam przede wszystkim na zapobieganiu wypadkom - wyjaśnia Mariusz Skiba. - Represja, czyli mandaty, to sprawa drugorzędna. Można liczyć na to, że kierowca, który ujrzy błysk ze skrzynki, będzie jeździł uważniej, by już więcej nie obciążać domowego budżetu. Jest to też recepta na kierowców posługujących się antyradarami. Antyradar na obecność fotoimitatora reaguje tak jak na fotoradar. Drogowi cwaniacy są ostrzegani przez antyradar, że w skrzynce jest urządzenie pomiarowe i przez CB-Radio podają informację o tym innym. Wszyscy jeżdżą ostrożniej. Czy wprowadzenie fotostraszaka oznacza, że kierowca, który zobaczy błysk flesza, może się nie obawiać mandatu? Niestety, nie. Podkarpacka policja ma obecnie 8 fotoradarów, które robią kosztowne zdjęcia, i jeden fantom, który zdjęć nie robi. Gdy więc z przydrożnego słupa błyśnie flesz, to raczej możesz spodziewać się mandatu, choć nie zawsze go otrzymasz. (Super Nowości)

K R O N I K A   P O L I C Y J N A

• Dwaj 19-latkowie okazali się sprawcami brutalnego pobicia przemyślanina. Grozi im do 3 lat więzienia. Do zdarzenia doszło 30 sierpnia po północy na ul. Mickiewicza w Przemyślu. Idący ulicą 57-latek został zaczepiony przez nieznanych mu młodzieńców. Bandyci przewrócili go na chodnik i zaczęli kopać. Jeden z nich dodatkowo skakał mu nodze tak, że poszkodowany doznał otwartego złamania kości i stracił przytomność. Odzyskał ją dopiero w szpitalu. W tym tygodniu przemyscy policjanci ustalili i ujęli sprawców. O ich dalszych losach zadecyduje prokuratura.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

• Policjanci ujęli jednego z dwóch sprawców, którzy ukradli półtorej tony kratek ściekowych z myjni wagonów PKP w Przemyślu. 27-letni złodziej wspólnie z nieznanym mu mężczyzną poznanym w barze w ciągu dwóch dni wynieśli z myjni, aż 50 żeliwnych kratek ściekowych. Każda z nich ważyła 30 kg. Wszystkie sprzedali w punktach skupu metali. Zarobili około 1000 złotych. W tym tygodniu przemyscy policjanci odzyskali większość skradzionego mienia. Prokurator nadzorujący śledztwo w tej sprawie zadecyduje niebawem, czy odpowiedzialność karną poniosą również właściciele skupów, którzy kupili kratki od złodziei. Mogli, bowiem przypuszczać, że pochodzą z kradzieży.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

• W nocy 31 sierpnia w Przemyślu na ul. Gorliczyńskiej doszło do wypadku, w którym zginął 19-letni mężczyzna. 22-letni mieszkaniec Rzeszowa, kierując oplem vectrą stracił panowanie nad pojazdem, zjechał na lewy pas jezdni, a następnie uderzył w ścianę domu. Kierowcy nic się nie stało, natomiast jego pasażer zginął na miejscu.

• 31 sierpnia obywatel Ukrainy podczas odprawy celnej na przejściu granicznym w medyce pozostawił w roztargnieniu kurtkę, w której miał 5 tysięcy złotych. Kiedy zorientował się, kurtki już nie było. Policjanci przy współpracy z funkcjonariuszami Straży Granicznej na podstawie zapisu z monitoringu ustalili, że kradzieży dokonała 27-letnia mieszkanka Rożubowic. Kurtkę wraz z pieniędzmi znaleziono w jej mieszkaniu.

(Źródło: Życie Podkarpackie)

Reklama