Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 04.02-10.02.2008 r.

P R Z E M Y Ś L

* - Sytuacja jest katastrofalna - nie ukrywa Janusz Hamryszczak, który objął stanowisko dyrektora Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu. Przed nim stoi niezwykle trudna misja ratowania pogrążonej w wielomilionowych długach lecznicy. Szpital Wojewódzki w Przemyślu, chociaż jeden z najnowocześniejszych i największych w regionie, znajduje się na krawędzi bankructwa. Jego zadłużenie przekroczyło 50 milionów złotych i ciągle rośnie. W każdej chwili do lecznicy może wkroczyć komornik, aby w imieniu wierzycieli wyegzekwować długi. Sytuację dodatkowo komplikuje trwający już drugi tydzień protest pielęgniarek. To właśnie z ich powodu wstrzymano przyjęcia pacjentów oraz odwołano planowane zabiegi. Szpital traci pieniądze. Zdesperowane pracownice zapowiadają, że nie ustąpią i będą do skutku dochodzić swoich racji. Żądają 1200 złotych podwyżki. Mają dość głodowych pensji.
- W poniedziałek rozpoczniemy głodówkę - zapowiada Ewa Rygiel, przewodnicząca Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w Szpitalu Wojewódzkim w Przemyślu. - Jesteśmy najgorzej opłacane spośród podkarpackich pielęgniarek. Czujemy się krzywdzone, wyzyskiwane. Lekarze wywalczyli dla siebie po 1850 zł podwyżki. O nas już zapomniano. Nowy dyrektor Janusz Hamryszczak ma świadomość, że wynagrodzenia części załogi są wyjątkowo niskie. Nie neguje zasadności roszczeń.
- Ale na razie nie możemy zaciągać jakichkolwiek dodatkowych zobowiązań - mówi. - Trzeba się zastanowić, jak uregulować te już na nas ciążące. Potrzebny jest doraźny program poprawy kondycji ekonomicznej, a w przyszłości restrukturyzacja. Władze województwa podkarpackiego nie ukrywają, że szpitalowi grozi likwidacja. Sytuacją oburzony jest poseł Platformy Obywatelskiej Piotr Tomański. W apelu wystosowanym do marszałka Zygmunta Cholewińskiego parlamentarzysta apeluje o szybkie zażegnanie stanu zagrożenia dla życia i zdrowia mieszkańców miasta oraz regionu. Dotychczasowe działania w kierowaniu lecznicą Tomański uważa za nieudolne.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

Zniknął majątek Locum
* - To jeden wielki przekręt - zgodnie twierdzą członkowie spółdzielni "Lokum". Jak twierdzą oszukani zostali przez innych członków tej samej spółdzielni, którzy za ich plecami sprzedali nieruchomości nieopodal szpitala przy Monte Cassino! Nieruchomości nabyła wirtualna firma z Narola i - o niczym niewiedząca - Małopolska Firma Deweloperska z Krakowa. Jeden z członków "Lokum" odsłania mechanizmy dziwnej transakcji. Personalia do wiadomości redakcji.
Dlaczego nie chce pan ujawnić swoich personaliów?
- Bo nie wiem, kto tak naprawdę już za tym wszystkim stoi.
Od ilu lat boryka się pan z tą spółdzielnią?
- Od 2001 roku. Pod koniec lat 90. dwadzieścia dwie osoby wpłaciło pieniądze na konto spółdzielni "Lokum". Ja kilkanaście tysięcy złotych. W 2001 roku złożyliśmy doniesienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa przez władze spółdzielni. Nie wybudowali obiecanego osiedla, a nasze pieniądze przepadły. Sprawa trafiła do sądu. Na początku 2007 roku prezes spółdzielni został skazany. Wydawało się nam, że od tego czasu zacznie się z nami uczciwie postępować. Nic z tych rzeczy.
To znaczy?
- Jeden z członków spółdzielni "Lokum", który mówił, że także wpłacił pieniądze, przejął całą dokumentację i obiecał nam na organizowanych zebraniach członków, że zajmie się tą sprawą. Twierdził, że są firmy zainteresowane nabyciem ziemi, na której miało powstać osiedle. Liczyliśmy, że uda nam się dzięki temu choć w części odzyskać włożone pieniądze. Włosy mi dęba stanęły, kiedy w sądzie podczas jednej z rozpraw z powództwa cywilnego, którą sam wniosłem o odzyskanie pieniędzy, dowiedziałem się, że naszego wspólnego majątku już nie ma!
Kto zbył Wasz wspólny majątek?
- Nowa spółdzielnia, którą założyli... nasi członkowie. Spółdzielnia, będąca kontynuacją "Lokum". Ci, którzy jeszcze parę lat temu ramię w ramię z nami złożyli zawiadomienie do prokuratury na władze tej samej spółdzielni. Jej prezesem został policjant, pracujący w Komendzie Powiatowej w Przeworsku, mieszkający w Przemyślu. Co gorsze, stwierdzili, że zbyli ją bez pieniędzy po cenach obowiązujących w 2001 roku! Nie ma żadnego zabezpieczenia, żadnej informacji w księgach wieczystych. W Krajowym Rejestrze Sądowym siedziba spółdzielni jest przy ulicy Batorego 5. Pod tym adresem nic nie ma! - Kontaktowałem się z pozostałymi członkami spółdzielni i oni także nic o tym nie wiedzieli. Z miejsca złożyliśmy doniesienie do Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie na nowy zarząd o wyprowadzenie majątku. Uważamy, że gdyby było tak, jak zostało zapisane w akcie notarialnym, że majątek został sprzedany bez pieniędzy, to każdy z nas powinien dostać taką informację na piśmie. Jeśli jej nie dostał, to wiadomo, że zrobili wielki kant.
Liczy pan jeszcze na to, że uda się odzyskać pieniądze?
- Liczymy wszyscy. Nasze żądanie jest jasne: prezesi tej nowej spółdzielni mają nam zwrócić włożone pod koniec lat 90. pieniądze wraz z odsetkami ze swojego majątku. Nas nie interesuje, skąd oni wezmą te pieniądze.

5 lutego 2007 r. w Krajowym Rejestrze Sądowym została zarejestrowana spółdzielnia mieszkaniowa "Locum" z siedzibą przy ul. Batorego 5 w Przemyślu. Kilka miesięcy wcześniej, 27 września 2006 r. uchwałą nr 1 zniesiono statut spółdzielni z 8 listopada 1995 r. Prezesem został Rafał T. W skład zarządu weszło 5 osób. 16 kwietnia 2007 r. w jednej z przemyskich kancelarii notarialnych sporządzony został akt zwany przedwstępną umową sprzedaży nieruchomości, na mocy której prezes i wiceprezes nowo powstałej spółdzielni oraz przedstawiciel spółki "Metdom" i Przemyskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego zdecydowali się sprzedać nieruchomości spółce "Kresy" z Narola. W akcie widnieją takie m.in. zapisy: "przedmiotowe nieruchomości znajdują się w wyłącznym posiadaniu sprzedających", "nie toczą się żadne postępowania sądowe lub administracyjne dotyczące przedmiotowych nieruchomości" czy " powyższe nieruchomości nie mają żadnych innych obciążeń na rzecz osób trzecich". Nieruchomości sprzedane zostały za niewiele ponad milion złotych (zdaniem pozostałych członków spółdzielni o około dwa miliony za mało), a w paragrafie 10 umowy znajduje się stwierdzenie, że strony zgodnie postanawiają, że kwota ta zostanie zapłacona w terminie do 30 maja 2009 r. 28 czerwca 2007 r. w tej samej kancelarii podpisana została umowa końcowa, w której przedstawiciel firmy "Kresy" występuje wspólnie z Małopolską Firmą Deweloperską z Krakowa. Sprawdziliśmy: w Narolu pod podanym adresem nie ma firmy "Kresy", nie ma także podawanego numeru telefonu, zarówno stacjonarnego, jak i komórkowego, którym dysponujemy. Sprawdziliśmy także w Krakowie, pytając czy firma posiada w Przemyślu jakieś nieruchomości i czy w najbliższym czasie zamierza coś budować. Na oba zadane pytania usłyszeliśmy krótkie "nie"! Członkowie spółdzielni złożyli doniesienie o popełnieniu przestępstwa do Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, pod którym podpisała się także jedna z osób zasiadających w zarządzie wspomnianej nowo powstałej spółdzielni! Oto najciekawsze fragmenty pisma: "(...) W umowie sprzedaży nie zostaliśmy ujęci, co nam obiecywał pan H. (jeden z członków zarządu spółdzielni, w rękach którego - zdaniem pokrzywdzonych - znajdowały się wszystkie papiery - przyp. MG). Nie chce z nami rozmawiać i odmawia okazania umowy sprzedaży, jaką decydenci zawarli 28 czerwca 2007 roku (...). Uważamy, że decydenci spółdzielni nieprawnie sprzedali nasz majątek po niekorzystnej, zaniżonej cenie, nie podpisali z nami żadnych dokumentów odnośnie uzyskania naszych należności teraz lub w 2009 roku (...). Syndyk w 2001 roku wycenił majątek spółdzielni "Locum" na kwotę 1 mln 487 tys. 209 zł 70 gr, a według umowy sprzedaży decydenci pozbyli się naszego tego samego majątku w 2007 roku za kwotę 1 mln 22 tys. 430 zł, mimo że w ostatnich latach ceny gruntów wzrosły kilkakrotnie. Nie występowaliśmy z pozwami do sądu przeciwko spółdzielni, bo wierzyliśmy, że dokumenty znajdują się u uczciwych członków - wierzycieli naszej spółdzielni i że wspólnie, pomyślnie rozwiążemy ten problem. Na zebraniach, które były organizowane tylko po to, aby przeciągnąć sprawę w czasie, pan H. zapewniał, że szuka inwestora na kupno gruntów. Kiedy takowy się znajdzie, odbędzie się zebranie, na którym uzgodni z nami możliwość odzyskania pieniędzy, a z każdym z wierzycieli osobno zostanie spisana umowa notarialna (...)". (Życie Podkarpackie)

* Skończył się remont budynku dawnego Domu Kultury Kolejarza. Teraz obiekt należy do Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki Zamek. Miasto Przemyśl dostało budynek za część długów kolejowych. Chodziło o wieloletnie zaległości w płatności podatku od nieruchomości. Renowacja i adaptacja zabytkowego obiektu kosztowała 1 mln 134 tys. złotych. Z tej kwoty, blisko 600 tys. złotych to dofinansowanie z programu europejskiego. Wyremontowany został dach, wymienione okna, odnowiona elewacja i pomieszczenia wewnątrz. W sali widowiskowej zainstalowana została wentylacja. Budynek jest przyjazny osobom niepełnosprawnym. Przy wejściu, obok schodów zbudowany został wjazd dla wózków inwalidzkich. Na piętra mogą się dostać windą.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

* Na Podkarpaciu działają trzy poradnie nefrologiczne dla dzieci. Jedna w Tarnobrzegu, druga w Rzeszowie, trzecia w Przemyślu. W tej ostatniej, w której przyjmuje doktor Irena Matras, nie ma dnia, by przed drzwiami nie ustawiały się długie kolejki. Leczy się tutaj prawie 800 małych pacjentów cierpiących na choroby nerek. Pięcioro z nich jest naprawdę w ciężkim stanie. Przyjeżdżają z różnych stron Podkarpacia, m.in.: Lubaczowa, Narola, Przeworska czy Birczy. To jednak nie przekonało podkarpackiego oddziału NFZ w Rzeszowie do zakontraktowania świadczeń medycznych na kolejny rok. Skandal! Poradnia, którą w przemyskim szpitalu prowadzi NZOZ "MED-SPEC", ma zostać zamknięta z końcem lutego. Rodzice maluchów są zrozpaczeni i zbulwersowani. Dowiedzieli się o tym od pani doktor. Matka jednego z małych pacjentów Agnieszka Wróbel zaczęła już zbierać podpisy pod petycją do NFZ o nielikwidowanie poradni. - Moje dziecko leczy się tutaj od czterech lat. Przyjeżdżam tutaj dwa, trzy razy w miesiącu do kontroli. Poza tym systematycznie muszę badać mocz. Także tutaj. Nie wyobrażam sobie kilku podróży w miesiącu do Rzeszowa z chorym dzieckiem. Dzieckiem, które musi być w dodatku na czczo - mówi pani Agnieszka.
- Moje dziecko leczy się w tej poradni już 10 lat. Ma kamicę nerkową. Teraz ma 12 lat. Jestem bardzo zadowolona. Jest wyraźna poprawa, ale potrzebuje cały czas fachowej opieki i kontroli. Poradnię odwiedzam trzy razy w miesiącu, ale jeśli coś się dzieje, to trzeba być natychmiast. Pani doktor jest znakomitym fachowcem. Nie wyobrażam sobie, by jeździć gdzieś indziej. Musimy wszystko zrobić, aby nie zlikwidowali poradni. Jakie podali powody? Nie było żadnej informacji. Co ona komu szkodzi? Badania są bardzo kosztowne, a do tego doliczyć trzeba koszty podróży do Rzeszowa czy Tarnobrzega. Ja nie pracuję, mąż jest po wypadku. Nie, nie wyobrażam sobie tego - zapewnia Dorota Daraż. W podobnym tonie wypowiada się Krzysztof Janowski. - Moja pociecha leczy się od pięciu lat. Są przypadki, że muszę w poradni meldować się trzy razy w tygodniu. Wiem, że przyjeżdżają tu osoby, które nie mają własnego środka lokomocji. Mają ciężkie warunki w domu. Bywają przypadki, że chorych dzieci w rodzinie jest więcej. Powiem szczerze, nigdy nie braliśmy pod uwagę faktu, że ta poradnia może zostać zlikwidowana. A nikt przecież nie daje nam gwarancji, że w Rzeszowie czy Tarnobrzegu będziemy przyjęci od ręki. Dwa miesiące trzeba czekać, żeby się zarejestrować. Na likwidacji ucierpią najbardziej dzieci i w głowie mi się nie mieści, żeby szukać oszczędności na nich.
- Poza tym tutaj wszystko jest pod ręką. Chodzi mi o inne poradnie. Jeśli na przykład dziecku choremu na kamicę podskoczy ciśnienie - a to się zdarza - to obok jest poradnia kardiologiczna i można niezwłocznie udać się na konsultację. Tak jest w przypadku mojego 16-letniego syna. Dopiero dwa lata temu dowiedziałam się, że ma jedną nerkę. To był dla mnie szok. Druga jest zagrożona kamicą i gdyby nie nasza pani doktor, to byłoby z nim bardzo źle. Jestem rencistką i z renty samotnie, bo mąż mi umarł, wychowuję dwoje dzieci. Jak za to jeszcze jeździć kilka razy w miesiącu do Rzeszowa? - pyta retorycznie Alina Potyrała. Doktor Irena Matras jest jedynym specjalistą w byłym województwie przemyskim w zakresie nefrologii dziecięcej. Pracuje na pół etatu, zatrudniona jest przez wspomniany NZOZ "MED-SPEC". - Ta poradnia funkcjonuje od prawie 25 lat. Jako pierwsza na tym terenie. Przypuszczam, że brak kontraktu z NFZ wynika z ich niewiedzy związanej z moimi kompetencjami nefrologa dziecięcego. Zapewniam jednak, że odpowiednie papiery posiadam na czele z referencjami od konsultant krajowej w tej dziedzinie. Nigdy nie było na mnie żadnych skarg. Wiem, że NFZ odpisał lakonicznie, że pacjenci mogą sobie jeździć do Rzeszowa albo do Tarnobrzega - wyjaśnia I. Matras. - Jestem już na emeryturze. Szkoda mi tylko tych setek dzieci. Leczę prawie 800 dzieci, co najważniejsze, na bieżąco. Nie ma u mnie kolejek. Przyjeżdżają nawet z Przeworska, a przecież do Rzeszowa mają znacznie bliżej. Naprawdę żal tej poradni - mówi doktor Matras. Dyrektor NZOZ "MED-SPEC" dr Halina Kaczmarz cały czas ma nadzieję, że rzeszowski oddział NFZ jednak podpisze kontrakt. - Mam nadzieję, że rodzice przedwcześnie podnieśli larum. NFZ odrzucił naszą ofertę, ale napisaliśmy odwołanie. NFZ ogłosił nowy konkurs. 22 lutego nastąpi jego rozstrzygnięcie. Stajemy do starań o kontrakt. Jestem dobrej myśli i mam nadzieję, że go dostaniemy. Nie wyznaczamy jednak wizyt na marzec, nie mając stuprocentowej pewności, że poradnia będzie funkcjonować. (Życie Podkarpackie)

Kongijczyk chce zostać w Polsce
* Joseph Apasa Bicingini (27 l.) pochodzi z Konga. Do Polski przyjechał na studia. Ale na razie nie może ich kontynuować. Wbrew własnej woli trafił do zamkniętego Ośrodka dla Cudzoziemców w Przemyślu. Jest jednym z ponad 100 przebywających tutaj obcokrajowców. Kilka lat temu Joseph musiał rozstać się z rodziną. Przerwał naukę i w obawie o własne życie uciekł z targanego konfliktami Konga. Zamieszkał w RPA, gdzie otrzymał status uchodźcy. Spędzony tam czas poświęcił na naukę języków angielskiego i esperanto. Zafascynowany zwłaszcza drugim z nich poznał esperantystów z innych regionów świata. To właśnie przyjaciele z Holandii umożliwili mu ponownie rozpoczęcie studiów. Zapłacili za nie. We wrześniu ub. roku Joseph przyjechał do Polski. Wybrał Międzynarodowe Studium Turystyki i Kultury w Bydgoszczy, w której językiem wykładowym jest właśnie esperanto. Joseph niecierpliwie czekał na moment spotkania ze swoimi dobroczyńcami. Chciał im podziękować za pomoc. Tuż po świętach Bożego Narodzenia pojechał do Holandii. Jego wyprawę niespodziewanie przerwali niemieccy policjanci. Nie pomogły tłumaczenia, legitymacja studencka i zaświadczenie z uczelni. Cudzoziemiec nie posiadał najważniejszego - wizy umożliwiającej podróżowanie po krajach Schengen.
- Nie miałem pojęcia, że taka właśnie jest konieczna - mówi Bicingini. - Byłem przekonany, że granice rzeczywiście znikły i teraz Europa pozostaje otwarta. Zresztą zapewniano mnie o tym, kiedy kupowałem bilet na podróż. Josepha deportowano do Polski i osadzono w Ośrodku dla Cudzoziemców przy ulicy Mickiewicza w Przemyślu. Jednocześnie wojewoda lubuski wszczął procedurę wydalenia go z naszego kraju.
- Ale ja chcę u was zostać i kontynuować naukę - przekonuje zasmucony Bicingini. Imigrant z Konga skorzystał z przysługującego mu prawa i złożył odwołanie od decyzji wojewody. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zostanie ono uwzględnione. Sytuację podobną do tej, w jakiej znalazł się Joseph mieli także inni studiujący w Polsce obcokrajowcy. Oni również wybrali się w podróż po Europie w przekonaniu, że ta jest otwarta. Na szczęście urzędnicy okazali się dla nich wyrozumiali i pozwolili tutaj zostać.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

* - Jesteśmy zdecydowane nawet na okupację gabinetu wojewody - zapowiadają członkinie Związku Zawodowego Pracowników DPS w Przemyślu. Żądają po 1000 zł podwyżki dla każdego ze 126-osobowgo personelu DPS-u. Obecnie zarabiają ok. 900-950 zł na rękę.
- Te pieniądze z trudem starczają na zaspokajanie choćby podstawowych potrzeb życiowych - alarmuje Elżebieta Nurzyńska, szefowa Związku Zawodowego DPS w Przemyślu. Dyrekcja Domu Pomocy Społecznej nie daje związkowcom złudzeń.
- Jeśli nie dostaniemy dodatkowych pieniędzy o podwyżkach nie ma mowy - twierdzi w piśmie do związkowców Helena Rychlik, szefowa placówki. Prezydent Przemyśla Robert Choma, pod którego podlega DPS, powołał wczoraj grupę roboczą, która ma zając się rozwiązania problemu. Nie czekając na to, zdesperowane pracownice DPS-u jadą w środę do wojewody.
- Liczymy, że nas przyjmie i wysłucha. Ale jesteśmy przygotowane na wszystko, nawet na okupację urzędu - mówi Magdalena Andrzejak-Klecha, wiceszefowa związku.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

Podwyżek chcą także w sanepidzie
* 29 stycznia Komisja Zakładowa NSZZ "Solidarność" przy Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Przemyślu podjęła uchwałę o przystąpieniu do akcji protestacyjnej. - Pragniemy zaznaczyć naszą obecność jako pracowników zakładów opieki zdrowotnej znajdujących się w strukturze ochrony zdrowia i realizujących zadania z zakresu zdrowia publicznego - tłumaczy decyzję przewodnicząca komisji Małgorzata Borek. Pogotowie strajkowe we wszystkich stacjach sanitarno-epidemiologicznych w Polsce ogłosiło 28 stycznia Rada Sekcji Krajowej Pracowników Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych. - Roszczenia płacowe, jakie są przedstawiane tylko przez jedną grupę zawodową, w sposób oczywisty dyskryminują wszystkich pracowników inspekcji sanitarnej. Rozwój gospodarczy, wzrost dochodu narodowego oraz idący w ślad za nim wzrost płac niektórych grup zawodowych powinien wyrównywać istniejące różnice i zmniejszać rozwarstwienia społeczne - uważa M. Borek. 1 grudnia 2007 r. wszedł w życie - wynegocjowany m.in. przez Związek Zawodowy NSZZ "Solidarność" - Ponadzakładowy Układ Zbiorowy Pracy dla Pracowników Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych, który stał się aktem prawnym, niestety, nie znajdującym odzwierciedlenia w rozwiązaniach systemowych płac w inspekcji sanitarnej. - Nasze wynagrodzenia są poniżej naszych oczekiwań i średniej krajowej! Negocjacje trwały długo, zakończyły się podpisaniem wspomnianego porozumienia i myśleliśmy, że dyrektorzy otrzymają pieniądze na nasze wyższe wynagrodzenia. Pomyliliśmy się. W układzie tym jest na przykład zapis, że pracownik z ponad 20-letnim stażem pracy co roku otrzymuje dodatek za ilość przepracowanych lat. Układ daje także możliwość zapłaty za pełnienie dyżurów telefonicznych - wylicza M. Borek. - Fundusz premiowy tworzony jest tylko z tzw. oszczędności, czyli zwolnień chorobowych, urlopów bezpłatnych, macierzyńskich itp., co powoduje, że przy 100-procentowej obecności w pracy wszystkich zatrudnionych, tworzenie funduszu premiowego jest fikcją i pozbawia pracowników prawa do premii - dodaje. Komisja Zakładowa NSZZ "Solidarność" przy Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Przemyślu oczekuje poparcia protestu przez parlamentarzystów z Podkarpacia. Na razie protest polega na oflagowaniu budynków i poinformowaniu dyrekcji stacji. Na początku lutego doszło do trójstronnego spotkania z minister zdrowia, podczas którego miały być poruszone roszczenia tej grupy zawodowej. - Podczas sławetnego białego szczytu o nas nie było ani słowa, a przecież także należymy do służby zdrowia. Poprzedni rząd obiecał nam podwyżkę w wysokości ponad 19 procent. Obecnie średnie zarobki w naszym zawodzie wynoszą 1600 złotych, ale po odliczeniu wszystkich świadczeń i podatków, na rękę dostajemy 1126 złotych. Jeśli nasze żądania nie zostaną spełnione, planujemy zaostrzenie protestu - zapowiada M. Borek. W przemyskiej Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej pracuje 41 osób, z czego 23 należy do zakładowej "Solidarności". (Życie Podkarpackie)

* Akcję protestacyjną rozpoczęli związkowcy Solidarności z Miejskiego Ośrodka Zapobiegania Uzależnieniom. Znajduje się tam m.in. izba wytrzeźwień. Żądają po 250 złotych podwyżki dla każdego pracownika. Na razie protest polega na oflagowaniu budynku i bramy wjazdowej. Protestujący wezwali dyrektor MOZU do negocjacji. W przypadku braku efektu protestu, związkowcy zastanowią się nad rozszerzeniem jego formy.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

* Uczyli się angielskiego, obsługi komputerów, przeszli kursy zawodowe. W efekcie, dwie osoby podjęły pracę, a siedem dostało się na uczelnie. Trzydzieści osób uczestniczyło w trwającym od 1 czerwca 2007 do 25 stycznia 2008 roku projekcie "18 - 24 Czas na samodzielność", które realizowało Centrum Edukacji i Pracy Młodzieży OHP w Przemyślu. Projekt przeznaczony był dla tych bezrobotnych, którzy posiadają wykształcenie średnie, ale nie zdali matury oraz dla absolwentów, którzy nie dostali się na studia. Dla poszczególnych grup został przygotowany odpowiedni zakres zajęć prowadzonych przez wykwalifikowanych pedagogów. - Wszyscy uczestnicy w trakcie projektu uczyli się języka angielskiego. Poznali zasady zakładania i prowadzenia działalności gospodarczej na szkoleniu "ABC przedsiębiorczości". Ukończyli też profesjonalne szkolenie komputerowe ECDL, musieli pokonać pewne trudności i zaliczyć siedem modułów zakończonych egzaminem - informuje Krystyna Michalska, dyrektor CEiPM. W ramach projektu Zakład Doskonalenia Zawodowego w Przemyślu zorganizował dwa kursy zawodowe - magazyniera z obsługą wózków jezdniowych oraz fryzjera wizażysty. Zorganizowany został ponadto kurs prawa jazdy. Doradcy zawodowi i liderzy Klubu Pracy przy OHP przybliżyli z kolei tematykę zasad funkcjonowania na rynku pracy. Podpowiadali jak przygotować się do samodzielnego i efektywnego poszukiwania zatrudnienia czy jak poznać swoje słabe i mocne strony i zaplanować karierę zawodową. Uczestnicy projektu mieli także indywidualne spotkania z psychologiem oraz trening zapobiegania agresji, profilaktyki uzależnień i integracyjny. - Efektem realizowanego projektu przynoszącym nam dużą satysfakcję jest to, że 7 osób podjęło naukę na wyższych uczelniach, a 2 podjęły pracę - podkreśla Krystyna Michalska. Projekt współfinansowany był ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego. (Życie Podkarpackie)

Będzie przejazd pod Kamiennym Mostem
* Pod Kamiennym Mostem, od strony ul. Mniszej, będzie przejazd drogowy. W tym celu miasto chce od PKP przejąć prawo do wieczystego użytkowania działki. Prawo takie miasto otrzymałoby w zamian za umorzenie części długów PKP. Chodzi o duże zaległości w podatku od nieruchomości. Przejazd pod Kamiennym Mostem zostałby wykonany od strony ul. Jagiellońskiej i Mniszej. Byłby dojazdem do Galerii Przemyśl, która już niedługo ma powstać przy ul. Jagiellońskiej, w tzw. małpim gaju.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

Wizy nadal będą płatne
* Umowa o małym ruchu granicznym wejdzie w życie za kilka miesięcy, a nie, jak liczą przedsiębiorcy - za kilka tygodni. Chodzi o rozwiązanie, dzięki któremu Ukraińcy mieszkający w strefie przygranicznej mogliby bez wiz wjeżdżać do Polski. Przedsiębiorcy zrzeszeni w różnego rodzaju stowarzyszeniach gospodarczych na terenie miasta i powiatu z niecierpliwością czekają na podpisanie umowy między Polską a Ukrainą o małym ruchu granicznym. - Ta sytuacja komplikuje nam działania związane ze współpracą partnerską ze Stowarzyszeniem Pracodawców Jurij Drohobycz na Ukrainie - mówi Mariusz Iwaniszyn, wiceprezes zarządu Regionalnej Izby Gospodarczej w Przemyślu. Dodaje, że przedsiębiorcy zrzeszeni w RIG także oczekują na jak najszybsze rozwiązanie sytuacji z płatnymi wizami dla ukraińskich przedsiębiorców. Chcieliby jednak, aby bezpłatne wizy przyznane były mieszkańcom pasa przygranicznego o długości 100 kilometrów. - Chodzi o to, by pas ten objął swoim zasięgiem Lwów i Drohobycz - mówi Mariusz Iwaniszyn. Tymczasem według unijnych rozporządzeń, umowy o ruchu przygranicznym obejmować mogą jedynie 30-kilometrowy obszar. Strona ukraińska nalega, by było to 50 km. Przedsiębiorcy z Przemyśla twierdzą, że to nie jest rozwiązanie.
- Przez przepisy utrudniające nam handel, spotkania z partnerami biznesowymi, podpisywanie i negocjacje umów, niedługo będziemy musieli likwidować interesy - mówią.
- Zwłaszcza że obiecywane nam wprowadzenie ułatwień bardzo się ślimaczy. Wskazują tutaj na fakt, że obiecano im, iż umowa o małym ruchu granicznym zostanie podpisana podczas wizyty premiera Donalda Tuska na Ukrainie pod koniec lutego. Jednak nie jest to realne. Tekst umowy będzie negocjowany w przyszłym tygodniu w Kijowie, potem musi zaakceptować go Komisja Europejska, co zajmuje około miesiąca. Zanim zostanie wprowadzona w życie, także minie trochę czasu. (Super Nowości)

* Jadwiga Zenowicz zastąpiła Grzegorza Skowronka na stanowisku dyrektora Izby Celnej w Przemyślu. W piątek, 1 lutego, Podsekretarz Stanu Szef Służby Celnej Jacek Kapica powierzył Jadwidze Zenowicz pełnienie obowiązków Dyrektora Izby Celnej w Przemyślu. Jadwiga Zenowicz od ponad roku pełniła obowiązki zastępcy dyrektora Izby Celnej w Przemyślu. Z administracją celną związana jest od piętnastu lat. W swojej karierze zawodowej była między innymi Naczelnikiem Wydziału Przeznaczeń Celnych w Izbie Celnej w Przemyślu - informuje Małgorzata Eisenberger-Blacharska, rzecznik prasowy IC w Przemyślu. (Życie Podkarpackie)

J A R O S Ł A W

Zdjął spodnie przed policjantem
* Do Sądu Rejonowego w Jarosławiu skierowano sprawę przeciwko 22-letniemu Krzysztofowi Z. Jest on podejrzany o znieważenie funkcjonariusza publicznego i o nieobyczajny wybryk. Do zdarzenia doszło nad ranem w poniedziałek. W czasie gdy policjanci doprowadzali do radiowozu uczestnika bójki podbiegł do nich Krzysztof Z. i zaczął im przeszkadzać. Był agresywny, używał wulgarnych określeń. W końcu zdjął spodnie i wypiął goły tyłek w kierunku funkcjonariuszy. Nie chciał dać się zatrzymać. Kopał i szarpał policjantów. Próbował ich obezwładnić. Dopiero powalenie i skucie kajdankami ostudziło jego zapędy. W momencie zatrzymania był pijany. Miał 1,25 promila. We wtorek podczas przesłuchania krewki jarosławianin ubolewał nad swoim postępowaniem. Grozi mu do roku pozbawienia wolności.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

Podobne działki, różne kwoty
* Te same ogródki, podobne działki, a inna wartość - to nie podoba się działkowiczom z Rodzinnych Ogródków Działkowych "Słoneczne". - To na pewno jakiś przekręt - podejrzewają. Przez ogródki działkowe położone wzdłuż Sanu zaplanowano przebieg jarosławskiej obwodnicy. Prace w terenie już się rozpoczęły, wprawdzie polegają na razie na wyznaczeniu gruntu i wycenie terenu, ale już budzą wiele kontrowersji. Zwłaszcza w Ogródkach Działkowych "Słoneczne". Według pierwszego projektu geodeci wyznaczyli działki pod obwodnicę, a rzeczoznawca wycenił ich wartość. Ale nie wartość ziemi, bo ta należy do miasta, lecz nakładów poniesionych przez użytkowników działeczek. Dostali oni pieniądze za domki, altany, płoty, chodniki i nasadzone drzewa i krzewy. Wszystkie wyceny wynosiły w granicach od 1 tys. 500 zł do 6 tys. 800 zł. Jednak niedawno, okazało się, że na tych samych ogródkach pod obwodnicę wyznaczono jeszcze cztery, dodatkowe działki. - Nie leżą one w tym samym pasie, jest tam widoczny uskok, ale mało tego! Żeby było ciekawiej, te działki zostały wyznaczone na kwoty kilkakrotnie wyższe - mówi nasz rozmówca, który woli pozostać anonimowy. I rzeczywiście, wycena tych działek oscyluje w granicach 20 - 30 tys. zł. Działkowicze podejrzewają tu jakieś znajomości. - Jedna z tych osób była pracownikiem urzędu miasta, czy to aby nie ma jakiegoś związku? - pytają. Wiceburmistrz ds. gospodarczych Stanisław Misiąg tłumaczy jednak, że miasto do wykupu gruntów nic nie ma. - To nie nasza sprawa, to zadanie inwestora, czyli Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad w Rzeszowie. To oni zajmują się wykupami gruntów. Nasi pracownicy tylko to koordynują - tłumaczy. Naczelnik wydziału geodezji i gospodarki nieruchomościami Urzędu Miasta Marek Bajdak dodaje, że to firma projektowa, która zajmuje się projektowaniem jarosławskiej obwodnicy, decyduje, które działki są kupowane: - Ciągle wpływają do nas jakieś wnioski od projektanta o kolejne podziały. Ciągle następują jakieś poszerzenia pasa drogowego. My wykonujemy te podziały, ale zleceniem wyceny rzeczoznawcy zajmuje się już generalna dyrekcja, bo to jest ich inwestycja - tłumaczy. Naczelnik Bajdak wyjaśnia również, że z budżetu GDDKiA płyną również pieniądze: - My tylko pośredniczymy, przyjmujemy pieniądze do budżetu miasta, a potem wypłacamy mieszkańcom. Skąd więc tak duże różnice w wycenach? - Tego nie wiem, ale możemy się domyślać. Pierwsze wyceny odbyły się w 2006 roku. Ta ostatnia niedawno. Ceny znacznie się zmieniły. Poza tym wyceniali je dwaj różni rzeczoznawcy. Stąd mogą pochodzić takie dysproporcje - tłumaczy Marek Bajdak. (Życie Podkarpackie)

* Na parkingu przy ul. Armii Krajowej w Jarosławiu spłonął fiat 125p. Pomimo akcji strażaków, duży płomień i wysoka temperatura spowodowała nadpalenie dwóch pojazdów, stojących obok. Prawdopodobną przyczyną pożaru było zwarcie instalacji elektrycznej.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

W weekend na piechotę...
* Od 1 lutego autobusy MZK nie kursują w weekendy do oddalonych od centrum dzielnic Jarosławia. Mieszkańcy, którzy nie mają własnych pojazdów, niestety albo muszą chodzić piechotą, albo płacić za taksówki. Pani Maria mieszka na obrzeżach Jarosławia, więc dojeżdża do pracy w weekendy. - Często wracam około godziny dziewiątej, dziesiątej wieczorem do domu. Przedtem kursował autobus miejski, byłam zaskoczona, gdy w tę sobotę autobus nie podjechał. Okazało się, że już nie będzie kursował. Mieszkam na uboczu, nie ma tu przelotowych linii PKS czy prywatnych autobusów. A jest za daleko, żeby iść piechotą, samochodu w domu nie mamy ani nikogo, kogo mogłabym poprosić o pomoc. Na taksówki, którymi muszę dojechać zwłaszcza wieczorem, przeznaczam część swojego wynagrodzenia i tak przecież niewielkiego - żali się. Wcześniej do dzielnicy, w której mieszka pani Maria, kursował autobus MZK. Od 1 lutego został zawieszony. Ale nie tylko ten autobus.
- Zawiesiliśmy w weekendy trzy linie: "ósemkę", "dziesiątkę" i "czternastkę". Kursy "zerówki" z 17 ograniczyliśmy do 10 - mówi dyrektor MZK w Jarosławiu Tadeusz Lewko. - Wszystko to ze względów ekonomicznych. W soboty i niedziele nie ma kto jeździć autobusami. Trudno, żebyśmy dla jednej osoby wysyłali autobus przystosowany do wożenia stu osób. Tylko paliwo na jednym kilometrze kosztuje nas 1 zł 40 gr. A gdzie inne koszty? - pyta dyrektor. Dodaje, że zakład musi być opłacalny, nie może przynosić strat. Dyrektor twierdzi, że po interwencji mieszkańców i tak zgodził się na przywrócenie dwóch kursów "ósemki", która będzie przywozić ludzi do kościoła. Pani Maria jednak nie chce zgodzić się z taką argumentacją dyrekcji: - To niesprawiedliwe. Jestem stałą pasażerką autobusów MZK od wielu lat. Codziennie jeżdżę do pracy, dzieci do szkoły. Nie mogą mnie tak traktować. Jak im nie pasuje, to mam sobie radzić sama. A jak ja mam sobie sama poradzić, albo pójdę piechotą, albo wynajmę taksówkę. Na kilkumetrowy spacer piechotą nie mam zdrowia, na taksówki pieniędzy - mówi pani Maria. (Życie Podkarpackie)

R E G I O N

Straż Miejska wyłapie wagarowiczów
* Chodzisz na wagary? Uważaj. Za niedługo strażnicy miejscy będą mieli obowiązek wyłapywania wagarowiczów i odstawiania ich do szkół. Takie zadania nakładają na strażników zmienione przepisy oświatowe. Sprawdzeniu będą podlegać dzieci i młodzież, chodzące po mieście, parku itp. w godzinach nauki szkolnej.
- Dla nas to żadna nowość. Już od jakiegoś czasu prowadzimy takie działania w mieście - mówi Jan Geneja, komendant Straży Miejskiej w Przemyślu. Każdego miesiąca przemyscy funkcjonariusze ujawniają minimum kilku wagarowiczów. Najczęściej gimnazjalistów. W ub. roku osiem spraw skończyło się w sądzie, bo nieletni w czasie wagarów pili alkohol w miejscach publicznych.
Więcej podobnych artykułów w serwisie o Przemyślu portalu nowiny24.pl

* W ubiegłym tygodniu premier Donald Tusk ogłosił, że rząd zaproponuje zniesienie obowiązku meldunkowego, który jest reliktem czasów PRL-u. Ma to ograniczyć biurokratyzację państwa oraz zagwarantować nam prawdziwą konstytucyjną wolność. Jednak bez meldunku nie możemy załatwić wielu spraw. Jak bez tego da sobie radę ZUS, Urząd Skarbowy czy Poczta Polska? Według obowiązujących przepisów, zgodnie z ustawą o ewidencji ludności i dowodach osobistych powstałą w 1974 roku, osoba posiadająca obywatelstwo polskie i przebywająca na stałe w kraju jest zobowiązana zameldować się w miejscu pobytu stałego. Dodatkowo przybywanie pod jednym adresem dłużej niż trzy doby zobowiązuje nas do meldunku na pobyt tymczasowy.
- Zniesienie obowiązku meldunkowego jest jak zniesienie niewolnictwa i należy się tylko smucić, że nastąpi to tak późno. Meldunek jest prawem, które było potrzebne w czasach PRL-u do kontroli społeczeństwa. Narusza naszą wolność osobistą i konstytucyjne gwarancje prawa do wolności obywateli - wyjaśnia Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha w Warszawie. - Zniesienie tego niewolniczego prawa nie utrudni nam życia, a wręcz przeciwnie, jeśli ktoś np. często się przeprowadza, nie będzie musiał płacić haraczu państwu, za wyrabianie nowego dowodu osobistego. Co najważniejsze, z powyższą opinią częściowo zgadza się dyrektor Wydziału Spraw Obywatelskich Urzędu Miasta Rzeszowa. - Obecnie istnieje możliwość wydawania dowodu osobistego bez meldunku, również głosować możemy po wcześniejszym złożeniu wniosku w urzędzie - wyjaśnia dyrektor Adam Litwa z UM Rzeszowa. - Jednak uważam, że ta propozycja jest tylko hasłem, które ma się sprzedać medialnie, bo od kilkunastu lat się już mówi o tym pomyśle, a wszystko nadal stoi w miejscu. Na razie musimy działać według ustawy o ewidencji ludności. Jeśli zostanie zmieniona, będziemy się do niej stosować. (Super Nowości)

K R O N I K A   P O L I C Y J N A

* 3 lutego w Oleszycach 26-letni mieszkaniec tej miejscowości kierujący peugeotem potrącił dwóch pieszych i uciekł z miejsca wypadku. Niecałą godzinę później został zatrzymany, gdy ukrywał się u swojego wujka. Stan nietrzeźwości tłumaczył tym, że wypił, żeby "uspokoić" nerwy po wypadku.

* 3 lutego w Jarosławiu podczas interwencji w pubie przy placu Mickiewicza policjanci zatrzymali sprawcę pobicia. Gdy prowadzili go do radiowozu, podbiegł do nich inny mężczyzna, który ściągnął spodnie i wypiął ma funkcjonariuszy pośladki. Ponadto zachowywał się bardzo agresywnie, kopał i szarpał próbujących go obezwładnić funkcjonariuszy. Został zatrzymany i będzie odpowiadał za znieważenie funkcjonariusza publicznego oraz za nieobyczajne zachowanie się w miejscu publicznym.

* 2 lutego nad ranem nieznany sprawca przez niedomknięte okno wszedł do jednego z pomieszczeń Szpitala Wojskowego w Przemyślu i skradł różne leki, termometr elektryczny oraz damską torebkę z dokumentami.

(Źródło: Życie Podkarpackie)

Reklama