Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 19.02-25.02.2007 r.

Przemyśl

ROP mówi Chomie "nie"
* Przemyskie ogniwo ROP apeluje do prezydenta Roberta Chomy o natychmiastowe ustąpienie ze stanowiska prezydenta miasta. Do wystosowania takiego apelu Ruch Odbudowy Polski upoważnił radnego Zygmunta Majgiera. "W wyborach samorządowych 2006 Ogniwo ROP w Przemyślu w ramach szerokiej koalicji ideowo-programowej podjęło ścisłą współpracę z lokalnymi strukturami Prawa i Sprawiedliwości oraz poparło kandydaturę Pana Roberta Chomy na funkcję Prezydenta Przemyśla. Zatajenie informacji, dotyczących kontaktów Roberta Chomy ze Służbą Bezpieczeństwa, ich zakresu oraz charakteru, spowodowało, że Ogniwo ROP w Przemyślu podjęło wspomnianą decyzję w oparciu o niepełny, czy nawet nieprawdziwy obraz wspieranej osoby. Pragniemy wyrazić z tego tytułu głębokie ubolewanie oraz przeprosić wszystkich naszych wyborców, którzy ufając naszej ocenie i rekomendacji udzielili swojego poparcia Robertowi Chomie na urząd Prezydenta Przemyśla" - czytamy w oświadczeniu przewodniczącego ogniwa Zygmunta Majgiera. ROP uważa za wysoce naganny nie tylko sam fakt podpisania deklaracji współpracy z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa, ale także - jak można przeczytać w oświadczeniu - zatajenie tego faktu przed członkami organizacji, wspierających Chomę w walce o prezydenturę, jak również przed wyborcami. "Zatajenie powyższych faktów, ważnych z punktu widzenia niemałej grupy wyborców, w sposób istotny i oczywisty podważa budowane z trudem zaufanie mieszkańców Przemyśla do władz samorządowych oraz podejmowanych przez te władze ogólnych inicjatyw i konkretnych decyzji" - uważa przemyski ROP. Dlatego też członkowie Ogniwa zobowiązali radnego Zygmunta Majgiera, by wystąpił do prezydenta Roberta Chomy z apelem o ustąpienie ze stanowiska. (Życie Podkarpackie)

* Za dwa, trzy miesiące przemyskie ośrodki nauki jazdy mogą przeżywać oblężenie. Tak już jest w innych częściach Polski. Jak podała ogólnopolska prasa, trzy razy więcej chętnych niż zwykle jest we wrocławskich i lubelskich szkołach nauki jazdy. Powód? Strach przed nowymi, trudniejszymi egzaminami. Mają zacząć obowiązywać w styczniu 2008 r., ale niewykluczone, że część zmian wejdzie jeszcze w tym roku.
- Jest nieco więcej chętnych, lecz bardziej wiązałbym to z feriami. Na razie nie ma niepokojów związanych z nowymi egzaminami, bo nie są znane szczegóły - mówi Andrzej Mikulski, instruktor nauki jazdy z Przemyśla. Zwiększonego zainteresowania na razie nie widać również w przemyskim Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego.
- O zmianach w egzaminach oczywiście mówi się od dłuższego czasu. Dzisiaj nie widać wzrostu liczby kursantów. Spodziewamy się, że chętnych będzie przybywać w miarę zbliżania się terminu zmian w egzaminach. Na pewno ruch wzrośnie w maju i czerwcu oraz na wakacjach - mówi Jan Janusz, dyrektor WORD w Przemyślu. Na czym będą polegać zmiany? Obecny test wielokrotnego wyboru zastąpi film, z konkretnymi sytuacjami na drodze. Każde pytanie to filmowa stop - klatka, podczas której uczeń będzie miał np. 5 sekund, aby odpowiedź jakby się zachował. Poza tym wprowadzony zostanie dwuletni okres przejściowy dla nowych kierowców. Za trzy wykroczenia popełnione w tym czasie groziłaby utrata prawa jazdy lub obowiązkowy kurs reedukacyjny. (Nowiny)

* 10 lutego policjanci z Komendy Miejskiej Policji w Przemyślu odebrali zgłoszenie o niewybuchu na Wybrzeżu Ojca Świętego Jana Pawła II w Przemyślu. Teren wokół niego został natychmiast zabezpieczony przez władze samorządowe. Jak się okazało, był to prawdopodobnie kawałek granatu ręcznego z okresu II wojny światowej. Czy leżał tam od momentu wojny, czy został przyniesiony z prądem rzeki San - nie wiadomo. 12 lutego niewybuch został zabrany przez saperów z Grupy Rozminowania 21. Batalionu Dowodzenia w Rzeszowie. (Życie Podkarpackie)

Strefa będzie jeszcze większa...
* Przemyscy radni zdecydują, czy powiększyć podstrefę ekonomiczną o kilkadziesiąt hektarów. Powód? Inwestycjami u nas zainteresowane są kolejne firmy. Przemyska podstrefa Tarnobrzeskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej Euro - Park Wisłosan formalnie ma 12 ha. Jednak podczas styczniowej sesji radni zdecydowali, aby powiększyć ją do 140 ha. Zgodę wyrazili już właściciele gruntów. Jeżeli dzisiaj radni wyrażą zgodę na włączenie do strefy gruntów przy ul. Ofiar Katynia, Jasińskiego i Obozowej, to strefa urosłaby do prawie 200 ha. Ostateczną decyzję podejmie Rada Ministrów.
- Zainteresowanie firm jest ogromne. Ludzie dzwonią i pytają się o szczegóły. Mogę jedynie powiedzieć, że oprócz tych przedsiębiorstw, które już są znane, jest co najmniej kilku następnych inwestorów, poważnie zainteresowanych zainwestowaniem w Przemyślu - mówi Piotr Słaby, prezes Przemyskiej Agencji Rozwoju Regionalnego. Zainteresowane inwestycjami są Polfrost International Spedition. Działa w branży spedycyjnej, specjalizuje się w przeładunkach na wagony szerokotorowe, stosowane na wschodzie Europy. Planuje zatrudnić 40 osób. Dwadzieścia osób chciałby zatrudnić Zarmet, firma specjalizująca się w produkcji blach. Pracę dla 50 osób ma mieć Centrum Logistyczne. Inwestycjami zainteresowane są Zakłady Usługowe Południe i przemyski Stylinart, który m.in. zajmuje się produkcją styropianu. Poza tym jeszcze inne firmy. Rozmowy z kilkoma z nich są poważnie zaawansowane. Wejście tych firm jest uzależnione od powiększenia strefy.
- Cieszy nas, że oprócz firm z zewnątrz, inwestowaniem w strefie interesują się również lokalne przedsiębiorstwa - mówi prezes Słaby. Pierwszą i największą dotychczas firmą jest Polski Bazalt, z kapitałem kanadyjskim, który chce w Przemyślu produkować włókna bazaltowe. Docelowo, za kilkanaście lat, zatrudnienie może w tej firmie znaleźć nawet 5 tys. osób. Na początku ok. 200.
- Obecnie trwają sprawy formalne, dokumentacyjne. Na razie wszystko odbywa się zgodnie z harmonogramem. Nasza inwestycja będzie przebiegać etapami, projekt pierwszego jest już gotowy. Jedynie kadra inżynierska, 10 osób, będzie z Kanady. Na pozostałe stanowiska będziemy preferować osoby z Przemyśla i okolic - mówi Władysław Kruczek, prezes Polskiego Bazaltu. (Nowiny)

* Informowaliśmy o tym, że przy ul. Jagiellońskiej w Przemyślu powstanie duża galeria handlowa. Wiadomo już, że wybuduje ją amerykańska firma Polimeni International. Najprawdopodobniej do końca marca przedstawiciele tej firmy spotkają się z władzami miasta, by przedstawić im koncepcję budowy oraz szczegóły dotyczące wyglądu galerii. Już wiadomo, że prace przy inwestycji są zaawansowane. Firma ogłosiła także wynajem powierzchni handlowych. Według Witold Wołczyka z Kancelarii Prezydenta Miasta, Polimeni International wykupiła już teren pod inwestycję. - Nie znamy szczegółów tej inwestycji - mówi. - Do nas docierają tylko pytania, czy korzystamy z prawa pierwokupu. W tym przypadku nie skorzystaliśmy z tego. Według nieoficjalnych informacji przemyska galeria ma być podobna do tej, którą Polimeni International buduje w Słupsku. Koszty inwestycji to 30 mln euro. Przypuszczalnie budynek będzie miał trzy kondygnacje, a powierzchnia, na której mieścić się będą sklepy to 20 tys. metrów kw. Na 10 tys. metrów kw. będą parkingi i garaże na 275 samochodów. Teren przy ul. Jagiellońskiej to dobre miejsce na galerię. Znajduje się w centrum miasta, blisko stąd do przystanków MZK, dworca kolejowego i autobusowego. Niestety od kilku lat, po wycięciu tam drzew, nic się nie działo. Teren był nieco zaniedbany. Siedem lat temu jego właścicielami zostali dwaj niedoszli inwestorzy. Plac został sprzedany McDonald'sowi oraz Kredyt Bankowi. Do spółki mieli oni zbudować drogę dojazdową od ul. Sportowej, pod Mostem Kamiennym, do ul. Mniszej. Ponieważ jednak bank nie miał pieniędzy na wykonanie potrzebnych prac, nic na tym terenie się nie działo. (Super Nowości)

Pomóc - (nie)zwykła rzecz
* Żołnierz Polsko-Ukraińskiego Batalionu Sił Pokojowych uratował nastolatka przed poważnym pobiciem. To jeden z naprawdę niewielu w dzisiejszych czasach przykładów do naśladowania.
- To był impuls. Nie zastanawiałem się, co ewentualnie może mnie tam spotkać. Nie mogłem jednak odwrócić głowy w drugą stronę i spokojnie odjechać, kiedy widziałem, że może dojść do tragedii - wyjaśnił motywy swojego postępowania kapitan Artur Kopciuch z Polsko-Ukraińskiego Batalionu Sił Pokojowych w Przemyślu, którego interwencja uratowała trzyosobową grupkę dzieci przed być może poważnym skatowaniem. 28 stycznia br. około godziny 18.30 kpt. Artur Kopciuch wracał z rodziną samochodem z weekendowego wyjazdu. Zatrzymał się skrzyżowaniu na placu Konstytucji, gdy zapaliło się czerwone światło. Zobaczył, ale i usłyszał dwóch - prawdopodobnie podchmielonych - mężczyzn, którzy zachowywali się bardzo głośno. W pewnym momencie niespodziewanie przebiegli przez ulicę na drugą stronę, tuż obok restauracji M. Tomaszewskiej...
- Jeden z nich ni stąd, ni zowąd podbiegł do idącej spokojnie chodnikiem grupki dzieci, dwójki chłopców i dziewczynki, którzy na oko mogli mieć 14 - 15 lat. Złapał jednego z nich za kurtkę i uderzył go głową. To mnie bardzo zdenerwowało. Zjechałem samochodem na pobocze, włączyłem awaryjne światła i pobiegłem tam. Nie bardzo pamiętam, co wówczas do tej dwójki dorosłych mężczyzn powiedziałem, ale ten, który uderzył chłopca, rosły, wyższy o głowę ode mnie, odwrócił się momentalnie w moją stronę i chciał mnie uderzyć. Schyliłem się i ten chybił. Potem zadziałał impuls. Oddałem cios. Upadł na chodnik. Za moment próbował mnie uderzyć drugi z nich. Również udało mi się uniknąć tego razu. Oddałem, ten też upadł. Ale za chwilę zerwał się na nogi, zaczął się odgrażać i uciekł. Odwróciłem się i zobaczyłem, że ten pierwszy w dalszym ciągu leży na ziemi. Przestraszyłem się, bo to była nieprzyjemna sytuacja. Za parę chwil zrobił się spory tłumek gapiów. Kelnera, który wybiegł z restauracji, poprosiłem o zawiadomienie pogotowia i policji. Przyjechali natychmiast - relacjonuje A. Kopciuch. Przybyła na miejsce zdarzenia policja zebrała wyjaśnienia od zaatakowanych i nielicznych świadków, z których żaden nie zareagował na wyjątkowo nierówną, niesprawiedliwą "walkę". Kapitan Artur Kopciuch wrócił do domu. Przez cały następny dzień trawił ten incydent. Nie dawało mu to jednak spokoju, więc we wtorek, 30 stycznia, pojechał na policję, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Uderzony przez niego mężczyzna trafił do szpitala, przez kilka dni przebywał w nim na obserwacji.
- Dlaczego tak postąpiłem? Nigdy nie zgodzę się z panującą znieczulicą. Przecież to były tylko dzieci. Nie widziałem niczego, czym mogliby tych dwóch osiłków sprowokować - tłumaczy. - Zostałem wychowany w szacunku do starszych i słabszych. Przez osiem lat dowodziłem kompanią i cały czas ta postawa mi przyświecała. W tamtym momencie nie zastanawiałem się, czy robię dobrze. Uważałem, że właśnie tak należy postąpić - dodał. Na początku lutego na ręce dowódcy Polsko-Ukraińskiego Batalionu Sił Pokojowych w Przemyślu przyszło specjalne podziękowanie od Komendanta Miejskiego Policji w Przemyślu dla kpt. Artura Kopciucha za zachowanie i postawę podczas opisanego zdarzenia. (Życie Podkarpackie)

* Zbiórkę brązu i mosiądzu prowadzi przemyska Solidarność. Z tych surowców zostanie odlana pamiątkowa tablica. Zawiśnie na budynku przy Kamiennym Moście, w którym przed 27 latami mieściła się pierwsza siedziba tego związku.
- Moglibyśmy po prostu zapłacić za tablicę, ale nam chodzi o coś innego. Aby każdy miał możliwość dołożenia swojej cząstki do tej idei - mówi Andrzej Buczek, przewodniczący Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność" w Przemyślu. Tablica zawiśnie 31 sierpnia, w rocznicę wydarzeń sierpniowych, na budynku przy Kamiennym Moście 2. Tam, od roku 1980 mieściła się pierwsza siedziba przemyskiej Solidarności. W tym miejscu, 31 sierpnia 1982 r. ZOMO-wcy spałowali pikietujących demonstrantów. Bici mieszkańcy schronili się wtedy w katedrze. Brąz i mosiądz można przynosić do biura przemyskiej Solidarności, przy ul. Barskiej 15, I piętro. Można również wpłacać dowolne datki na konto związku 25 1050 1546 1000 0022 2265 1818, z dopiskiem "Tablica". (Nowiny)

Nie mam nic do ukrycia...
* Metropolita przemyski arcybiskup Józef Michalik był zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa PRL jako tajny współpracownik o pseudonimie "Zefir"! 16 lutego całą Polskę obiegła szokująca wiadomość: nazwisko przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abpa Józefa Michalika widnieje w ewidencji tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa PRL! Informację o tym fakcie przekazał opinii publicznej sam metropolita przemyski. - W teczce IPN znajdują się fotokopie pięciu kartek. Są to rejestry dotyczące mojej osoby, rzekomo jako kandydata, jakiś numer ewidencyjny. I tylko tyle. Nie ma żadnych dokumentów, nie ma żadnych dowodów, ani mojej winy, ani mojej cnoty. Całe życie uważałem, że należy stanąć w prawdzie. Uważałem, że muszę to powiedzieć ludziom. Teraz niech ludzie patrzą na mnie, niech mnie ocenią, odrzucą lub zaakceptują - powiedział tuż po upublicznieniu tej informacji abp J. Michalik. Na przełomie 2006 i 2007 r. światło dzienne ujrzała informacja, że nowo mianowany metropolita warszawski abp Stanisław Wielgus był tajnym współpracownikiem SB (7 stycznia zrezygnował z funkcji). 12 stycznia, w Warszawie, na prośbę przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abpa J. Michalika spotkało się na nadzwyczajnym posiedzeniu 45 biskupów (diecezjalnych i Rady Stałej KEP), aby gruntownie przeanalizować sytuację, w jakiej znalazł się Kościół po sprawie abp. Wielgusa. Biskupi niemal jednogłośnie zadeklarowali, że poddadzą się badaniom Kościelnej Komisji Historycznej. Metropolita przemyski mówił wówczas m.in.: "Trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy boimy się wiernych i dziennikarzy, czy się ich nie boimy? Czy idziemy drogą pokrętną, czy nie? Odpowiedź jest jednoznaczna. Nie mam nic do ukrycia. Poprosiłem już komisję o ujawnienie mojej teczki. To wszystko, co się dzieje jest konsekwencją grubej kreski. Teraz to uderza, więc trzeba znaleźć kogoś, kto jest winny. Okazało się, że winny jest Kościół. Ale my wyjdziemy z tego obronną ręką. Kościół nie boi się prawdy, nawet jeśli jest to prawda trudna, a dochodzenie do niej czasem jest bardzo bolesne (...)". Abp J. Michalik złożył do Kościelnej Komisji Historycznej wniosek o sprawdzenie materiałów SB w zasobach Instytutu Pamięci Narodowej w odniesieniu do jego osoby już 4 stycznia br. Komisja sporządziła sprawozdanie dotyczące materiałów archiwalnych SB, udostępnionych przez IPN, 13 lutego. Nazajutrz przekazała je metropolicie przemyskiemu, który tego samego dnia dwukrotnie spotkał się z członkami komisji w Warszawie. Wówczas podjął decyzję o podaniu do publicznej wiadomości informacji o działaniach SB wobec jego osoby. Jak wynika z zachowanych dokumentów, 6 września 1975 r. jeden z oficerów SB, żyjący do dziś, zarejestrował ks. J. Michalika jako TW o pseudonimie "Zefir". Jak zdecydowanie podkreśla metropolita przemyski, bez jego wiedzy i zgody. Według jednego z pięciu zapisów rejestracyjnych, trzy lata później, w 1978 r., ks. J. Michalik został "skreślony z ewidencji". Jego akta zostały przekazane do archiwum w Łomży, a 17 stycznia 1990 r. zniszczone. Z materiałów SB, jak podkreśliła komisja, zachowały się jedynie akta paszportowe oraz kilka zapisów ewidencyjnych z dzienników rejestracyjnych SB oraz kopia karty odtworzeniowej SB. Akta paszportowe dokumentują formalności związane z wyjazdami zagranicznymi ks. J. Michalika i nie mają bezpośredniego znaczenia dla sprawy. Komisja stwierdziła, że nie ma żadnych raportów, sprawozdań czy pokwitowań, podpisanych przez ks. Michalika. Ich brak nie pozwala na szersze zajęcie się tą sprawą. "W takiej sytuacji jakiekolwiek rozważania o świadomej czy nieświadomej współpracy bądź jej szkodliwości są bezprzedmiotowe. Z punktu widzenia formalno-prawnego nie ma w tej sprawie podstaw do stwierdzenia rzeczywistej współpracy" - głosi oświadczenie komisji. (Życie Podkarpackie)

Czy pielęgniarki pójdą na ugodę?
* Siedem lat pracownicy likwidowanego ZOZ-u walczą o pieniądze. Przemyski wicestarosta Jan Raba zapewnia, że do czerwca tego roku rozwiąże konflikt. Po reformie administracyjnej kraju Samodzielny Publiczny Zespół Opieki Zdrowotnej w Przemyślu włączono w struktury powiatu. Kilkuset pracowników straciło pracę. Należnych pieniędzy nie dostało jeszcze 515 zwolnionych. Od siedmiu lat prowadzą ze starostwem powiatowym w Przemyślu walkę o ich odzyskanie. Lista dłużników, którym starostwo zalega z zapłatą, jest długa. Na zwrot pieniędzy czekają bankowcy, ZUS, zakład energetyczny. Najwięcej emocji budzi spór z byłymi pracownikami. Pielęgniarki nie raz pikietowały starościński urząd. Wartość długu wobec byłych pracowników sięga blisko 900 tysięcy złotych. Większość zadłużenia to odsetki. W tegorocznym budżecie radni zaplanowali sporą kwotę na zakończenie likwidacji SP ZOZ-u. Mimo to pieniędzy nie starczy na ostateczne rozwiązanie problemu. Starosta zaproponował pielęgniarkom, by zrezygnowały z roszczeń o 20 procent odsetek.
- Jeśli negocjacje powiodą się, to zakończymy likwidację ZOZ-u jeszcze w czerwcu - mówi wicestarosta Jan Raba. Urzędnicy wymyślili też, że na spłatę długów zdobędą pieniądze ze sprzedaży gruntu.
- Należące do nas dwa hektary ziemi przy ulicy Słowackiego podzielimy na działki budowlane. To dobry, uzbrojony w media teren. Będziemy je sprzedawać w nieograniczonych przetargach - wyjawia swój plan starosta Raba. Do byłych pracowników rozsyłane są zaproszenia ze starostwa. Negocjacje toczą się przy drzwiach zamkniętych. Ich wyników na razie nikt nie chce komentować. Wiadomo, że pielęgniarki, które darują urzędowi po 20 procent odsetek, mogą liczyć na wypłaty w obiecanym przez starostę terminie. Pozostali, będą musieli poczekać. Jak długo? Tego starosta nie wie. (Nowiny)

* Każdego miesiąca Rafał Piryk odlicza kolejne niedziele. Kiedy nadchodzi trzecia - wsiada w auto i z Leżajska, gdzie mieszka, przyjeżdża do Przemyśla z nadzieją, że może tym razem trafi na coś, co powiększy jego kolekcję. Takich jak on jest wielu. Już od czterech lat pasjonaci i kolekcjonerzy rozmiłowani w starociach spotykają się na giełdzie w Przemyślu. Kupić, sprzedać, potargować, może tylko pooglądać, ale przede wszystkim do woli pogadać o swojej pasji - to ich tu ciągnie. Starzy bywalcy znają się nawzajem doskonale i wiedzą, kto specjalizuje się w guzikach, kto w porcelanie czy numizmatyce, a kto ostatni grosz odda za rzadką odznakę któregoś tam pułku. A na giełdzie można znaleźć dosłownie wszystko, co ma trochę więcej niż dwadzieścia lat. Od porcelitowego naczynia, które nasze prababki chowały na noc pod łóżkiem, po kabłąk spustowy od manlichera wz. 1895, oleodruk z wizerunkiem świętego albo coś, co nie wiadomo czemu służyło, ale jest ciekawe, ładne i też na sprzedaż. Takie przedmioty nieznanego przeznaczenia trafiają się często na giełdzie. Prawie każdy z wystawców ma w zanadrzu opowieść o jakimś dinksie, którego nawet profesorowie nie potrafili rozgryźć, aż dopiero któryś z kolekcjonerów doszedł, że ów dinks jest fragmentem ozdobnej maszynki do robienia patronów do XIX-wiecznej fuzji. Na dowód pan Ryszard z Żurawicy pokazuje dziwny przyrząd przypominający dzwon z mosiężnej blachy umocowany na kiju. - Sam nie wiem, co to takiego - mówi, ustawiając to "coś" na swoim stoisku, na którym króluje już stary krucyfiks. Podobną historię serwuje Bartek, młody kolekcjoner z Przemyśla: - Znalazłem na strychu dziwną rzecz. Dwa mosiężne, tulejkowate pojemniki połączone łańcuszkiem. Prawie rok pytałem wszystkich, co to może być i dopiero pewien kolekcjoner z Sanoka wyjaśnił, że to zestaw oliwiarek do rosyjskiego karabinu maszynowego. Co sprawia, że ludzie zbierają takie przedmioty, dekorują nimi mieszkania i czasem gotowi są dać za nie całkiem spore pieniądze? - Obserwuję coraz większe zainteresowanie starociami - mówi Stanisław Stojakowski z Przemyśla, który wystawia na giełdzie od początku i ma dobre rozeznanie w tym temacie. -Myślę, że ludzie są już zmęczeni zalewem seryjnych przedmiotów, często tandetnie wykonanych i chcą mieć coś oryginalnego, ładnego i solidnego. Coś zrobionego ręcznie przez doskonałego rzemieślnika, który w swoją pracę włożył serce. Coś jak ten pogardzany kiedyś radziecki zegarek Łucz na 23 kamieniach, który chodzi bez spóźnień już ponad trzydzieści lat i jeszcze drugie tyle pochodzi. Albo jak secesyjny cynowy lichtarzyk, który pomimo zmieniających się mód zawsze będzie piękny. A takich perełek można tu znaleźć sporo. Inni pytani o to, co widzą w starociach, odpowiadali, że historię. Tak jak w przypadku ogromnego kufra, na którym ktoś przed wysłaniem go z Ameryki do Złotnik pod Mielcem wymalował staranie adres. Co mogło być w tym kufrze - może cały dorobek jakiegoś emigranta, który pewnego dnia przypłynął na Batorym do starego kraju. Organizatorem przemyskiej giełdy jest III Historyczny Pułk Galicyjski Artylerii Fortecznej im. Księcia Kinsk'yego. - To przerosło nasze oczekiwania - mówią członkowie Pułku. - Kiedy przed czterema laty zaczynaliśmy organizować giełdę, nie wiedzieliśmy, że to się tak rozrośnie. Teraz w każdą trzecią niedzielę miesiąca przyjeżdża tu kilkudziesięciu wystawców i przychodzi kilkaset osób. To chyba najlepszy dowód na to, że starocie przeżywają renesans. (Życie Podkarpackie)

Muzeum rośnie w oczach...
* Łagodna zima sprzyja pracom przy budowie nowej siedziby Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej. Najpewniej już we wrześniu zostanie oddana do użytku. Trwające od roku prace przebiegają w iście ekspresowym tempie. Będzie to nie tylko pierwszy w Polsce po II wojnie światowej budynek muzeum wybudowany od podstaw, ale także placówka spełniająca europejskie standardy. Zdecyduje o tym m.in. jej wyposażenie, sposób ekspozycji i aranżacji. Muzeum będzie w pełni skomputeryzowane. Przede wszystkim jednak w nowym budynku będzie możliwość eksponowania znacznie większej, niż dotąd ilości bogatych zbiorów. Dotąd niektóre znajdują się w magazynach. Ponadto przemyscy muzealnicy nastawiają się też intensywniejszą niż dotychczas współpracę z Ukrainą. Chcą pokazywać u siebie znajdujące się za wschodnią granicą dzieła polskich twórców. W okazałej siedzibie MNZP przewidziano również ekspozycję wykopalisk, jakie zgromadzono podczas budowy gmachu, który powstaje na placu Berka Joselewicza. W tym miejscu przed wojną znajdowało się tzw. "żydowskie miasto". Budowa nowego gmachu będzie kosztować blisko 30 milionów złotych, z czego 75 procent pokryje Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego. Resztę dołożyło Ministerstwo Kultury i Sztuki oraz Urząd Marszałkowski w Rzeszowie. Obecna siedziba muzeum na placu Czackiego powróciła - na mocy decyzji Komisji Majątkowej - do prawowitego właściciela, tj. Kurii Metropolitalnej obrządku greckokatolickiego. Kuria zgodziła się, by muzeum w zamian za czynsz pozostało w dotychczasowym budynku do czasu wybudowania nowego gmachu. W tej sytuacji szybkie przenosiny do własnej siedziby mają dla Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej znaczenie finansowe. (Nowiny)

* W Przemyślu jest spora grupa ludzi zajmujących się fotografią, dlatego dobrze się stało, że do galerii funkcjonującej na Zamku trafiła wystawa IX edycji Międzynarodowego Niekonwencjonalnego Konkursu Fotograficznego Foto Odlot organizowanego przez Wojewódzki Dom Kultury w Rzeszowie. Foto Odlot, który w ciągu dziesięciu lat z prowincjonalnego konkursu stał się międzynarodowym salonem pod patronatem FIAP (Federation Internationale de l'ART Photographique) jest obecnie przeglądem kierunków i tendencji w nurcie fotografii, który można nazwać fantasy. Chyba jeszcze nigdy w historii fotografii autorzy nie mieli takich jak dziś możliwości ucieczki od realizmu i przypisanego tej dziedzinie sztuki obiektywizmu. Cudowne narzędzie, jakim jest komputer, sprawiło, że teraz nie ma najmniejszych ograniczeń w tworzeniu najbardziej nawet fantastycznych obrazów biorących swój początek z fotografii. Jednak czai się w tym niebezpieczeństwo. Wielu autorów, zgłębiając techniczne meandry Photoshopa zapomina, że surrealizm powstał w latach 30. ubiegłego wieku. Pewnie dlatego tak często oglądamy rozpływające się tarcze zegarów (Salvatore Dali) lub deformacje ludzkiego ciała (Max Ernst) oraz wiele innych wykorzystanych dawno symboli. Elementy epigonizmu można dostrzec także w częstych nawiązaniach do twórczości malarskiej Beksińskiego czy scenografii Kantora. Skąd to się bierze? Może z kompleksów wobec malarstwa, które od początku towarzyszyły fotografii, a może jest to przejaw buntu wobec dosłowności fotograficznego dokumentu, traktowanego tylko jako zapis rzeczywistości. Niepokojący jest w tym brak poszukiwań w obrębie samej fotografii, bo przecież jej możliwości jako środka wyrazu nie wyczerpały się, o czym można się przekonać, oglądając światowe dokonania, jak choćby Documenta czy prezentacje podczas Paris Photo 2006. Wracając do Foto Odlotu - pomimo wyrażonych obaw i wątpliwości - uważam, że idea tego konkursu jest na tyle otwarta, że z czasem, kiedy minie zafascynowanie techniką, autorzy będą "odlatywać" w innym wymiarze. (Życie Podkarpackie)

J A R O S Ł A W

* Skuteczne okazały się poszukiwania autora telefonu informującego o podłożonej bombie. Policjantom udało się wykryć 13-letniego żartownisia z Jarosławia. Chłopiec zadzwonił do koleżanki z informacją, że w bloku podłożona jest bomba. Nie spodziewał się, że w ub. piątek dziewczynka przebywała na feriach w Tarnobrzegu i że natychmiast zawiadomi policję. Policjanci przeszukali blok. Żadnej bomby nie było. Ustalono numer komórki, z której wysłano informację. Okazało się, że telefon należał do mieszkanki Przemyśla. Kupiła go wnukowi mieszkającemu w Jarosławiu. Z jego telefonu skorzystał kolega, który tłumaczył się, że chciał zrobić dowcip koleżance. O konsekwencjach głupiego wybryku trzynastolatka zadecyduje sąd rodzinny. Prawdopodobnie jego rodzice będą musieli pokryć koszty działań policyjnych obejmujących trzy powiaty. (Nowiny)

Prezydium ponad podziałami...
* Prezydium rady powiatu w pełnym trzyosobowym składzie i ponad podziałami. Na ostatniej sesji radni wybrali w tajnym głosowaniu drugiego wiceprzewodniczącego. Do swego grona przyjęli też nowego radnego. Przewodniczący rady powiatu Stanisław Kłopot zgłosił jedyną kandydaturę na drugiego wiceprzewodniczącego: Henryka Szczepanika z PSL, który uzyskał stuprocentowe poparcie w głosowaniu. H. Szczepanik jest trzecią kadencję radnym powiatowym, wcześniej pełnił mandat radnego w gminie Pruchnik. Tam też jest dyrektorem Szkoły Podstawowej w Rozborzu Okrągłym. Zasiadł on w prezydium obok przewodniczącego i drugiego wiceprzewodniczącego: Zofii Karwańskiej z PO. Rada powiatu ma nie tylko nowego wiceprzewodniczącego, w jej składzie znalazł się nowy radny. To Edward Mokrzycki, mieszkaniec Jarosławia, który w wyborach kandydował z listy PiS. Zastąpił on w radzie powiatu Bogdana Wołoszyna, który zrezygnował z mandatu radnego powiatowego w związku z pełnieniem funkcji wiceburmistrza miasta. To już trzeci radny, który zrezygnował z mandatu. Tuż po wyborach swój mandat złożył Andrzej Wyczawski z PiS wybrany w wyborach bezpośrednich na burmistrza Jarosławia. Jego miejsce w radzie zajął kolejny z listy PiS Ryszard Konarski (LPR), tuż za Wyczawskim z funkcji radnego zrezygnował Marian Muzyczka, który do rady wszedł z pierwszego miejsca listy PSL. Powodem rezygnacji z mandatu w jego przypadku była umowa o pracę w starostwie powiatowym, gdzie Muzyczka pełni funkcję specjalisty ds. inwestycji. Przypomnijmy, że przez ostatnie lata był on naczelnikiem wydziału architektury. Ze starostwa odszedł po otrzymaniu od poprzedniego burmistrza Janusza Dąbrowskiego propozycji objęcia funkcji wiceburmitrza ds. gospodarczych. Jednak nie doczekał końca kadencji w jarosławskim magistracie. Został zwolniony przez burmistrza pod koniec 2005 roku. Do starostwa powrócił na wspomniane stanowisko specjalisty. Według ustawy o pracownikach samorządowych urzędnik samorządowy nie może pełnić mandatu radnego. Miejsce Muzyczki w radzie zajął lekarz med. Jerzy Słota. Pod znakiem zapytania jest mandat naczelnik wydziału oświaty Zofii Wojcechowskiej z PSL, która od czasu wyborów samorządowych do 15 lutego przebywała na zwolnieniu chorobowym. Jej powrót do urzędu oznacza rezygnację z mandatu. Jednak według zapowiedzi starosty Tadeusza Chrzana Z. Wojciechowska skorzysta z możliwości przejścia na emeryturę, a wówczas może zachować mandat radnej powiatowej. (Życie Podkarpackie)

Cenny zabytek popada w ruinę
* Kamienica Attavantich, równie słynna jak sąsiadująca z nią siedziba jarosławskiego muzeum, czyli kamienica Orsettich, coraz bardziej niszczeje. Na parterze mieszczą się sklepy. Piętra stoją puste i częściowo pełnią rolę magazynu muzeum. Próby zagospodarowania i plany remontu są tylko na papierze. A kilkuletnie zapewnienia władz, że już niedługo znajdą w niej miejsce instytucje kulturalne czy stowarzyszenia okazały się pustymi słowami. Wśród odrestaurowanych w większości prywatnych budynków Rynku należąca do miasta kamienica tylko odstrasza. Z problemem zaniedbanego zabytku zmagają się obecne władze Jarosławia. Szukają pieniędzy potrzebnych na rewitalizację. Koszt przebudowy i modernizacji oszacowano na 4 miliony złotych.
- Chcemy zacząć jeszcze w tym roku. Po remoncie kamienica Attavantich pełniłaby funkcje kulturalne. Nie chcemy wykorzystywać jej komercyjnie - mówi Bogdan Wołoszyn, wiceburmistrz Jarosławia. Miasto przygotowało wniosek o unijne dofinansowanie. Jeśli zostanie rozpatrzony pozytywnie, to większość kosztów remontu pokryje dotacja. Decyzja o przyznaniu wsparcia unijnego ma zapaść za kilka miesięcy. (Nowiny)

* Księża mogą odliczyć od podatku nawet zakup nowej sutanny - dowiedzieli się duchowni podczas szkolenia w jarosławskim Urzędzie Skarbowym. Kilkudziesięciu wikariuszy z Podkarpacia szkoliło się w przepisach skarbowych. Taki kurs musi odbyć każdy duchowny, który chce zostać proboszczem.
- Głównym celem szkolenia było uświadomienie przyszłym proboszczom ich obowiązków jako płatników podatku przy zatrudnianiu osób do obsługi parafii - mówi Halina Bilik, kierownik działu podatku dochodowego w tutejszej skarbówce. Uczestników najbardziej interesowały możliwości odliczeń od podatku dochodowego.
- Księża mogą odliczyć np. zakup komputera, czy abonament internetowy, a nawet nową sutannę - tłumaczyła Halina Bilik. Większość księży rozlicza się z fiskusem płacąc podatek zryczałtowany. Jego kwartalna wysokość zależy od liczby parafian, pełnionego stanowiska i położenia parafii. Część księży rozlicza się prowadząc księgę przychodów i rozchodów. (Nowiny)

R E G I O N

Jesteśmy najbardziej religijnym regionem Polski
* Wierzymy w nagrodę i karę w życiu wiecznym, ale z przymrużeniem oka patrzymy na diabła i piekło. Zdecydowanie mniej chętnie niż mieszkańcy centrum Polski godzimy się na pigułki antykoncepcyjne i seks przed ślubem. Czy wiara zależy od miejsca, w którym mieszkamy? M.in. o tym mówią badania Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego w Warszawie. Przez kilka lat prowadził je ks. prof. Witold Zdaniewicz. Wybrał 12 polskich diecezji. Z płd.-wsch. Polski: tarnowską i sandomierską.
- Na Podkarpaciu wyniki byłyby zbliżone - ocenia ks. Zdaniewicz. - Możecie być dumni, jesteście najbardziej religijnym regionem - dodaje. Na mapie religijności najgorzej wypadły diecezja łódzka i warszawska. Tu 1/3 wiernych nie za bardzo wierzy w nagrodę i karę w życiu wiecznym. U nas zaledwie kilka procent.
- Co ciekawe, wierzymy w życie pozagrobowe, ale ognia piekielnego czy diabła się nie obawiamy - zauważa ks. Zdaniewicz. Jak wytłumaczyć naszą religijność?- Nie macie ludności napływowej, jest u was dużo duszpasterzy, dobrze się pracuje, bo ludzie są przywiązani do wiary i tradycji - - tłumaczy socjolog. Dlatego też, kiedy ponad połowa mieszkańców Warszawy nie widzi nic złego w antykoncepcji i seksie przed ślubem, u nas godzi się na to niespełna 10 proc. wiernych. Nie tak dawno w kościołach na mszach liczone były "owieczki". W Rzeszowie najlepiej wypadł Kościół oo. Bernardynów. Na niedzielne nabożeństwa przychodzi tu więcej wiernych, niż liczy parafia. Dużą frekwencję mieli też księża Saletyni - 72 proc. parafian. W większości wśród wiernych przeważały panie. (Nowiny)

* Pierwsze 2 miesiące 2007 roku są najlepszymi miesiącami w historii naszej gospodarki od 17 lat. Mam wysoki wzrost gospodarczy, coraz wyższe pensje, coraz niższe bezrobocie i...
- Przeciętny Kowalski wcale albo prawie wcale tego wzrostu nie odczuwa - mówi dr Artur Grzesik, dyrektor Instytutu Gospodarki w Rzeszowie. Co do jednego ekonomiście są jednak zgodni. Ciągle niezła kondycja gospodarki, a więc i nie do końca dziurawe nasze prywatne kieszenie, to zasługa polityków, którzy nie mieszają się do gospodarki.
- I nie chodzi tu tylko o obecną ekipę rządzącą, ale o kilka wcześniejszych rządów również - mówi dr Tadeusz Gardziel, politolog. - Politycy wykłócają się o teczki, raporty, lustrację, a dzięki temu przedsiębiorcy mogą złapać oddech. Zdaniem Gardziela, wystarczyłoby wprowadzić podatek liniowy i autentycznie obniżyć koszty pracy, a wszystkim żyłoby się nam lepiej.
- Problem w tym, że takie posunięcia nie są w interesie polityków, którzy im społeczeństwo biedniejsze i bardziej uzależnione od pomocy socjalnej państwa, tym bardzie przywiązane do polityków - stwierdza Gardziel. Przy całym czarnowidztwie nie sposób jednak nie zauważyć, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat poziom naszego życia i zamożności wrósł niewyobrażalnie.
- Przez te lata dokonaliśmy skoku cywilizacyjnego - uważa dr Artur Grzesik, dyrektor Instytutu Gospodarki. - Ten skok dotyczy zarówno dóbr, które dziś możemy sobie kupić i na które mogliśmy sobie pozwolić na początku lat 90. oraz formy spędzania czasu wolnego. Amerykanin Joseph Stiglitz, laureat Nagrody Nobla stwierdził dla "Dziennika", że Polacy niepotrzebnie uważają się za gorszych od innych. Zdaniem Stiglitza, powinniśmy sobie uświadomić, jak wiele dokonaliśmy i ostrzej ruszyć do przodu, zamiast użalać się nad sobą.
- To byłoby możliwe, gdyby w Polsce istniała mocna klas średnia, czyli dobrze zarabiający nauczyciele, lekarze, urzędnicy, prawnicy - dodaje Grzesik. - Jej brak jest jedną z największych porażek Polski. Jeśli w następnych latach uda się ją mocno wykrystalizować, będziemy mogli mówić, że stajemy się silnym państwem demokratycznym, w którym nie ma miejsca dla populizmu i populistycznych polityków. (Super Nowości)

Kronika kryminalna

* Przemyt kilkunastu luksusowych samochodów udaremnili już w tym roku funkcjonariusze Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej. Auta skradzione przeważnie w Niemczech miały trafić do odbiorców za wschodnią granicą. Wartą 280 tysięcy złotych terenową toyotą land cruiser podróżowała Niemka. Zamierzał wjechać nią na Ukrainę. Funkcjonariusze SG z przejścia granicznego w Medyce odkryli jednak, że samochód ma przerobione pola numerowe i naklejki identyfikacyjne. Podobnie było w przypadku mercedesa S350 oraz porsche cayenne turbo. Wartość tego ostatniego oszacowano na bagatela 350 tysięcy złotych. Jego kierowca - obywatel Słowacji - wpadł na przejściu granicznym w Korczowej. - Do niedawna przez granicę szmuglowano samochody niemal wszystkich marek, nawet kilkuletnie - mówi ppłk Bogusław Ślazyk, komendant Placówki Straży Granicznej w Medyce. - Teraz sytuacja uległa diametralnej zmianie. Największe wzięcie wśród złodziei mają przeważnie nowe, luksusowe wersje mercedesów, toyoty oraz BMW. Przestępcy niejednokrotnie działają na zlecenie klienta, który oczekuje na konkretny model auta. Za wschodnią granicą z dnia na dzień przybywa nowobogackich marzących o eleganckich "furach", ale za rozsądne pieniądze. Zamiast iść do salonów dogadują się ze złodziejami "operującymi" np. w Niemczech.
- Dzięki dostępowi do europejskiej bazy pojazdów możemy błyskawicznie sprawdzić, czy dany samochód widnieje w ewidencji skradzionych - dodaje ppłk. Ślazyk. - W razie jakichkolwiek wątpliwości uniemożliwiamy jego wywóz poza obszar Unii Europejskiej. Służby graniczne i policja od niedawna obserwują nowy sposób działania samochodowych przemytników.
- Złodzieje znajdują osobę, która chce pozbyć się swojego auta - wyjaśnia por. Elżbieta Pikor, rzecznik prasowy Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Przemyślu. - Płacą mu ok. 30 proc. jego rzeczywistej wartości. Dostają kluczyki oraz dokumenty. Kurier przekracza wschodnią granicę Polski. Na Ukrainie lub w Rosji auto jest szybko rejestrowane. Po kilku dniach dokumenty i kluczyki wracają do właściciela, a wtedy ten zgłaszana kradzież licząc na wyłudzenie odszkodowania. (Nowiny)

* W dniu 20 lutego o godzinie 13-tej dyżurny komendy został powiadomiony telefonicznie przez właściciela firmy "ARKON" nietypowej kradzieży. Z relacji zgłaszającego wynikało, że nieznany sprawca skradł 4 żeliwne pokrywy zabezpieczające studzienki kanalizacyjne, kratkę ściekową kanalizacji burzowej oraz 12 elementów metalowego ogrodzenia. Straty oszacowano na kwotę 4000 złotych. Na miejsce została wysłana grupa dochodzeniowo-śledcza. Policjanci w wyniku działań operacyjno-dochodzeniowych ustalili złodzieja. Okazał się nim 49 letni "sąsiad" okradzionej firmy. Policjanci odzyskali część skradzionego mienia - ogrodzenie. Niestety sprawca pociął ogrodzenie na drobne części. Po upływie czterech godzin od zgłoszenia złodziej znalazł się pod kluczem. Został zatrzymany i osadzony w PDOZ KMP w Przemyślu. Podczas przesłuchania w dniu dzisiejszym twierdził, że nie ma "zielonego" pojęcia skąd skradzione rzeczy znalazły się schowane na terenie jego zabudowań gospodarczych. (http://www.podkarpacka.policja.gov.pl)

* 17 lutego o świcie nieznany sprawca (czytelnik) skradł plik gazet pozostawionych przed drzwiami kiosku na pl. Legionów w Przemyśl. Policja nie podaje, jakie to były tytuły. (Życie Podkarpackie)

* 16 lutego w Jarosławiu na ul. Kruhel Pełkiński doszło do tragicznego wypadku, w którym cztery osoby doznały ciężkich obrażeń, a jedna zmarła. Około godz. 18 kierowca ciężarowego iveco, prawdopodobnie podczas omijania pieszego, doprowadził do czołowego zderzenia z volkswagenem na ukraińskich numerach, którym podróżowały cztery osoby. Wśród nich było trzech polskich księży pełniących posługę duszpasterską na Ukrainie. Jeden z nich zmarł po przewiezieniu do szpitala. (Życie Podkarpackie)

* 15 lutego ujawniono, że do magazynu Caritasu, mieszczącego się przy ul. Kopernika w Przemyślu włamał się nieznany jeszcze sprawca, który skradł artykuły spożywcze i metalowe elementy do pieca c.o. Wartość strat oszacowano na ponad 2 tysiące zotych. (Życie Podkarpackie)

Reklama