Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 01.01-07.01.2007 r.

Przemyśl

Sylwestrowy niewypał
* Kiedy przed świętami władze miasta ogłosiły, że sylwestrowe spotkanie mieszkańców odbędzie się nie - jak co roku - na Rynku, a na tzw. stoku, czyli koło górnej stacji wyciągu narciarskiego, na internetowym forum rozgorzała burzliwa dyskusja. Większość uczestników forum odsądzała władze od czci i wiary za pomysł zerwania z tradycją. Tylko nieliczni próbowali bronić nowej koncepcji. Dwa dni przed końcem starego roku ktoś rzucił hasło nawołujące do bojkotu sylwestra na stoku. Odpowiedzią na nie było kilkadziesiąt wpisów popierających zabawę na Rynku, tak, że w końcu nie było wiadomo, gdzie odbędzie się sylwester pod chmurką. Ostatnie minuty starego roku. Na Rynku cicho i spokojnie. Kilkadziesiąt osób stoi w małych grupkach. To ci, którzy przyszli licząc na to, że będzie jak co roku. O północy z różnych stron strzelają w niebo fajerwerki. Ludzie otwierają butelki szampana, składają sobie życzenia, przez piętnaście minut podziwiają sztuczne ognie i rozchodzą się. Koło fontanny zostaje kilkuosobowa grupka młodzieńców raczących się piwem. Na pewno nie jest to szampańska zabawa. Kilka minut przed północą na górną stację wyciągu narciarskiego zdyszani docierają ci, którzy musieli zostawić auta koło cmentarza. Z zaproszenia władz skorzystało może około tysiąca osób. Wszyscy gromadzą się koło pawilonu, przed którym gra zespół bigbandowy. Lider zespołu zaczyna odliczanie ostatnich sekund starego roku. - Gdzie jest prezydent? - słychać w tłumie. Ale prezydenta nie ma. Ani też nikogo z władz, kto w jego imieniu złożyłby życzenia mieszkańcom. Zaprosił nas i olał - komentują ludzie. Fajerwerki mogliśmy pooglądać z Zasania. Zespół próbuje ratować nastrój, ale po wybuchu ostatniej racy większość ludzi zbiera się do powrotu. Bo co tu robić, kiedy punkty gastronomiczne są nieczynne, a dookoła błoto. Podobnie imprezę tę ocenili uczestnicy forum. Najbardziej zaangażowany w dyskusję niejaki Demon 1903 wybrał się na stok i skomentował to, co zobaczył: "Owszem, mogło być lepiej, ale nikt! Kompletnie nikt nie zadbał o bodaj prymitywną scenografię tak wielkiej uczuciowo imprezy! Po prostu nic! Chyba że jako ozdobę miejsca weźmie się pod wgląd dwa niebieskie kible z Toi Toi, czerwony samochód straży miejskiej oraz jedną karetkę pogotowia". (Życie Podkarpackie)

* W piwnicy jednej z przemyskich kamienic znaleziono coś, co przypomina... granat. Wezwano policję, a tak zawiadomiła saperów z 21. Brygady Dowodzenia z Rzeszowa. Granat usunięto, ale mieszkańcy kamienicy boją się, że ziemia pod ich mieszkaniami kryje więcej takich "niespodzianek". Dziwny przedmiot przypominający granat wykopano w piwnicy przemyskiej kamienicy przy ulicy Dworskiego podczas remontu. - Byliśmy przerażeni - relacjonuje jedna z mieszkanek budynku. - Nikt nie wiedział, co to jest, czy zaraz nie wybuchnie - mówi zdenerwowana kobieta.
- Wezwaliśmy policje, ale nie zabrali tego! Kazali nam czekać na żołnierzy. - To normalna procedura w takich wypadkach - wyjaśnia podinsp. Franciszek Taciuch z przemyskiej KMP.
- Nie posiadamy sprzętu ani uprawnionych ludzi do tego, by badać czy rozbrajać tego typu znaleziska. Natychmiast zawiadomiliśmy 21. Brygadę Dowodzenia w Rzeszowie, która dysponuje ekipą saperów, a do czasu ich przybycia piwnica została zamknięta i nikomu poza saperami nie wolno było do niej wejść - dodaje F. Taciuch. Ekipa saperów pojawiła się na miejscu po kilku godzinach do zgłoszenia znaleziska. Zdaniem mieszkańców kamienicy o wiele za późno, natomiast zdaniem ppłk Marka Barcia z 21. Brygady Dowodzenia w Rzeszowie, bardzo prędko.
- Proszę zrozumieć, że mamy pod opieką całe Podkarpacie i kilka powiatów w Małopolsce, a dysponujemy dwoma pięcioosobowymi ekipami saperów - tłumaczy ppłk Barć. - W lecie tego typu zgłoszeń miewamy po 5 dziennie, czasem więcej, z całego tego terenu. W zasadzie na reakcję mamy 72 godziny, do tego czasu niewypały czy niewybuch powinna zabezpieczyć policja, straż miejska albo władze danej gminy. Lokatorów kamienicy przy Dworskiego niepokoi coś jeszcze. - Kiedy ci żołnierze sprawdzali piwnice specjalnym urządzeniem, cały czas pikało - mówią. - Czy to znaczy, że tam jeszcze są podobne przedmioty? Pytaliśmy saperów, ale powiedzieli, że mogą to sprawdzić... dopiero, jak ktoś znowu znajdzie tam grana, sam. Przecież to absurdalne - uważają. - Nie ma możliwości stwierdzenia, co tak naprawdę powoduje, że wykrywacz metalu sygnalizuje - wyjaśnia ppłk Barć. - To może być cokolwiek metalowego, co znajduje się stosunkowo płytko w ziemi. Nie możemy przecież przekopać całego terenu - dodaje. Na Podkarpaciu niewybuchy i niewypały nadal znajduje się stosunkowo często. Bywa, że znajdują się w piwnicach domów, są przypadkowo wydobywane przez rolników albo celowo przez zbieraczy. Jeśli komuś zdarzy się znaleźć taki przedmiot, powinien natychmiast zawiadomić policję, nawet jeśli uważa się za doświadczonego znawcę tego typu pamiątek po wojnach. (Super Nowości)

* O 94 nowych funkcjonariuszy powiększył się dziś Bieszczadzki Oddział Straży Granicznej w Przemyślu. - Służba w Straży Granicznej jest dla mnie dużym wyzwaniem - mówi szeregowa Renata Czerwińska, która dzisiaj wspólnie z kolegami i koleżankami złożyła ślubowanie. - Wierzę, że podołam obowiązkom. W minionym roku o pracę w BOSG zabiegało ponad 1300 osób. Przyjęto 152. Każdego "młodego" funkcjonariusza czeka kończące się egzaminem 8-miesięczne szkolenie podstawowe i trwająca 3 lata służba przygotowawcza. Świeżo upieczony strażnik dostaje od 1200 do 1500 złotych pensji. (Nowiny)

A miał być piękny pawilon...
* Na górnej stacji przemyskiej kolejki miał stanąć - wg projektu - piękny pawilon gastronomiczny. Na razie nie stanie, bo jest zbyt piękny, a co za tym idzie - za drogi... Spółkę Hala, likwidowaną jakiś czas temu, reaktywowano specjalnie po to, żeby zajęła się budową dużego pawilonu gastronomiczno-handlowego za Zniesieniu. Pawilon jest elementem projektu Przemyskiego Parku Sportowo-Rekreacyjnego, którego autorami są architekci z warszawskiego biura Mąka&Sojka. Jest to istotne o tyle, że wszelkie zmiany w projekcie muszą się odbywać za ich zgodą. Rok temu miasto postanowiło projekt pawilonu nieco odchudzić, żeby dało się go wybudować za mniej niż planowane pierwotnie 3,5 mln zł. I tu pojawił się problem: po pierwsze - architekci za każdą zmianę chcą pieniędzy, po drugie - w ogóle niechętnie się na zmiany zgadzają, bo uważają, że projekt jest dobry i ładny, a po przeróbkach będzie co najwyżej... bardziej ekonomiczny w budowie, tracąc rzecz jasna walory estetyczne. Przypomnijmy: reaktywowana Hala miała na budowę zaciągnąć kredyt. Potem gotowy i niemało zarabiający budynek miał ten kredyt spłacić. Prezes Hali Marek Mazur uważa dziś, że pożyczanie tak dużej kwoty jest zbyt ryzykowne. Na dodatek praktyka z funkcjonującego już wyciągu pokazała, że w nowym pawilonie trzeba by koniecznie zostawić kilka pomieszczeń na socjalne potrzeby pracowników POSiR-u (prowadzącego stok), co sprawi, że na gastronomii będzie zarabiał nie cały budynek, a tylko jego część i w efekcie - spłacenie tak dużego kredytu będzie jeszcze bardziej ryzykowne... I co teraz? Miasto wciąż negocjuje z architektami, do czasu dojścia do porozumienia gastronomia na Zniesieniu będzie się odbywała w warunkach dotychczasowych, czyli dość prowizorycznych. Jest też pomysł, żeby zamiast kredytu szukać dużego inwestora... (Życie Podkarpackie)

Tirem do supermarketu...
* Pijany kierowca ciężarówki omal nie wjechał do supermarketu "Albert" przy ulicy Borelowskiego w Przemyślu. Na szczęście nikt nie został ranny. Do groźnie wyglądającej kolizji doszło w czwartek około godziny 22 w pobliżu mostu im. Ryszarda Siwca. Kierujący ciągnikiem siodłowym 33-letni Grzegorz W., jadąc z Zasania w stronę ulicy Bohaterów Getta, stracił panowanie nad samochodem. Rozpędzona ciężarówka staranowała słup oświetleniowy, przejechała na przeciwległy pas jezdni, zahaczyła o opla i utkwiła na schodach. Auto zatrzymało się zaledwie kilkanaście centymetrów od wejścia do supermarketu "Albert".
- Na szczęście nikt nie został ranny - mówi podinspektor Franciszek Taciuch z Komendy Miejskiej Policji w Przemyślu. - Nawet wieczorem to dość ruchliwe miejsce i mogło być wiele ofiar. Bezmyślny kierowca nie posiadał uprawnień do prowadzenia ciężarówki. Na dodatek ukradł ją z warsztatu, w którym pracował jako mechanik.
- Miał blisko 1,5 promila alkoholu - dodaje Taciuch. - Został zatrzymany. Odpowie za kierowanie w stanie nietrzeźwym i bez prawa jazdy, kradzież auta oraz spowodowanie kolizji. (Nowiny)

* Mija już prawie godzina 2007 roku, kiedy dzwoni alarmowy telefon. Głos podchmielonej dziewczyny w słuchawce jest rozbawiony: - Halo? Czy to pogotowie ratunkowe, czy energetyczne? Ratunkowe? Oj, a jaki jest numer na pogotowie energetyczne? - młoda osoba najwyraźniej uważa swój telefon za doskonały żart. Tak już w tym zawodzie jest, że musi się pracować albo w Wigilię, albo w sylwestra. W noc sylwestrową, jak w każde inne święto, na straży czuwają zespoły wszystkich karetek. Dwie "erki" stoją przy Focha, dwie ogólnowyjazdowe na Monte Cassino, jedna karetka w Birczy i jedna - wypadkowa - w siedzibie straży pożarnej. To tam, gdzie znajduje się dyspozytornia. Przełom 2006 i 2007 roku przy telefonie spędza tym razem Jolanta Kurasz. W pogotowiu pracuje od dziesięciu, w dyspozytorni od czterech lat. Święta czy sylwester w pracy to dla niej nie nowina. Do godziny 21 jest względny spokój. Kilka standardowych zgłoszeń. Pani Jolanta przeprowadza krótki wywiad telefoniczny i dysponuje drogą radiową odpowiednią karetkę. Ale wkrótce rozpoczynają się głupie "zabawy". Ktoś co chwilę dzwoni z komórki i milczy. Pani Jola spokojnie tłumaczy, by nie bawić się w ten sposób i nie blokować linii. Niewiele to daje, głuchy telefon dzwoni nadal. - Tak to jest, że ktoś musi pracować w takie dni i w takie noce. Nikt tu nie robi uników, nie bierze urlopów. Jeśli wypada dyżur, to po prostu przychodzi się do pracy - mówi dyspozytorka. Żartowniś daje sobie spokój i przestaje dzwonić. Widać znalazł sobie inną zabawę. Dzwoni za to ktoś z numeru... ukraińskiego. Słychać tylko jakiś bełkot. - O, to ten sam numer! Rok temu mieliśmy z tym nieszczęście. Dzwonili cały czas, rzucali wulgaryzmami - mówi pan Maciek, kierowca karetki wypadkowej. - Żeby zobaczyć realne życie pracowników pogotowia musiałby pan pojechać z nami do wezwania - zauważa pan Maciek. Pracownicy pogotowia opowiadają o warunkach swojej pracy, o tym jak są traktowani przez wzywających. Kiedyś na przykład zdarzyło im się odwieźć uczestnika libacji do szpitala, a koledzy tego pacjenta już zdążyli w tym czasie wezwać policję, bo w pijanym widzie wydawało im się, że zespół też coś wypił. I chcąc nie chcąc, pracownicy pogotowia musieli dmuchać w alkomat, oczywiście z zerowym wynikiem. Przed północą telefony milkną. Ludzie widocznie oczekują już powitania Nowego Roku. Karetki, które wyjeżdżały do zgłoszeń, wracają do bazy. W dyspozytorni spotykają się cztery zespoły. Rok 2007 witają skromnie, przy kawie i ciasteczku. Z życzeniami przychodzą dyżurujący obok strażacy. Jedna z lekarzy, Bernardetta Amrowicz dzieli się smutną wiadomością, że zamierza odejść w tym roku z pogotowia. To jej trzeci sylwester na dyżurze. I na razie chyba ostatni. - W tym roku sama sobie tak wybrałam, bo wolałam mieć wolne święta. Przygotowuję się do egzaminu na specjalizację, więc na razie rezygnuję z pogotowia, ale niewykluczone, że tu jeszcze wrócę - mówi pani doktor. Pierwsze zgłoszenie w 2007 roku zanotowano o godzinie 0.07. Kilka minut po północy zespoły ruszają do zgłoszeń. Ktoś zasłabł, ktoś z kolei popił leki spirytusem. Dzwoniący mają czasem kłopoty z podaniem nazwisk czy adresów. Dyspozytorka instruuje grzecznie podpitego zgłaszającego, że nie należy rozłączać się przed zakończeniem rozmowy. Stacjonujący obok strażacy też nie mają łatwo. Właśnie kolejny zastęp wyjechał do choinek płonących przy domu. Około godziny 2 dzwoni telefon, bo komuś szyba przecięła rękę. Załoga karetki wypadkowej staje na równe nogi. Jeszcze tylko kilka uwag, jak dojechać na miejsce i zespół rusza w drogę... (Życie Podkarpackie)

* Kontynuowanie budowy klubowego pawilonu, podniesienie poziomu drużyn, dalsze zmniejszanie zadłużenia finansowego - to priorytety Miejskiego Klubu Sportowego Polonia Przemyśl. Jego członkowie spotkali się na walnym zebraniu sprawozdawczym. Podsumowali i ocenili działalność w latach 2004 -2006, przyjęli kierunki pracy na następne dwa lata. Klub nie jest zadowolony z wyników sportowych (3. miejsce koszykarzy w minionym sezonie w II lidze, spadek piłkarzy z III ligi), ale pojawiły się symptomy lepszej przyszłości. Na bieżąco regulowane są płatności wobec ZUS oraz sportowców, mających kontrakty. Sekcja koszykówki otrzymała znaczne wsparcie od firmy REM II, POSiR i prezydenta miasta, a piłkarzy, oprócz "Greinplastu", wspomaga spółka "Holmed" Jacka Nachmana i Tadeusza Holickiego. Wybory nowych władz Polonii odbędą się za dwa lata na "walnym" sprawozdawczo - wyborczym. (Nowiny)

* Zdemontowano dwie radzieckie armaty z 1942 i 1943 r., stojące na przemyskim cmentarzu wojskowym. Zrobili to w czwartek członkowie przemyskiego oddziału Grupy Rekonstrukcji Historycznej "Podkarpacie". Sprzęt zostanie odnowiony, następnie wystawiony na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu. Armaty będą służyły jako rekwizyty w czasie rekonstrukcji bitew z okresu II wojny św., organizowanych przez GRH. Sprzęt zadebiutuje w maju, podczas rekonstrukcji ataku Niemiec na ZSRR. Przemyskie armaty mają także powojenną historię. Najpierw stały przy pomniku wdzięczności dla Armii Czerwonej przy Pl. Marksa Engelsa (obecnie pl. na Bramie), później pomnik i działa przeniesiono na pl. Zwycięstwa (obecny Rybi Plac lub zwyczajowo Manhattan). W latach 90 całość przeniesiono na cmentarz wojskowy. (Nowiny)

* Wyciąg jeszcze nieczynny, ale POSiR, prowadzący stok, ogłosił już ceny karnetów na tegoroczny sezon. I od razu rozległy się narzekania: - Tak drogo to w Tatrach chyba nie ma!... - komentują narciarze. W tym roku ceny na stoku prezentują się następująco: od 9.00 do 13.00 - 30 zł, od 9.00 do 17.00 - 45 zł, od 13.00 do 17.00 - 45 zł i od 17.00 do 21.00 - 35 zł. Do tego karnety jednodniowe - 55 zł, dwudniowe - 95 zł, trzydniowe - 130 zł itd. Jeśli chcemy wykupić karnet nie czasowy, a tzw. punktowy, liczymy: 1 punkt = 1 zł, jeden przejazd na kolejce górnej to 3 punkty czyli 3 zł, odpowiednio 10 przejazdów = 30 zł (plus kaucja za wydanie karnetu - 20 zł). Dzieci do 5 lat - bezpłatnie (ale pod opieką rodziców). Mariusz Zamirski, szef POSiR-u, zapytany o ceny, uważa, że wygórowane wcale nie są: - To paranoja! W tym mieście każdy się na wszystkim zna. I potem słyszę: szwajcarskie ceny!... Nieprawda i zaraz to wyliczymy: w ciągu godziny, jeśli nie ma kolejek, można zjechać sześć razy, a kiedy to pomnożymy przez 4 godziny, na które wykupiliśmy karnet, wychodzą 24 zjazdy w cenie od 30 do 45 zł, a to daje od 1,25 zł do 1,8 zł za zjazd! Jeśli są kolejki, w ciągu godziny zjedziemy 3 razy, co przy 4 godzinach da 12 zjazdów w cenie od 30 do 45 zł, przy czym pojedynczy zjazd wyniesie od 2,5 zł do 3,7 zł. Czy to są szwajcarskie ceny? Mamy też karnet za 200 zł na 100 zjazdów ważny przez cały sezon o dowolnych godzinach, gdzie cena 1 zjazdu wychodzi 2 zł. To już naprawdę Szwajcaria! (Życie Podkarpackie)

* Duże, niebieskie plakietki z logo osoby niepełnosprawnej znajdują za wycieraczkami samochodów kierowcy, którzy bezprawnie zajmują miejsca parkingowe zarezerwowane dla inwalidów. Chodzi o wydzielone miejsca, zaznaczone znakiem oraz dodatkowo namalowanymi na jezdni liniami.
- Tymi plakietkami chcemy przemówić do rozsądku kierowców. Pytamy ich, czy skoro zajmują miejsca dla niepełnosprawnych kierowców, to może chcieliby wymienić się swoją pełnosprawnością na czyjeś inwalidztwo - mówi Jan Geneja, komendant Straży Miejskiej w Przemyślu. Nieprawidłowo zaparkowane samochody są też fotografowane. Komendant ma nadzieję, że akcja przyniesie większe efekty niż karanie kierowców mandatami. Za nieuprawnione pozostawienie samochodu w miejscu dla osoby niepełnosprawnej można dostać 100 zł mandatu i 1 punkt karny. W Przemyślu od wielu lat istnieje problem braku miejsc parkingowych. W ciągu dnia nawet te płatne są wypełnione po brzegi.
- Wiemy, że z parkingami jest ciężko, ale inwalidom jest wiele trudniej niż pozostałym kierowcom. Tymczasem wielu kierowców nawet nie zauważa, że stanęli w miejscu dla osoby niepełnosprawnej - twierdzi Geneja. (Nowiny)

Idzie jasność i... oszczędność
* Już 633 nowe oprawy przyświecają wieczorami na przemyskich latarniach. Miasto zapłaciło za nie pół miliona złotych. To początek wielkiej wymiany, która docelowo ma objąć cały Przemyśl i dać - uwaga! - prawie o połowę niższe rachunki za prąd! Zaczęło się od raportu nt. starego oświetlenia, a w szczególności - rachunków za energię elektryczną. I tak, w 2005 roku miasto zapłaciło za prąd ok. 1,5 mln złotych, przy czym gdyby nie stosowało wyłączeń (a stosowało), rachunek wyniósłby ok. 1,8 mln zł. Tuż potem rozpoczęły się poszukiwania pomysłu, jak płacić mniej. Ze zleconego przez miasto raportu wynika, że jedną z przyczyn tak wysokich rachunków za prąd są bardzo stare i zupełnie nieekonomiczne oprawy. Na dodatek okazało się, że z dwóch rodzajów opraw - sodowych i rtęciowych - aż w 70 procentach mamy te drugie, które w porównaniu z pierwszymi są jeszcze mniej ekonomiczne. Przy okazji badania stanu istniejącego wyszło, że z ekologią też jesteśmy na bakier: stare oprawy oznaczają duży pobór mocy, a co za tym idzie - dużą emisję dwutlenku siarki, dwutlenku węgla, tlenków azotu itp. Co z tym fantem robi miasto? Na wymianę wszystkich starych opraw trzeba około 3,8 mln złotych. Na tyle fachowcy oszacowali całkowitą modernizację oświetlenia. Takich pieniędzy oczywiście nie ma, ale znalazło się około 0,5 mln na wymianę części opraw i to właśnie nastąpiło w grudniu na ulicach: Krakowskiej, Sobieskiego, Słowackiego, Bohaterów Getta, Lwowskiej, Wincentego Pola, 3 Maja, placu Konstytucji oraz na mostach Siwca i Orląt. Pozostałych opraw miasto nie da rady wymienić za gotówkę. Janusz Szostek, naczelnik wydziału gospodarki komunalnej: - Chcemy wziąć kredyt w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska. Jeśli się uda, w przyszłym roku modernizacja będzie zakończona, a dzięki oszczędnościom kredyt zwróci się po około 4 latach. Zyski z modernizacji mają być jeszcze większe: znacznie mniejsze zanieczyszczenie środowiska, brak wyłączeń światła (na co utyskiwali mieszkańcy miasta) i - uwaga nocne marki! - zlikwidowanie tzw. nocnej przerwy, w czasie której na naszych ulicach panują egipskie ciemności. Nowe oprawy to lampy Phillipsa o mocy do 150 W z trzyletnią gwarancją. Wyliczone oszczędności po wymianie wszystkich starych opraw na nowe wyglądają imponująco: o połowę mniejszy pobór mocy, a co za tym idzie - o połowę mniejszy rachunek! A jak to wygląda od strony własnościowej, skoro słupy należą nadal do enegretyków, a zakupione oprawy - do miasta? Janusz Szostek: - Były kiedyś plany przejęcia sieci na własność, ale rejon energetyczny wycenił ją na 3 miliony złotych. Naszym zdaniem - to dużo, więc na razie sprawa jest nieaktualna. Formalnie nie ma tu wielkiego problemu: rejon energetyczny doprowadza do naszych domów swoimi liniami energię, ale jaki żyrandol powiesić - decydujemy sami, prawda? (Życie Podkarpackie)

Podróbki do pieca...
* Do pieca zamiast do wychowanków domów dziecka trafią nowe buty i komplety odzieży. To podróbki renomowanych firm, które celnicy odebrali przemytnikom i za pośrednictwem fundacji byli gotowi przekazać potrzebującym. Przez polsko-ukraińską granicę masowo szmuglowane są produkowane w Chinach i Turcji podróbki odzieży znanych producentów. Rekwirowane przez celników zalegają w magazynach. Sądy orzekają o ich przepadku na rzecz Skarbu Państwa.
- Poprosiliśmy celników o przekazanie nam partii tych towarów - mówi Marek Cynkar z rzeszowskiej Fundacji "Partnerstwo na rzecz Demokracji". - Chcieliśmy podarować je wychowankom domów dziecka w Polsce i Ukrainie. Ofiarowanie zarekwirowanej odzieży musi zaakceptować właściciel, którego znakiem towarowym została ona oznaczona. Jeden odmówił zgody. Dwaj pozostali swoje przyzwolenie uzależnili od całkowitego usunięcia logo z podrobionych ubrań.
- W praktyce nie ma możliwości, aby bez szkody dla odzieży lub butów pozbawić je firmowych oznaczeń - wyjaśnia Małgorzata Eisenberger - Blacharska, rzecznik prasowy Izby Celnej w Przemyślu.
- W takim wypadku, postępując zgodnie z przepisami, trzeba całkowicie zniszczyć towar, np. spalić. Na ubrania, o które zabiegała Fundacja "Partnerstwo na rzecz Demokracji" liczyły najuboższe dzieci na Podkarpaciu i we Lwowie.
- Ci ludzie, właściciele potężnych firm chyba nie widzą biedy i nędzy - twierdzi Jan Bury, dyrektor Domu Dziecka w Łopuszce Małej koło Przeworska. - Jestem zawiedzony ich postawą. Zmarnowali okazję na udzielenie pomocy. (Nowiny)

J A R O S Ł A W

Pozbyli się problemu...
* To skandal. Od miesiąca zabytkowa kamienica w centrum Jarosławia tonie w zwałach śmieci. 12 rodzin jest pozbawionych wody. Urzędnikom to nie przeszkadza. Pozbyli się problemu. Pod koniec listopada Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Jarosławiu zrezygnowało z zarządzania popadającym w ruinę dawnym pałacem Czartoryskich, później Rungów. Częścią terenu i oficynami zarządzają państwo Gilicińscy. Do tej pory nie ma uregulowanej sprawy własności pałacu. Przed sądem toczy się postępowanie spadkowe. Administrowany przymusowo przez PGKiM zabytek od lat popadał w ruinę.
- Zarządcy oficyn i terenu nie kwapią się do przejęcia niedochodowej kamienicy. Żeby nie ponosić dalszych kosztów zrezygnowaliśmy z administrowania budynkiem - mówi Krzysztof Sopel, prezes PGKiM w Jarosławiu. Po zabraniu konteneru, od listopada mieszkańcy kamienicy wyrzucają śmieci pod płot Poczty Głównej. - Zgłaszałem sprawę do Straży Miejskiej i do Sanepidu. Tu są szczury i może dojść do epidemii - ostrzega Stanisław Sadowski. Elektrycy odcięli mieszkańcom prąd na klatce schodowej i w piwnicach.
- Strach wieczorem wracać do domu w tych egipskich ciemnościach - dodaje Urszula Anweiler. 1 stycznia pracownicy wodociągów odcięli im wodę.
- Dlaczego urzędnicy nie poczekali aż sąd zakończy postępowanie spadkowe. Zwierzęta mają lepsze warunki niż my - żalą się mieszkańcy. Zrozpaczeni poskarżyli się burmistrzowi Jarosławia. - Sposób przekazania budynku przez miejską spółkę budzi zastrzeżenia. Polecę, aby mieszkańcy będą mieli wodę - mówi Bogdan Wołoszyn, zastępca burmistrza. (Nowiny)

* W jednym z jarosławskich garaży policjanci zarekwirowali 59 litrów wódki, 54 litry spirytusu, 193 paczki papierosów oraz puste butelki. Ta nielegalna rozlewnia alkoholu należała do Ukrainki, 38-letniej Ireny. W piątek, 29 grudnia, około godziny ósmej policjanci wkroczyli do garażu przy ul. Poniatowskiego. Tam zastali małą rozlewnię alkoholu należącą do 38-letniej Ireny, obywatelki Ukrainy. - Już wcześniej mieliśmy pewien trop, ale nie udawało się nam namierzyć tego miejsca, ponieważ garaż był przez tę kobietę wynajmowany od mieszkańca Jarosławia. Udało się to dzielnicowemu podczas obchodu - mówi oficer prasowy z Komendy Powiatowej Policji w Jarosławiu nadkom. Robert Matusz. W garażu policjanci znaleźli - oprócz alkoholu i papierosów - 838 pustych pięciolitrowych butelek i ok.100 jednolitrowych, a także gotowe naklejki Royal oraz bardzo duże ilości nakrętek, zarówno na butelki litrowe, jak i pięciolitrowe. Kobieta sprzedawała towar na konkretne zamówienia. Została zatrzymana przez policję do wyjaśnienia sprawy. Zostanie jej postawiony zarzut popełnienia przestępstwa karno-skarbowego. (Życie Podkarpackie)

* Dzieła różne trafią na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej pomocy. Przed licytacją wystawiane są w jarosławskim MOK-u. Aukcja dzieł sztuki współczesnej i dawnej rozpocznie się 14 stycznia br. o godz. 16 w Miejskim Ośrodku Kultury w Jarosławiu. Podarowane przez artystów z Jarosławia, Przeworska, Rzeszowa i Krakowa obrazy można oglądać w Małej Galerii MOK przy pl. Mickiewicza 6. Organizatorzy proszą o przekazywanie różnego rodzaju zabytkowych przedmiotów które będą licytowane podczas aukcji. "Starocie" i inne dzieła sztuki można składać w jarosławskiej Galerii Przedmiotu przy ul. Opolskiej 1 w godz. 8-16, w piątki do 19 a w soboty nawet do godz. 20 oraz w MOK-u w godzinach urzędowania. (Nowiny)

R E G I O N

Aleśmy ołowiu natłukli...
* Jak sobie postrzelasz, zapominasz o całotygodniowym stresie - mówią podkarpaccy pasjonaci wiatrówek. Na pierwszy ogień idą zapałki. Huk ogromny. Potem plastikowe zakrętki od butelek. Wreszcie ostała się tylko puszka po piwie. Ambitniejsi celują w sznurek, na którym wisi puszka. Po kilkunastu minutach nie ma już do czego strzelać. Zjeżdżają się co dwa tygodnie. Są z Przemyśla, Sanoka, Krosna, Lubaczowa, Łańcuta i Rzeszowa. W sumie 30 osób. Nauczyciele, ekonomiści, urzędnicy. Ale najwięcej informatyków. Poznali się przez forum internetowe www.airbar.pl. Nie można przyjść, ot tak sobie, i popatrzeć na strzelających. A już o plątaniu się w pobliżu nie ma mowy. - Bezpieczeństwo przede wszystkim. Dlatego wprowadziliśmy żelazne reguły - tłumaczy Marek Niedźwiecki, informatyk z Przemyśla, który pasjonuje się strzelaniem od pięciu lat. Najlepiej więc się nie ruszać. Jeżeli już musisz przejść, to z tyłu strzelających. Ale i tego strzelcy nie lubią, bo rozpraszasz ich uwagę. A do dobrego strzału konieczna jest koncentracja.
- Zdarza się, że musisz przejść przed szeregiem strzelających. Wtedy najpierw należy to głośno zasygnalizować, a potem upewnić się, czy wszyscy podnieśli wiatrówki do góry - poucza pan Marek. Żaden strzelec nie chce mówić o tym, ile wydaje na wiatrówki, śruty i materiały eksploatacyjne. Tłumaczą tylko, że nie interesują ich chińskie wiatrówki za 100 czy 200 złotych. Wolą brytyjskie, niemieckie lub czeskie. Bo solidniejsze i bezpieczniejsze.
- Odradzam kupowanie najtańszego sprzętu - ostrzega pan Ryszard. - Nie tylko dlatego, że łatwiej wtedy zrobić komuś krzywdę, bo to można nawet bardzo dobrym karabinem. Tanie wiatrówki są niebezpieczne przede wszystkim dla strzelającego. Mają gorsze zabezpieczenia. Sprężyna może z łatwością rozgnieść lub obciąć palce. Były już takie przypadki.
- Co fajnego jest w strzelaniu? - dziwi się tak postawionemu pytaniu Daniel. -Przede wszystkim... strzelanie. No i treningi, bo oprócz predyspozycji, konieczna jest systematyczna praca. To także sposób na odstresowanie po całym tygodniu pracy. I okazja do spotkania w przyjacielskim gronie. Daniel opowiada, że aby lepiej strzelać, kupują coraz to lepsze sprzęty, lunety. Niektórzy nawet przerabiają wiatrówki. Oczywiście, w zakresie dozwolonym przez prawo. Można doskonalić wylot z lufy, łoże, chwyt. Okresowo karabin należy czyścić i smarować. Sporo pracy można włożyć w kolbę. Najefektowniejsze są drewniane. Niemalowane, lecz woskowane. Strzelcy mówią, że ta robota, to przyjemność, a nie obowiązek. Ostatnio spotykają się w klubie jednej z przemyskich firm. Świetlica świeci pustkami, więc szefostwo firmy pozwoliło strzelcom trenować. Przyjeżdżają nie tylko panowie. Urszula Małochleb przyszła ze swoim chłopakiem Damianem Nanowskim. Niby tylko, aby mu towarzyszyć, jednak sama również trzyma w rękach karabin.
- Spotkanie w świetlicy to konieczność ze względu na porę roku. Wolimy strzelanie na powietrzu, w bezpiecznym terenie. No, ale teraz jest za ciemno, no i zimno - tłumaczy Jarosław Woliński. Na wiosnę i w lecie spotykają się częściej. Niektórzy przyznają, że zaraz po pracy jadą w teren. Ale proszą, aby nie podawać nazwisk, ani nawet imion. Wiadomo... żony byłoby niepocieszone, że mąż zamiast natychmiast wrócić po pracy do domu, to się gdzieś szwęda. Do tarcz strzelają rzadko. Preferują field target, czyli strzelectwo terenowe. Np. do blaszanych figurek zwierząt. Albo do pustych puszek po napojach, kapsli od butelek a nawet zapałek.
- Propagujemy kulturę strzelania. Przede wszystkim bezpieczeństwo. Dlatego, jeżeli ktoś nas na forum zapyta, jaka wiatrówka najlepsza jest na ptaki, to wyjaśniamy mu, że do ptaków z wiatrówki nie wolno strzelać i proponujemy nasz sposób - twierdzi Zdzisław Zając. Odległość od tarczy 25 metrów. Na podeście szpaler strzelców. Każdy trzyma karabin z lunetą. Najbardziej zapobiegliwi przynieśli stołeczki. Inni podpierają ręce na drewnianych schodkach - karabinki są dość ciężkie. Wszyscy zazdroszczą panu Markowi, bo wytrenował sobie własną, doskonałą pozycję. Siedzi na wędkarskim stołeczku, a obie ręce ma na kolanach. Dzięki temu ma doskonałe oparcie. Nie drżą mu ręce. Nikt tego, jak na razie, nie potrafi powtórzyć.
- Najpierw trzeba wciągnąć powietrze w płuca. Potem jedną trzecią wypuścić, przytrzymać wydech, wycelować i strzelić - wyjaśnia pan Marek. Po paru takich próbach trzeba wziąć kilka głębszych haustów powietrza. Na pierwszy ogień idą zapałki. Potem plastikowe zakrętki od butelek. Po kilku minutach ostała się tylko puszka po piwie. Celować do niej to żaden wysiłek, bo jest duża. Dlatego co ambitniejsi celują w sznurek, na którym wisi puszka. Fajnie jest szczególnie jak dynda, po poprzednim strzale. Po kilkunastu minutach nie ma już do czego strzelać. Karabiny w górę, kilka osób idzie ustawiać nowe przedmioty do celowania.
- Aleśmy ołowiu natłukli - pan Zdzisław ogląda szczątki śrutów. Strzelcy zastrzegają, że puszka po piwie to cel przypadkowy. Bo, owszem, na swoich spotkaniach lubią pojeść (pizza!). Ale o alkoholu nie ma mowy. Bo strzelec pijany to żaden strzelec. (Nowiny)

* Blisko 800 zaginionych osób udało się odnaleźć w ubiegłym roku podkarpackim policjantom. Początek roku to, jak zawsze, czas pierwszych podsumowań i przeprowadzania "rachunku sumienia". Nie inaczej jest w podkarpackiej policji. Na początek wzięto pod lupę zaginionych. A ubiegły rok był bardzo trudny pod tym względem. Podkarpaccy policjanci odnaleźli w sumie 777 osób, w tym 348 kobiet i 429 mężczyzn. Zgłoszeń dotyczących zaginięcia młodych ludzi, do 18 lat, było aż 170. Według Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie, w ubiegłym roku nie było na Podkarpaciu jednostki policji, która nie brałaby udziału w nagłych poszukiwaniach. W niektórych komendach takich akcji przeprowadzono nawet kilkadziesiąt. Policjanci chwalą się swoją skutecznością, ale oddają honor także tym, którzy pomagali im w poszukiwaniach. A szczególne zasługi miał tu STORAT, którego psy ratunkowe i ich przewodnicy bardzo często brali udział w poszukiwaniach zaginionych. (Super Nowości)

* 161 pracowników urzędu wojewódzkiego dostało na koniec roku nagrody. Od 250 do 500 zł brutto. 1100 zł brutto przyznał premier wojewodzie Ewie Draus. Wicewojewodowie otrzymali po 700 zł.
- Prezes Rady Ministrów nie wskazał zasług, za które wyróżnił wojewodę i wicewojewodów - mówi Magdalena Chmaj z biura prasowego wojewody. Nagrody pieniężne przyznał też dyrektor generalny PUW.
- Dla 161 pracowników, bez dyrektorów wydziałów i ich zastępców nagrody wynosiły nie mniej niż 250 zł i nie przekraczały 500 zł brutto - dodaje M. Chmaj. Na nagrody dla urzędników wydano 48,7 tys. zł. (Nowiny)

* Lubisz szybką jazdę? Nie ryzykuj, bo od wtorku na podkarpackich drogach pojawi się 5 dodatkowych fotoradarów. Policja zamontuje też 25 nowych punktów pomiarów prędkości. Szczególnie monitorowane będą ruchliwe trasy. Fotoradar wykonuje zdjęcie pędzącego samochodu z odległości 50-60 metrów. Kierowca nie ma nawet pojęcia, że został przyłapany. Dowiaduje się dopiero po kilkunastu dniach, kiedy dostaje list z policji. W liście jest zdjęcie - dowód wykonane przez fotoradar i mandat. Jeśli przekroczyłeś prędkość o 50 kilometrów, zapłacisz 500 zł i dostaniesz 10 punktów karnych. Dotychczas w naszym regionie działały 4 takie urządzenia. Teraz Komenda Główna Policji przekazała podkarpackiej policji 5 dodatkowych fotoradarów oraz 25 słupów do montażu tych urządzeń.
- Fotoradary instalujemy nie tylko w skrzynkach na słupach. Będą czuwały w różnych miejscach na przenośnych trójnogach i w samochodach - ostrzega mł. asp. Paweł Miedlar z rzeszowskiej KWP. Od wtorku nowe fotoradary zaczną robić zdjęcia piratom w Sanoku, Dębicy, Jarosławiu, Tarnobrzegu i Krośnie. Pod szczególnym nadzorem będzie trasa między Rzeszowem do Przemyślem.
- Komendy, które dostaną fotoradary, będą je wypożyczać sąsiednim jednostkom - dodaje Międlar. - Początkowo będą ustawiane na przenośnych statywach. Słupy zamontujemy w miejscach szczególnie niebezpiecznych, gdzie kierowcy najczęściej przekraczają dozwoloną prędkość. Jaka jest efektywność fotoradarów? Policjanci przyznają, że jedno takie urządzenie montowane w ruchliwych miejscach "zarobiło" w ciągu roku na piratach milion złotych! Fotoradar zainstalowany przy "czwórce" w pow. łańcuckim (i to w miejscu dobrze znanym kierowcom!), w ciągu 3 dni zrobił 400 zdjęć. Dla porównania, zakamuflowany fotoradar na trójnogu przy drodze powiatowej - 200 zdjęć w ciągu godziny.
- Tylko jeden fotoradar w ciągu 2006 r. wykonał 4438 zdjęć kierowcom przekraczającym prędkość - wylicza nadkom. Zbigniew Kocój, rzecznik rzeszowskiej policji. (Nowiny)

Słabe powiaty do likwidacji?
* Tylko 8 zamiast obecnych 21 powiatów ziemskich na Podkarpaciu - taki może efekt "przeglądu funkcjonowania samorządu", który rozpoczął się w Sejmie na wniosek PiS. - Szykuje się rok protestów i demonstracji - przewiduje poseł Jan Bury (PSL).
- Po blisko 10 latach funkcjonowania trzech szczebli samorządu, nadszedł czas, na rzetelną analizę i ustalenie, co należy zmienić, aby funkcjonował sprawniej - tłumaczy wrocławski poseł Dawid Jackiewicz (PiS), szef sejmowej komisji samorządu terytorialnego. Posłowie komisji, wśród których nie ma parlamentarzystów z Podkarpacia, zlecili wykonanie ekspertyz fachowcom od samorządów (m.in. prof. Michałowi Kuleszy, znanemu z niechęci do poszerzenia Rzeszowa) i dali sobie pół roku na przygotowanie analizy. W powszechnej opinii posłów, najsłabszym ogniwem samorządu są obecnie powiaty. Szczególnie te najmniejsze, których działalność niewiele wykracza poza utrzymanie własnej administracji. Nieoficjalnie wiadomo, że przegląd samorządu może zakończyć się propozycją likwidacji jednej trzeciej z 379 polskich powiatów. Poseł Dawid Jackiewicz zastrzega, że ani w komisji, ani w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji nie zapadły dotąd żadne decyzję, ani nie opracowano kryteriów oceny powiatów. Już wiadomo jednak, że jednym z ważniejszych ma być liczba mieszkańców.
- Z doświadczenia wiem, że niewielkie powiaty zamieszkałe przez 50-60 tysięcy ludzi radzą sobie znacznie gorzej niż duże, gdzie mieszka po 100-150 tysięcy. Nie wykluczam, zatem, że będziemy wnioskować o łączenie mniejszych powiatów z większymi - dodaje poseł. Jeśli warunkiem pozostawienia powiatu będzie liczba 100 tysięcy mieszkańców, to blisko dwie trzecie podkarpackich powiatów może ulec likwidacji. Rodzimi posłowie mają obawy odnośnie sejmowej operacji.
- Powiat łatwo powołać, ale trudniej zlikwidować - uważa posłanka Elżbieta Łukacijewska (PO). A poseł Jan Bury (PSL) zapowiada: - Likwidacja powiatów oznacza, że będziemy mieli rok pełen protestów i manifestacji! Jeśli małe powiaty będą musiały się łączyć na pierwszy ogień pójdą dwa najmniej zaludnione powiaty leski i bieszczadzki, które rozłączyły się... dopiero w 2004 roku.
- Gdyby próbowano połączyć nas z powiatem leskim, byłby to totalnie głupi pomysł. Bo jeden duży powiat nie byłyby, bowiem w stanie uzyskać tak dużych dotacji unijnych, jak to udaje się nam teraz, gdy funkcjonujemy odrębnie - mówi Ewa Sudoł, starosta bieszczadzki.
- Połączenie to ponowne rozgrzanie antagonizmów pomiędzy mieszkańcami obu powiatów - potwierdza Marek Scelina, starosta leski.
- Tworzenie powiatów było złym pomysłem, bo są to instytucje o niewielkich kompetencjach, za to bardzo kosztowne w utrzymaniu. Ich zadania z powodzeniem mogłyby przejąć gminy, gdyby tylko doposażyć jej częścią pieniędzy, które teraz wydajemy na administrację powiatową - uważa Krzysztof Kaszuba, ekonomista z Wyższej Szkoły Zarządzania w Rzeszowie. (Nowiny)

Kronika kryminalna

* W Pierwszych minutach nowego roku w Jarosławiu policjanci zatrzymali 22-letniego Roberta M. z Leżajska, który wybił szybę wystawową w sklepie spożywczym przy ulicy Grodzkiej. (Życie Podkarpackie)

* 30 grudnia, kilka minut po godz. 13 w Przemyślu na ulicy Basztowej 44-letni Wacław P., jadąc samochodem osobowym tico, podczas manewru omijania innego auta najechał na przechodnia. Pieszy z poważnymi złamaniami obu nóg trafił do szpitala. Sprawca wypadku miał w organizmie 2, 52 promila alkoholu. (Życie Podkarpackie)

* Kilka dni przed świętami przemyscy policjanci zatrzymali szesnastolatkę, która dwukrotnie włamała się do Przedszkola nr 13. Podczas drugiego włamania skradła radiomagnetofon wartości 180 zł.

* 20 grudnia w Przemyśl na ul. Focha 9-letnia dziewczynka wbiegła nagle na jezdnię i została potrącona przez samochód osobowy, którym kierowała 72-letnia mieszkanka Przemyśla. Na szczęście skończyła się to na ogólnym potłuczeniach.

źródło: www.podkarpacka.policja.gov.pl

Reklama