Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 06.11-12.11.2006 r.

Przemyśl

Europoseł wyrzucony z LPR?
* Nie widać końca konfliktu wewnątrz Ligi Polskich Rodzin i podkarpackich struktur tej partii. Kilka dni temu doszło nawet do opublikowania ogłoszeń prasowych, informujących o usunięciu przemyskiego eurodeputowanego, Andrzeja Zapałowskiego z LPR, co miało mieć miejsce jeszcze we wrześniu. Gdyby tak było, w dość dwuznacznej sytuacji stawiałoby to wypowiedzi i anonsy prasowe europosła, w których zachęcał wyborców do głosowania na członków partii, walczących o mandaty radnych.
- O rzekomym usunięciu mnie i podjętej jakoby uchwale Zarządu Głównego w tej sprawie dowiaduję się tylko z anonsów prasowych. Nikt mnie nie powiadomił o tym, nie ma żadnych informacji na stronie internetowej LPR, nadal jestem członkiem jej Rady Politycznej - wyjaśnia przebywający w Brukseli A.Zapałowski. - Sądzę, że gdyby było tak w istocie, to na pewno zostałbym o tym powiadomiony, także w Brukseli. Nie chcę, ze względu na wybory szczegółowo rozwodzić się, kto personalnie za moim "wyrzuceniem" z Ligi stoi, ale muszę powiedzieć, że jest w LPR grupa zwolenników pana Wrzodaka - frakcja, która od dłuższego już czasu sieje ferment i rozbija struktury partii, wchodząc w zadziwiające "układy" z ludźmi mającymi partyjną przeszłość rodem z PZPR i SLD, a nawet staż pracy w dawnych organach "porządku publicznego". Jak wyjaśnia europoseł, to spowodowało, że niektórzy członkowie podkarpackiej LPR, w tym przez niego "reklamowani" kandydaci idą do niedzielnych wyborów pod szyldem Stowarzyszenie Liga Podkarpacka, w bloku z PiS, a na listach wyborczych "nominalnej" LPR figurują - obok Bogu ducha winnych, niezorientowanych w sytuacji działaczy - również kontrowersyjne postaci wzbudzające społeczne reakcje graniczące ze zdumieniem. (Super Nowości)

Miscanthus sinensis zebrinus...
* Kto to widział, żeby sadzić rośliny, które i tak zniszczy zima albo chuligani! A poza tym: po co taka egzotyka? - dziwią się przechodnie, obserwując nasadzanie nowych roślin na placu Dominikańskim. Janusz Dedio z oddziału ochrony środowiska UM: - Nasadzenia na rynku, ale nie tylko tam, mają związek z pewną zmianą polityki miasta w sprawie wycinki drzew. Chodzi o sytuację, kiedy na przykład z powodu jakiejś inwestycji usunięcie drzew jest konieczne i należy zadecydować, czy je przesadzić, czy też nasadzić nowe. Otóż do tej pory urząd preferował przesadzenie, jednak po kłopotach z tym związanych pójdziemy teraz w kierunku nowych nasadzeń... I egzotyczne trawy na rynku, jak wyjaśnia Dedio, to właśnie efekt wycinki drzew pod jedną z inwestycji na Kazanowie. W zamian inwestor zobowiązał się do nasadzenie około 200 drzew (licząc 3 nowe za 1 wycięte) i kilkanaście tysięcy krzewów. Krzewy właśnie nasadzane są koło pomnika Adama Mickiewicza. - Miasto za to nie płaci ani złotówki - dodaje Dedio - Inwestor zlecił wykonanie nasadzeń firmie "Acer". Firma przedstawiła nam projekt, a myślmy go zaakceptowali. W tym sensie można uznać, że to miasto zdecydowało o tym, czy będą to takie rośliny, czy inne. Że są zbyt egzotyczne? Nie sądzę. Takich nasadzeń dokonuje się w wielu miastach, szczególnie w tak reprezentacyjnych punktach jak rynek. Tam mieszczą się przecież najważniejsze w mieście instytucje i raczej nie należy się spodziewać, że miasto urządzi tam trawniki do polegiwania czy biegania. Czy te rośliny przetrwają? Przy odpowiedniej dbałości służb porządkowych - moim zdaniem tak. O ile nie zniszczą ich chuliganie, ale na to już wielkiego nie mamy. Zresztą, chuligani zniszczyć mogą i zwykły trawnik... Trawy, które pojawiły się koło pomnika Mickiewicza, noszą nazwę: miskant chiński - odmiana paskowana (miscanthus sinensis zebrinus). (Życie Podkarpackie)

* Ryszard Gwinner twierdzi, że wezwana do rannej matki karetka zjawiła się dopiero po pół godzinie i po jego trzech telefonach. Według niego lekarz nie podjął próby ratowania jego matki. Lekarze twierdzą, że działali zgodnie z procedurą. Feralnego dnia pana Ryszarda nie było kilka godzin. W domu została 93-letnia matka. Pani Julia Brzezawska zaplanowała miała zrobić pranie.
- Nie zapomnę do końca życia tego, co zobaczyłem po powrocie do domu. Mama leżała na podłodze łazienki, obok jej głowy krew - opowiada. Kobieta cierpiała na zawroty głowy. Od razu zadzwonił na pogotowie. Według niego było to o godz. 13.40. Potem dzwonił jeszcze dwa razy, co kilka minut, bo karetka nie podjeżdżała. Próbował reanimować matkę. Twierdzi, że wyczuwał bicie jej serca. Według niego kobieta żyła.
- Za pierwszym razem mówię do dyspozytorki, jaka jest sytuacja. A ta pani spokojnie pyta mnie o PESEL mamy. Mówię, że nie wiem i nie będę szukał, a ona się upiera. W czasie walki o życie ludzkie, dla niej najważniejszy był PESEL! - dziwi się.
- Z zapisów rejestratora rozmów wynika, że ten pan zadzwonił o godz. 13.58. Później faktycznie telefonował jeszcze dwa razy. Nasz zespół wyjechał o godz. 14.01. Pięć minut później był na miejscu - wyjaśnia Mirosław Masnyj, zastępca ordynatora Szpitalnego Oddziału ratunkowego Wojewódzkiego Szpitala w Przemyślu. Gwinner twierdzi, że lekarze nawet nie podjęli próby ratowania jego matki.
- Mieli jakieś urządzenia, ale lekarz po pobieżnych badaniach stwierdził, że moja mama nie żyje - opowiada.
- Lekarz stwierdził, że czas zatrzymania krążenia był tak długi, że na ratunek było za późno. Nie wiemy, ile ta pani leżała do czasu, gdy znalazł ją jej syn. Decyzja lekarza była prawidłowa - twierdzi Masnyj. Odpiera zarzut, że dyspozytorka nalegała na podanie numeru PESEL. Wyjaśnia, że osoba przyjmująca wezwania zazwyczaj chce się tylko zorientować co do typu obrażeń oraz chce ustalić szczegóły dojazdu. (Nowiny)

Brak pieniędzy na szalety...
* Czy z tą wątpliwą wizytówką miasta naprawdę nie można nic zrobić? Przecież ona przeczy świetności tego parku, choćby i dawno minionej! - skarżą się przemyślanie. Toaleta w miejskim parku, jak i cały park, zarządzana jest przez Wydział Gospodarki Komunalnej UM. Janusz Szostek, naczelnik wydziału: - Wszystko zależy od pieniędzy, niestety. To z definicji obiekt niedochodowy, więc należy założyć, że miasto do niego będzie dokładać, nawet przy wprowadzeniu odpłatności za korzystanie... Prowadzimy dwa miejskie szalety, średni miesięczny wydatek to ok. 2 tys. zł. Szalety w parku mieszczą się w budynku nieogrzewanym, więc czynne byłyby tylko sezonowo. Mimo to pieniędzy na ich uruchomienie nie ma. I nie potrafię obiecać, że te pieniądze znajdę, skoro nie mam na alejki w parku, na remont parkowego oświetlenia itp. Są starania o zdobycie zewnętrznych pieniędzy na tzw. rewitalizację parku, ale i one tego problemu nie rozwiążą, bo takich środków na małą infrastrukturę przeznaczać nie można... Pytany o plany, Szostek zakłada, że parkowe szalety można będzie uruchomić tylko przy bardzo optymistycznym przyszłorocznym budżecie. Chyba że np. rozstrzygną się losy domku ogrodnika i powstanie tam całoroczna ogólnodostępna toaleta: - Wtedy ten stary szalet lepiej będzie po prostu rozebrać i tyle. Na razie jednak żadne decyzje nie zapadły. (Życie Podkarpackie)

* Podopieczni świetlicy "Wzrastanie" przez kilka dni marzli, ponieważ pracownicy zakładu energetycznego odcięli im przez pomyłkę dopływ prądu. W ramach rekompensaty dyrektor zakładu energetycznego zobowiązał się przekazać darowiznyę na rzecz świetlicy. Do "Wzrastania" uczęszcza kilkudziesięciu najmłodszych przemyślan. Wolontariusze pomagają dzieciom w odrabianiu zadań szkolnych, organizują im czas wolny. Świetlica mieści się w kamienicy w centrum miasta.
- W ostatnich dniach października, kiedy temperatura na zewnątrz zaczęła gwałtownie spadać, chciałam włączyć ogrzewanie - mówi Alicja Sabatowska, szefowa "Wzrastania". - Grzejniki są zasilane prądem, ale po włączeniu nie działały. Wezwany do świetlicy elektryk nie dopatrzył się żadnych usterek. Stwierdził, że kaloryfery pozostają zimne, ponieważ odłączono je od zasilania.
- Poszłam do zakładu energetycznego - dodaje Sabatowska. Energetycy nie dysponowali żadną decyzją w oparciu, o którą wyłączyli zasilanie. Nie przedstawili dokumentów potwierdzających zadłużenie placówki.
- Rzeczywiście doszło do pomyłki - przyznaje Piotr Powaga, rzecznik prasowy Zamojskiej Korporacji Energetycznej w Zamościu. - W budynku, w którym znajduje się świetlica "Wzrastanie" ma siedzibę także inna placówka o podobnym charakterze. To właśnie ona zalegała z opłatami za energię elektryczną. Rejonowy Zakład Energetyczny w Przemyślu zdecydował o pozbawieniu ją zasilania. Monter wyłączający prąd pomylił tzw. zabezpieczenia na tablicy głównej w budynku.
- Dyrektor RZE Przemyśl Zdzisław Franke przeprosił już panią Alicję Sabatowską za incydent - zapewnia Powaga. - W ramach rekompensaty dyrektor RZE zobowiązał się do przekazania darowizny na rzecz "Wzrastania". (Nowiny)

Ruszył montaż toru saneczkowego
* Od wtorku (7 bm.), w sąsiedztwie wyciągu narciarskiego na Zniesieniu, niemiecka firma Josef Wiegand GmbH & CoKG Rasdorf montuje już elementy toru saneczkowego. To etap inwestycji pod nazwą "Przemyski Park Sportowo-Rekreacyjny, Stok narciarski II etap; Snowpark i letni tor saneczkowy", realizowanej w ramach Programu Sąsiedztwa Polska -Białoruś - Ukraina (INTERREG III A/TACIS CBC 2004-2006) i współfinansowanej w połowie przez środki UE. Tor będzie miał 350 m długości i 21 krytych wózków szynowych, pokonujących trasę o różnicy wzniesień 38 metrów z maksymalną szybkością do 40 km/h. Obiekt ma być gotowy do 20 grudnia br. Jak mówią osoby odpowiedzialne za budowę, wszelkie podejrzenia, jakoby prace "nieprzypadkowo" rozpoczęto na kilka dni przed wyborami samorządowymi są tu nie na miejscu. Faktycznie roboty za 2,6 mln zł miały ruszyć kilka miesięcy temu, ale były problemy z brakiem chętnego wykonawcy (na pierwszy przetarg nie zgłosił się nikt) i dopiero we wrześniu taki się znalazł, ale chcąc podjąć pracę musiał najpierw przygotować sobie front robót (projekty itp.), co wymagało dodatkowych kilku tygodni. Równolegle z montażem toru trwa budowa "oślej łączki" do nauki jazdy dla najmłodszych narciarzy, posiadającej własny wyciąg narciarski (orczyk), sztucznie oświetlanej i naśnieżanej. Oby tylko wykonawcy zdążyli z robotą przed nadejściem silnych mrozów, które mogłyby pokrzyżować im szyki. (Super Nowości)

* Gdyby nie Nowiny w komisjach wyborczych w Przemyślu zasiadałyby żony i mężowie ubiegających się o fotel radnych. Wskazaliśmy konkretne nazwiska, a komisarz wyborczy skreślił je w czwartek z listy osób liczących wyborcze głosy. Małżonek albo rodzeństwo osoby, która kandyduje w wyborach, nie może zasiadać w komisji wyborczej. Taki zapis jest w ordynacji wyborczej (ustawa z 16 lipca 1998r., art. 19). Od niego jest tylko jeden wyjątek. - Krewny startującego w wyborach może zasiadać w komisji, ale w innym okręgu, a nie w tym, w którym kandyduje ktoś z jego bliskiej rodziny. To niedopuszczalne - mówi Stanisław Jaskółka, wojewódzki komisarz wyborczy. Nowiny ustaliły, że w Przemyślu i byłym woj. przemyskim nie wszyscy przejmują się przepisem z ordynacji. Tylko ze składów terytorialnych komisji, w byłym przemyskim, zostało skreślonych 14 osób. Część z powodu pokrewieństwa rodzinnego, inne rezygnowały same z przyczyn osobistych. O trzech osobach, tym razem z obwodowych komisji w Przemyślu, komisarz dowiedział się dopiero od naszych dziennikarzy. Chodzi o Czesława Sawickiego (startuje jego żona Ewa), Marię Woś (startuje jej mąż Adam) oraz Ludmiłę Hnatiuk (startuje jej mąż Roman). Wszyscy kandydaci startują z list Platformy Obywatelskiej.
- To niedopatrzenie. Sytuację już wyjaśnił szef naszego komitetu wyborczego. Te trzy osoby zostały przeniesione do komisji w innych okręgach wyborczych - mówi Ewa Sawicka.
- Nie ma możliwości przenoszenia członków z jednej komisji do drugiej. Osoby te w czwartek zostały skreślone z list członków komisji. Dziękuję Nowinom za sygnał - mówi sędzia Stanisław Śliwa, komisarz wyborczy w Przemyślu. A co, jeśli mimo wszystko taka osoba zasiądzie w komisji w niedzielę? S. Jaskółka twierdzi, że można w tej sprawie złożyć protest. - Podkreślam, że protest wówczas jest skuteczny, jeśli udowodni się, że taka sytuacja wpłynęła na wyniki wyborów. (Nowiny)

* Spalone auto i szesnastolatka w szpitalu - to efekt bezmyślności, jaką wykazał się 20-letni Tomasz S., który usiadł za kierownicę, będąc kompletnie pijany. Do wypadku doszło 1 listopada, dziesięć minut przed północą, na ulicy Łukasińskiego w Przemyślu. Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że dwudziestolatek jechał fiatem pandą razem z dwójką znajomych. Na ul. Łukasińskiego kierowca stracił panowanie nad kierownicą. Auto wjechało na chodnik, a następnie uderzyło w drzewo i stanęło w płomieniach. Kierowca i jego kolega wyszli z wypadku bez szwanku, natomiast 16-letnia Sylwia z obrażeniami głowy trafiła do szpitala. Auto spłonęło doszczętnie. Tomasz, zatrzymany przez policjantów, miał w organizmie ponad 2,10 promila alkoholu. (Życie Podkarpackie)

Wyroki dla funkcjonariuszy BOSG
* Na kary od 1 roku do 2 lat pozbawienia wolności skazał w czwartek Sąd Okręgowy w Przemyślu 40 funkcjonariuszy Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej. Uznano ich winnych przyjmowania łapówek od podróżnych. Wyrok nie jest prawomocny. Sędzia Andrzej Sierpiński, przewodniczący składu orzekającego, przez 4 godziny odczytywał 154-stronicowy wyrok. Zachowanie podsądnych uznał za naganne. Dlatego oprócz kar więzienia w zawieszeniu otrzymali oni również grzywny w wysokości od 4 do 25 tysięcy złotych. Dodatkowo strażnicy mają nawet 10-letnie zakazy pracy w Straży Granicznej. Muszą też pokryć wysokie koszty procesu. Tylko 2 osoby spośród 42 zasiadających na ławie oskarżonych sąd uniewinnił od zarzutów. Wszyscy oskarżeni pracowali na polsko-ukraińskim przejściu granicznym w Korczowej. Aferę z ich udziałem w 2003 roku wykryli funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych SG. Ustalili, że strażnicy brali pieniądze od podróżnych, głównie obywateli Ukrainy. W zamian za łapówki wpuszczali do Polski m.in. cudzoziemców bez ważnej wizy wjazdowej. Dowodami przekupstwa oprócz zeznań niektórych oskarżonych były 55 kasety wideo. Udokumentowano na nich wszystko to, co działo się na przejściu granicznym. - Oskarżeni mieli sprytne ręce - podkreślił sędzia Andrzej Sierpiński. - Banknoty brane od podróżnych niektórzy chowali wprost pod klawiaturę komputera. Inni szybko wkładali je do odzieży lub opuszczali na ziemię i dopiero później niepostrzeżenie podnosili. Obrońcy podsądnych wnosili o uniewinnienie swoich klientów. Zapowiedzieli złożenie apelacji. Ich zdaniem akt oskarżenia oparto na pomówieniach i domysłach jednego ze współoskarżonych. To właśnie on jako jedyny przyznał się do winy. Podczas kolejnych dni procesu siedział w ławie na obrzeżach sali, wyraźnie odseparowany od pozostałych. (Nowiny)

Smacznie sobie spał...
* Niecodzienne zdarzenie miało miejsce w środę, 1 listopada, na jednym z parkingów przy ul. Słowackiego w Przemyślu. Pewien mieszkaniec Przemyśla zdębiał, kiedy w środę rano zszedł do swojego fiata pandy, zaparkowanego nieopodal domu. Najpierw zdenerwował się, bo zobaczył, że boczna szyba jest rozbita. Jednak prawdziwa niespodzianka czekała wewnątrz auta. Kiedy zajrzał do środka, ujrzał leżącego na tylnym siedzeniu młodego mężczyznę. Chwycił za telefon i wezwał policję. Po przyjeździe radiowozu obudzono śpiącego w pandzie mężczyznę. Okazało się, że jest on "mocno wczorajszy" i zupełnie nie wie, jak znalazł się w aucie. Można jedynie przypuszczać, że w nocy, będąc w stanie skrajnego upojenia, wybił szybę w drzwiach, wszedł do auta, grzecznie zdjął buty, ułożył się na tylnym siedzeniu i smacznie usnął. Dzięki policjantom 26-letni mężczyzna mógł jeszcze trochę pospać, ale już w policyjnej izbie zatrzymań. Po wytrzeźwieniu usłyszał zarzut o uszkodzenie mienia wartości około 800 zł. (Życie Podkarpackie)

J A R O S Ł A W

* Budowa pasażu handlowego w centrum Jarosławia pochłonie blisko milion złotych. Jego ozdobą jest ułożony herb miasta. Niektórzy mieszkańcy uważają, że to pieniądze wyrzucone w błoto, bo herb zawiera błędy. Sporej wielkości herb Jarosławia z kolorowej kostki brukowej umieszczono na ulicy Grodzkiej w rejonie dawnej Bramy Krakowskiej.
- Jak to możliwe, że flagi na basztach i na okręcie są ułożone kolorem czerwonym od góry, a biały jest poniżej. Brukarze musieli się pomylić - twierdzi pani Maria, która zgłosiła nam swoje "odkrycie". W ostatnich dniach podobnych sygnałów odebraliśmy więcej. Młodzi ludzie swoje uwagi uzasadniali danymi z internetu. Sprawdziliśmy. Słownik miast polskich notatkę o Jarosławiu wzbogacił rysunkiem herbu. Wszystkie flagi są podobne do naszych barw narodowych: białe u góry, czerwone u dołu. Popularna encyklopedia internetowa przedstawia jarosławskie flagi na opak, czerwonym do góry. Przez stulecia herb miasta ulegał niewielkim przekształceniom.
- W 1845 roku cesarz austriacki ustanowił jego kolejną wersję. A że nie odbiegała ona od historycznego herbu używanego w okresie staropolskim, to funkcjonuje on do dzisiaj - mówi Jarosław Orłowski, dyrektor Muzeum-Kamienica Orsettich w Jarosławiu. Jednoznacznie stwierdza, że amarantowy (czerwony) kolor ma być u góry. Ulica Grodzka łączy ulicę Lubelską z Rynkiem. Jej przebudowa jest częścią projektu, który zakłada utworzenie tu euroregionalnego pasażu handlowego. Codziennie przechodzą tędy tysiące ludzi.
- To dobrze, że ta mozaika budzi tyle kontrowersji. Może wpłynie to na większe zainteresowanie się mieszkańców dziejami miasta - zastrzega dyrektor Orłowski. (Nowiny)

Czynsz dla swoich...
* Burmistrz przez całą kadencję nie podwyższał czynszu swojej żonie, bratowej, żonie kolegi radnego Stanisława Misiąga i innym współwłaścicielom domu towarowego Globus. Czynsz około dwóch tysięcy innych dzierżawców majątku miejskiego był regularnie podnoszony zgonie ze wzrostem inflacji. Tę bulwersującą sprawę wyłapali kontrolerzy Regionalnej Izby Obrachunkowej, którzy od 28 kwietnia do 8 czerwca 2006 roku przeprowadzali kontrolę w Urzędzie Miasta Jarosławia. Wiceburmistrz Tadeusz Pijanowski, który udzielał wówczas kontrolerom wyjaśnień, tłumaczył, że "ustalona w umowie z 12 lutego 2001 r. wysokość stawki czynszu jest stawką bardzo korzystną dla Miasta i dlatego Miasto nie skorzystało z zapisów umowy dotyczących zmiany wysokości czynszu" - tak zapisano w protokole pokontrolnym. Wyjaśnijmy, że siedem osób w kwietniu 1991 r. wydzierżawiło od miasta na okres 25 lat grunt w centrum miasta, przy ul. Jana Pawła II. Na tej i sąsiednich, prywatnych działkach wybudowali dom handlowy. Umowa z miastem zawierała zapis o zmianie wysokości czynszu w trakcie trwania umowy. W lutym 2001 r. władze miasta spisały z dzierżawcami nową umowę; ustaliły w niej czynsz na 932 zł 8 gr brutto. W tej umowie również znalazł się zapis, który zastrzegał prawo do podwyższania wysokości czynszu o wzrost inflacji. Jesienią 2002r. burmistrzem miasta został Janusz Dąbrowski, wcześniejszy radny miejski, jeden z założycieli Globusa. W trakcie pełnienia mandatu radnego jego miejsce w interesach zajęła żona. Jak się okazuje, od początku kadencji burmistrza J. Dąbrowskiego współwłaścicielom Globusa ani razu nie podwyższono czynszu. Kontrolerzy RIO wyliczyli, że na rezygnacji z podwyżek miasto straciło 4 tys. 426 zł brutto. Gdyby żona, bratowa i pozostali znajomi burmistrza Dąbrowskiego zostali potraktowani przez niego tak, jak pozostali dzierżawcy, w 2002 r. zapłaciliby czynsz wyższy od dotychczasowego zaledwie o 51 zł 26 gr, co na każdego z siedmiu dzierżawców wyniosłoby naprawdę niską kwotę, bo 7 zł 32 gr. W 2003r. dzierżawcy powinni zapłacić o 69 zł 94 gr więcej, w 2004r. o 77 zł 95 gr, w 2005 r. O 113 zł 31 gr, a w bieżącym 2006 roku - o 135 zł 26 gr więcej. Wiceburmistrz Tadeusz Pijanowski, którego zapytaliśmy o przyczyny zaniechania podwyżek czynszu, tłumaczył, że miasto nie wszystkim dzierżawcom podnosi wysokość czynszu, a te zaniechania dotyczą szczególnie tych, którym wcześniej naliczono wyższy czynsz. - Nie widzę w tym żadnego ewenementu ani nadużycia - twierdzi. Skoro wszystko było w porządku, dlaczego żona burmistrza, bratowa oraz pozostali znajomi wpłacili do miejskiej kasy wyliczoną kwotę podwyżek 2 czerwca, a więc na sześć dni przed zakończeniem kontroli RIO? Otóż tego dnia otrzymali od burmistrza J. Dąbrowskiego pismo wzywające ich do zapłaty różnicy czynszu wyliczonego z uwzględnieniem waloryzacji. Jednak zapłacili tylko 3 tys. 461 zł 16 gr. Zaległość została zmniejszona o tysiąc złotych, ponieważ roszczenia ulegają przedawnieniom po trzech latach. Sprawa Globusa powróciła na koniec kadencji J. Dąbrowskiego jak bumerang. Przypomnijmy, że burmistrz rozpoczął urzędowanie od kontrowersyjnego projektu sprzedaży opisanego wyżej gruntu właśnie swojej żonie, bratowej i reszcie znajomych, o czym wówczas pisaliśmy. (Życie Podkarpackie)

Spalarnia zamiast wysypiska
* Szefowie firmy "Solena" Polska przedstawili jarosławskim władzom propozycję budowy bezemisyjnej spalarni śmieci. Od samorządu oczekują tylko udostępnienia kilkuhektarowej działki. Jarosławskie składowisko odpadów zostanie zamknięte pod koniec tego roku. Z budową nowego są kłopoty. Dlatego propozycja "Soleny" wybudowania nowoczesnej ekologicznej spalarni jest kusząca dla miasta i powiatu. Tym bardziej że spółka chce zainwestować własne pieniądze. Potrzebuje tylko odpowiedniej działki. Sama też chce odbierać śmieci i produkować przy ich spalaniu prąd elektryczny. Dyrektorzy zapewniają, że metoda jest całkowicie bezpieczna dla środowiska. Obiecują również, że koszty za odpady będą niskie. Wcześniej spółka planowała uruchomienie spalarni w Młynach koło Radymna, jednak na przeszkodzie stanęła konieczność budowy ponad 15 kilometrów linii wysokiego napięcia. Spalarnia mogłaby stanąć w sąsiedztwie istniejącego składowiska.
- Powstanie spalarni zlikwidowałoby nasze problemy. Po zamknięciu obecnego składowiska będziemy wozić odpady 20, 30 kilometrów dalej - mówi Krzysztof Sopel, prezes Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Jarosławiu. Planowana spalarnia ma przetwarzać około 120 tysięcy ton odpadów rocznie. Z Jarosławia i okolic PGKiM zbiera około 13 tysięcy ton. Utylizatornia mogłaby więc przetworzyć odpady z całego województwa podkarpackiego. Decyzja o przekazaniu działki pod planowaną spalarnię zapadnie na jednym z pierwszych posiedzeń nowej Rady Miasta. PGKiM zaproponował wstępnie trzy działki pod planowaną budowę. (Nowiny)

R E G I O N

Jak oszczędzać prąd...
* Znów podwyżka. Nawet o 30 zł wyższy będzie od stycznia rachunek za prąd czteroosobowej rodzinie. Jeśli chcemy płacić mniej, musimy oszczędzać. Radzimy jak to robić. Izabela Garlak z Budziwoja k. Rzeszowa za prąd płaci co dwa miesiące ok. 700 zł. 200 zł kosztuje ją energia zużyta w domu, 500 zł oświetlenie sklepu odzieżowego, którego jest właścicielem.
- O ile w domu prąd można oszczędzić, to w sklepie nie mam takiej możliwości. Tu światło musi się świecić bez przerwy. Dlatego podwyżka cen energii będzie dla mnie dotkliwa. Nie mogę sobie pozwolić na podniesienie cen ubrań, bo stracę klientów. Będę mniej zarabiała - wylicza I. Garlak. Podwyżka cen podobno jest nieunikniona, bo w Polsce energia jest nawet o połowę tańsza, niż w innych państwach Unii Europejskiej. Duże firmy energetyczne będą chciały zrównać ceny z tymi, które obowiązują na zachodzie Europy. Przewidywana na styczeń 15 proc. podwyżka to dopiero początek wyższych rachunków za prąd. Jedynym sposobem na niższe, a przynajmniej, takie jak przed podwyżką rachunki, jest oszczędzanie prądu.
- Do grzania wody na herbatę radzę używać kuchenki gazowej a nie czajnika elektrycznego, bo w dalszym ciągu jest to o połowę tańszy sposób - mówi Grzegorz Szafrański ze sklepu "Gosposia" w Rzeszowie. Zdaniem Szafrańskiego gospodynie powinny także w przemyślany sposób robić pranie.
- To szczególnie ważne w przypadku pralek starego typu, gdzie ogrzanie wody na jedno pranie kosztuje ok. 1,2 zł. Zamiast prać jedną parę, lepiej poczekać aż uzbiera się pełen wsad. Szafrański radzi nie gasić bez przerwy światła, jeśli używa się oszczędnych żarówek, bo najwięcej prądu potrzebują one na "rozruch". Największymi pożeraczami energii są jednak bojlery i podgrzewacze wody. I to od nich należy zacząć planowanie oszczędności.
- Wystarczy zamówić w elektrowni specjalna taryfę, umożliwiającą tańszy pobór prądu w nocy i przez chwilę popołudniu. Dzięki temu za jednorazowe ogrzanie 60 litrowego bojlera wody zapłacimy 2 a nie 4 zł - radzi Szafrański. (Nowiny)

* Nie pomaga zabieranie na kilka lat praw jazdy, publikowanie wizerunków w prasie, kilkutysięczne grzywny i zajmowanie na ich poczet samochodów. Pijanych kierowców nie ubywa z naszych dróg. Tylko w listopadzie na Podkarpaciu zatrzymano ponad stu pijanych kierujących. Czy amatorów jazdy "na dwóch gazach" odstraszy dopiero wsadzanie nietrzeźwych kierowców na kilka lat za kratki? 27-letni mechanik samochodowy ze Stalowej Woli upodobał sobie jazdę autami swoich klientów. Wydawało mu się, że w cudzym samochodzie będzie bezpieczny. Nie straszny mu fotoradar, bo przecież prowadzi nie swoje auto. A jak siądzie za kółkiem po kilku głębszych? Cóż, jest przecież mechanikiem, naprawiał ten samochód i właśnie wyjechał sprawdzić skuteczność naprawy. A że w organizmie ma nieco promili? Było gorąco, a wiadomo, że przy robocie chce się pić. To chlapnął piwko czy dwa. Policjant też człowiek. Zrozumie. Rozumowania Tomasza Z. nie zrozumiał jednak funkcjonariusz, który w czerwcu zatrzymał go jadącego nienależącym do niego samochodem marki Rover. Jak się okazało, kierowca był nie tylko po dwóch piwkach, ale i po sporej dawce zdecydowanie mocniejszego trunku. Badanie wykazało we krwi mężczyzny aż 2,79 promila alkoholu. Tomasz Z. nie stracił jednak prawa jazdy. Nie stracił, bo w 2002 roku zatrzymano mu je właśnie za jazdę po pijaku. Co więcej, mimo młodego wieku stalowowolanin zaliczył już odsiadkę w zakładzie karanym. Za co siedział? Ano za jazdę po spożyciu. Z wyroku opiewającego na 20 miesięcy odsiedział rok. Wyszedł w marcu 2004 r. na zwolnienie warunkowe. 27-letni mechanik w sumie aż siedem razy był karany za prowadzenie pojazdów w stanie nietrzeźwym. Prokurator zawnioskował o surowy wymiar kary. 31 października stalowowolski sąd skazał Tomasza Z. na karę pozbawienia wolności na dwa lata. To najsurowszy wyrok, jaki można dostać za jazdę po pijanemu. Dodatkowo na 10 lat straci prawo jazdy. Wyrok nie jest jeszcze prawomocny.
- Nie ma i nie będzie pobłażania dla siewców śmierci! Pijany kierowca zagraża nie tylko sobie, ale przede wszystkim innym uczestnikom ruchu drogowego. Gdy nie pomagają wysokie grzywny, zatrzymywanie praw jazdy i publikacja wizerunku, wnioskujemy o zastosowanie ograniczenia wolności. Recydywiści muszą się liczyć z tym, że będziemy występować o bezwarunkowe pozbawienie wolności - zapowiada Janusz Woźnik, prokurator rejonowy w Stalowej Woli. Według prokuratora Woźnika, dla większości kierowców najbardziej dotkliwą sankcją jest kara grzywny. Stalowowolski Sąd Rejonowy coraz częściej orzeka ją w wysokości kilku tysięcy złotych. Nie brakuje także kar w postaci ograniczenia wolności. Skutkuje także zatrzymywanie samochodów na poczet przyszłych grzywien. Prokurator Woźnik podkreśla również rolę mediów, które publikują wizerunki i dane osobowe pijanych kierowców. Oczywiście, nie zawsze owe sankcje przynoszą pożądany efekt. Nietrzeźwego recydywistę może wówczas czekać odsiadka. Przebywając w więzieniu, po pierwsze nie będzie miał okazji do jazdy po pijanemu, po drugie zaś, może na tyle zmądrzeje, by już nigdy nie siadać za kółkiem po kilku piwach czy flaszce wódki. (Super Nowości)

* W październiku lekarze dostali 30 proc. podwyżki. Teraz uznali, że to za mało. Od stycznia chcą zarabiać minimum 5 - 7 tys. zł brutto. Jeśli nie - znów zaczną strajkować. Na biurka dyrektorów podkarpackich szpitali trafiły żądania lekarzy.
- Od roku mówimy, że 30 proc. podwyżki nas nie urządzają. Chcemy, aby od stycznia 2007 lekarz bez specjalizacji zarabiał dwukrotną średnią krajową pensję, czyli ok. 5 tys. zł brutto. Lekarz ze specjalizacją 3 - krotną (ok. 7,5 tys. zł) - zapowiada Zdzisław Szramik, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy na Podkarpaciu. - Dyrektorzy szpitali i ministerstwo dobrze o tym wiedzieli. Według Szramika państwo na to stać.
- Skoro są pieniądze na wysokie pensje dla oficerów czy sędziów, dlaczego lekarze maj być gorsi? Nie oczekujemy zarobków, jakie dostają koledzy w innych krajach. Ale za tak śmieszne pensje, jak dziś, nie da się pracować w Polsce - dodaje. Jeśli nie dostaną podwyżek, lekarze zdecydowani są wejść w spór zbiorowy z pracodawcami i strajkować. Wojciech Gutowski, dyr. Wojewódzkiego Szpitala w Tarnobrzegu rozkłada ręce.
- Nie mam pieniędzy, a żądania są wysokie. Nie wiem, co zrobię. Będę negocjował z lekarzami. Mam 2 tygodnie do namysłu - mówi. Inni dyrektorzy, którymi rozmawialiśmy są oburzeni:
- Lekarze chcą wykończyć szpitale. Świetnie im idzie - kwitują. Zdenerwowania nie kryją pacjenci.
- Nie widziałam biednego lekarza. Mam dość słuchania, jacy są pokrzywdzeni. Nie dość, że trudno dostać się do wielu specjalistów to znów chcą pozamykać gabinety na klucz? Niech się szarpią, ale nie naszym kosztem - irytuje się pani Barbara, mieszkanka Rzeszowa. (Nowiny)

* Synowie, córki, żony, mężowie, a nawet swatowe. Na Podkarpaciu do walki o mandaty radnych miejskich i wojewódzkich ruszyły całe rodziny. Najwięcej krewnych ma na swoich listach Samoobrona. Na listach do sejmiku województwa podkarpackiego znalazła się m.in. Kinga Zbyrowska, żona Adriana Zbyrowskiego, synowa posłanki Marii Zbyrowskiej. Do sejmiku kandyduje też matka Kingi Zbyrowskiej, a swatowa posłanki Zbyrowskiej, Krystyna Zachwiej. Także jej syn Krystian Zachwiej i jego żona Katarzyna Zachwiej startują do walki o fotel radnego wojewódzkiego. Kolejny rodzinny duet to Edward Smyk i jego żona Zdzisława Smyk, oboje startują z list Samoobrony do sejmiku. Na listach Samoobrony do sejmiku jest też małżeństwo Janusz Chara i Marta Chara. Polityka prorodzinna znalazła też odbicie na listach Ligi Polskich Rodzin. Na liście do sejmiku jest syn posłanki Haliny Murias, Marek Murias. Na listach kandydatów na radnych miejskim też znajdziemy takie same nazwiska. Z listy Komitetu Wyborczego Stowarzyszenia "Nasz Dom-Rzeszów" startuje ojciec i syn, Jerzy i Bartosz Maślanka. Z listy tego samego komitetu startuje też Radosław Słupek, syn Edwarda Słupka, jednego z założycieli Stowarzyszenia "Nasz Dom-Rzeszów". A jest o co walczyć, bo pieniądze, które dostają radni za pracę w radzie miasta i w sejmiku województwa podkarpackiego nie są małe. Dla przeciętnej podkarpackiej czteroosobowej rodziny, to kwota, za którą trzeba przeżyć cały miesiąc. Radny miejski za pracę w radzie miasta dostaje dietę w wysokości 1 500 zł. miesięcznie, natomiast w przypadku radnego wojewódzkiego jest to kwota 1.750 zł. Na rękę. (Nowiny)

Kronika kryminalna

* Dwaj Polacy, kierowcy cystern, przemycali ponad 200 tys. paczek ...zatopionych w oleju jadalnym. Wartość ujawnionej przez celników z Korczowej kontrabandy przekracza milion złotych! Kierowcy - przemytnicy do odprawy celnej zgłosili jedynie olej jadalny. Oczywiście nie mówili celnikom całej prawdy - wstępne prześwietlenie zawartości cystern urządzeniem RTG wykazało, że poza olejem coś jeszcze pływa we wnętrzu cystern. Wprowadzony do nich endoskop wyjaśnił zagadkę- w oleju zatopione były kartony z papierosami. Wydobycie ich zajęło celnikom i strażakom ponad dobę. Trzeba było rozciąć górne części cystern przy użyciu ciężkiego sprzętu. Łącznie w obu cysternach zatopionych w oleju było ponad 210 tysięcy paczek papierosów marki LM bez polskich znaków skarbowych akcyzy o wartości rynkowej ponad milion złotych. Sprawę przekazano do dalszego prowadzenia Komendzie Miejskiej Policji w Jarosławiu. (Super Nowości)

* W dniu 08.11.bm. ulicy Sportowej nieznany sprawca wykorzystując nieobecność mieszkanki Przemyśla, skradł ze straganu kasę fiskalną o wartości 1 500 zł.

* Dnia 09.11.bm w Medyce podczas odprawy paszportowej funkcjonariusze Straży Granicznej ujawnili, że 37-letni obywatel Danii , usiłował wywieźć z terenu RP samochód m-ki Porsche Cayenne. Samochód został skradziony w dniu 28.10.2006r. w Kopenhadze.

* W nocy z 7/8 bm. na ul. Swobodnej w Przemyślu nieznany sprawca po uprzednim wyłamaniu wkładki zamka w samochodzie Audi A6, z jego wnętrza skradł radioodtwarzacz JVC wartości 500 zł na szkodę właściciela samochodu. Ten sam sprawca w tym samym miejscu i czasie dokonał włamania do samochodu VW Golf, skąd dokonał kradzieży radioodtwarzacza Sony wartości 700 zł., na szkodę właścicielki.

* Dnia 08 bm. na ul. Sanockiej nieznany sprawca wykorzystując nieuwagę pokrzywdzonych, dokonał kradzieży torebki wraz z portfelem oraz dowodem osobistym i dow. rejestracyjnym. Łączna suma strat wynosi 360 zł., na szkodę zgłaszających.

* Dnia 06 bm. na ul. Boruty Spiechowicza nieznany sprawca działając w sposób umyślny, dokonał rozbicia dwóch reflektorów oraz przecięcia 4 opon w samochodzie m-ki Honda Civic, czym spowodował straty w wysokości 800 zł. na szkodę właściciela samochodu.

* W nocy z 06/07 bm. na ul. Hoffmanowej w Przemyślu nieznany sprawca w nieustalony sposób otworzył zamek w drzwiach samochodu marki Polonez, a następnie skradł odtwarzacza płyt CD powodując straty w wysokości 200 zł na szkodę właściciela.

* Dnia 06 bm. na ul. Słowackiego nieznany sprawca wykorzystując chwilową nieuwagę mieszkanki Przemyśla dokonał kradzieży torebki damskiej wraz z paszportem powodując straty w wysokości 50 zł.

* Dnia 07 bm. na ul. Dolińskiego nieznany sprawca wykorzystując nieuwagę mieszkańca Przemyśla dokonał kradzieży psa rasy Posokowiec Bawarski o wartości 1200 zł.

źródło: www.podkarpacka.policja.gov.pl

Reklama