Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 30.01-05.02.2006 r.

Przemyśl

Przyszłość wyciągu...
* W czasie ubiegłotygodniowej konferencji prezydent miasta Robert Choma przyznał, że szansa na zdobycie unijnej refundacji na wyciąg mocno zmalała. Dodał, że kolejne etapy Przemyskiego Parku Sportowo-Rekreacyjnego będą musiały być finansowane ze środków zewnętrznych, w przeciwnym wypadku budżet miasta może nie wytrzymać. Tematem konferencji było podsumowanie I etapu inwestycji i sprawy bieżące. Odnośnie wyciągu prezydent pochwalił się tytułem: lidera Małopolski" (przyznanym za realizację inwestycji przez Stowarzyszenie Gmin i Powiatów Małopolski) oraz listem gratulacyjnym od marszałka województwa Leszka Deptuły (który jeszcze kilka miesięcy temu mówił, że posypie sobie głowę popiołem, jeśli jego sceptycyzm wobec idei budowy wyciągu okaże się bezzasadny). Prezydent dodał, że kolejny etap inwestycji chciałby poddać pod publiczną dyskusję, ponieważ pojawił się pomysł, by zamiast kosztownego mostu nad Sanocką (4 mln) zainwestować w igielit, a nas jezdnią ewentualnie położyć znacznie mniej kosztowną kładkę. Prezydent zdementował przy okazji pogłoski jakoby niektóre przemyskie firmy otrzymały bezpłatnie karnety na wyciąg i zapowiedział, że w najbliższym czasie warunki pracy obsługi zostaną polepszone (w czasie mrozów mocno dał się im we znaki brak zaplecza). Rekordowa frekwencja na nartostradzie (i magistrackiej stronie internetowej, gdzie znajdują się zdjęcia i informacje o wyciągu) pozwala władzom miasta mieć nadzieję, ze bieżący sezon, choć spóźniony, będzie udany. Wątpliwości odnośnie zasadności budowy pomnika Jana Pawła II prezydent rozwiał, argumentując, że miasto zmierza w kierunku gigantycznego upamiętnienia, myśląc raczej o skromnym miejscu zadumy, co jednocześnie nie wyklucza innych form honorowania postaci wielkiego rodaka, takich jak fundacje, hospicja, systemy stypendialne itp. Prezydent przyznał również, że zmienił się układ sił w radzie miasta: dotychczasowy klub radnych prawicy rozwiązał się, a na jego bazie powstanie nowy, jeszcze nie do końca wiadomo jaki. Nie potwierdziła się jednak plotka, że szykują się zmiany na kierowniczych stanowiskach w urzędzie: - Nic o tym nie wiem! - powiedział Rober Choma. (Życie Podkarpackie)

* St. kap. Mariusz Cyran jest kandydatem na stanowisko komendanta miejskiego Państwowej Straży Pożarnej. Sam zainteresowany nie zaprzecza, ale nie chce się wypowiadać na ten temat. Na razie obsada stanowiska komendanta przemyskich strażaków jest na etapie uzgodnień, Starosta przemyski i prezydent Przemyśla otrzymali tę propozycję z Komendy Wojewódzkiej PSP. Zgodnie z procedurą mają wydać swoją opinię.
- Otrzymaliśmy prośbę o wydanie opinii w sprawie komendanta. Rozpoczęliśmy rozważanie tej kandydatury i w przewidzianym terminie prześlemy ją komendantowi wojewódzkiemu PSP - mówi Zdzisław Szeliga, inspektor ds. mediów Starostwa Powiatowego w Przemyślu. Kandydatury kpt. Cyrana nie zdołaliśmy potwierdzić w KW PSP. Gdyby starosta lub prezydent wyrazili negatywną opinię o tej kandydaturze, komendant wojewódzki PSP musi zaproponować nową. Poprzedni komendant przemyski, mł. bryg. Andrzej Ryzner, przejdzie niebawem na emeryturę. Obecnie wykorzystuje zaległy urlop. Ze stanowiska odszedł po tym, jak anonimowe osoby wysłały do jego przełożonych i mediów anonimowe listy. Zarzucali mu w nich chronienie strażaków, którzy zostali przyłapani przez policję na jeździe po pijanemu. (Nowiny)

Prezes apeluje do lokatorów
* Prezes PGM Zbigniew Duszyk apeluje do mieszkańców miasta: ogrzewajcie swoje mieszkania, bo przez wasze oszczędności cierpią inni, a spółka niedługo zbankrutuje z powodu wydatków na naprawy pozamarzanych rur i popękanych instalacji! Ostatnia fala wyjątkowo silnych mrozów sprawiła, że liczba awarii w mieszkaniach komunalnych niemal przekroczyła możliwości PGM. Z powodu oszczędności właścicieli, którzy zostawili nie ogrzewane mieszkania, cierpieli pozostali lokatorzy, a ekipy do suwania awarii dwoiły się i troiły, żeby usunąć skutki ludzkiej bezmyślności. - Zdarza się, że starsze samotne osoby, mieszkające w niedocieplonych mieszkaniach, wyjeżdżają w czasie zimy do dzieci czy rodziny, gdzie jest cieplej i bezpieczniej. Zostawiają jednak pozakręcane kaloryfery i wcale się nie martwią, że pozostałym lokatorom zamarznie woda albo, że koszty napraw pokrywać będziemy my. To nieodpowiedzialność - mówi prezes PGM Zbigniew Duszyk. - Często jest też tak, że właściciel mieszkania w ogóle w nim nie mieszka, bo ma na przykład domek pod miastem. Taki też nie myśli, żeby ogrzewać swoje mieszkanie, raczej oszczędza, jak może. W efekcie - znowu cierpią ludzie, którzy mieszkają w takiej kamienicy, a my płacimy za naprawy. Prezes przyznaje, że ocieplanie budynków, wymiana okien na bardziej szczelne to zadanie spółki i że wychłodzenie budynków po części spowodowane jest brakiem pieniędzy na tego rodzaju prace: - Ale taki mamy budżet, a nie inny. I musimy sobie jakoś z tą zimą poradzić. A jeszcze kilka tygodni takich mrozów i pójdziemy z torbami, a lokatorzy będą sami naprawiać zamarznięte instalacje!... Zdaniem Zbigniewa Duszyka lokatorzy mieszkań komunalnych nie dbają też w należyty sposób o "nie swoje" mieszkanie: - Nie domykają drzwi, nie uszczelniają, nie myślą zupełnie o tym, że wskutek ich niedbalstwa ktoś będzie marzł, albo biegał po wodę do sąsiadów. A to przecież wspólny interes, żeby zatrzymać ciepło w domach, a nie puszczać na ulicę! (Życie Podkarpackie)

* Pułkownik Józef Ostapkowicz przejął w piątek obowiązki komendanta Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej. Zastąpił odchodzącego Henryka Majchrzaka. Uroczystość przekazania sztandaru BOSG nowemu komendantowi odbyła się w obecności polskich pograniczników i gości z Ukrainy. Odchodzący na emeryturę gen. Henryk Majchrzak od swoich dotychczasowych podkomendnych dostał zabytkową szablę z czasów Księstwa Warszawskiego. Ukraińscy pogranicznicy podarowali mu mundur polowy swojej formacji. (Nowiny)

Kanclerz pod gradem pytań
* Gościem ubiegłotygodniowej (26 stycznia) sesji rady miasta był Jan Musiał, kanclerz PWSZ. Przedstawiona przez niego informacja o perspektywach rozwoju uczelni nie zadowoliła gospodarzy: - Za dużo projektów, za mało efektów! - wytykali jeden po drugim. Kanclerz PWSZ Jan Musiał opowiadał o bieżących sprawach uczelni, koncentrując się jednak na planach rozwojowych. Mówił o zamiarze przekształcenia jej w Państwową Wyższą Szkołę Europejską (dalej na zasadach licencjackich), a następnie - w Akademię Przemyską (studia magisterskie). Gość ogłosił też zamiar utworzenia w szkole nowych kierunków: ukrainistyki w wersji translatorskiej, architektury wnętrz i stosunków międzynarodowych. Jednak radni pytali głównie o realizację dotychczasowych planów: o obiecywany wydział pielęgniarski, o nowoczesne technologie informacyjne (też od dawna zapowiadany kierunek), o budowę kampusu, która miała kosztować około 90 mln zł i na którą szkoła miała uzyskać unijne pieniądze itp. Podstawą pretensji pod adresem uczelni były darowane przez miasto nieruchomości i budżetowe pieniądze. - Zaczynam wątpić - mówi radny Kazimierz Nycz (SLD). - Co kilka miesięcy wysłuchujemy kolejnych pomysłów, nie widząc realizacji poprzednich. To chyba koncert pobożnych życzeń! Za dużo projektów, za mało efektów, panie kanclerzu! Nawet rani prawicy wytknęli władzom uczelni nadmiar dobrych intencji przy jednoczesnym braku namacalnych skutków: - Ja pana pytam konkretnie: będzie to pielęgniarstwo czy nie?! - przyciskał wiceprzewodniczący rady Eugeniusz Strzałkowski. Kanclerz PWSZ Jan Musiał tłumaczyć, że niektóre plany nie wypaliły z powodu zmian na stanowiskach ministerialnych: co jeden minister obiecywał, tego jego następca nie czuł się w obowiązku dotrzymywać, m.in. z tego powodu 90-milionowa inwestycja mocno się skurczyła. pielęgniarstwo - wyjaśnił dalej - nie wyszło, ponieważ marszałek nie dał wstępnie obiecanego poszpitalnego budynku (który ma odpowiednie urządzenia), a szkoły nie stać, by specjalistyczny obiekt budować za własne pieniądze. PWSZ nie zrezygnowała też z planów uruchomienia kierunku informatycznego, jednak - jak przyznał kanclerz - wobec przedłużających się procedur - "zaklepana" kadra rozeszła się po innych uczelniach. Radni pytali również czy uczelnia monitoruje rynek pracy i losy swoich absolwentów. Gość przyznał, że poloniści wykształceni w PWSZ nie mają wielkich perspektyw i raczej starają się kontynuować rozpoczęte w Przemyślu studnia na innych uczelniach, gdzie mogą zrobić "magisterki". Dodał, że absolwenci historii z PWSZ radzą sobie na lokalnym rynku pracy nieco lepiej. W czasie sesji radni wytknęli władzom uczelni nawet szaleństwa studentów, zakwaterowanych w prowizorycznym akademiku przy Szykowskiego: - O zgrozo, te balangi i libacje przyprawiają o nerwicę nie tylko mnie, ale i mojego psa! - żalił się mieszkający niedaleko radny Kazimierz Nycz. Tego już kanclerz PWSZ Jan Musiał nie komentował. Poinformował tylko, że niebawem budynek akademika zostanie sprzedany, co - jak należy się domyślać - rozwiąże problem (Życie Podkarpackie)

* Stanisław Bajda, starosta przemyski, sprzeciwia się planom reorganizacji 14. Brygady Obrony terytorialnej Ziemi Przemyskiej. Jestem zaniepokojony doniesieniami dotyczącymi drastycznego ograniczenia obecności wojska w Przemyślu - pisze starosta w liście do prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. - Proszę o wyjaśnienie, czy są prawdziwe i realne. W opinii starosty redukcja wojska to kolejny krok w kierunku degradacji miasta i regionu. Ministerstwo Obrony Narodowej unika jasnej odpowiedzi na temat przyszłości 14. BOT. Piotr Paszkowski, rzecznik resortu, przyznał jedynie, że trwają prace mające na celu "wypracowanie" optymalnego modelu jednostek "OT". Być może w składzie przemyskiej 14. BOT zostanie sformowana kompania ratownictwa inżynieryjnego. (Nowiny)

Goniec sposobem na oszczędności...
* W 2004 roku przemyski magistrat zaoszczędził 214 tys. zł. W pierwszym półroczu 2005 r. - 97 tys. zł. Wszystko dzięki popularnym gońcom, którzy roznoszą urzędową korespondencję zamiast zawodowych listonoszy. Wiele państwowych instytucji w wielu miastach w Polsce zdecydowało się na zatrudnienie gońców, którzy pracują na umowę-zlecenie roznoszą setki listów czy pism urzędowych. Pracę tę przeważnie zleca się osobom dotychczas bezrobotnym. To konkurencja dla Poczty polskiej i sposób na szukanie oszczędności. Zamiast płacić poczcie 5,40 zł za wysłanie listu poleconego, zaproponowano im pensję za roznoszenie miejskiej korespondencji. Przemyski magistrat na pomysł zaangażowania gońców wpadł 3 lata temu. Opłaciło się. Obecnie zatrudnionych jest 7 osób. Pracują 8 godzin dziennie i roznoszą ponad 80 procent urzędowej korespondencji do osób czy instytucji w obrębie miasta. Poza Przemyślem przesyłki z magistratu dostarczają zawodowi listonosze. Każdy goniec zaopatrzony jest w identyfikator i służbową legitymację. Ma także swój rewir: Jeśli nie zastanie adresata, ma prawo do pozostawienie awiza, wówczas klient musi stawić się osobiście w urzędzie.
- Gońcy są już rozpoznawalni i, co muszę podkreślić, sumienni. Korzysta na tym urząd, gdyż od momentu ich zatrudnienia znacznie zmalały koszty wysyłki - tłumaczy Witold Wołczyk z Kancelarii Prezydenta Miasta Przemyśla. W 2004 r. miasto zaoszczędziło w ten sposób 214 tys. zł, a w pierwszym półroczu 2005 r. - 97 tys. zł Rachunek jest prosty... (Życie Podkarpackie)

* Mieszkańcy kilku wiosek gminy Medyka odetchnęli z ulgą. Na znajdujące się w sąsiedztwie pola lagunowe już nie są kierowane nieczystości z przemyskiej oczyszczalni ścieków. Czystsza stała się woda w rzece Wiar. To tylko niektóre efekty prac prowadzonych od wiosny 2004 r. na oczyszczalni przy ul. Topolowej. Jej rozbudowa i modernizacja stała się możliwa dzięki bezzwrotnej dotacji w ramach funduszu przedakcesyjnego ISPA. Wartość inwestycji wynosi ok. 17, 4 mln euro. Połowa pieniędzy pochodzi z UE. Drugą część zapłacą miasto i Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji.
- Nie odprowadzamy już nieczystości na pola lagunowe - zapewnia Marian Winczura, kierownik oczyszczalni. - Wszystkie osady kierujemy teraz do komór fermentacyjnych. W wyniku fermentacji na miejscu uzyskuje się biogaz, który jest spalany, a ciepło wykorzystywane w procesie technologicznym i do ogrzewania obiektów oczyszczalni. Przefermentowane w komorach osady są odwadniane, a następnie składowane. Część z nich pójdzie na śmietnisko, część zostanie wykorzystana jako nawóz w rolnictwie. Jakie będą efekty rozbudowy i modernizacji przemyskiej oczyszczalni ścieków? Oprócz likwidacji uciążliwych pól lagunowych i dokuczliwego smrodu w Siedliskach, Hurku i Łapajówce, PWiK zwróci medyckiej gminie ok. 21 ha dzierżawionego terenu, który da się zrekultywować dla celów leśnych i rolniczych. Ścieki będą wreszcie odprowadzane zgodne z normami prawa polskiego i europejskiego. Pełna automatyzacja zagwarantuje stabilną pracę oczyszczalni, przyczyni się do odczuwalnej poprawy jakości wody w Sanie i Wiarze. Pierwszy kontrakt projektu przy ul. Topolowej ma być zakończony na przełomie wiosny i lata br. Drugi, związany z rekultywacją pól lagunowych, potrwa do czerwca 2007 r. (Nowiny)

Prezydent czeka na decyzję NSA
* Prezydent Robert Choma czeka na decyzję Naczelnego Sądu Administracyjnego w Rzeszowie, który ma rozstrzygnąć spór o wykształcenie wiceprezydenta Ryszarda Lewandowskiego. Podczas konferencji prasowej prezydent Przemyśla Robert Choma podtrzymał swoje dotychczasowe stanowisko, dotyczące powołania na swojego zastępcę Ryszarda Lewandowskiego. Radny Przemyśla Rafał Oleszek oddał sprawę do NSA, bowiem uważa, że Lewandowski nie powinien być wiceprezydentem, bowiem "nie spełnia wymogów". - Nie będę tego komentował, poczekam na decyzję sądu, ale uważam, że prawo nie zostało złamane- twierdzi prezydent Choma. Wiceprezydent Wiesław Jurkiewicz skomentował wyrok, jaki zapadł w sprawie obrażenia jego i urzędników magistratu, przez jednego z przemyskich przedsiębiorców. Chodziło o sprawę z 2004 roku, kiedy to na jednym z obiektów handlowych pojawił się plakat, zdaniem wiceprezydenta, pomawiający jego i podległych mu urzędników. - Postępowanie warunkowo umorzono, długo to trwało, ale w końcu sprawiedliwości i tak stało się zadość- stwierdził. Prezydent Robert Choma stwierdził natomiast, że nie ma satysfakcji z zakończonego procesu przeciwko dziennikarzowi Nowin, Norbertowi Z. - Można było tego uniknąć, zdobyć się na słowo przepraszam, to niewiele kosztuje - stwierdził. Sprawa z dziennikarzem, mimo wyroku sądowego, jeszcze się nie zakończyła. Władze Przemyśla nie chcą z nim współpracować, zarzucając mu nieobiektywizm i tendencyjność. Rafał Sura, kierownik kancelarii prezydenta, zwrócił się z pismem do szefostwa Nowin, o wyłączenie Norberta Z. ze współpracy z magistratem. Zarzut zniesławienia, jaki mu postawiono, zdaniem Sury, dyskwalifikuje go jako osobę godną zaufania. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że szefostwo Nowin zwróciło się z pismem do Rafała Sury, o sprostowanie nieprawdziwych informacji dotyczących dziennikarza Nowin, które ten rozpowszechnia. Nie zakazało także Norbertowi Z. zajmowania się sprawami samorządowymi. Jak wyjaśnia dziennikarz, w razie potrzeby będzie się nimi zajmował. Nie chciał jednak skomentować wyroku, ani określić, czy będzie się od niego odwoływał. Stwierdził, że ma jeszcze czas na podjęcie tej decyzji. (Super Nowości)

* Bezmyślność, brak doświadczenia, brawura i nieznajomość prawa sprawia, że kierowcom pogotowia trudni jeździ się po wąskich, zatłoczonych ulicach. Często młodzi ludzie, którzy podczas jazdy słuchają bardzo głośnej muzyki, nie słyszą nadjeżdżającej karetki. Są tak zasłuchani, że nie obchodzą ich lusterka - opowiada Jan Kotlarz, kierowca karetki z 25-letnim doświadczeniem. kolejnym zagrożeniem są niezdecydowani kierowcy, którzy zmieniają swoje położenie w czasie wymijania ich przez karetkę. Do grzechów głównych możemy też zaliczyć jazdę za karetką, która toruje przejazd przez zatłoczone miasto. Niektórzy nawet wyprzedzają pojazd uprzywilejowany w terenie zabudowanym, pomimo, że jedzie na sygnale.
- Jadąc na sygnale, możemy łamać przepisy drogowe, ale w przypadku kolizji lub stłuczki to my odpowiadamy za jej spowodowanie. Pomimo, że ktoś nie ustąpił nam przejazdu, wina leży po naszej stronie - wyjaśnia pan Jan. (Nowiny)

Antenowych potyczek cd...
* Mieszkańcy zarzucają Zarządowi Wspólnoty Mieszkaniowej wydanie pozwolenia na ulokowanie anteny bez ich wiedzy i zgody. Lokatorzy kamienic przy ul. 3 Maja 20 i 22 obawiają się promieniowania elektromagnetycznego wywołanego przez antenę, która ma stanąć na dachu domu nr 20. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Mieszkańcy podzielili się na dwa obozy: przeciwnicy projektowi inwestycji domagają się wyjaśnień, zwolennicy nie chcą rozmawiać z dziennikarzami. - Zarząd naszego budynku zgodził się na montaż anteny bez naszej zgody i wiedzy. Powinniśmy być wcześniej dokładnie poinformowani o tym zamiarze. Jakim prawem kilka osób może decydować w imieniu całej wspólnoty? - skarży się Stanisław Kawa, mieszkaniec kamienicy. Mieszkańcy twierdzą, że w zamian za zgodę na ulokowanie anten na dachu obiecano im pieniądze potrzebne do wykonania remontu budynku. Zarząd wraz ze zwolennikami chce przeznaczyć całość otrzymanej sumy na niezbędne remonty. Przeciwnicy nie chcą zgodzić się na taki kompromis, gdyż obawiają się o swoje zdrowie. Ich zdaniem remont o ile w ogóle zostanie przeprowadzony będzie tylko powierzchowny, pieniądze trafią w prywatne ręce, a im pozostanie antena, na którą nie chcą się zgodzić. Ale Państwowy Wojewódzki Inspektor Sanitarny nie podziela ich obaw, zapewniając o braku szkodliwości sprzętu.
- Obawy mieszkańców nie znajdują potwierdzenia. W opinii działu Higieny Radiacyjnej Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Rzeszowie, przedmiotowy raport pod względem oddziaływania na środowisko pól elektromagnetycznych nie budzi zastrzeżeń. Pole elektromagnetyczne wywołane przez anteny planowanej stacji o wartościach przekraczających dopuszczalne wartości wystąpi, na znacznych wysokościach w miejscach niedostępnych dla ludzi - wyjaśnia Alicja Szczudło, rzecznik prasowy Państwowego Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego w Rzeszowie. Od sporów między mieszkańcami odcina się ADM. - Jesteśmy jedynie administracją budynku. Takie decyzje podejmują współwłaściciele wspólnoty drogą dyskusji oraz podjęcia uchwał. To do nich należy kwestia dogadania się w tej sprawie - wyjaśnia Krzysztof Majewski, kierownik ADM "Zasanie". (Nowiny)

J A R O S Ł A W

Koncesje po staremu
* Bardziej restrykcyjny projekt uchwały o zasadach przyznawania koncesji na sprzedaż alkoholu nie przeszedł podczas poniedziałkowej sesji Rady Miasta. Gdyby uchwała weszła w życie, koncesje mogłoby stracić nawet kilkanaście jarosławskich punktów. Przygotowany przez siedmiu radnych z LPR i Forum Prawicy projekt uchwały zakładał, że wymagana odległość 50 metrów od punktu sprzedaży do obiektu, np. szkoły, miała być mierzona w nowy sposób, czyli bezpośrednio, w linii prostej z pominięciem przeszkód. Druga zasada mówiła, że odległość ta miała być mierzona od obiektu do wszelkich możliwych wejść na teren posesji, na której znajduje punkt alkoholu, a więc mostków, bramek, a nie do bezpośredniego wejścia do punktu. W efekcie skracałoby to wymaganą odległość między chronionymi przez uchwałę obiektami a punktami sprzedaży alkoholu. Najbardziej kontrowersyjny przepis o zakazie alkoholu w pobliżu skwerów autorzy uchwały sami wycofali w drodze poprawki. W proponowanej uchwale radni chcieli też zakazać sprzedaży alkoholu w pobliżu cmentarzy, obiektów sportowych, stacji paliw, przystanków komunikacji publicznej, parków i skwerów. Przeciwnicy uchwały twierdzili, że nie chodzi w niej o zmniejszenie liczby sklepów sprzedających alkohol, a tylko o przyznanie koncesji innym niż do tej pory osobom.
- Podejrzewam, że na przeznaczone do likwidacji miejsca sprzedaży są już gotowi nowi chętni. Jestem gotów głosować za uchwałą, jeśli zmniejszy ona liczbę punktów sprzedaży w mieście - mówił przewodniczący Rady Miasta Marian Janusz.
- Wszystko sprowadza się do tego, by uchwałę o koncesjach spacyfikować - odpowiadał pomagający w jej przygotowaniu sekretarz miasta Franciszek Gołąb. W końcu rada przyjęła poprawki do uchwały, ale całość odrzuciła. Przyznawanie koncesji pozostało na starych zasadach. (Nowiny)

R E G I O N

* Emeryci i renciści zastanawiają się dlaczego ZUS zaczął co miesiąc potrącać nagle z ich świadczeń 3 złote więcej. - Nikt nas nie poinformował, a przecież w skali całego kraju to kilkanaście milionów złotych. Na co idą nasze pieniądze? - pytają oburzeni. Przez przypadek zauważyłem, że ostatnio moja emerytura pomniejsza się o kwotę 3 zł - opowiada mieszkaniec Przemyśla. - Zapytałem kilku znajomych i okazało się, że oni też zauważyli tę zmianę. Zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego pobierają nam te pieniądze i na jaki cel są przekazywane. Poza tym, dlaczego nikt nas nie poinformował o tej zmianie. Zabrana kwota nie uszczupli poważnie emeryta, ale w skali kraju wyjdzie tego przecież kilkanaście milionów - mówi przemyślanin. Małgorzata Bukała, rzecznik prasowy ZUS Oddział w Rzeszowie wyjaśniła, że od stycznia 2006 roku ustawowa wysokość składki na ubezpieczenie zdrowotne wynosi 8,75 proc podstawy wymiaru składki, z czego 7,75 proc. podlega odliczeniu od podatku dochodowego od osób fizycznych, natomiast 1 proc. podlega potrąceniu ze świadczenia. W zależności od wysokości świadczeń, jest to różna kwota. - Również od stycznia br. zmieniły się zasady zaokrąglania kwoty podatku odprowadzanego do urzędu skarbowego. Do tej pory podatek zaokrąglany był do pełnych dziesiątek groszy, obecnie do pełnego złotego. W związku ze zmianą tych przepisów, wysokość kwoty do wypłaty od 1 stycznia uległa zmianie - dodaje. Nie wyjaśniła natomiast, dlaczego o tych zmianach nie zostali poinformowani sami zainteresowani, czyli emeryci i renciści. (Życie Podkarpackie)

Czy jesteśmy przygotowani?
* Katastrofa, która wydarzyła się tydzień temu w Katowicach, spowodowała lawinę pytań o bezpieczeństwo ludzi w budynkach publicznych. Na Śląsku pomoc rannym nadeszła szybko i zostali oni sprawnie przewiezieni do licznych w tamtym rejonie szpitali. Czy na Podkarpaciu służby ratownicze i szpitale są równie dobrze przygotowane do ratowania ofiar masowych katastrof?
- Źle - zdecydowanie odpowiada na to pytanie Wojciech Chmiest, konsultant wojewódzki w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii. - Na Podkarpaciu jest zbyt mało stanowisk intensywnej opieki medycznej. Problemy pojawiają się już wtedy, gdy z wypadku komunikacyjnego przywożonych jest jednocześnie kilku rannych. Bywa, że nie wszystkich mogę przyjąć i pacjent wymagający natychmiastowej intensywnej opieki jest przewożony do innego szpitala. Zgodnie z wymogami NFZ, miejsca na oddziałach intensywnej terapii powinny stanowić od 2 do 5 procent ogólnej liczby łóżek w szpitalu. Tymczasem zaledwie co setne łóżko jest wyposażone w aparaturę do podtrzymywania życia i ciągłego monitorowania stanu zdrowia pacjenta.
- Na naszym oddziale intensywnej opieki mamy szesnaście stanowisk - powiedział Janusz Solarz, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie. - Niemal wszystkie stale są wykorzystywane. W przypadku konieczności przyjęcia większej liczby ciężko rannych jesteśmy w stanie, z dużym wysiłkiem organizacyjnym, wygospodarować dziesięć miejsc. W trzech pozostałych rzeszowskich szpitalach można intensywną opiekę zapewnić kolejnym dziesięciu ofiarom wypadku. I to już jest kres możliwości. W razie poważnego wypadku autobusu czy pociągu, katastrofy samolotu albo budowlanej, dla ciężko rannych ofiar zabrakłoby w rzeszowskich szpitalach miejsc.
- Nie wszystkie ofiary, nawet poważnych katastrof, wymagają intensywnej opieki medycznej - pociesza Janusz Solarz. - Większość rannych, po opatrzeniu lub zabiegu operacyjnym, można położyć na zwykłych łóżkach. Tu możliwości są znacznie większe. W naszym szpitalu jesteśmy w stanie przyjąć nawet kilkuset rannych. Wymagałoby to oczywiście szybkiej mobilizacji całego personelu medycznego. Są opracowane procedury postępowania w takiej kryzysowej sytuacji. Zanim ofiary katastrofy trafią do szpitali, muszą zostać wydobyte z gruzów budynków lub zgniecionych samochodów albo wagonów. Ta część akcji ratowniczej należy do strażaków.
- Wielokrotnie obserwowałem ratowników z rzeszowskiej straży pożarnej w czasie akcji - mówi Stanisław Rybak, dyrektor rzeszowskiego pogotowia ratunkowego. - Są bardzo dobrze wyszkoleni i wyposażeni w specjalistyczny sprzęt. Działają niezwykle sprawnie. Jestem pewien, że w przypadku katastrofy podobnej do katowickiej, poradzą sobie nie gorzej niż ich śląscy koledzy. Czy wystarczyłoby karetek do przewiezienia ofiar katastrofy do szpitali?
- Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego w Rzeszowie posiada cztery karetki reanimacyjne i sześć wypadkowych - wylicza Stanisław Rybak. - W razie potrzeby możemy uruchomić dalszych trzydzieści ambulansów, które na co dzień są używane do przewożenia chorych. Jesteśmy też w stanie zmobilizować odpowiednią liczbę lekarzy i ratowników medycznych. Skuteczna pomoc ofiarom katastrofy nie polega jednak na szybkim i chaotycznym przewożeniu rannych. To byłoby tylko przenoszenie katastrofy z miejsca zdarzenia do szpitali. Trzeba przede wszystkim zapewnić ofiarom pierwszą pomoc medyczną w miejscu wypadku, odpowiednią segregację rannych i dopiero potem wozić ich do tych placówek, w których szybko otrzymają opiekę konieczną ze względu na ich stan. Działania te muszą być skoordynowane. W przeciwnym przypadku mógłby powstać chaos i niepotrzebne wożenie rannych od szpitala do szpitala. Są opracowane odpowiednie algorytmy działania umożliwiające właściwą i skuteczną współpracę wszystkich służb. Uważam, że w przypadku rzeczywistej katastrofy akcja ratunkowa byłaby przeprowadzona sprawnie. Tak byłoby jednak tylko wtedy, gdyby katastrofa wydarzyła się w Rzeszowie lub w jego okolicach. Jeżeli jednak do dramatu doszłoby na peryferiach województwa, pojawiłoby się mnóstwo problemów. Powiatowe szpitale nie dysponują bowiem ani tak liczną kadrą wyspecjalizowanych lekarzy, ani tyloma karetkami, co rzeszowskie pogotowie. Nie ma w nich też wystarczającej liczby łóżek. Dojazd karetek z Rzeszowa na odległe miejsce katastrofy i transport ofiar zabrałby czas. Czas decydujący o życiu lub śmierci ofiar dramatu. Jak wyglądałaby akcja ratownicza, gdyby np. samolot pasażerski spadł gdzieś w Bieszczadach?
- Na pewno czas dotarcia do ofiar katastrofy byłby dłuższy - odpowiada krótko dyrektor Rybak. (Super Nowości)

Kronika kryminalna

Nierozważny turysta...
* Strażacy uratowali mężczyznę, który z własnej głupoty ugrzązł w fortecznych kazamatach. O mały włos nie przepłacił tego życiem. W minionym tygodniu dwaj około 30-letni rzeszowianie zwiedzali wchodzący w skład Twierdzy Przemyśl fort San Rideau (Osłona Sanu) w Bolestraszycach koło Przemyśla. W pewnej chwili zabrakło im zdrowego rozsądku. Wspięli się na górną, oblodzoną i wyjątkowo niebezpieczną kondygnację umocnienia. Tam jeden z nich wpadł do tzw. szybu transportowego i ugrzązł na głębokości 6 metrów. Jego przerażony kolega niezwłocznie wezwał pomoc. Na odsiecz poszkodowanemu pośpieszyli strażacy - ochotnicy z Bolestraszyc oraz ratownicy z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Przemyślu. Trzech z nich z narażeniem własnego życia weszło do środka i przy pomocy drabiny wyciągnęło rannego na zewnątrz. Miał skaleczoną głowę. Był wychłodzony i przestraszony. Pogotowie ratunkowe zabrało go do szpitala. To nie pierwszy tego rodzaju wypadek na fortach. Pochodzące z okresu I wojny światowej umocnienia pełne są pułapek i zdradliwych miejsc. Ich zwiedzanie bez przewodnika może okazać się tragiczne w skutkach. Na nierozważnych czekają niezabezpieczone studzienki burzowe, studnie, szyby, windy artyleryjskie i amunicyjne. (Nowiny)

* W jednym z mieszkań przy ul. Kościuszki policjanci znaleźli zwłoki 63-letniego lokatora. Ciało prawdopodobnie leżało tam od ponad pół roku. W kamienicy przy ul. Kościuszki swój lokal ma firma geodezyjna. Kiedy woda zalała jej pomieszczenia, postanowiono sprawdzić, dlaczego nie reaguje lokator z piętra wyżej, skąd ta woda wycieka. Ponieważ na wezwania nikt nie otwierał drzwi, policja postanowiła je wyważyć. Okazało się, że woda wycieka z uszkodzonej instalacji CO, zaś lokator nie odpowiada, bo... nie żyje. Zwłoki Janusza Ś., w stanie rozkładu leżały na wersalce.
- Z ustaleń poczynionych przez policję na miejscu zdarzenia wynika, że mężczyzna mieszkał sam, nie utrzymywał kontaktów z rodziną, nie miał sąsiadów - mówi asp. sztab. Marek Martynowski z Komendy Powiatowej Policji w Jarosławiu. - W jednopiętrowej kamienicy wynajmował mieszkanie na piętrze. Obok było mieszkanie właścicielki, która przebywa w innym mieście, zaś na parterze lokale wynajmowała firma geodezyjna. Nikt nie wchodził na wyższe piętro i nie interesował się lokatorem, nie wiedziano więc, że on nie żyje. Policjanci zastanawiają się, kiedy zmarł 63-letni mężczyzna. Z korespondencji, która otwarta leżała w mieszkaniu, wynikało, że dostarczono ją do właściciela jeszcze w marcu ubiegłego roku. Od chwili śmierci lokatora non stop włączony był telewizor, stąd wniosek, że mężczyzna zmarł nagle, podczas jego oglądania. Zwłoki 63-letniego Janusz Ś. zabezpieczono w prosektorium. Z wstępnych ustaleń policji wynika, że mężczyzna zmarł śmiercią naturalną, nie stwierdzono bowiem działania osób trzecich. (Super Nowości)

* Kierowca w szpitalu, jedno auto uszkodzone, a drugie doszczętnie rozbite to skutki brawury. Do wypadku doszło w poniedziałek na niezabudowanej części ulicy Słowackiego w Przemyślu. Kierowca BMW Mariusz W. nie zachowując należytej ostrożności ani prędkości podjął (na trzeciego) manewr wyprzedzania opla, który wyprzedzał poloneza. BMW zahaczyło opla, który wjechał do rowu, a następnie ścięło jeden słup oświetleniowy i zatrzymało się na drugim. W wypadku ranny został kierowca BMW.

* W poniedziałek, 30 stycznia, w Przemyślu patrol policji chciał zatrzymać do kontroli drogowej fiat uno, jednak kierowca nie zatrzymał się. Dopiero na skrzyżowaniu w Krównikach porzucił auto i uciekł. Prawdopodobnie bał się, że będzie musiał wytłumaczyć się, skąd ma 2910 paczek papierosów, którymi wypakowane było auto.

* 30 stycznia w Przemyślu nieznany sprawca rzucił rowerem w BMW stojące na parkingu przy Gimnazjum nr 3. Rzut okazał się celny, bo auto ma porysowaną i pogiętą karoserię i wybita przednią szybę.

* 29 stycznia w Przeworsku skradziono z parkingu przy Auto Serwisie volkswagena golfa na niemieckich numerach HR CA 914 koloru ciemnoczerwonego.

* W nocy z 27 na 28 stycznia w Jarosławiu nieznany sprawcy włamali się do tira zaparkowanego nieopodal stacji benzynowej i skradli trzy palety załadowane gumą do żucia. Straty oszacowano na 20 tysięcy zł.

Reklama