Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 24.10-30.10.2005 r.

Przemyśl

Uciążliwe, ale konieczne...
* Z rozpoczęciem się roku szkolnego zbiegły się prace remontowe chodnika przy ulicy Dworskiego. Codziennie przechodzi tędy kilkuset uczniów szkół podstawowych i średnich.
- Piesi wśród ciężkiego sprzętu i samochodów oraz tworzące się korki to ostatnio normalny widok - mówi jeden z mieszkańców pobliskiej kamienicy. - Aż strach patrzeć, jak te dzieci idą między ciężarówkami i spycharkami - dodaje. Kierowcy muszą jechać slalomem między ustawionymi co kawałek "barierkami" i pracującymi robotnikami, gdyż prace odbywają się po obu stronach ulicy. Wśród nich uczniowie. Gdy na przystanku zatrzymają się dwa autobusy, kłopoty narastają. - Dzieci muszą teraz chodzić środkiem jezdni albo przechodzić na drugą stronę w bardzo niebezpiecznym miejscu - mówi Teresa Pląs, matka 10-letniego Krystiana.
- Istotnie, pewne utrudnienia mogą się zdarzać, ale nie ma innej rady - mówi Jacek Cielecki, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich w Przemyślu. - Ulica Dworskiego jest jednokierunkowa, więc kierowcom nie powinno to przysparzać większych problemów, natomiast piesi muszą chodzić drugą stroną ulicy. Niestety, są miejsca, gdzie przejście przez ulicę jest niewiele bezpieczniejsze niż spacer środkiem jezdni, ponieważ zza zakrętu i pracującego sprzętu widoczność jest bardzo utrudniona, a na "zebrze" trwają prace. Problemy z przejazdem nie dotyczą tylko ulicy Dworskiego. Podobnie jest na Słowackiego, z tym że tutaj naprawiana jest cała nawierzchnia drogi i ruch musi odbywać się wahadłowo. Sygnalizacja nie działa, dlatego wyjazd z Mickiewicza na Słowackiego w godzinach szczytu niemal graniczy z cudem. Nie lepiej jest jadąc ze Słowackiego na Jagiellońską. Dlaczego remonty chodników muszą odbywać się w roku szkolnym?
- Zawsze można powiedzieć, że pora jest zła. W Przemyślu ulice są wąskie i utrudnienia będą zawsze - tłumaczy Cielecki. Prace nie mogą być prowadzone w nocy, gdyż zakłócałyby ciszę nocną. Prace na Dworskiego mają potrwać do końca listopada, a na Słowackiego jeszcze dłużej. (Nowiny)

* Cmentarz Główny w Przemyślu - choć mniejszy - nie ustępuje warszawskim Powązkom pod względem jakości rzeźb i pomników nagrobnych, a przy tym jest wyjątkowo pięknie położony. Ochroną konserwatorską objęty jest nie tylko cały układ przestrzenny najstarszej części cmentarza, ale także nagrobki, drzewostan, ogrodzenie z bramami wg projektu Jana Łempickiego i pomniki nagrobne. Jak informuje miejski konserwator zabytków Beata Kot, w bieżącym roku rozpoczęto wstępne prace konserwatorskie: - W pierwszej kolejności konserwacji poddawany jest klasycystyczny nagrobek Jędrzeja Adamskiego, powstały w kamieniarskim warsztacie lwowskim, wykuty w wapieniu. Nagrobek został przeniesiony z terenu Starego Cmentarza. Prace konserwatorskie połączone z pracami rekonstrukcyjnymi są finansowane w połowie przez Wojewódzkiego Podkarpackiego Konserwatora Zabytków i w połowie przez Urząd Miejski. Planujemy ustawienie pomnika po konserwacji na polu nr 19, gdzie sukcesywnie będziemy dostawiać rzeźby po zrealizowanych pracach konserwatorskich, tworząc w ten sposób ekspozycję najciekawszych nagrobków o szczególnej wartości artystycznej. Jednak jeden nagrobek w zestawieniu z ogólną liczbą innych, wymagających konserwacji - to zdecydowanie za mało. Dlatego prace konserwatorskie będą kontynuowane. - Planujemy sukcesywnie, co roku, wzorując się na dobrym przykładzie Powązek, w miarę posiadanych środków realizować programy konserwatorskie dotyczące zapomnianych dzieł sztuki - zapewnia B. Kot. (Życie Podkarpackie)

Były "Ligi" dwie...
* Dotychczas w mieście działały dwie Ligi Polskich Rodzin, a każda z nich twierdziła, że jest tą właściwą. Sytuacja była patowa. Zdaniem niektórych członków tego ugrupowania, dochodziło do takich paradoksów, że dobrze się stało, iż sytuacja została w końcu rozwiązana. Zarząd Główny LPR zniósł Zarząd Okręgu Podkarpackiego LPR i powołał tymczasowy Zarząd Okręgu w skład, którego weszli Halina Murias, Andrzej Zapałowski, Bogusław Tofilski oraz Janusz Kołodziej. O uchwale podjętej w tej sprawie poinformował Piotr Ślusarczyk, sekretarz Zarządu Głównego Ligi Polskich Rodzin. Powołuje się on na par. 71 statutu LPR, na podstawie którego można było doprowadzić do zniesienia Zarządu Okręgowego Podkarpackiego LPR. - Paragraf ten mówi, że w przypadku naruszenia postanowień statutu czy działań niezgodnych z programem ugrupowania Zarząd Główny może znieść Zarząd Okręgowy - mówi jeden z członków LPR na Podkarpaciu. - Nie zgadzam się z tym! Twierdzę, że nigdy nie było takiej sytuacji i dlatego ta uchwała jest wątpliwa pod względem prawnym. W LPR wojna o władze toczyła się od dawna, a zaczęła się "od góry". Szef partii Roman Giertych i szef struktur wojewódzkich Zygmunt Wrzodak prowadzili ze sobą spór, który przeniósł się na "doły" LPR. W jego efekcie w Przemyślu powstały dwie różne Ligi: dłużej działająca pod przewodnictwem Andrzeja Zapałowskiego, zwolennika Romana Giertycha i później powołana- pod przewodnictwem Mariana Majki, zwolennika Zygmunta Wrzodaka. 15 października Wrzodak stracił funkcję szefa rady politycznej partii, padały różnego rodzaju oskarżenia, więc opuścił LPR. Jego powrót jest możliwy jedynie w przypadku, kiedy z LPR odejdzie Roman Giertych, a na to się nie zanosi. Z zaistniałej sytuacji wynika, że Marian Majka nie będzie pełnił swojej funkcji w partii LPR. Zapytany o swoje dalsze plany związane z partią stwierdził, że są one związane z działaniami dotyczącymi Zarządu Wojewódzkiego. - Podporządkowuję się i utożsamiam z decyzją wszystkich szefów struktur powiatowych. W sytuacji wyjścia 20 prezesów zarządów powiatowych z Ligi Polskich Rodzin, zarząd powiatowy także wyjdzie z Ligi. Do jakości podjętej uchwały przez Zarząd Główny się nie chcę się odnosić. Z Andrzejem Zapałowskim, europosełem i powiatowym szefem LRP, nie udało nam się skontaktować. Przebywa w Brukseli. (Super Nowości)

* Marek K., policjant z Centralnego Biura Śledczego, podejrzany o niedopełnienie obowiązków, jest niewinny - stwierdził Sąd rejonowy. Trzy lata temu policjanci rzeszowskiego CBŚ rozbili działającą w Przemyślu grupę przestępczą. Jej członkowie wyłudzali podatek VAT. Wśród aresztowanych zabrakło mężczyzny, który kierował procederem. Wyjechał do Hiszpanii. Został ujęty przez tamtejszą policje i deportowany. Prowadząca śledztwo krakowska prokuratura uznała, że Marek K. umożliwił podejrzanemu ucieczkę i nie doprowadził go na przesłuchanie. Funkcjonariusz od początku temu zaprzeczał. Uważa, że padł ofiarą spisku uknutego przez osoby zatrzymane w związku ze sprawą. Sąd Rejonowy w Przemyślu nie miał wątpliwości i oczyścił Marka K. ze wszystkich podejrzeń. Policjant czeka na uprawomocnienie się wyroku. Nie wyklucza, że wróci do służby. (Nowiny)

Japończycy dali koncert
* Przemyślanie śpiewali Szła dzieweczka do laseczka z towarzyszeniem tradycyjnych japońskich instrumentów. Zespół Nihon Gassoudan pod dyrekcją Otsukiego Somei, złożony z muzyków grających na tradycyjnych japońskich instrumentach, przyleciał do Polski, by dać pięć koncertów w: Suwałkach, Białymstoku, Przemyślu, Jarosławiu i w ambasadzie japońskiej. W sali Zamku Kazimierzowskiego muzycy zaprezentowali instrumenty, których rodowód sięga nierzadko 3 tysięcy lat. Zagrali m.in. na koto, shakuchachi, chikuzen-biwa. Wśród wykonawców znajdowały się osoby, którym przyznano zaszczytny japoński tytuł Żywego Skarbu Narodowego, a ich koncerty cieszą się wszędzie ogromną popularnością. Szczególną atrakcją był występ Yokozawy Kazushi, który zaprezentował kunszt gry na flecie kamiennym, najstarszym z prezentowanych instrumentów, używanym m.in. w obrzędach shintoistycznych. Na koto zagrał sam dyrygent zespołu Otsuki Somei. Instrumenty, ich tradycję oraz charakterystykę wykonywanych utworów przybliżyli słuchaczom promotorka kultury japońskiej w Polsce i dyrektor Centrum Kultury Japońskiej w Przemyślu Iga Dżochowska oraz tłumacz Marek Rzepecki. Podczas koncertu można było ponadto zobaczyć próbkę tradycyjnego tańca japońskiego. Ten wyjątkowy spektakl zakończył się wykonaną razem z publicznością popularną piosenką Szła dzieweczka do laseczka. (Życie Podkarpackie)

* Plac Dominikański pokrywany jest kostka brukową. Protestują przeciwko temu archeolodzy, którzy twierdzą, że pod powierzchnią znajdują się fragmenty cennej budowli sakralnej oraz przykościelny cmentarz. W lecie na palcu mają działać ogródki piwne. Według legendarnych przekazów, w tym miejscu już w XIII w. znajdował się kościół oo. Dominikanów. Jest to bardzo prawdopodobne, gdyż usytuowany na tym placu budynek Starostwa Powiatowego to dawny klasztor dominikański.
- Źródłowe wzmianki archiwalne o istnieniu w tym miejscu kościoła pochodzą z 1375 r., choć istotnie legenda głosi, że świątynia była tam nawet wcześniej - mówi archeolog z Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej Andrzej Koperski. - Pełne dane o tym okazałym kościele gotycko-renesansowym, który miał być w minionych czasach największą i najważniejszą świątynią w mieście, pochodzą natomiast z XVI w. Kościół rozebrano w 1787 r., przy okazji kasaty klasztoru i wtedy też najprawdopodobniej zlikwidowano cmentarz. Archeolodzy uważają, że wszelkie prace remontowo-budowlane na placu Dominikańskim, położonym w bezpośrednim sąsiedztwie staromiejskiego Rynku, winny być poprzedzone badaniami, gdyż niewątpliwie ziemia kryje tam fragmenty dawnej świątyni, co najmniej całe partie fundamentów, a także resztki cmentarza. Tymczasem właściciele okolicznych pubów i kawiarenek zamierzają w lecie otwierać tam ogródki piwne.
- Prace badawcze pozwoliłyby ukazać w plenerze ekspozycję dawnych budowli. Można by zrekonstruować tzw. "rzut całości" i utworzyć w tym miejscu coś w rodzaju rezerwatu - proponuje Koperski. - Ponadto tak cenne relikty byłyby dużą atrakcja turystyczną. Witold Wołczyk z Kancelarii Prezydenta Miasta Przemyśla twierdzi, że projekt dotyczący wybrukowania i uporządkowania placu Dominikańskiego został sporządzony dużo wcześniej, zyskują także akceptację służb konserwatorskich. - Wiemy o istnieniu w tym miejscu świątyni, ale nikt nie wkopuje się przecież w głąb ziemi, gdyż prowadzone są tam jedynie prace powierzchniowe - przekonuje Wołczyk. - Ułożenie kostki brukowej nie przeszkodzi w tym, by w każdej chwili wrócić do tej sprawy i przystąpić do prac badawczych. Koperski jest odmiennego zdania. Uważa, że co najmniej nie przystoi, aby na miejscu dawnego cmentarza urządzono latem ogródki piwne. (Nowiny)

Omijanie prawa, zgodnie z prawem...
* Jak zarobić na mieszkaniu komunalnym? Wykupujesz za kilkanaście tysięcy, robisz darowiznę na córkę i... sprzedajesz za kilkadziesiąt. Obowiązująca ustawa o gospodarce nieruchomościami dopuszcza, żeby lokalny samorząd ustanawiał zniżki przy sprzedaży mieszkań komunalnych ich najemcom. Bonifikaty ustanawia rada miasta. Obowiązująca uchwała w tej sprawie mówi, że zniżka może wynosić 60, 90 lub nawet 95 procent ceny mieszkania ustalonej przez rzeczoznawcę. W przeliczeniu na złotówki wygląda to imponująco: za mieszkanie warte kilkadziesiąt tysięcy złotych najemca płaci od kilku do kilkunastu tysięcy. Uchwała obwarowana jest klauzulą, że lokalu wykupionego z bonifikatą nie można przez 5 lat sprzedać a - jeśli się sprzeda - bonifikatę trzeba zwrócić. Jednak niektórzy z wykupujących znaleźli sposób, by na takim mieszkaniu zarobić: - Wystarczy zrobić darowiznę na rzecz najbliższej rodziny. Potem lokal można sprzedać po cenie rynkowej, bez czekania 5 lat, bo ten warunek przestaje obowiązywać. Znam takie przypadki, bo pracuję w biurze nieruchomości i wydaje mi się to nieuczciwe. Przecież nie po to miasto sprzedaje mieszkania za pół darmo, żeby ktoś na nich robił interes - mówi czytelnik (dane do wiadomości redakcji). Formalnie wszystko jest w porządku, bo zgodnie i z uchwałą rady miasta, i ustawą o gospodarce nieruchomościami. Halina Kwiecień, wydział geodezji UM: - Zdarza się tak rzeczywiście, że ktoś takie mieszkanie sprzedaje lub daruje rodzinie i wtedy córka czy syn mogą już sprzedawać po cenie rynkowej. Ale szczerze mówiąc, są to przypadki sporadyczne. Nie demonizowałabym problemu. (Życie Podkarpackie)

* Zbiory Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej wzbogaciły się o kilkanaście cennych pamiątek rodzinnych, przekazanych przez Dorotę Pawlikowską z Montrealu. Jest córką wybitnej artystki - Anieli (Leli) z Wolskich Michałowej Pawlikowskiej (1901-1980). Podarowała muzeum m.in. trzy rysunki matki oraz XVII-wieczny sztych, rodzinny złoty sygnet z oczkiem z czarno-białego onyksu i wygrawerowanym herbem (Cholewa) Pawlikowskich, srebrną i złoconą wieczorową puderniczkę, złoty zaręczynowy pierścionek Wandy z Abramowiczów Pawlikowskiej (z wyrytą datą: 1883), a także szwajcarski złoty zegarek, należący kiedyś do Wandy, a potem do Anieli Pawlikowskiej. Ponadto do biblioteki muzeum trafiło tą drogą kilka książek opatrzonych ekslibrisem Pawlikowskich (m.in. słownik polsko-francuski, wydany w Lipsku w 1874 r.).
- Dar pani Doroty jest już kolejnym przekazem rodzinny Pawlikowskich dla muzeum - podkreśla Marta Trojanowska z MZNP, komisarz wystawy pt. "Dama z Medyki i Londynu" (wystawa po prezentacji w Przemyślu, od 13 bm, jest eksponowana w Bibliotece jagiellońskiej w Krakowie). W przysżłości planuje się urządzenie w Przemyślu stałej ekspozycji, poświęconej kulturotwórczej działalności Pawlikowskich z Medyki (mąż Anieli - Michał był ostatnim właścicielem dóbr medyckich). Od 1809 roku do teraz ta rodzina czuje się ściśle związana z Ziemią Przemyską. (Nowiny)

Przystanki jak z koszmaru
* "Kocham Kryśkę", "Wagary - maj 2005", "Andrzej jest głupi", "Krystian to osioł" - to tylko niektóre "informacje", które ochoczo umieszczają młodzi ludzie na wiatach przystanków autobusowych. Ma się rozumieć, cytujemy tylko te, które do cytowania w gazecie się nadają, niestety wśród "twórczości" wandali roi się od wulgaryzmów, nie brak także takich "ogłoszeń", za zamieszczanie, których grozi kara. Wypisywanie wulgaryzmów i wszelkich zupełnie zbędnych oczekującym na autobus podróżnym "informacji" jest zmorą chyba większości przystanków, zwłaszcza tych położonych z dala od centrum i rzadziej uczęszczanych. Rozumowanie wandali jest bardzo proste - jest wiata, to trzeba na niej coś napisać. Na przykład poinformować społeczeństwo o aktualnym stanie emocjonalnym, o swoim zdaniu na temat władz, o tym kogo wandale lubią, bądź nie lubią. Im bardziej ordynarny napis, tym w pojęciu "twórcy" - lepiej. Nic to, że będą mogły to przeczytać dzieci, nic to, że zasmarowana sprayem wiata wygląda koszmarnie. I tak, sadząc z licznych wpisów na wiacie przystanku w Przemyślu - Winnej Górze, jest ona ulubionym miejscem spotkań wagarowiczów, którzy chętnie upamiętniają zerwanie się ze szkoły odpowiednim wpisem. Szczytem bezmyślności i bezczelności jest wypisywanie cudzych numerów telefonów w formie ogłoszenia, z sugestią, że właściciel świadczy usługi seksualne. Prawdopodobnie "dowcipnisie" nie orientują się, że szkalowanie innych jest karalne. Tak, czy owak przebywanie na takim przystanku nie jest przyjemne i budzi raczej niemiłe skojarzenia estetyczne, cóż jednak zrobić, skoro tak "twórczą" mamy młodzież. W wielu miastach Polski zasmarowane paskudnie wiaty zmieniły się nie do poznania. I to za sprawą właśnie młodych ludzi używających z upodobaniem sprayu. Zamiast wypisywać ordynarne słowa i głupstwa pokryli wiaty pięknymi graffiti. Może ten pomysł przyjąłby się i w Przemyślu? Kto wie... (Super Nowości)

* Na ulicę Glazera strażacy zdążyli z interwencją, na Jana III Sobieskiego nie. I doszło do stłuczki. Wycieki oleju napędowego nie zdarzają się często. Są wynikiem niesprzyjających okoliczności bądź po prostu niesprawnego samochodu. 19 października do takiego zdarzenia doszło - na ponad 300-metrowym odcinku ulicy Glazera z nieustalonego do tej pory pojazdu na asfalt wyciekł olej napędowy. Błyskawiczna akcja przemyskich strażaków zapobiegła nieszczęściu. Akcja trwała 47 minut. Nie udało się to nazajutrz na ulicy Jana III Sobieskiego. Mimo natychmiastowej reakcji, odpowiednie służby nie zdążyły. Na pierwszym z zakrętów wiodących na popularne serpentyny doszło niestety do stłuczki. - Wycieki oleju nie są codziennością, ale są niebezpieczne dla kierowców. To cienka, niezwykle śliska powierzchnia. Na ulicy Glazera plama posypana została diatomitem, specjalną substancją, która wchłania olej. (Życie Podkarpackie)

J A R O S Ł A W

Dali im kredyt zaufania
* Mieszkańcy przy urnach postawili na swoich, teraz czekają na efekty.
- Taka szansa zdarza się rzadko, dlatego nie możemy zawieść zaufania wyborców, bo nam nie wybaczą - tak o jarosławskim fenomenie wyborczym mówi poseł Andrzej Ćwierz (PiS). Podczas niedawnych wyborów parlamentarnych w powiecie jarosławskim zanotowana została rekordowa w skali kraju frekwencja. Zagłosować poszło 45,38 proc. wyborców (w Polsce było to zaledwie 40,57 proc, w okręgu krośnieńsko - przemyskim 41,10 proc.). Rekordowa jest również liczba osób, które będą ten powiat reprezentować w parlamencie. Do Sejmu dostało się czterech posłów z Jarosławia lub powiatu jarosławskiego. Andrzej Ćwierz (PiS), Mieczysław Golba (PiS), Mieczysław Kapsrzak (PSL) i Tomasz Kulesza (PO). Jarosław ma również senatora, Andrzeja Mazurkiewicza (PiS). Jarosławianie liczą, że tak silna reprezentacja w parlamencie korzystnie wpłynie na rozwój tego regionu. Co jest najważniejsze? Wszyscy nowi parlamentarzyści zgodnie mówią, że obwodnica dla miasta.
- To palący problem. Już do dawna jako poseł aktywnie uczestniczę we wszelkich pracach związanych z obwodnicą. Mam nadzieję, że jej budowa ruszy już niedługo - mówi poseł Kasprzak. Ma wątpliwości, czy w obecnej kadencji uda się przeprowadzić również drugą, ważną inwestycję dla tego regionu - autostradę z Tarnowa do Korczowej. Parlamentarzyści z PiS i PO są większymi optymistami.
- Jesteśmy regionem przygranicznym Unii Europejskiej. Dlatego mam nadzieję, że prowadząca do granicy z Ukrainą autostrada zostanie dość szybko zbudowana - mówi poseł Kulesza. O tym, że powiat jarosławski i województwo podkarpackie powinno wykorzystać atut granicy z Ukrainą jest przekonany poseł Ćwierz: - Powinno być więcej przejść granicznych z Ukrainą, a już istniejące powinno się usprawnić, by łatwiej było je przekraczać. Poseł Golba, prywatnie przedsiębiorca, chce pracować na rzecz lokalnej gospodarki.
- Trzeba wspomagać tych przedsiębiorców, którzy już działają na naszym rynku. Konieczne jest również ściąganie nowych inwestycji - twierdzi Golba. Jest działaczem sportowym, m.in. prezesem jarosławskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej. Dlatego chce postawić na rozwój sportu. Senator Mazurkiewicz, jako priorytet, wymienia starania o zachowanie Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej. Czy jarosławscy parlamentarzyści z różnych opcji będą działać wspólnie na rzecz regionu. Każdy z "wielkiej piątki" zapytanych o to dyplomatycznie odpowiedział, że tak. (Nowiny)

* Dlaczego mieszkańcy kamienicy przy ulicy Grunwaldzkiej 16 muszą płacić za wodę, której nie zużyli? PWiK twierdzi, że to nie ich sprawa, a PGKiM, że jakoś problem rozwiąże. Nikt jednak nie obiecał, że rachunki zostaną anulowane. Stanisława Sierkowska zawsze miała nadpłaty, podobnie, jak pozostali mieszkańcy kamienicy. W maju otrzymała rachunek za 2004 rok, na którym czarno na białym stało, że ma 659 zł niedopłaty. Za miesiąc dostała drugą fakturę, tym razem za pięć miesięcy 2005 roku. Tym razem do zapłacenia było 407 zł 29 gr. Dla S. Sierakowskiej, która utrzymuje siebie i czwórkę dzieci z 390 zł renty, 86 zł rodzinnego i 100 zł alimentów, które w ostatnim okresie i tak zostały jej zatrzymane, to kolosalny wydatek. Musi go jednak pokryć, ponieważ dodatek mieszkaniowy, który przyznał jej urząd miasta, wpłacany jest bezpośrednio na rachunek Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji oraz Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej. - Dlaczego oni okradają mnie z pieniędzy? Oszczędzamy wodę na każdym kroku i tyle tysięcy niedopłaty? Na co ja musiałabym to zużyć - pyta. Jest rozgoryczona, tym bardziej że od kilku lat ma wodomierz, który wskazuje znacznie mniejsze zużycie wody w jej mieszkaniu. - Nie mam na jedzenie dla dzieci, na ubrania, książki, a oni zabierają mi tyle pieniędzy. To nieludzkie. Co mnie obchodzi, że ktoś kradnie wodę? Niech sobie pilnują, ja wiem, ile zużyłam i ile powinnam zapłacić. Podobne zdanie mają pozostali mieszkańcy. Są zbulwersowani. - Przez naszą kamienicę przechodzi jakaś rura, nie wiadomo gdzie. Obok mieszkają studenci. Do tej pory nie mają wodomierza. Tak można robić, melduje się dwie osoby, mieszka pięć. Ale dlaczego my musimy za nich płacić? - pyta Bronisław Sznaj. (Życie Podkarpackie)

Wyróżniona gmina...
* Gmina wiejska Jarosław znalazła się wśród 11 wyróżnionych w kraju tytułem "Złota lokalizacja biznesu". Drugim uhonorowanym samorządem z Podkarpacia została gmina Zarszyn. W ogólnopolskim konkursie Gmina Fair Play jarosławski samorząd uczestniczy po raz drugi. W ubiegłym roku został laureatem i uzyskał tytuł "Certyfikowana lokalizacja inwestycji". Na spotkaniu w Warszawie 12 bm. okazało się, że w tegorocznym konkursie osiągnęli jeszcze lepszy wynik. Gmina uzyskała tytuł "Złota lokalizacja biznesu".
- W następnym roku chcemy zdobyć najwyższe wyróżnienie "Platynową lokalizację biznesu" - mówi wójt Roman Kałamarz. - Rozumiemy, że biznes to nie tylko firmy, to także prywatne budownictwo, szkoły, zaplecze kulturalne i sportowe, czyli całe jego otoczenie. Staramy się przygotować wygodne, dobre i niedrogie życie dla mieszkańców Samorząd przygotował się do przyjęcia nowych mieszkańców i firm. Podmiejskie miejscowości należące do wyróżnionej gminy mają pełną infrastrukturę. Ceny mediów komunalnych są niższe niż w pobliskim mieście. Tańsze są również działki, mniejsze koszty utrzymania. Rozwija się budownictwo, powstają nowe miejsca pracy. Na koniec 2004 r. zarejestrowanych było 646 podmiotów gospodarczych. Do października br. przybyło ich 98. W najbliższym czasie planowane jest przeprowadzenie kompleksowego oświetlenia gminy. Zamontowanych bądź wymienionych będzie ponad tysiąc lamp. Do dokończenia pozostały remonty dróg gminnych i osiedlowych. Za kilka dni odbędzie się podsumowanie następnego konkursu, w którym uczestniczy gmina wiejska Jarosław. Tym razem pod hasłem "Profesjonalna gmina przyjazna inwestorom". (Nowiny)

* Na osiedlu Kombatantów będzie wreszcie boisko z prawdziwego zdarzenia. Władze spółdzielni i rodzice dzieci, którym od jakiegoś czasu zabraniano gry w piłkę, mają nadzieję, że decyzja ta zakończy wreszcie długotrwały konflikt pokoleniowy na osiedlu. W 40 nr ŻP opisaliśmy problem, który od dłuższego czasu narasta nie tylko na osiedlu Kombatantów, ale także na osiedlu Wojska Polskiego, Jagiellonów czy przy ulicy 3 Maja. Niektórzy mieszkańcy tych właśnie osiedli nie pozwalają dzieciom bawić się na przyosiedlowych podwórkach. Dotyczy to głównie gry w piłkę. Przy ulicy 3 Maja Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej na wniosek jednej z mieszkanek ustawiło nawet tabliczki z napisem "Zakaz gry w piłkę". Ta sama mieszkanka zgłosiła też w Komendzie Powiatowej Policji w Jarosławiu, że kilkanaścioro chłopców ustawicznie jej dokucza. Na szczęście na osiedlu tym władze spółdzielni zorganizowały spotkanie z mieszkańcami, na którym zapadła wspólna decyzja o budowie boiska z prawdziwego zdarzenia.
- Na placu przy przedszkolu miejskim chcemy przygotować teren pod budowę boiska do piłki nożnej ogrodzonego siatką, tak by piłka nie trafiała w szyby mieszkań. Planujemy również postawić tu kosze i słupki do gry w piłkę siatkową. Koszt tej inwestycji, według naszych szacunków, wyniesie 35 tys. zł i zamierzamy go pokryć z środków spółdzielni - wyjaśnia przewodniczący rady nadzorczej SM w Jarosławiu Wacław Spiradek. (Życie Podkarpackie)

R E G I O N

"Mrówki" zakończyły blokadę
* W ubiegły piątek po 69 godzinach zakończyła się blokada pieszego przejścia granicznego w Medyce. Około 600 zdesperowanych mieszkańców powiatu przemyskiego przez 69 godzin blokowało piesze przejście graniczne w Medyce. Powodem - jak mówili - było zbyt restrykcyjne traktowanie ich przez celników. Wtorek, g. 20. Wieczorem celnicy z drugiej zmiany przestali honorować zaświadczenia o tymczasowym zameldowaniu, które miały ponoć uprawniać do wniesienia na teren RP całego kartonu papierosów, a nie tylko jednej paczki. Wieczorem celnicy tłumaczyli zaskoczonym podróżnym, że przepis dotyczący miejsca zamieszkania został doprecyzowany, liczy się tylko stałe zameldowanie i wypisywali mandaty za nadwyżki. To sprawiło, że przed wejściem do pawilonu odpraw zaczął gromadzić się tłum niezadowolonych. Z minuty na minutę atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Ktoś krzyknął: "Blokujemy przejście". Wykorzystując kostkę brukową, złożoną nieopodal wejścia do pawilonu, ludzie zablokowali drzwi wyjściowe i wejściowe i zażądali spotkania ze służbami celnymi. - Chcemy tylko być traktowani jak inni ludzie. Bo niby dlaczego inni mogą nieść karton, a my tylko paczkę. Gdybym miała pracę, to nie poniewierałabym się na granicy - prawie wykrzykuje jedna z kobiet. Takie głosy przeważają wśród protestujących. Tuż przed północą wychodzi do nich komendant przejścia płk Bogusław Ślazyk i przedstawiciel celników. Komendant przypomina zasady funkcjonowania przejścia, mówi o bezpieczeństwie i prosi o zachowanie spokoju. Tłumaczy, że potrzebna jest rozwaga i dialog. Jego spokojna i wyważona wypowiedź działa tonująco na wzburzony tłum. Nieco mniej ma do powiedzenia przedstawiciel celników. Przepisy, które cytuje, nie trafiają do ludzi. - Dlaczego mamy być gorsi od innych tylko z powodu miejsca zamieszkania. Będziemy protestować do skutku - krzyczą. Chwilę później "konstytuuje się" komitet będący reprezentacją protestujących. (Życie Podkarpackie)

* Prawie 27 milionów zł rzeszowski oddział Narodowego Funduszu Zdrowia przekazał stosownymi aneksami dla placówek medycznych z naszego regionu. Pozwoliło mu to zamknąć plan finansowy kwotą około 1 mld 670 tys. zł. To znaczy, że w ciągu roku dostaliśmy o 70 mln zł więcej niż zakładał plan finansowy na rok 2005.
- Mamy pieniądze na leczenie i do końca roku nie będzie problemów z kontraktowaniem świadczeń - zapewnił Piotr Latawiec, dyrektor NFZ w Rzeszowie, na konferencji w dniu 26 października w siedzibie funduszu. Na onkologię rzeszowską, która już od połowy września borykała się z problemami finansowymi, przeznaczono 2,5 mln zł. - Na chwilę obecną te pieniądze wystarczą - mówi Bernard Waśko, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Rzeszowie. - Ale tylko na chwilę obecną, bo do końca roku potrzebne będzie na onkologię jeszcze około półtora miliona złotych. Mam nadzieję, że przy kolejnym podziale NFZ nie zapomni o chorych na raka. Najwięcej pieniędzy, bo 1 mln 800 tys. zł, dostał Szpital Wojewódzki nr 2 w Rzeszowie, powyżej miliona zł przypadło jeszcze Szpitalowi Powiatowemu w Mielcu, Wojewódzkiemu Szpitalowi w Przemyślu i Wojewódzkiemu Szpitalowi Podkarpackiemu w Krośnie. Nie zapomniano także o pracowniach hemodynamiki: rzeszowska dostała 693 tys., a przemyska 306 tys. zł, co pozwoli im na spokojne wykonywanie zabiegów ostrych. Zasilone zostały również oddziały neurologiczne, szczególnie te mające pododdziały udarowe, leczące ludzi po wylewach i udarach mózgu. Na rehabilitację w regionie przeznaczono prawie 3 mln zł. Istnieje jeszcze szansa na kolejne pieniądze w listopadzie br., po podziale 350 mln zł, pochodzących z rezerw centrali. Są one trzymane na pokrycie ewentualnych roszczeń sądowych placówek medycznych wobec funduszu, leczenia Polaków za granicą. Powstały również dzięki większemu dopływowi składki we wrześniu. (Super Nowości)

* PiS szykuje się do przejęcia władzy w regionie, ludzie "lewicy" szukają pracy. Andrzej Skarbek, prezes Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Rzeszowie zwolnił się z pracy. Teraz będzie szefował w "Resbudzie" Inni związani z lewicą "funkcyjni", też szukają dobrych posad.
- Nie mam złudzeń. Wiadomo, że nowa władza będzie chciała obsadzić rządowe agencje swoimi ludźmi. Brałem to pod uwagę przy zmianie pracy - przyznaje Andrzej Skarbek, szef regionalnego Oddziału Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Rzeszowie. Od 1 listopada będzie prezesem firmy budowlanej Resbud. Po warszawskich urzędach krąży dowcip, że razem z PiS nadciąga "fala tsunami" i czystki będą duże. - Nie będę mówił o sprawach personalnych. Bać się mogą ci, którzy mają coś na sumieniu - mówi poseł Marek Kuchciński z PiS. Na Podkarpaciu najprościej zmienić ludzi w rządowych agencjach. Odpowiedni minister może ich odwołać.
- Jest niepokój, ale to normalna rzecz. Zobaczymy co będzie - opowiada Zygmunt Sosnowski, prezes oddziału Agencji Nieruchomości Rolnych w Rzeszowie, który podlega ministrowi rolnictwa. Sosnowski jest członkiem PSL, na czele agencji stoi od 1994r. W politycznym światku krąży opinia, że może go ocalić to, że jego zastępcą był Stanisław Ożóg, obecny poseł PiS. Ważnych urzędników trudniej wymienić w urzędzie wojewódzkim. Dziś pracuje w nim 7 urzędników służby cywilnej, którzy są nieusuwalni (mają dodatek 831 zł). Wśród nich są prominentni ludzie SLD: Janusz Olech, dyrektor generalny urzędu i Dariusz Fijałkowski, szef gabinetu wojewody. Nowy wojewoda nie może ich zwolnić, tylko przesunąć na inne stanowisko, ale z obecną pensją. Kolejne 13 osób zdało egzamin i czeka na mianowanie na urzędnika służby cywilnej. Urzędnicy, którzy nie mają takiej ochrony na pytania o swoją przyszłość reagują nerwowo. - Proszę o inny zestaw pytań. Jestem urzędnikiem i takie wypowiedzi są nie na miejscu - mówi Marek Łagowski, dyrektor Wydziału Polityki Społecznej, który dyrektorem został dzięki poparciu SLD. (Nowiny)

Przepisy swoje, ludzie swoje...
* Z powodu zagrożenia ptasią grypą od poniedziałku (17 października) weszło w życie rozporządzenie ministra rolnictwa w sprawie zamykania drobiu w pomieszczeniach. Część podkarpackich gospodarstw nie stosuje się do przepisu. Kto powinien dopilnować respektowania rozporządzenia? Przepis o zamykaniu drobiu obowiązuje już 10 dni, a kury jak chodziły tak chodzą - mówi nasza Czytelniczka. - Mało tego niektóre gospodarstwa nie są ogrodzone i ptactwo spaceruje po okolicy. Nie wiem czemu miało służyć wydane rozporządzenie, skoro nikt go nie przestrzega. Jeżeli nie ma zagrożenia to po co straszyć ludzi? Jeżeli zagrożenie jest realne, to ktoś powinien zainteresować się tą sprawą. Próbowałam interweniować w sanepidzie, w inspektoracie weterynaryjnym i na policji, niestety bez odzewu. Gdzie można zgłosić taką sprawę?
- Rozporządzenie ministra rolnictwa przestrzega o chorobie szerzącej się wśród ptactwa, więc do przestrzegania go zobowiązane są służby weterynaryjne - mówi Alicja Szczudło, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Rzeszowie.
- Naszym zadaniem jest informowanie i uświadomienie zagrożenia, jakie niesie ze sobą drób narażony na kontakt z dzikim ptactwem - mówi Andrzej Konieczkowski, podkarpacki wojewódzki lekarz weterynarii w Krośnie. - W tym celu, za pomocą m.in. mediów, chcemy trafić do jak najszerszej rzeszy ludzi. Nie możemy chodzić od gospodarstwa do gospodarstwa, bo musielibyśmy zawiesić naszą podstawową działalność. Przestrzeganie prawa jest w gestii policji, tak zresztą zostało postanowione na posiedzeniu wojewódzkiego sztabu kryzysowego.
- Nieprzestrzeganie rozporządzenia jest przestępstwem, a nie wykroczeniem, tak będzie traktowane i karane - mówi sierż. Paweł Międlar z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. - Chodzi oczywiście o uświadomienie zagrożenia sprowadzanego na wszystkich mieszkańców. Każde pogwałcenie prawa w tym zakresie można zgłosić na uruchomiony przez Państwową Inspekcję Sanitarną telefon alarmowy 0 606 399 989, lub na policyjny numer 997. (Super Nowości)

Kronika kryminalna

* Na kary od 1 roku (w zawieszeniu na 3 lata) do 2,5 roku więzienia skazani zostali w czwartek mężczyźni, którzy zarabiali na prostytutkach. Wyrok nie jest prawomocny. Sprawcy zabierali Ukrainkom i Polkom, pracującym w podjarosławskiej agencji towarzyskiej, połowę ich zarobków. Pół godziny spędzone z dziewczyną kosztowało 70 zł, striptiz u klienta 300 zł, 10-godzinny pobyt w hotelu 1300 zł.

* Dożywotnie więzienie grozi kobiecie oskarżonej o zabójstwo nowo narodzonego dziecka. Proces w tej sprawie ruszył w czwartek przed Sądem Okręgowym. 10 grudnia 2004 r. 46-letnia Maria S., mieszkanka podjarosławskiej wsi zaczęła rodzić. Kobieta owinęła szyję dziecka pępowiną, wsadziła do plastikowej torby i zakopała. Kiedy dzień później oskarżona trafiła do szpitala, przyznała się do ukrycia dziecka na polu kukurydzy. Sekcja zwłok wykazała, że noworodek urodził się żywy. Biegli lekarze stwierdzili, że kobieta nie jest chora psychicznie, ani niedorozwinięta umysłowo. Maria S. ma już 7 dzieci w wieku od 9 do 24 lat. Została tymczasowo aresztowana.

* Blisko 5 tysięcy paczek papierosów znaleźli celnicy i strażnicy graniczni na posesji w dzielnicy Wilcze. Wartość towaru oszacowano na prawie 25 tys. zł. Właścicielka zabudowań odpowie za przechowywanie papierosów pochodzących z przemytu.

* Do tragicznego wypadku doszło w środę rano w Jarosławiu. 23-letni mieszkaniec Jarosławia, kierujący seatem ibizą, nie ustąpił pierwszeństwa przejazdu i na głównej drodze w centrum miasta uderzył w prawidłowo jadącego tira. - W wyniku tego zdarzenia śmierć poniosły dwie osoby z seata w wieku 20 i 12 lat. Kierowca trafił do szpitala.

* W Przemyślu nieznany sprawca wyważył piwniczne okno w kamienicy przy ul. Małej, skąd skradł 30 litrów spirytusu i sprzęt AGD. Natomiast gotowe alkohole różnych gatunków wolał złodziej, który włamał się, w sobotę w nocy do sklepu spożywczego w Jodłowej. Właściciel doliczył się 5 tys. złotych strat.

Reklama