Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 18.07-24.07.2005 r.

Przemyśl

Znaki w krzakach...
* Sporo znaków w mieście, także na niebezpiecznych skrzyżowaniach, jest niewidocznych. Zostały zarośnięte przez drzewa, przekrzywiły się lub są ustawione w nieodpowiednim miejscu. Kierowcy, którzy jadą jednokierunkową ul. Smolki i chcą skręcić w lewo na ul. Łukasińskiego, ustawiają się przy lewej krawędzi jezdni a następnie... muszą przeciąć ciągłą linię, namalowaną na ulicy. Łamią w ten sposób przepisy. Jednak inaczej nie byliby w stanie skręcić. To samo jest przy wyjeździe z ul. Kilińskiego na lewo w Leszczyńskiego. Z tym, że tutaj samochody muszą przejechać po podwójnej ciągłej. Przejazd po linii ciągłej, pojedynczej lub podwójnej, jest wykroczeniem drogowym. Kierowcy nie mają jednak innej możliwości, gdyż drogowcy namalowali zbyt długie linie na jezdniach.
- W wielu przypadkach to nie nasze służby, lecz firmy z zewnątrz malują znaki na jezdniach. Może się zdarzyć, że niektóre linie są za krótkie lub za długie. Na bieżąco to sprawdzamy i w razie potrzeby korygujemy - mówi Rafał Porada z Kancelarii Prezydenta Przemyśla.
- W połowie czerwca informowaliście o zarośniętym sygnalizatorze świetlnym przy ul. Brata Alberta. To dość niebezpieczny odcinek ulicy. Sygnalizator jest tam ustawiony, gdyż po wąskim zakręcie ruch może się odbywać tylko wahadłowo. Jednak nikt się nie przejął sprawą. Sygnalizacja jest jeszcze bardziej zarośnięta - mówi oburzony czytelnik. - Co pewien czas pracownicy służb komunalnych jeżdżą po mieście i regularnie oczyszczają miejsca zarośnięte roślinami. Jednak czasami natura jest szybsza, dlatego może się zdarzyć, że gdzieś są zarośnięte znaki - przyznaje Porada. Zrobiliśmy kilkunastominutową wycieczkę samochodową ulicami Przemyśla. Zarośniętych znaków jest więcej. Tablice zakazu skrętu w lewo i stopu przykryte liśćmi są na ul. Kilińskiego, na skrzyżowaniu Dworskiego z Bakończycką, przy bazie PKS. Niektóre znaki są tam poobracane. Na wyjeździe z Czarnieckiego na Sportową, gdzie są dwa pasy ruchu, tylko po jednej stronie jest ustawiony znak stop i nakaz jazdy w lewo lub prawo. Wystarczy, że po prawej ustawi się autobus, a kierowcy z lewego pasa nie mają pojęcia o znajdujących się tam znakach. Wielu instruktorów jazdy i egzaminatorów jest przerażonych takim oznakowaniem w Przemyślu. W tym mieście praktyczny egzamin na prawo jazdy zdają kandydaci na kierowców z całego byłego województwa przemyskiego.
- Jak mamy uczyć przyszłych kierowców poprawnej jazdy, skoro oznakowanie jest niewłaściwe lub go nie widać - narzeka Andrzej Mikulski, instruktor nauki jazdy z Przemyśla. Twierdzi, że on i jego koledzy wiele razy zgłaszali problem policji i Zarządowi Dróg Miejskich. - Nikt nie reaguje na nasze sygnały.
- O ustawieniu znaków decyduje komisja bezpieczeństwa, złożona z przedstawicieli policji i Zarządu Dróg Miejskich. Każdy, kto zauważy jakieś nieprawidłowości, może swój sygnał zgłosić na piśmie. Na pewno nie pozostanie bez echa - odpowiada Porada. (Nowiny)

* Wydział Edukacji i Sportu Urzędu Miejskiego został przeniesiony do budynku przy ul. Łukasińskiego 7 - gmach gimnazjum nr 3. Do 29 lipca nie będą działały telefony tego wydziału, później będą aktualne dotychczasowe numeru: 675-21-45 (44).

Pieniądze leżą na ulicy
* Okazuje się, że pieniądze naprawdę leżą na ulicy i to nie tylko złotówki, ale również takie sprzed lat, mające dziś wartość numizmatyczną. Dowodem na to może być przygoda, jaka na przemyskim rynku spotkała pewnego turystę, zapalonego numizmatyka. W ubiegłym tygodniu ów pan odwiedził Przemyśl i po zwiedzeniu starówki skierował swe kroki do Dessy mieszczącej się przy ulicy Grodzkiej. Kiedy szedł sobie przez nierówny rynkowy bruk, zauważył coś pomiędzy kamieniami. Schylił się i ku jego wielkiemu zdziwieniu okazało się, że to coś, to maleńka miedziana moneta, zwana przez kolekcjonerów "boratynką". To się nazywa mieć szczęście. (Życie Podkarpackie)

* Górujący nad miastem Krzyż Zawierzenia z figurą Chrystusa jest obrośnięty dzikim chrzanem i wysoką trawą. - Kilka dni temu spacerowałem w tym miejscu. Spotkałem jakąś wycieczkę. Chyba ze Śląska. Gdy dowiedzieli się, że jestem przemyślaninem, to spytali, czy nie przeszkadza mi, że takie miejsce jest wkoło zarośnięte dzikim chrzanem. O mało nie spaliłem się ze wstydu, choć to przecież nie moja wina, lecz władz miejskich - mówi oburzony Czytelnik. Krzyż Zawierzenia znajduje się w dzielnicy Zniesienie, tuż obok kopca tatarskiego. Widać go z wielu miejsc w Przemyślu. Turyści często przyjeżdżają oglądać ten pomnik. Z przodu wyłożono elegancją kostkę. Gorzej jest z pozostałym otoczeniem. Wszystko porasta kilkunastocentymetrowy dziki chrzan i wysoka trawa. Dlaczego nikt nie dba o czystość tego miejsca? - Wiemy o tym problemie. Koszenie chrzanu nic by nie dało, dlatego postanowiliśmy go zniszczyć chemicznie, przy użyciu randapu. Ten środek spali korzenie rośliny. Był jednak tak rozpylany, że nie uszkodził rosnącej obok trawy. Randap został rozpylony jakiś czas temu, dlatego teraz nie możemy w tym miejscu kosić, bo zabieg nie miałby sensu - mówi Rafał Porada z Kancelarii Prezydenta Przemyśla. (Nowiny)

"Dzień" Strońskiego
* Piątek, 15 lipca, w Przemyślu śmiało można było nazwać "dniem" Mariana Strońskiego, nieżyjącego już przemyskiego artysty. W samo południe na ulicy Matejki przed domem, w którym mieszkał Stroński, odbyła się uroczystość odsłonięcia tablicy upamiętniającej postać artysty. Brązową tablicę pamiątkową odlaną według projektu rzeźbiarza Mariana Szajdy odsłoniła siostra Mariana Strońskiego, a prezydent Przemyśla Robert Choma przypomniał sylwetkę Strońskiego. Po południu w Kamienicy Mieszczańskiej Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej otwarto wystawę prac Andrzeja Cieszyńskiego, laureata ubiegłorocznej edycji konkursu imienia Mariana Strońskiego organizowanego pod patronatem Prezydenta Miasta Przemyśla. Godzinę później w Galerii Sztuki Współczesnej otwarto wystawę prac, które w tym roku wpłynęły na konkurs. Tegorocznym laureatem został Łukasz Cywicki. Marian Stroński urodził się 15 czerwca 1892 r. w Łozowej k. Tarnopola. Studia artystyczne odbył w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, a następnie w Cesarsko-Królewskiej Akademii Sztuki Malarskiej w Wiedniu. Jego studia przerwała wojna - w Przemyślu przeżył oblężenie miasta. Po wojnie w 1926 roku organizuje w Przemyślu Wolne Studium Rysunku i Malarstwa. W 1928 r. wyjeżdża do Paryża, gdzie podejmuje studia w dziedzinie malarstwa ściennego i konserwacji pod kierunkiem Paraina. Po powrocie wystawia swoje prace w Przemyślu, Warszawie, Łodzi i Katowicach. Przed 1936 rokiem tworzy w technice stalorytu Tekę Miasta Przemyśla. W następnym roku przenosi się do Warszawy. W trakcie II wojny jego warszawska pracownia ulega zniszczeniu, przepada wówczas znaczna część jego dorobku artystycznego. Po wojnie Stroński wraca do Przemyśla, gdzie osiada już na stałe i ponownie organizuje tu Szkołę Rysunku i Malarstwa, przemianowaną potem na Ognisko Kultury Plastycznej. Do czasu likwidacji w 1953 roku pełni w nim funkcję dyrektora. Bierze udział w licznych wystawach i konkursach organizowanych przez ZPAP w Rzeszowie, zajmuje się także konserwacją polichromii kościelnych. Otrzymał wiele odznaczeń, wyróżnień i nagród - m.in. medal 1000-lecia miasta Przemyśla. Zmarł 17 czerwca 1977 roku w Przemyślu. (Życie Podkarpackie)

Niewygodny?
* Tadeusz Waśko obawia się o swoje życie. W kwietniu ktoś powybijał szyby w jego mieszkaniu, w poniedziałek wieczorem dwukrotnie palił się strych kamienicy, w której mieszka. Odkąd udzielam się społecznie dziwne rzeczy dzieją się wokół mnie - opowiada Waśko. W kwietniu poinformował media o proteście mieszkańców ul. Rakoczego, którzy nie chcieli ponosić kosztów zmiany nazwy ul. na Szaszkiewicza. Taki zamiar miały miejskie władze. Ostatecznie zrezygnowały z pomysłu. Inna sprawa to pozostałości cmentarza żydowskiego i kostnicy przy ul. Rakoczego. Od kilku lat Waśko upomina się o ich odnowę lub przynajmniej zabezpieczenie.
- W kwietniu, po ukazaniu się artykułów w prasie, ktoś o godz. 3 w nocy powybijał mi szyby w mieszkaniu na pierwszym piętrze. W poniedziałek dwa razy paliło się na strychu kamienicy, w której mieszkam - opowiada Waśko. Nie zgłosił sprawy policji.
- Nie znamy przyczyny pierwszego pożaru. Natomiast drugim razem prawdopodobnie doszło do zwarcia instalacji elektrycznej - przypuszcza st. kpt. Mariusz Cyran, naczelnik Wydziału Operacyjno - Szkoleniowego KM PSP w Przemyślu. W tym roku kilka razy palił się opuszczony budynek po kostnicy przy ul. Rakoczego. - Wiedzą, że zależy mi na uratowaniu tego budynku. Być może pożary to zemsta na mnie, że ruszam te sprawy i chęć zastraszenia mnie - mówi pan Tadeusz. Sprawę poniedziałkowych podpaleń bada policja. (Nowiny)

* Unia Europejska da 3,5 mln złotych na remont ul. Bakończyckiej. Dzięki temu już niebawem ruszą tam prace. Pieniądze pozwolą sfinansować 75 proc. inwestycji. Pochodzą z Programu Sąsiedztwa Polska - Białoruś - Ukraina Intereg III. resztę, czyli 1,1 mln złotych dołoży miasto. Obecnie Bakończycka należy do najbardziej zaniedbanych ulic w Przemyślu.

Zagadkowe okoliczności...
* Policja pod nadzorem prokuratury usiłuje wyjaśnić zagadkowe okoliczności śmierci Anny P., 56-letniej przemyślanki. Ciągle nie wiadomo, dlaczego zginęła. Ciało kobiety znaleziono pod koniec czerwca br. Zauważono je dryfujące w Sanie w okolicy miejscowości Bolestraszyce. Przypuszczalną przyczyną śmierci było utonięcie.
- To tylko wstępne ustalenie - mówi prokuratur Elżbieta Więcław, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej w Przemyślu. - Czekamy na opinię biegłego lekarza sądowego, która powinna rozwiać wszelkie wątpliwości. Anna P. zaginęła 17 czerwca br. Około godziny 18 wyjechała z domu udając się na piesze polsko-ukraińskie przejście graniczne w Medyce. Podobnie, jak wiele innych osób przeszła na stronę ukraińską, skąd wróciła kilkadziesiąt minut po północy. Wtedy też zadzwoniła do najbliższych mówiąc, że za chwilę się zobaczą. Niestety, nie wróciła do mieszkania. Zrozpaczona rodzina początkowo na własną rękę prowadziła poszukiwania. Później powiadomiła policję.
- Z Medyki Anna P. przyjechała busem - dodaje prokurator Elżbieta Więcław. - Wysiadała na przystanku przy ulicy Jagiellońskiej w Przemyślu. Tutaj ślad się urywa. Co było dalej? Tego na razie nie wiadomo. Jeszcze tej samej nocy przypadkowi przechodnie znaleźli kolczyki należące do 56-letniej przemyślanki. Leżały na chodniku w pobliżu nabrzeża Sanu. Skąd się tam wzięły? Podobnych zagadek jest znacznie więcej. Policjanci próbują ustalić m.in., gdzie podziały się pierścionki Anny P., które miała na palcach w dniu zaginięcia. W momencie znalezienia ciała w rzece zmarła nie miała także spodni, butów i zegarka. (Nowiny)

* Krzysztof R., ortopeda oskarżony o przyjmowanie łapówek, może uczestniczyć w procesie. Taką opinie wydali biegli kardiolodzy. Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie zarzuca byłemu ordynatorowi Szpitala Wojewódzkiego przyjęcie od pacjentów łapówek na kwotę 111 tys. zł. W ub. r. do przemyskiego Sądu Rejonowego wpłynął akt oskarżenia przeciwko ortopedzie. Proces nie mógł się rozpocząć, bo R. regularnie dostarczał zwolnienia lekarskie. Sędzia Iwona Bratuń powołała biegłych lekarzy kardiologów z Akademii Medycznej w Lublinie. Z ich opinii, która kilka dni temu wpłynęła do sądu, wynika, że oskarżony może uczestniczyć w czynnościach procesowych. Najbliższą rozprawę wyznaczono na 7 września br. (Nowiny)

J A R O S Ł A W

* Dr Kazimiera Zahradniczek odważyła się powiedzieć prawdę o łamaniu prawa przez rektora. Specjalna komisja z Ministerstwa Edukacji badała m.in czy uchwały podejmowane przez senat jarosławskiej uczelni są zgodne z prawem. Okazało się, że wiele z nich przyjęto bez wymaganego kworum.
- Ministerstwo uchyliło uchwały senatu jarosławskiej uczelni z 29 grudnia 2004 roku - powiedział Mieczysław Grabianowski, rzecznik prasowy MENiS. Stało się tak m.in. dzięki dr Zahradniczek, która pisemnie oświadczyła, że tego dnia nie uczestniczyła w posiedzeniu Senatu,. Mimo to, ktoś wpisał ja na listę.
- Pomimo nacisków ze strony rektora Jarosza nie zmieniła zdania. Pani profesor to dobry pracownik i typ naukowca o wysokim morale i etyce zawodowej - mówią pracownicy uczelni, ale boją się ujawnić nazwiska. Rektor Jarosz specjalnym zarządzeniem, bez udziału senatu zwolnił kobietę z funkcji dyrektora Instytutu Pielęgniarstwa. (Nowiny)

Nie było przestępstwa...
* 14-letni Patryk, który zabił ojca stając w obronie matki, nie trafi do poprawczaka. Sad Rodzinny i Nieletnich w Jarosławiu umorzył postępowanie. Do rodzinnej tragedii doszło w połowie grudnia 2004 r. Śpiącego chłopca obudziła głośna kłótnia rodziców. Nie wytrzymał, kiedy 36-letni ojciec obrzucał żonę wyzwiskami. Bez chwili namysłu stanął w jej obronie. Chwycił nóż z 15-centymetrowym ostrzem i kilkakrotnie dźgnął ojca. Ranny mężczyzna osunął się na podłogę. Zmarł po przewiezieniu do szpitala. Patryk trafił do łańcuckiego Schroniska dla Nieletnich. Był badany przez 2 niezależne od siebie ekipy biegłych lekarzy psychiatrów. Specjaliści stwierdzili, że w chwili zabójstwa nastolatek nie był w stanie pokierować własnym postępowaniem. Wystąpiła u niego tzw. reakcja lękowo-agresywno-obronna. (Nowiny)

P R Z E W O R S K

Spór o ulice
* Burmistrz i starosta spierają się o to, do kogo należy ulica Rynek i plac Mickiewicza. Tymczasem przeworszczanie muszą chodzić po dziurawym chodniku. W sierpniu br. w Przeworsku odbędą się dożynki archidiecezjalne. Przyjadą tłumy gości. Gospodarze uroczystości chcieliby dobrze wypaść i już rozpoczęli pierwsze przygotowania. Zaplanowali m.in. remont będącego w fatalnym stanie chodnika na ulicy Rynek. W budżecie miasta są pieniądze na ten cel. Dodatkowo w przetargu wyłoniono ekipę, która wykona roboty. Tymczasem pojawiła się nieoczekiwana trudność. Starosta przeworski ostrzegł burmistrza, że jeśli ten bez jego zgody rozpocznie remont, wówczas wytoczy mu proces.
- Nie ma najmniejszych wątpliwości, że ulica Rynek jest w naszym zarządzie - mówi Roman Ostafijczuk, wicestarosta przeworski. - Utrzymujemy ją. Miasto i powiat spierają o własność ulicy Rynek, a dodatkowo placu Mickiewicza od 2001 roku. W zaciętej rywalizacji prowadzą władze tego pierwszego. Sprawę badał m.in. wojewoda podkarpacki, który nie stwierdził naruszenia prawa. Uznał tym samym, że Rada Miejska w Przeworsku zgodnie z prawem zaliczyła wspomniane ulice do dróg gminnych.
- Zrobimy ten remont - zapewnia burmistrz Janusz Magoń. - Chodnik jest w fatalnym stanie i wymaga pilnej naprawy. Chodzi o bezpieczeństwo przechodniów, zarówno tych z miasta, jak również z powiatu. Zdaniem wicestarosty Romana Ostafijczuka problem jest sztucznie rozdmuchany.
- Niech remontują - mówi wicestarosta. - Ale wpierw powinni uzyskać naszą zgodę. Zresztą od dawna próbujemy rozmawiać z miastem na temat dróg. Chcielibyśmy kompleksowo rozwiązać ich problem. (Nowiny)

R E G I O N

Drogie, to jeszcze chrzczone
* Nie dość, że mamy najdroższe paliwo w kraju, to Podkarpacie jest w czołówce niechlubnego rankingu jego chrzcicieli. To wyniki ostatniej kontroli Inspekcji Handlowej. Dane te przedstawił Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, którego prezes zarządza systemem kontroli jakości paliw. Wyniki przeprowadzonych w pierwszym półroczu kontroli inspektorów handlowych są bardzo niekorzystne dla Podkarpacia. W raporcie czytamy, że najwięcej odstępstw od wymagań jakościowych sprzedawanego paliwa odnotowano w województwach: lubuskim - 28,24 proc., śląskim - 21,10 proc, podkarpackim - 20,63 proc. i lubelskim - 19 proc. Właściciele stacji na Podkarpaciu próbują się bronić: - Mała liczba stacji, które zostały skontrolowane nie oddaje rzeczywistości - mówi Jacek Szpakowski, prezes Stowarzyszenia "Moja Stacja", zrzeszającego kilkadziesiąt stacji z województwa podkarpackiego. Większość nieprawidłowości stwierdzonych przez kontrolerów dotyczy przekroczenia zawartości siarki w paliwie: - Od początku tego roku zmienił się przepis dotyczący siarki. Na Podkarpaciu mamy znikomą sprzedaż [według niego obroty spadły nawet do 50 proc. na oleju, a na benzynie do 30 proc. - przyp. red.], dlatego niektóre hurtownie i stacje mają jeszcze paliwo z ubiegłego roku, z zawartością siarki wyższą niż dozwolona jest w tym roku - słyszymy od Szpakowskiego. Na stronie internetowej www.uokik.gov.pl została wczoraj zamieszczona lista wszystkich skontrolowanych stacji wraz z wynikami owych kontroli. Wynika z niej, że nieprawidłowości są w większości na stacjach małych i w mniejszych miejscowościach. Spośród prawie 40 stacji na Podkarpaciu, które zostały wzięte pod lupę, sześć zostało skontrolowanych w Rzeszowie i w każdej z nich było dobre paliwo. W mniejszych miejscowościach, wsiach i takich miastach jak Mielec i Dębica było złe paliwo. Eugeniusz Cyran, dyrektor departamentu w Inspekcji Handlowej nie potrafi jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Podkarpacie jest w czołówce tego niechlubnego rankingu. - W kraju przeciętnie 15 proc. stacji chrzci paliwo, a wasz region przekroczył 20. Można wysnuć wniosek, że co piąty litr paliwa jest na Podkarpaciu niedobry. Przyczyn tego stanu rzeczy może być wiele, ale mnie przychodzi na myśl jedna. Otóż tu w grę może wchodzić import paliw, nie zawsze dobrej jakości. Dlatego apelowałbym do odpowiedzialnych za zamówienia pracowników stacji, by od czasu do czasu sprawdzali "czystość" paliwa pod względem zawartości siarki. Takie badanie nie jest drogie - radzi Cyra. Z jego doświadczenia wynika, że właściciele stacji, u których stwierdzi się chrzczone paliwo, najczęściej tłumaczą, że oni tego nie robią. Zrzucają winę na dostawców. A Inspekcja Handlowa nie ma prawa kontrolować dostawców. Jak mamy się ustrzec przed kupowaniem trefnego paliwa? Cyra podpowiada: - Dajemy konsumentom pełną wiedzę na stronie internetowej, gdzie umieszczane są wyniki kontroli. Pracownicy stacji, u których wykryto chrzczone, paliwo bronią się: - My jesteśmy za mali, żeby kombinować. Dziennie sprzedajemy 600 litrów oleju i benzyny. Tak się złożyło, że 29 grudnia mieliśmy dostawę paliwa, a od 1 stycznia zmieniły się normy. I automatycznie sprzedajemy chrzczone. Wiemy o tym, ale co mamy zrobić? Wylać to do rowu? - słyszymy na jednej ze skontrolowanych stacji.(GAZETA WYBORCZA)

* W poniedziałek na ulicy Grunwaldzkiej w Przemyślu samochód zabił piękną, dużą, kolorową papugę. Szczególnie w okresie letnim pod kołami aut giną zwierzęta, a później leżą na drodze, stwarzając zagrożenie dla nadjeżdżających samochodów. Jeśli potrącimy jelenia, sarnę czy dzika, zwierzę z reguły odbije się od auta i wyląduje na poboczu. Częściej na środku drogi widzimy rozjechane koty lub psy. Kierowcy, którzy zatrzymują się, by usunąć zwierzę z jezdni, muszą mieć świadomość, że może być chore na wściekliznę. - Dlatego usuwanie zwierząt z jezdni pozostawmy właścicielom dróg i służbom porządkowym, za to płacimy podatki. A kierowca, który decyduje się na usunięcie zwierzęcia na pobocze, powinien to robić w rękawicach. Kiedy auto zostaje uszkodzone, można wezwać policję - wyjaśnia Franciszek Taciuch z Komendy Miejskiej Policji w Przemyślu. Dodaje, że leżące na drogach martwe zwierzęta stanowią zagrożenie, ponieważ nadjeżdżający kierowcy wykonują manewr omijania. - To może spowodować poślizg, dlatego trzeba zachować dużą ostrożność - przestrzega. (Życie Podkarpackie)

Kronika kryminalna

Skazane za system argentyński
* Na 2 lata pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na 4 lata skazał Sąd Rejonowy w Krośnie Agnieszkę C. i Joannę S., pracownice krośnieńskiego biura Międzynarodowego Funduszu Rozwoju Regionalnego, a następnie Unii Rozwoju i Wspierania Finansowego - firm działających w systemie argentyńskim. Wśród oszukanych osób są m.in. przemyślanie. Agnieszce C. i Joannie S. prokuratura postawiła zarzuty wyłudzenia na łączną kwotę 224 tys. zł oraz usiłowania wyłudzenia 201 tys. 280 zł. Poszkodowane zostały 232 osoby. Sąd uznał obie pracownice firm, działających w systemie argentyńskim, za winne popełnienia zarzucanych im czynów. Wyrok nie jest prawomocny, jest natomiast ważny do egzekucji komorniczych przez 10 lat. Odczytanie personaliów oszukanych osób i kwoty, jakie Międzynarodowy Fundusz Rozwoju Regionalnego - a po przekształceniu Unia Rozwoju i Wspierania Finansowego - wyłudził od poszkodowanych trwało kilkanaście minut. W ustnym uzasadnieniu wyroku sąd podkreślił, że wina obu kobiet nie budzi wątpliwości. Wprawdzie naiwność ludzka była daleko posunięta, ale nie zmienia to faktu, że obie kobiety - jako pracownice firmy - wyłudzały pieniądze. Sąd przyznał równocześnie, że są one zarazem ofiarami tego działania. Spoczywa teraz na nich obowiązek naprawienia szkody. Kwoty, które wyłudziły od wielu osób, trafiały na konto firmy. One same miały pobory i prowizje od zawieranych umów. Jaki jest los tych pieniędzy - nie wiadomo, bo we Wrocławiu trwa postępowanie w tej sprawie. Obie kobiety mają nadal zatrzymane paszporty i zakaz opuszczania kraju przynajmniej do czasu uiszczenia kosztów sądowych. (Życie Podkarpackie)

* Około 150 kaset VHS i 229 płyt DVD z pirackim nagraniami filmów ujawnili policjanci w miejscowych wypożyczalniach. Ich właścicielom grozi grzywna, a nawet więzienie. Pod koniec ubiegłego tygodnia policjanci z referatu ds. przestępczości gospodarczej KMP przeszukali 3 wypożyczalnie filmów. Wiedzieli, że ich właściciele udostępniają klientom pirackie kopie filmów. Straty dystrybutorów, a także firm posiadających prawa do rozpowszechniania tytułów przekraczają 38 tysięcy złotych. (Nowiny)

* Blisko 3 promile alkoholu miał 44-letni przemyślanin, który, jak zapewnił, chciał zabić znajomą. W ubiegłym tygodniu został zatrzymany przez policje w autobusie. Miał przy sobie stary, ale za to sprawny karabin. Mężczyzna jest pacjentem poradni zdrowia psychicznego.

Reklama