Archiwum aktualnościArchiwalne wydanie tygodniowe: 11.07-17.07.2005 r.
Przemyśl Na gazie... Medale dla strażaków * Do czterech pasów zostanie wreszcie poszerzona droga z Przemyśla w kierunku polsko-ukraińskiego przejścia granicznego w Medyce. Poprawiona zostanie również nawierzchnia drogi i zamontowane oświetlenie. Postęp prac uzależniony jest od funduszy europejskich. 80 proc. pieniędzy będzie pochodzić z PHARE, resztę dołoży miasto. * Zagłada, holokaust, shoah - to pojęcia powszechnie używane na określenie fizycznej eliminacji Żydów. Do 1939 roku historia nie znała przypadków tak planowego i systematycznego unicestwiania narodu. Jej maleńką cząstką jest los przemyskich Żydów. W 1939 roku w Przemyślu żyło 17 tysięcy 326 Żydów. W pierwszych dniach wojny do miasta napłynęła fala uchodźców, powiększając tę liczbę do około 24 tysięcy. Wraz z wkroczeniem wojsk niemieckich rozpoczęła się zagłada, określana przez Niemców jako "rozwiązanie kwestii żydowskiej". Jej rezultat to zaledwie 415 osób narodowości żydowskiej, które przeżyły w Przemyślu do 1945 roku. 15 lipca 1942 roku na murach Przemyśla ukazało się rozporządzenie komisarza miasta Giesselmana o utworzeniu dzielnicy żydowskiej. Za przebywanie poza jej granicami Żydom groziła kara śmierci, śmiercią karano również tych, którzy ukrywali Żydów. O piekle, które rozpętało się za drutami, opowiadają w swoich relacjach ci, którzy ocaleli. "… Na ulicach ruch. Wszystkie strychy, piwnice, każda komórka zapchana jest ludźmi. To już nie mieszkania, to rojowiska ludzkie, odarte z wszelkich prymitywnych wygód, ogródki poniszczone, podeptane, zapchane meblami i tłumokami, z których wyłażą czerwone pierzyny. Papiery, śmieci, brud (…). Wiem jedno, że jest źle, że Żydzi muszą dać to, czego Niemcy żądają. I. że nawet gdy dadzą wszystko, będzie się działo coś strasznego. I że tylko pracujący mieć będą pewne szanse (…). Jakaś pani rzuca na stół złoty łańcuch, ktoś ściąga z palca obrączkę. Widzę ten rozpaczliwy wybuch ofiarności. Ten rosnący stos precjozów ma być ceną za nasze życie" (wspomnienia Aleksandry Mandel). Od tamtych, strasznych czasów minęło ponad 60 lat. Z dnia na dzień ubywa tych, którzy ocaleli z zagłady i jej świadków, pozostaje tylko pamięć zawarta w dokumentach, fotografiach i licznych publikacjach. To bardzo ważne, bo jak powiedział Jean Baudrillard - zapominanie o zagładzie jest częścią (samej) zagłady. Właśnie pamięci ma służyć wystawa o zagładzie przemyskich Żydów, czynna do końca lipca w Przemyskiej Bibliotece Publicznej. (Życie Podkarpackie) * Wystarczyły dwa lata rządów prezesa Kazimierza Steca, by Miejskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej zaczęło przynosić straty. Mimo tego prezydent miasta nie chce odwołać nieudacznika. Rada Nadzorcza MPEC nie ma wątpliwości. Za zły stan spółki odpowiada prezes Stec. Niedawno na piśmie zarzuciła mu 22 błędy. Niektóre, jak zakup węgla po niekorzystnych cenach i nieopłacalne inwestycje, spowodowały duże straty. Stec zaproponował plan naprawczy. Rada Nadzorcza stwierdziła, że plan jest nierealny. Zwróciła się do prezydenta Przemyśla, który jednoosobowo jest Zgromadzeniem Wspólników, o nieudzielenie prezesowi absolutorium. Byłoby to jednoznaczne z jego odwołaniem. Prezydent nie przychylił się do ich prośby. Dlaczego? - Zebrane dokumenty nie uzasadniały nieudzielenia absolutoriom - twierdzi Robert Choma, prezydent Przemyśla. Ale zastrzega, że sprawa kupna węgla po niekorzystnych cenach będzie jeszcze badana. (Nowiny) Straty na "HALI" Pomogli już wielu... * Jedni drutują bramę, drudzy przecinają kłódki i łańcuchy - taka cicha walka od maja br. toczy się między właścicielami ogrodów działkowych Na Jazie. - Działki zagradza kilku panów, a my nie mamy jak dojechać na swoje - mówi Joanna Sykała. - Drutujemy i będziemy drutować! Dopóki będą jeździć, dopóty my będziemy z tym walczyć - zapowiada jeden z działkowiczów. - Problem z drutowaniem bramy zaczął się w momencie rozpoczęcia prac przy budowie nartostrady - narzeka pani Joanna. - Jeżdżące tu ciężkie auta zniszczyły nam boczną drogę i dlatego na działki wjeżdżamy główną bramą. Podczas zebrania z działkowiczami ustalono, że dopóki będzie trwała budowa nartostrady, brama powinna być otwarta. Jednak kilku panów nie przyjęło tego do wiadomości i cały czas ją drutuje. To chora sytuacja, jedni drutują i zamykają bramę, a inni przecinają kłódki i łańcuchy - narzeka. - Ja sama na działkę często wożę wodę i inne bagaże. Przecież nie będę z tym szła. Próbowaliśmy spokojnie rozmawiać, ale panowie drutujący wjazd obrzucili nas wyzwiskami. - Drutuję działki i będę drutował - stanowczo deklaruje jeden z działkowiczów. - Są inne drogi, którymi ludzie mogą dojechać do swoich działek, ale oni dlatego jeżdżą przez główną bramę, bo tędy mają najbliżej. Nie zwracają uwagi na to, że nasze uprawy są całe w kurzu i że bardzo nam to przeszkadza - skarży się. - Poza tym, kto powiedział, że na działki trzeba przyjeżdżać samochodem? - Zakaz wjazdu na teren działek, zgodnie z regulaminem, obowiązuje od maja do października i żadnej zmiany tego rozporządzenia nie było - wyjaśnia Kajetan Halicki, prezes ogrodów działkowych "Na Jazie". - Byłem osobiście wytłumaczyć osobom łamiącym zakaz wjazdu, że nie powinni wjeżdżać na teren działek, ale było kilku złośliwych, którzy powiedzieli, że i tak będą jeździć i ja im nic nie zrobię. Pomocy będę też szukał u władz miasta i mam nadzieję, że one coś tutaj poradzą - dodaje. (Życie Podkarpackie) Pozwy na "trzynastki" J A R O S Ł A W * Decyzje o przyznaniu stypendiów socjalnych dla uczniów szkół podstawowych i gimnazjalnych zostały już rozesłane, do 30 czerwca należało przedstawić rachunki poniesione na cele edukacyjne. Małgorzata Hojsak z Jarosławia, matka trzynaściorga dzieci, otrzymała decyzję o przyznaniu stypendiów szkolnych dla siedmiorga z nich. Każdemu komisja przyznała 60 zł miesięcznie. Ponieważ stypendia wypłacane są jednorazowo za okres od 1 stycznia do 30 czerwca, w tej chwili M. Hojsak powinna otrzymać z urzędu miasta ponad 2 tys. 500 zł. Ale czy tak się stanie, na razie nie wiadomo, bo nie składała wymaganych rachunków za kupowane dzieciom towary. Zarówno ona, jak i jej mąż twierdzą, że nikt o takim wymogu w urzędzie ich nie informował. - Decyzja przyszła dopiero 24 czerwca. Skąd w tydzień mamy wziąć rachunki na taką kwotę, jeśli w tej chwili nie mamy nawet na chleb. Nie pozostaje mi nic innego, tylko zwrócić te bezwartościowe papiery do urzędu. Na biedaku każdy się wyślizga - mówi mocno zbulwersowany ojciec. Matka dzieci podchodzi do sprawy nieco spokojniej: - Mam znajomego, który obiecał pożyczyć mi te pieniądze na potrzebne wydatki, a potem mu oddam. W końcu dzieci tak czy inaczej muszę w coś ubrać i do szkoły też trzeba kupić potrzebne rzeczy, a skąd na to wziąć, jak ani ja, ani mąż nie pracujemy. Utrzymujemy się z zasiłku społecznego i z dorywczej pracy męża. Zbiera i sprzedaje złom, a i tak żyjemy w skrajnej nędzy. (Życie Podkarpackie) * Matki, babcie, a nawet ojcowie wspinają się na poddasze czteropiętrowej kamienicy po kaftaniki i bawełniane koszulki dla niemowląt. Dostają je za darmo. Do Jarosławia odzież trafiła z USA. Akcja zrodziła się w środowisku Polonii amerykańskiej, w Kole Przyjaciół Ligi Polskich Rodzin z Chicago. Na początek polonusi przysłali do Jarosławia transport ponad 800 bawełnianych wdzianek dla dzieci. Tu rozdawane są za darmo wszystkim chętnym. - Z naszej pomocy korzystają samotne matki, rodziny ubogie, wielodzietne ale też młode małżeństwa "na dorobku" - mówi Jarosław Brenkacz, prezes powiatowej struktury LPR w Jarosławiu. Koszulki dla niemowląt można dostać w biurze LPR w Jarosławiu przy ul. Jana Pawła II, w dniach roboczych, w godz. 9-16. (Nowiny) Petem w twarz... * Wszyscy zgromadzeni 6 lipca pod drzwiami sali rozpraw jarosławskiego sądu rejonowego zadawali sobie jedno pytanie: czy przybędzie oskarżony? Niespodzianki nie było. Rektor PWSZ w Jarosławiu Antoni J. nie pojawił się na posiedzeniu pojednawczym. W tym czasie przebywał na uczelni. 26 kwietnia br. po południu do Komendy Powiatowej Policji w Jarosławiu zgłosiła się kobieta, pracownica Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej. Złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Jej zdaniem, 25 kwietnia rektor Antoni J. używał względem niej słów wulgarnych, obelżywych, bijąc ją! 27 kwietnia jarosławska policja materiały przekazała do Sądu Rejonowego w Jarosławiu. Prezes sądu Barbara Stukan-Pytlowany stwierdziła wówczas, że była to ustna skarga, na podstawie której można było wywnioskować, że pracownica PWSZ doznała obrażeń cielesnych. Zainteresowana przedstawiła także zaświadczenie od lekarza chirurga. 6 lipca pod przewodnictwem sędzi Ewy Hełmeckiej miało odbyć się posiedzenie pojednawcze. To wymóg przy oskarżeniu prywatnym. Jego celem jest ewentualne pogodzenie stron przed rzeczywistą rozprawą. Przed salą rozpraw wraz z mężem pojawiła się pokrzywdzona pracownica PWSZ w Jarosławiu oraz jej pełnomocnik, adwokat z Przemyśla Leszek Kołodziejczyk. Oskarżony, rektor PWSZ Antoni J. zgodnie z przewidywaniami nie stawił się na posiedzenie, więc - jak poinformowała prezes jarosławskiego sądu B. Stukan-Pytlowany - drugiego posiedzenia tego typu już nie będzie. Sąd skierował sprawę na rozprawę główną. Obrońca oskarżonego poinformował zebranych, że nieobecność rektora spowodowana była wykonywaniem czynności służbowych. - Sąd zwrócił się do Krajowego Rejestru Karnego o informację na temat, czy oskarżony Antoni J. był karany, gdyż to może mieć wpływ na wysokość kary. Sąd zdecydował również o przeprowadzeniu wywiadu środowiskowego w miejscu zamieszkania oskarżonego. Gdy to otrzymamy, a przypuszczalnie potrwa to około dwóch tygodni, ustalimy termin pierwszej rozprawy - wyjaśniła prezes sądu B. Stukan-Pytlowany. (Życie Podkarpackie) P R Z E W O R S K * Urząd Stanu Cywilnego zmienił swoją siedzibę. Z dawnego ratusza w Rynku przeniesiono go do budynku przy ul. jagiellońskiej. - Przeprowadzka ułatwi mieszkańcom miasta i powiatu załatwia swoich spraw - wyjaśnia Marek Frączak z referatu promocji Urzędu Miasta. W budynku przy ul. Jagiellońskiej mieszczą się wszystkie najważniejsze wydziały magistratu. (Nowiny) Zmniejszyć zagrożenie powodziowe R E G I O N * Dmuchane zwierzaki, koła i materace są niebezpieczne dla pływających na nich dzieci - ostrzegają ratownicy. Zabawki nie mają atestu. Materiały, z których je wykonano, łatwo ulegają uszkodzeniu. Rodzice chętnie kupują dzieciom dmuchane kaczki, smoki czy krokodyle myśląc, że ułatwią im one naukę pływania i zapewnią bezpieczeństwo w wodzie. Nic bardziej mylącego. - Wszystkie stanowią zagrożenie dla baraszkujących maluchów - twierdzi Artur Tworek, wiceprezes Bieszczadzkiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. - Zrobione są z cienkiej folii, którą z łatwością można przez przypadek rozedrzeć, choćby paznokciami. Powietrze szybko z nich uchodzi, a o życiu dziecka, które nagle znajdzie się pod wodą, decydują sekundy. W Polsce nie ma przepisu, który zakazywałby kąpieli z takimi zabawkami. Na basenach, zwłaszcza krytych, dopuszcza się ich używanie jedynie w brodzikach, lecz wyłącznie pod kontrolą dorosłych. Na Zalewie Solińskim brodzików nie ma. - Kiedy tylko zauważymy dziecko wchodzące do jeziora z dmuchanym zwierzakiem, natychmiast reagujemy - tłumaczą ratownicy z bazy WOPR w Polańczyku. Wodne gadżety, głównie chińskiej produkcji, można kupić niemal w każdym kiosku i sklepie już za kilka, kilkanaście złotych. Cena kusi, ale ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Często są to zabawki leżące na półkach od kilku lat. Woprowcy ostrzegają przed dmuchanymi poduszeczkami zakładanymi na ramiona. - Często zsuwają się maluchowi do łokci, więc gdy tylko podniesie ręce w górę, jego głowa znajdzie się pod wodą - tłumaczą. W marketach dostępne są również koła z otworami na nogi, które sprawiają, że w razie wywrotki w wodzie dziecko nie będzie mogło wydostać się na powierzchnię. Równie niebezpieczne są wykonane ze słabego tworzywa nadmuchiwane jednokomorowe kamizelki i pontony. (Nowiny) Ubywa kobiet * Telewizja publiczna wyciąga od podatników pieniądze m.in. poprzez Polską Organizację Turystyczną. Oferuje nagranie programu o wybranej gminie za 35 tys. zł, chociaż - zdaniem ekspertów - powinna pokazywać jej walory za darmo. Poruszyliśmy sprawę programu "Kawa czy herbata" emitowanego z Ustrzyk Dolnych, za który magistrat zapłacił, po negocjacjach, 25 tys. zł. Według TVP, umowa miała charakter sponsoringu. Zdaniem naszych prawników, była to typowa umowa o dzieło, więc gmina nie powinna zapłacić za program nawet złotówki. TVP wszelkimi sposobami szuka dodatkowych pieniędzy w gminach. Pomaga jej Polska Organizacja Turystyczna. - W lutym tego roku POT zwróciła się do nas o wskazanie miast, które chciałyby być gospodarzami programu "Kawa czy herbata" - wyjaśnia Agata Sarna z Oddziału Promocji Regionalnej Urzędu Marszałkowskiego w Rzeszowie. - W marcu wysłaliśmy informację do samorządów. Zgoda nadeszła z Krosna, Przemyśla, Jarosławia, Sanoka, Ustrzyk Dolnych i Rzeszowa. Władze Jarosławia nie zdecydowały jeszcze o udziale w programie. - Nie stać nas teraz na wydatek kilkudziesięciu tysięcy zł - mówi Zofia Krzanowska z Urzędu Miasta. Na płatną audycję zgodzili się radni Krosna. Zamiast w "Kawie czy herbacie", gród nad Wisłokiem zaistnieje w programie "Lato z Jedynką". - Zapłacimy 20 tys. zł, mamy zagwarantowane trzy wejścia na antenę - informuje Joanna Sowa, rzecznik UM. Dla samorządów to doskonała okazja do pokazania swoich najlepszych stron i przyciągnięcia turystów, dlatego część z nich nie żałuje pieniędzy. Jednak czy TVP nie wykorzystuje gmin, skoro powyższe programy mieszczą się w misji telewizji publicznej, utrzymywanej z pieniędzy podatników? W opinii Bogdana Zdrojewskiego z sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, żądanie pieniędzy za tego typu audycje budzi poważne wątpliwości. - Poczynaniami TVP zajmuje się już kilku posłów, wyjaśnimy tę sprawę do końca. (Nowiny) Kronika kryminalna Bursztyn w baku... * 8 lipca w Przeworsku na ulicy jagiellońskiej samochód ciężarowy iveco najechał na tył fiata 126p, który zatrzymał się przed skrzyżowaniem. W wypadku urazów doznali kierowca i pasażerka malucha. * W nocy z 8 na 9 lipca w Medyce nieznany sprawca włamał się przez okno do parterowego budynku i skradł elektro narzędzia i cegły o łącznej wartości ponad 1000 zł. * 10 lipca kierowca volkswagena, jadąc z Krasiczyna do Przemyśla na serpentynach w Dybawce nie dostosował prędkości do panujących warunków i zderzył się z prawidłowo jadącym oplem. Wtedy w volkswagen uderzyła jadąca za nim honda, której kierowca nie zachował bezpiecznej odległości. W wypadku rannych zostało czworo pasażerów. * 11 lipca nieznany sprawca z terenu izby przyjęć Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu skradł dwukołowy wózek inwalidzki. |