Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 14.02-20.02.2005 r.

Przemyśl

Czy wróci Sąd Okręgowy?
* Jest szansa, że w Przemyślu ponownie zacznie funkcjonować sąd okręgowy. O takiej możliwości poinformował senator Wojciech Pawłowski, powołując się na swoją ubiegło tygodniową rozmowę z ministrem sprawiedliwości. - Rozmawiałem z ministrem Kalwasem w obecności wiceministra Wołka. Tłumaczyłem, że taka decyzja przysłuży się ludziom. Nie wszystko można załatwić w ośrodku zamiejscowym, po pewne rzeczy trzeba jeździć do Krosna - mówi senator. Jak zapewnia Wojciech Pawłowski, jego starania spotkały się z przychylnym przyjęciem. - To sukces, bo staram się o to od dwóch lat. Prawdopodobnie w czerwcu zapadnie pozytywna decyzja - dodaje. Przypomnijmy, Sąd Okręgowy w Przemyślu został zlikwidowany w 1998 roku. Od tej pory funkcjonuje tu jedynie zamiejscowy oddział Sądu Okręgowego w Krośnie. (Życie Podkarpackie)

* Przepełnienie, ścisk, nauka od godziny 7 nawet do 21, a do tego mnóstwo trudnych do przewidzenia komplikacji. Tak według nauczycieli Zespołu Szkół Technicznych będzie wyglądać sytuacja, gdy dołączy do nich Zespół Szkół Gastronomicznych i Przemysłu Spożywczego. Władze Przemyśla od kilku miesięcy pracują nad reorganizacją sieci szkół. Przy okazji porządkują kierunki kształcenia, niektóre z nich wygaszają. Chcą, aby pomiędzy szkołami nie dochodziło do niezdrowej konkurencji. Zdarzało się, bowiem, że niektóre z nich obniżały próg punktowy chcąc przyjąć jak najwięcej uczniów. Plany urzędników wzbudzają kontrowersje i emocje.
- Chcą nas wykończyć - uważają nauczyciele z Zespołu Szkół Technicznych. - Próbują odebrać nam to, w co my, a także uczniowie i ich rodzice, włożyliśmy tyle wysiłku.
Jeszcze w tym roku jeden z dwóch budynków, którym dysponuje ZST miałby zostać przeznaczony dla Zespołu Szkół Gastronomicznych i Przemysłu Spożywczego. Zwolniony gmach po tym drugim zajmie I LO im. Juliusza Słowackiego.
- Wątpię, czy władze miasta myślą o dobru uczniów - mówi Paweł Głuchowicz, przewodniczący Rady Szkoły ZST. - Po proponowanych zmianach w obu szkołach zapanuje ścisk. Zajęcia będą się rozpoczynać o godzinie 7, a potrwają nawet do 21. Do dyspozycji uczniów obu szkół pozostanie tylko jedna sala gimnastyczna. Dodatkowo, co również wywołuje dezaprobatę nauczycieli, Zespół Szkół Technicznych ma zaprzestać naboru do Technikum Budowlanego, Technikum Hotelarskiego, Zasadniczej Szkoły Zawodowej oraz na kierunki: zarządzanie informacją i ekonomiczno-administracyjny.
- Każda szkoła ponosi pewne ofiary - tłumaczy Piotr Idzikowski, naczelnik Wydziału Edukacji i Sportu Urzędu Miejskiego w Przemyślu. - Rzeczywiście, najbliższy rok szkolny może być trudny dla obu placówek, ale w kolejnych latach sytuacja ma ulegać poprawie. W efekcie wygaszania kierunków, a także niżu demograficznego, ubędzie oddziałów, w szkole zrobi się luźniej. (Nowiny)

Akademia Wschodnioeuropejska...
* Na bazie PWSZ w Przemyślu powstanie placówka międzyuczelniana, która w przyszłości da początek Akademii Wschodnioeuropejskiej, gdzie kształcić się będą studenci z Polski i Ukrainy, a zapewne także z innych krajów Europy Wschodniej i Zachodniej. Przekształcenie PWSZ w Przemyślu w Akademię, według osób, które spotkały się w Krasiczynie na omawianiu tejże idei, ma otworzyć nowy etap w rozwoju współpracy naukowej i kulturalnej oraz dobrosąsiedzkich stosunków miedzy Polską i Ukrainą oraz innymi krajami Europy Wschodniej. - Akademia będzie stanowić miejsce spotkań i dialogu młodzieży polskiej i ukraińskiej, a także innych narodowości - podkreślali m. in. prof. Andrzej Zoll i Janusz Onyszkiewicz, wiceprzewodniczacy Parlamentu Europejskiego, obecni na konferencji w Krasiczynie. - Będzie prowadzić badania naukowe w zakresie historii Ukrainy i Europy Wschodniej, stosunków międzynarodowych i nauk społecznych, charakterystycznych zjawisk z zakresu języka, kultury i sztuki pogranicza polsko - ukraińskiego, zjawisk ekonomicznych wykraczających poza wschodnie granice UE. Pomysłodawcą Akademii Wschodnioeuropejskiej jest prof. dr hab. Franciszek Ziejka rektor UJ w Krakowie. - Korzyści z zrealizowania takiej idei dla miasta Przemyśla i dla regionu są oczywiste - mówi Jan Musiał kanclerz PWSZ w Przemyślu. - To wzmocnienie miasta na mapie Podkarpacia, stworzenie nowych miejsc pracy w Przemyślu, chodzi głównie o nauczycieli oraz obsługę placówki, a także szanse, jakie wraz z pojawieniem się Akademii Wschodnioeuropejskiej pojawią się dla tutejszej młodzieży. (Super Nowości)

* Dzieci upośledzone w stopniu umiarkowanym i znacznym nie zawsze panują nad swoimi potrzebami fizjologicznymi. Ich mycie i wycieranie to zadanie dla specjalnie zatrudnionych opiekunek. W szkole podstawowej nr 7 w Przemyślu, mieszczącej się w budynkach przy ulicy Kopernika, dzieci myte są nad umywalką, przy pomocy miski i ręcznika. Na prysznic nie ma pieniędzy. Jaś ma 15 lat. Choruje na zespół Downa. Jest bardzo otyły, ma problemy z chodzeniem. Drobna opiekunka musi dokładnie umyć ciężkiego, niepełnosprawnego chłopca. Używa do tego miski. Umycie Jasia to naprawdę trudne zadanie, a nie jest jedynym dzieckiem, które wymaga tego rodzaju opieki. Ani główny, ani mały budynek nie jest wyposażony w prysznic, który w tego rodzaju placówce byłby niezwykle przydatny. - To rzeczywiście jest dla nas problem, zdajemy sobie sprawę z tego, że kabina prysznicowa jest potrzebna. O ile w głównym budynku montaż kabiny nie wiąże się z ogromnym wydatkiem, to w małym po prostu nie jest możliwy z przyczyn technicznych. Szkoła ma mnóstwo problemów, tyle, że nigdy nie wiadomo, co zrobić w pierwszej kolejności, co jest najważniejsze - wyjaśnia naczelna dyrektor Jadwiga Sienkiewicz. Jednocześnie w trakcie naszej wizyty deklaruje, że jeśli znajdzie firmę, która zgodziłaby się zamontować kabinę bezpłatnie, z dobroci serca, szkoła dokupi odpowiedni sprzęt. Takie rozwiązanie pozwoliłoby umieścić prysznic choć w jednym z budynków. - Sytuacja szkół jest teraz potwornie trudna. W styczniu zostaliśmy pozbawieni środka specjalnego, pieniędzy, które sami zarabialiśmy, na przykład przez wynajem pomieszczeń. Szkoły oddały te pieniądze do urzędu miasta, który wypłaca nam pewne sumy 2 razy w miesiącu. Co więc się stanie, jeżeli zdarzy się nagła awaria? Kogo mam wówczas prosić o pieniądze? Pozostali nam tylko darczyńcy - stwierdza dyrektor Sienkiewicz. (Życie Podkarpackie)

Problem ze Starym Zamczyskiem...
* Budowa stoku narciarskiego na Zniesieniu może zagrozić pozostałościom najstarszego przemyskiego grodu, założonego w VIII w. przez księcia Lechitów, Przemysła Leszka, od którego imienia miasto wzięło swoją nazwę. Potężny ongiś gród przez długie miesiące opierał się całej armii Bolesława Śmiałego, ale teraz pozostałe po nim obwałowania ziemne mogą się już nie oprzeć koparkom niwelującym teren pod "sztandarową" inwestycję miasta i przyszłym jej użytkownikom. Jest wiele dowodów na istnienie prastarego przemyskiego grodu, zwanego od stuleci Starym Zamczyskiem. Pozostałe po nim wały ziemne, mające wysokość 15-27 (!) metrów, pozwalają przypuszczać, iż istniejący do XIV stulecia gród na Wzgórzu Trzech Krzyży zajmował około 10 ha, czyli był ... 20 razy większy niż obecny Zamek Kazimierzowski. Znakomicie obwarowany, z czołem skierowanym na dzisiejszą ulicę Rzeczną, która prawdopodobnie do niego wiodła poprzez bród na Sanie, był ongiś prawdziwą twierdzą stojąca na straży Bramy Przemyskiej, przez którą wiodło kilka ważnych średniowiecznych szlaków handlowych, łączących m.in. Kijów z Ratyzboną i Bałtyk z Morzem Czarnym. Przekonał się o tym również powracający ze zwycięskiej wyprawy kijowskiej król Bolesław Śmiały, który w 1071 r. bezskutecznie oblegał gród przemyski przez całe lato (jak zanotował Jan Długosz, obrońcy skapitulowali dopiero wówczas, gdy zabrakło im wody), a o jego wielkości najlepiej świadczy fakt, że zimę mogła spędzić w nim cała królewska wielotysięczna armia. O Starym Zamczysku mówiono i pisano w Przemyślu od setek lat. W 1891 r., podczas budowy umocnień Twierdzy Przemyśl, Austriacy znaleźli na Wzgórzu Trzech Krzyży dawną broń (trafiła do muzeum we Wiedniu), ślady starych murów i spalenizny oraz nadpalone belki dębowe. Od tego czasu nikt nie pokusił się jednak o przeprowadzenie gruntownych badań archeologicznych i stąd też teren grodu Leszka Przemysła nie jest objęty należytą opieką prawną, która mogłaby go chronić przed dewastacją. Sporo zniszczeń dokonali Austriacy, później budowniczowie skoczni narciarskiej i ścieżki zdrowia, ale obrońcom Starego Zamczyska udało się w porę zapobiec urządzeniu toru dla motocrossowców. Czy uda im się jeszcze skorygować plany budowniczych wyciągu narciarskiego?
- Uważam, że wyciąg jest ogromnym zagrożeniem dla Starego Zamczyska, bo podczas niwelacji terenu w znacznej mierze zniszczone zostaną wały ziemne, co może zrujnować ich całą konstrukcję i w konsekwencji bezpowrotnie "polecą". Gdyby do tego doszło, to sami w sposób barbarzyński zniszczylibyśmy kto wie, czy nie największą atrakcję turystyczną Przemyśla i pamiątkę z jego przeszłości, mającą ponad 1200 lat! - uważa Leszek Włodek, jeden z najbardziej znanych przemyskich historyków badających początki miasta. - To również sprawa narodowa, skoro Stare Zamczysko przeczy tezom, jakoby pierwszym w Przemyślu grodem był zamek książąt ruskich, podczas, gdy już dwa stulecia wcześniej rządził tu lechicki książę...
- Nie sądzę, aby do tego doszło, bo już na etapie uzyskiwania pozwolenia na budowę dokonywane były wszelkie niezbędne uzgodnienia, także z wojewódzkim konserwatorem zabytków, który wyraził swoją pozytywną opinię i nie widzi żadnych przeszkód w projektowanym przebiegu stoku narciarskiego - zapewnia Witold Wołczyk z Biura Prezydenta Miasta. Uprzedzony jednak o tym, iż obszar Starego Zamczyska figuruje w rejestrze konserwatora jedynie jako ziemne fortyfikacje z I wojny światowej, W.Wołczyk dodał, iż nie wyobraża sobie, aby w trakcie robót budowlanych nie konsultowano jeszcze pewnych rzeczy z badaczami dziejów miasta. (Super Nowości)

* Przemyska Gospodarka Komunalna SITA może się pochwalić dwoma międzynarodowymi certyfikatami jakości. Są to świadectwa zgodności z normą zarządzania (ISO 9001:2000) oraz jakości i środowiska (ISO 14 001:1996). Nadano je za utylizację odpadów komunalnych, oczyszczanie miasta, zagospodarowanie i utrzymanie terenów zielonych oraz usługi pogrzebowe. Te czynności, wykonywane przez przemyską spółkę, w której ok. 55 proc. udziałów ma miasto, stoją na poziomie odpowiadającym normą międzynarodowym. Zanim PKG SITA, zatrudniająca nieco ponad 100 osób, otrzymała ISO-owskie "papiery", przeszła w ub. r. wymaganą procedurę. Certyfikaty to duża satysfakcja dla załogi. Przemyski zakład jako jedna z nielicznych tego typu firm na Podkarpaciu może się pochwalić podwójnym ISO. (Nowiny)

* Komenda Miejska Policji w Przemyślu wzbogaci się o samochód osobowy "Peugeot 406", który zostanie przekazany przez władze miasta Przemyśla. pojazd do tej pory używany był przez UM w Przemyślu, a policji zostanie przekazany na podstawie umowy - użyczenia.

Piszą skargi!?
* Wśród odsiadujących karę pozbawienia wolności są i tacy, którzy ślą pozwy do sądów i domagają się odszkodowania za złe warunki odsiadki, jak np. mały metraż na jednego skazanego. Pieniądze na odszkodowanie, które więźniowie mieliby otrzymać ze skarbu państwa, pochodziłyby z naszych podatków. Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, taki pozew wpłynął do sądu z Zakładu Karnego z Przemyśla. - Dawno temu jeden ze skazanych napisał skargę do sądu, ale teraz ani oficjalnie, ani nieoficjalnie nie spotkałem się z takim pozwem - mówi Bolesław Czyżowicz, dyrektor zakładu karnego. - Skazani mogą pisać listy, zaklejać koperty i wysyłać je do wszystkich instytucji państwowych, do Fundacji Helsińskiej czy do Strasburga. My nie mamy prawa ich czytać. Niedawno słyszałem, że z jednego zakładu zostało napisanych 27 skarg, ale żeby obecnie ktoś takie skargi wysyłał od nas? Nic o tym nie wiem - dodaje dyrektor. Co miesiąc utrzymanie jednego więźnia kosztuje około 1500 zł. Więźniowie, którzy domagają się odszkodowań, fakt ten tłumaczą tym, że w celi przysługuje im co najmniej 3 m kw. Uważają także, że skoro oni złamali prawo, to przynajmniej w więzieniu powinno być ono przestrzegane. W przemyskim zakładzie karnym poinformowano nas także, że w przypadku, kiedy jest dużo skazanych, do Sądu Penitencjarnego można wystąpić z wnioskiem o zmniejszenie metrażu przysługującego jednemu więźniowi z 3 do 2,5 metrów. Jest to zgodne z kodeksem karnym. Wtedy np. cela 7-osobowa będzie mogła pomieścić 9 osadzonych. Ponadto, obecnie nie ma przepełnienia w celach. - Uważam, że wysyłanie pozwów o odszkodowanie jest śmieszne i co najmniej dziwne - mówi Paweł, mieszkaniec Przemyśla. - Ci, którzy łamią prawo powinni pokornie odbywać swoją karę i uczyć się przestrzegania prawa. Powinni też się cieszyć, że mają ciepło w więzieniu i dostają jedzenie. A takie wnioski jak te, które ślą, to według mnie całkowity absurd. Nie po to płacę podatki, aby dostał je jakiś zbrodniarz - dodaje mężczyzna. (Życie Podkarpackie)

Po cukier na wschód...
* Sprzedawcy w przygranicznych sklepach są załamani. Słabo sprzedaje się cukier. Powód - niska cena tego produktu po ukraińskiej stronie. Co trzy tygodnie jeżdżę do Mościsk po paliwo, ażeby nie czepiali się polscy celnicy, że wracam pusto, to rzucę do bagażnika 10 kilo cukru - mówi emerytowany kolejarz z Przemyśla. - Opłaca się. Na Ukrainie cukier jest prawie o połowę tańszy. W sklepach w Medyce kosztuje ok. 3 złotych, w Przemyślu od 2,89 do 3,59. Na Ukrainie, tuż za granicę - ok. 2 zł.
- Dużo cukru z Ukrainy przywozili podróżni na przełomie roku, teraz już mniej, głównie na własne potrzeby - ocenia Małgorzata Eisenberger - Blacharska, rzecznik Izby Celnej w Przemyślu. - Przepisy nie regulują, ile można wwieźć cukru. Jego ilość nie może wskazywać na cele handlowe. Przed wejściem Polski do UE, Ukraińcy kupowali u nas cukier, bo tył tańszy. Od maja znacznie podrożał i sytuacja się odwróciła. Jest tańszy po wschodniej granicy.
- Mieszkańcy rzadko kupują u mnie cukier, bo mają w domu ukraiński - potwierdza sprzedawczyni w sklepie w Medyce. (Nowiny)

* Młodzież Wszechpolska z przemyskiego koła zorganizowała w Walentynki akcję "Kocham Polskę" w charakterze przeciwwagi do komercyjnego szaleństwa, za jakie "Wszechpolacy" uważają Dzień Zakochanych. Podczas akcji działacze Młodzieży Wszechpolskiej pytali przechodniów na ulicach polskich miast o szczegóły i postaci związane z historią naszego kraju. - To były proste pytania, a za trzy dobre odpowiedzi można było otrzymać drobny upominek np. kubek, czy długopis.
- Akcja miała być alternatywą do komercyjnych Walentynek - wyjaśnił Krystian Antochów, przewodniczący przemyskiego koła Młodzieży Wszechpolskiej jednocześnie dodając, że Młodzież Wszechpolska to nie rozrabiaki, czy oszołomy. - Nie należy nas tak postrzegać - podkreślił. - Jesteśmy patriotami i nie wstydzimy się swej miłości do ojczyzny, ale nie ma to nic wspólnego z faszyzmem, jak czasem próbuje się nas przedstawiać. Młodzież Wszechpolska ma zamiar przypominać akcję "Kocham Polskę" także przy innych okazjach, chce również aktywnie zaprotestować przeciw nowemu projektowi ustawy mającej legalizować aborcję "na życzenie" oraz przekonywać społeczeństwo o konieczności odrzucenia konstytucji europejskiej. Przemyskie koło MW nie jest zbyt liczne (ok. 15 członków), na co z pewnością wpływa fakt, iż sporo działaczy wyjeżdża z Przemyśla na studia po zakończeniu nauki w średnich szkołach. (Super Nowości)

J A R O S Ł A W

Major czy Pułkownik?
* Jedna ulica, jedna osoba, a dwa stopnie wojskowe. Jak to się stało, że z jednej strony ulica nosi nazwę majora Wojciecha Szczepańskiego, a z drugiej pułkownika? Małą uliczkę, a właściwie alejkę wiodącą do przedszkola zlokalizowanego w środku parku miejskiego radni w 1993 roku nazwali imieniem walczącego w szeregach Armii Krajowej mjr. Wojciecha Szczepańskiego. Taka tabliczka zawisła na początku i na końcu uliczki. Od jakiegoś czasu przy wejściu do parku, a tym samym przy wlocie alejki zawisła jednak nowa. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że pojawił się na niej inny stopień. Napis na tabliczce informacyjnej brzmi "ul. płk. Wojciecha Szczepańskiego". I tak na początku ulicy W. Szczepański ma stopień pułkownika, a na końcu majora. O te rozbieżności zapytaliśmy w Urzędzie Miasta Jarosławia. Okazuje się, że W. Szczepański przed śmiercią w 1993 roku miał nadany stopień majora, zaś kilka lat po śmierci nadano mu stopień pułkownika. Po interwencji rodziny nieżyjącego rada miasta w 2000 r. podjęła nową uchwałę i zmieniła stopień wojskowy. Pierwsza tabliczka została zmieniona, a druga nie. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że nie jest to ulica, lecz aleja płk. W. Szczepańskiego. (Życie Podkarpackie)

* Pracownicy Zakładów Przemysłu Dziewiarskiego "Jarlan" odliczają dni do zwolnienia. Za niespełna półtora tygodnia wszyscy stracą pracę. Większość nie ma szans na podjęcie nowej. W mieście i powiecie trudno o jakąkolwiek posadę. Ponad 1100-osobowa załoga jest rozgoryczona i smutna. Ludzie, a zwłaszcza ci, którzy przepracowali tutaj po kilkanaście lat, ciągle nie pogodzili się z myślą, że przegrali długą batalię o utrzymanie przedsiębiorstwa. Długi "Jarlanu" wynoszą ponad 30 milionów złotych. W listopadzie ub. r. przedsiębiorstwo postawiono w stan likwidacji. Jeszcze w tym miesiącu pracownikom skończą się wypowiedzenia. Od połowy marca br. na ponowne zatrudnienie może liczyć około 150 osób, które będą kontynuowały produkcję dziewiarską. Pozostałym pozostaje wizyta w Powiatowym Urzędzie Pracy w Jarosławiu, gdzie jednak nie ma wielu propozycji. W styczniu na jedną złożoną tam ofertę pracy przypadało blisko 100 osób. Ogólnie w powiecie jarosławskim jest już ponad 10 tysięcy bezrobotnych. Większość załogi "Jarlanu" stanowią kobiety. To właśnie one będą miały największe problemy z poszukiwaniem nowego zajęcia. Związki zawodowe liczą, że w miejsce upadłej firmy uda się powołać spółkę pracowniczą. Jednocześnie syndyk masy upadłościowej, który teraz zarządza "Jarlanem", poszukuje chętnych kupić zakład lub jego poszczególne części. Zakłady Przemysłu Dziewiarskiego "Jarlan" powstały w 1972 roku. Przez wiele lat były jednym z największych pracodawców w mieście oraz dawnym województwie przemyskim. (Nowiny)

P R Z E W O R S K

* Bieszczadzkie klimaty to szósta wystawa indywidualna Kingi Cebuli, córki znanego satyryka Henryka Cebuli. Prace Kingi Cebuli można oglądać w Małej Galerii MOK w Przeworsku. Znalazły się wśród nich nie tylko abstrakcje, w których lubuje się artystka, ale i pejzaże Bieszczadów. Zachwyt tymi sentymentalnymi górami przejawia się w większości prezentowanych prac. Kinga na swoją wystawę, oprócz malowniczych pejzaży, wybrała także obrazy przedstawiające ptaki, w których - jak twierdzi - odkryła ostatnio ciekawą formę. O swoich pracach mówi, że mimo iż nazwała je Bieszczadzkimi klimatami, są to tak naprawdę bieszczadzkie inspiracje kolorem, formą, dźwiękami czy trzaskami. - Nie chodziło mi o pokazywanie pejzaży, lecz o pewne motywy, które utrwaliły mi się w pamięci - podkreśla Kinga Cebula. Młoda artystka w 2003 roku obroniła dyplom w pracowni malarstwa prof. S. Żukowskiego na Wydziale Artystycznym UMCS w Lublinie. Wcześniej ukończyła Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu. Na razie, oprócz pracy twórczej, nie ma stałego zajęcia, jak podkreśla, poszukuje swojego miejsca, w którym mogłaby zatrzymać się na dłużej. (Życie Podkarpackie)

R E G I O N

Komornicy zacierają ręce...
* Dramatyczna sytuacja zadłużonych szpitali poruszyła nie tylko dyrektorów i pracowników placówek. Najbardziej przejęci zdają się być komornicy, bo to właśnie oni mogą dzięki nowym przepisom nieźle na tym zarobić. Na egzekucji w Zakładzie Opieki Zdrowotnej nr 1 w Rzeszowie komornik zarobił ponad 40 tysięcy złotych. Tyle, zgodnie z przepisami, należało mu się za przedłożenie w banku nakazu sądowego na ściągnięcie 200 tys. zł długu i podanie konta wierzyciela. Jeszcze więcej, bo aż 1 milion złotych, egzekutor mógłby się domagać dla siebie od szpitala w Krośnie, gdyby pracownikom placówki udało się wyegzekwować ich zaległe podwyżki z tytułu ustawy 203.
- Gdyby do tego doszło, szpital musiałby wypłacić samego długu około sześć i pół miliona złotych. Jeśli komornik nie dałby się przekonać, należałby mu się dodatkowy milion - przyznaje Edward Prajsnar, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Podkarpackiego w Krośnie. Tak niebotyczną kwotę egzekutor zgarnąłby tylko dlatego, że każdy dług pracownika traktowany jest jako osobna egzekucja, od której komornikowi przysługuje w świetle prawa prowizja. Zgodnie z ustawą komornik ma prawo żądać 15 proc. od wartości długu w dniu złożenia wniosku egzekucyjnego. Do sumy, od której egzekutor pobiera swoją należność, trzeba jeszcze dodać odsetki i koszty sądowe. Istnieje, co prawda, pewne obostrzenie... Komornik nie może zainkasować więcej niż 30-krotność przeciętnego wynagrodzenia, czyli około 55 tysięcy złotych od jednej egzekucji. Minimalna suma, jaką musi wypłacić dłużnik, to jedna dziesiąta przeciętnej pensji, czyli prawie 200 złotych. Przewidziane w ustawie "widełki" dają możliwość negocjacji z poborcą, ale te zazwyczaj kończą się zainkasowaniem maksymalnej kwoty. Dotyczy to także szpitali, dla których widmo komornika stało się prawdziwą zmorą.
- Teoretycznie z komornikiem można się dogadać. Niestety, w praktyce należy to do rzadkości. W naszej placówce egzekutorzy pojawili się kilkakrotnie i najczęściej nie mieli żadnych sentymentów. Nie przekonywało ich tłumaczenie, że ZOZ i tak już ledwo funkcjonuje i każda zabrana złotówka odbije się na pacjentach - mówi Grzegorz Materna, wice dyrektor ds. medycznych ZOZ nr 1 w Rzeszowie. Znowelizowany art. 890 kodeksu postępowania cywilnego to woda na młyn komorników, którzy teraz bez przeszkód mogą przejmować długi szpitali, łącznie z pieniędzmi przeznaczonymi na pensje pracowników. Im więcej zajmą, tym więcej zarobią. Dlatego większość z nich za nic ma artykuł 831 , który według ministra Marka Balickiego ma chronić 75 proc wpływów placówek przelewanych na ich konta z NFZ. Dwa dni temu, na przykład, komornik zablokował konta szpitala im. Śniadeckiego w Katowicach. 150 pracowników nie dostało wypłaty. Podobna sytuacja mogłaby spotkać większość szpitali z Podkarpacia, które toną w długach. Na szczęście dyrektorzy na razie ratują się ugodami zawartymi z wierzycielami, bo na dobrą wolę komorników, jak życie pokazuje, nie ma co liczyć.(SN)

* Szpitale toną w długach. Chorzy miesiącami czekają w kolejkach do lekarzy, a 8 dyrektorów szpitali i lecznic dostało od marszałka nagrody od kilku do kilkunastu tysięcy zł. Są przekonani, że te pieniądze im się należą. Za dobrą pracę.
- To skandal! Nam grozi płacenie za leczenie, bo służba zdrowia w ruinie, a oni dostają nagrody?! Przecież to premie z naszych pieniędzy! Dlaczego więc nikt nie spytał pacjentów o zdanie?! - oburzali się pytani mieszkańcy Rzeszowa przed przychodnią na ul. Hoffmanowej. O premie dla dyrektorów wnioskują Rady Społeczne działające przy szpitalach. Przyznaje je Zarząd Województwa czyli marszałek Leszek Deptuła. Pieniądze wypłacone są z kas lecznic, którym szefują nagrodzeni. Także tych, które toną w długach, jak np. rzeszowski Szpital Wojewódzki nr 2, którego zobowiązania sięgały wówczas 27 mln zł. Dyrektor zamknął 2003 rok z kilkumilionową stratą, ale nagrodę dostał. - Była to równowartość mojej pensji - mówi Janusz Solarz, dyrektor SW nr 2. - O ile pamiętam za restrukturyzację szpitala, zmniejszenie zatrudnienia. Największą nagrodę zainkasował Bernard Waśko, szef szpitala przy ul. Szopena w Rzeszowie - 27 tys. 300 zł. Zobowiązania szpitala sięgały wówczas 9 mln zł. 18 tys. zł brutto przyznano Stanisławowi Rybakowi, szefowi Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Rzeszowie. Co sądzą nagrodzeni o tych premiach? - Spoczywa na nas ogromna odpowiedzialność finansowa. Jedną z przyczyn złego stanu służby zdrowia w Polsce jest kiepskie wynagradzanie menadżerów - uważa S. Rybak. - Dlaczego dyrektor nie może zostać nagrodzony, skoro nagrody otrzymują również pracownicy - mówi B. Waśko. Nagród za 2003 rok nie otrzymali dyrektorzy szpitali w Przemyślu i Krośnie. Nagród za 2004 rok jeszcze nie przyznano. Nie wpłynęły wnioski od rad społecznych szpitali. Ile zarabiają dyrektorzy? W roku 2003, za który przyznano nagrody, dyr. Waśko zarabiał miesięcznie 8 tys. 769 zł brutto. Janusz Solarz z "dwójki" tylko o niecałe 400 zł mniej od niego. Natomiast miesięczna pensja dyr. Rybak wynosiła 6 tys. zł. (Nowiny)

Komunia na rękę?
* Komunia święta przyjmowana na rękę? W diecezji rzeszowskiej jest to możliwe już od 19 stycznia. Wprowadzane przez Kościół zmiany nie podobają się jednak politykom Ligi Polskich Rodzin i niektórym środowiskom katolickim.
- Człowiek świecki nie ma rąk poświęconych - uważa Wanda Półtawska, lekarz psychiatra, członek Papieskiej Akademii Życia. Dlatego właśnie podpisała list zaadresowany do mediów, w którym działacze katoliccy zdecydowanie sprzeciwiają się przyjmowania komunii świętej na rękę. Watykan od dawna dopuszcza możliwość przyjmowania Komunii do ręki. Ostateczna decyzja w tej sprawie podejmowana jest podczas synodów diecezjalnych. Diecezja Rzeszowska I Synod ma już za sobą i od 19 stycznia obowiązują jego ustalenia. Jasno z nich wynika, że komunię przyjmuje się stojąc albo klęcząc do ust. W uzasadnionych przypadkach (cudzoziemiec) można ją podać do ręki, ten jednak powinien ją natychmiast spożyć przy kapłanie. - Oczywiście nikomu, kto wystawia rękę po komunię, nie sprawdzamy, czy ma paszport w kieszeni - mówi ks. Jan Szczupak, sekretarz rzeszowskiej kurii. - Oznacza to, że każdy może w ten sposób przyjąć Eucharystię. Takich osób jest jednak niewiele. Zdaniem Agnieszki Wojdy, to bardzo dobry pomysł: - Starej, schorowanej osobie, czasem łatwiej wziąć komunię do ręki niż przyjąć do ust. Zwłaszcza że nie forma, lecz sam fakt przyjęcia komunii jest najważniejszy. Pani Marianna Natońska z Rzeszowa nie wyobraża sobie wzięcia ciała Chrystusa na rękę. Kobieta ma ponad 70 lat i nie ukrywa, że jest ogromnie przywiązana do tradycji.
- Jak wszystko, co nowe, także przyjmowanie komunii do ręki budzi emocje - dodaje ks. Szczupak. Przyznaje, że także dla niego podawanie komunii do ust jest bliższe sercu. Również z tego powodu, że Eucharystia podana do ręki może być profanowana. Np. wynoszona z kościoła, deptana, albo palona. Dlatego księża zamierzają pilnować, by ta po podaniu była natychmiast przez wiernego spożywana. Ksiądz biskup Władysław Bobowski, sufragan tarnowski uważa, że chyba jeszcze za wcześnie, by na rękę przyjmować Eucharystię w diecezji tarnowskiej. Ale zapewnia, że jeśli ktoś podejdzie i wyciągnie rękę, udzieli mu w ten sposób komunii świętej. Robił to już wielokrotnie, od wielu lat. Decyzji o sposobie przyjmowania komunii do ręki nie ogłosiły jeszcze diecezja sandomierska i archidiecezja przemyska. Oznacza to, że zasadniczo obowiązuje tam tradycyjny sposób przyjmowania komunii, czyli do ust.
- Jeżeli ktoś poprosi o komunię do ręki, na pewno ją otrzyma. Jesteśmy otwarci na tę formę - stwierdza ks. dr Witold Ostafiński, sekretarz metropolity przemyskiego.
- Kościoły wschodnie mają odrębne zwyczaje liturgiczne - uzupełnia dyskusję ks. mitrat Eugeniusz Popowicz z archidiecezji przemysko-warszawskiej obrządku greckokatolickiego. Komunię przyjmuje się u nas pod postaciami chleba i wina. Komunikujemy specjalną łyżeczką bezpośrednio do ust wiernych. O sposobie "na rękę" nie ma, więc mowy. (Nowiny)

* Jeśli Maria Zbyrowska za kilka miesięcy przestanie być posłem, może zarabiać na życie szyjąc ubrania. Poseł Józef Głowa nie martwi się, jak zarobi na chleb, bo ma własną restaurację. Większość posłów miałoby jednak problem ze znalezieniem atrakcyjne pracy, w której zarobiliby tyle, ile w Sejmie, czyli prawie 9 tys. zł miesięcznie. Jeśli 5 maja posłowie zgodzą się rozwiązać Sejm, wielu z nich nie zdobędzie już mandatu parlamentarzysty. Zgodnie z prawem mogą wrócić do poprzedniego miejsca zatrudnienia. My sprawdziliśmy, jak sobie poradziliby na rynku pracy. Poseł Marian Kawa z SLD z wykształcenia jest chemikiem, absolwentem Politechniki Rzeszowskiej. Kilkanaście lat pracował jako wychowawca m.in. w pogotowiu opiekuńczym. Co będzie robił, jeśli w najbliższych wyborach nie dostanie się do Sejmu? - To nie jest eleganckie pytanie - ucina Kawa. O przyszłość nie martwi się poseł Józef Głowa. Poseł mógłby mieć kłopoty ze znalezieniem pracy, ma wykształcenie zasadnicze zawodowe.
- Są tacy, którzy bez parlamentu nie widzą przyszłości, ale ja się nie martwię - zapowiada poseł. - Mam hotel z restauracją. Mogę z tego dobrze żyć. Maria Zbyrowska z Samoobrony wie, że najważniejsza jest autoprezencja. Pytana o pracę poza Sejmem, zachwala się jako osoba bardzo zdolna. Taką, co to bez problemu może wykonywać pracę fizyczną i umysłową. Pani poseł, absolwentka liceum ogólnokształcącego jest np. znakomitą krawcową. Ostatni uszyła sobie futro. - Prowadzę też gospodarstwo i hoduję indyki. Mam, z czego żyć i do czego wracać - dodaje Zbyrowska. O przyszłość martwi się natomiast Władysław Stępień, absolwent Policealnego Studium Organizacji i Zarządzania od 12 lat poseł SLD. Ma 59 lat, ale jako pracownik Kopalni Siarki, czyli zawodu o szczególnym zagrożeniu już za rok może przejść na emeryturę. - Miałbym wtedy około 3 tys. emerytury - wylicza poseł. I nie ukrywa, że to trochę mało, zwłaszcza, gdy pomaga się dwójce dzieci budować domy i przyzwyczaiło się do poselskiej diety.
- Mam uprawnienia do zasiadania w radach nadzorczych, nigdy z nikim nie zadzierałem, to na pewno znajdzie się ktoś, kto wyciągnie do mnie pomocną dłoń, gdy nie będę już zasiadał w poselskiej ławie - tłumaczy Stępień. (Nowiny)

Kronika kryminalna

Uratowali mu życie
* Szybka akcja policjantów z Komendy Powiatowej Policji w Przeworsku uratowała życie 38-letniemu mieszkańcowi Przeworska Grzegorzowi L. W poniedziałek, 7 lutego, sierżant Maciej Maziarz i st. posterunkowy Sławomir Szczepankiewicz z ogniwa patrolowo-interwencyjnego KPP rozpoczęli służbę o g. 15. Dokuczliwe zimno przegoniło ludzi do domów i na ulicach było prawie pusto. - Przez pierwsze godziny nie było żadnych nadzwyczajnych zdarzeń - opowiada sierż. Maziarz. - O 18.30 oficer dyżurny odebrał zgłoszenie, że do miejscowego szpitala karetka przywiozła pijanego i skrajnie wyziębionego 41-letniego Bogusława L., który będąc półprzytomny, wybełkotał coś o bracie leżącym na lodzie. Na polecenie dyżurnego pojechaliśmy do szpitala wyjaśnić sprawę. Kontakt z mężczyzną był bardzo utrudniony. Z jego chaotycznych i nieskładnych opowieści wynikało, że późnym popołudniem, razem z bratem Grzegorzem nad brzegiem Mleczki spożywali alkohol i w pewnym momencie, nie wiadomo jak, znaleźli się na środku zamarzniętej rzeki. Obaj upadli na lodzie i mieli problemy ze wstaniem. Bogusław jakoś doczołgał się do brzegu i na czworakach, resztką sił, wdrapał się na przydrożną skarpę. Dopiero tam ktoś go zauważył i wezwał karetkę z pobliskiego szpitala. Lekarze zajęli się pacjentem, a policjanci ruszyli nad Mleczkę szukać jego brata. - Wiedzieliśmy, że każda minuta jest cenna - mówi sierż. Maziarz. - Mróz tego wieczoru dochodził do 15 stopni i z każdą chwilą malały szanse na odnalezienie Grzegorza żywego. Oświetlając drogę latarkami, szliśmy wzdłuż brzegów Mleczki i szukaliśmy mężczyzny. Leżał na lodzie, prawie na środku zamarzniętej rzeki: bez czapki, rękawiczek i jednego buta i miał zupełnie odsłonięte plecy. Był nieprzytomny i na nic nie reagował. (Życie Podkarpackie)

* Policja ustala przyczynę niedzielnego pożaru komórek gospodarczych przy ulicy Hoffanowej w Przemyślu. Spłonęła część przechowywanego tam drewna oraz inne przedmioty.

* Policjanci z Przeworska zatrzymali 16-letniego Andrzeja, który w nocy z soboty na niedzielę okradł dwa sklepy: w Rynku oraz przy ulicy Konopnickiej. Za swoje czyny odpowie przed Sądem Rodzinnym i Nieletnich.

* Nieznana osoba, w Śliwnicy, uszkodziła drzwi domku letniskowego i stojącą tuż obok niego przyczepę kempingową. Trwają poszukiwania wandala.

* 13 lutego nieznany sprawca przez okno piwniczne włamał się do piwnicy jednej z kamienic przy ulicy Kopernika w Przemyślu i skradł 20 par obuwia sportowego o wartości około 2 tys. zł.

* 13 lutego w Jarosławiu na ulicy 3 Maja pieszy, przebiegając przez oznakowane przejście, wpadł pod nadjeżdżającą osobową hondę. Mężczyzna z licznymi obrażeniami trafił do szpitala.

Reklama