Archiwum aktualnościArchiwalne wydanie tygodniowe: 10.01-16.01.2005 r.
Przemyśl Przez Starówkę na piechotę * Średnio co 3 miesiące matki porzucają w przemyskim szpitalu swoje dzieci tuż po narodzinach. Niektóre uciekają, pozostawiając fałszywe dane. Inne pokonują uczucie wstydu, upokorzenia, strachu i żalu i stają przed sądem, mówiąc: - Zrzekam się praw rodzicielskich. - Kiedy mowa o matkach porzucających swoje dzieci, społeczeństwu przychodzą na myśl kobiety z patologicznego środowiska, najczęściej alkoholiczki. Tymczasem w Przemyślu, nigdy jeszcze nie zetknęłam się z taką sytuacją - mówi dyrektor Ośrodka Opiekuńczo-Adopcyjnego w Przemyślu Edyta Witkowska-Mazurek. Najczęstszym powodem porzucenia jest trudna sytuacja finansowa. Brak mieszkania, pracy, stałego partnera. - Zdarza się, że rodzi młoda kobieta, można by rzec dziewczyna, która o swojej ciąży nikomu nie powiedziała. Ze strachu przed tym, że rodzina jej nie zaakceptuje, nie przyjmie razem z dzieckiem, postanawia zostawić je w szpitalu. Presja społeczeństwa jest niezwykle silna - wyjaśnia dyrektor. Nikt nie zastanawia się, jakie uczucia miotają kobietami, które noszą w sobie dziecko, wiedząc, że będą musiały je porzucić. Jak bardzo czują się bezradne, osamotnione, poniżone. Łatwiej jest nam wierzyć w mit kobiety alkoholiczki, której dziecko zostało spłodzone pod mostem, niż zdać sobie sprawę z faktu, że niechciane dzieci rodzą też porządne panie. - Są sytuacje, kiedy rodzi się dziecko w wyniku zdrady małżeńskiej. Niewierna żona, której mąż przebywa dłuższy czas w delegacji, nie widzi możliwości wychowania noworodka, wie, że mąż nigdy nie wybaczyłby jej doznanego upokorzenia - tłumaczy E. Witkowska-Mazurek. Odrębny problem stanowią kobiety chore psychicznie, których choroba sprawia, że często stają się ofiarami nadużyć seksualnych: padają ofiarami gwałtu lub na skutek swej naiwności bywają wykorzystywane. Takiej kobiecie sąd automatycznie odbiera dziecko zaraz po urodzeniu, ponieważ matka nie jest w stanie wychować go samodzielnie. Z racji przygranicznego położenia Przemyśla, zdarza się, że w szpitalu rodzą młode Ukrainki lub kobiety, które się za nie podają. - Ukraińskie dziewczęta przyjeżdżają do Polski w poszukiwaniu lepszego życia. Chcą znaleźć pracę, która pozwoliłaby im godnie żyć. Niestety, w wielu przypadkach kończy się na prostytucji, a jej wynikiem jest niechciana ciąża - mówi E. Witkowska-Mazurek. (Życie Podkarpackie) Budowa stoku ruszy w lutym * Władze miasta nie zrezygnowały z zamysłu zlikwidowania Szkoły Podstawowej nr 8. Opór rodziców uczniów narasta. - Nie pozwolimy skrzywdzić naszych dzieci - zapowiadają. Rodzice apelują do władz miasta, aby nie przeliczały dobra i bezpieczeństwa dzieci na pieniądze. Wiesław Jurkiewicz, zastępca prezydenta, przekonuje, że nikt tego nie robi. Jednak wyliczenia są nieubłagane. Dobitnie świadczą same za siebie. W ciągu 20 lat liczba uczniów w szkołach spadła aż o 50 procent. Występujący niż demograficzny dobitnie widać na przykładzie Szkoły Podstawowej nr 8, do której uczęszcza tylko 74 dzieci. W roku szkolnym 2010-2011 będzie ich niewiele ponad 30. - Nie uciekniemy od problemu - zapewnia Wiesław Jurkiewicz. - Pomimo spadku uczniów dokładamy coraz więcej do utrzymania szkół. Likwidacja "ósemki" to ostateczność - przekonują magistraccy urzędnicy. Chcąc się tego ustrzec proponują dwa rozwiązania. Pierwsze to łączenie klas. Druga propozycja, której zwolennikami są również rodzice, przewiduje współfinansowanie szkoły przez Urząd Gminy Przemyśl. Blisko połowa uczniów "ósemki" położonej na peryferiach miasta mieszka na wsi. - Domagamy się od radnych, aby znaleźli w budżecie gminy pieniądze dla naszych dzieci - mówią zgodnie rodzice. - Skoro to jedyne rozsądne wyjście trzeba z niego skorzystać. Szkoła Podstawowa nr 8 powstała w czynie społecznym. Budowali ją mieszkańcy Pikulic, miejscowości, którą tylko potok dzieli od miasta. - Nie można jednym pociągnięciem zniszczyć trudu wielu ludzi - grzmi Zbigniew Nowak, przewodniczący rady osiedla. - Poza szkołą nie ma tutaj już niczego: ani świetlicy, ani biblioteki. (Nowiny) Turysto weź latarkę! * W ubiegłym roku do Izby Wytrzeźwień trafiło ponad 2600 osób, w tym 144 kobiety i 38 nieletnich. Od kilku lat liczba klientów tej instytucji utrzymuje się na tym samym poziomie. Średnio w miesiącu "wytrzeźwiałka" przyjmowała około 217 osób. Łatwy dostęp do alkoholu sprawia, że trafiali do niej nie tylko nałogowi alkoholicy, ale też nastolatki. Od nowego roku Izba Wytrzeźwień, która dawniej mieściła się w Żurawicy, zmieniła nie tylko nazwę, ale i siedzibę. Teraz pijani są przewożeni do Miejskiego Ośrodka Zapobiegania Uzależnieniom przy ulicy Brata Alberta w Przemyślu. W świeżo wyremontowanych salach jest 27 łóżek. Wszystkie pomieszczenia są monitorowane. Koszt pobytu w "żłobku" to 250 złotych. Koniec "Manhattanu" Wysokie nagrody dla prezesów * Julian Grabowski wybudował na działce wodociąg, ale nie może z niego korzystać. Dlaczego? Bo przez jego działkę ma przebiegać miejska obwodnica. Na bezsensowne wydatki narazili go urzędnicy. Działkę budowlaną przy ul. gen. Andersa użytkuje od 1960 r. W 1984 r. urzędnicy z przemyskiego magistratu pozwolili mu uzbroić teren. Kilkunastu sąsiadów powołało społeczny komitet budowy wodociągu. Przez lata Grabowski gromadził materiał pod budowę domu. W 1990 r. poprosił o odbiór techniczny wodociągu. - Okazało się, że to niemożliwe, gdyż w 1987 r., przy opracowywaniu nowego Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego, przewidziano, że kiedyś będzie tutaj miejska obwodnica. - Nie mogłem uwierzyć, że takie drastyczne zmiany zaszły w 1987 r., gdyż w 1989 r. pozwolenie na budowę domu dostał sąsiad, mieszkający na sąsiedniej działce, a przez ten teren rzekomo ma też przebiegać obwodnica - mówi Grabowski. Ma żal, że przez lata nikt go nie poinformował o tym, że przez jego działkę ma przebiegać droga. - Gdybym wiedział, wstrzymałbym się z inwestycjami. Nakupiłem sporo materiałów budowlanych i teraz to wszystko niszczeje na działce - twierdzi przemyślanin. Od 9 lat domaga się zwrotu pieniędzy, które musiał wydać na budowę wodociągu. Szkody wyliczył na 5540 złotych. W swojej sprawie wielokrotnie był także u obecnych władz miejskich. Nic nie wskórał. - Nie ma żadnych podstaw do wypłaty panu Grabowskiego odszkodowania za wodociąg. Zaproponowaliśmy, na korzystnych warunkach, wykupienie działki - mówi Witold Wołczyk z Biura Prezydenta Miasta. (Nowiny) J A R O S Ł A W Nie chcą nowego hipermarketu P R Z E W O R S K * Burmistrz Przeworska umorzył szpitalowi czteromiesięczny podatek od nieruchomości. W zamian szpital zobowiązał się do zakupu sprzętu dla poradni kardiologicznej. - Wszystkie samorządy gminne, na terenie których mamy swoje ośrodki, umorzyły nam całoroczne podatki. W przypadku miasta w tym roku płaciliśmy od stycznia regularnie. Za ostatnie cztery miesiące pan burmistrz umorzył nam podatek. W sumie jest to około 43 tysięcy złotych. Za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze kupimy sprzęt. Jest nam o tyle łatwiej, że potrzebowaliśmy do poradni kardiologicznej urządzenia do prób wysiłkowych, które kosztuje około 45 tysięcy. Będzie to jak gdyby dar burmistrza Przeworska dla szpitala - mówi dyrektor SP ZOZ w Przeworsku Józef Więcław. - Podpisaliśmy z dyrektorem szpitala porozumienie, że zostanie zakupiony wysokiej jakości aparat do prób wysiłkowych. Co do obecnego roku, na razie nie zakładamy umorzeń, bo nawet nie ma takiej możliwości. Trudno jest zakładać z góry umorzenie zaległości, jeżeli jeszcze jej nie ma. Na pewno będę jednak bacznie się przyglądał sytuacji i w miarę możliwości współpracował z dyrekcją szpitala. Kwota, którą umorzyliśmy za 2004 rok jest nawet kilkakrotnie większa niż kwoty z pozostałych gmin powiatu. Mam nadzieję, że ta decyzja ułatwi działalność szpitalowi - twierdzi Janusz Magoń, burmistrz Przeworska. (Życie Podkarpackie) R E G I O N Rodzinne klimaty w BOSG * Ponad 800 tysięcy złotych wydali w ubiegłym roku urzędnicy wojewódzkiej administracji na podróże służbowymi samochodami. Kierowca marszałka przejeżdża służbową lancią blisko 6 tys. km tylko po to, żeby codziennie przywozić swojego pryncypła do pracy i odwozić go do domu. W obu urzędach: wojewódzkim i marszałkowskim są 24 samochody służbowe. - Oszczędnościowy program wprowadzony przez ministra Jerzego Hausnera spowodował, że bardzo skrupulatnie analizujemy zasadność wyjazdów służbowymi samochodami - twierdzi Joanna Budzaj, rzecznik prasowy Wojewody Podkarpackiego. - Tabor urzędu zmalał w zeszłym roku o 3 samochody, które zostały przekazane do instytucji nadzorowanych przez wojewodę. Mamy obecnie 16 samochodów osobowych i 2 dostawcze. Zaciskanie pasa w państwowej administracji polega między innymi na tym, że urzędnik planujący służbowy wyjazd umieszcza informację o tym na wewnętrznej stronie internetowej urzędu. Mogą się więc dosiąść inni pracownicy. Dzięki temu koszty podróży służbowymi autami były w 2004 roku o 15 proc. niższe niż w 2003 r. i wyniosły 270 tys. zł. Znacznie więcej jeżdżą podwładni marszałka województwa. W ubiegłym roku wydali oni aż 555 tys. zł na podróże sześcioma służbowymi samochodami. - W tej kwocie mieszczą się również raty za leasing dwóch opli: zafiry i vectry - tłumaczy Aleksandra Zioło, rzecznik prasowy marszałka. - W urzędzie marszałkowskim obowiązują rygorystyczne zasady korzystania z pojazdów służbowych. Każde polecenie wyjazdu musi być zaopiniowane przez dyrektora departamentu i zaakceptowane przez wicemarszałka odpowiedzialnego za dany resort. Te rygory nie obowiązują oczywiście samego marszałka. Leszek Deptuła dojeżdża codziennie do pracy w Rzeszowie z oddalonego o 60 km Mielca. Tylko w tym celu kierowca marszałkowskiej lancii pokonuje codziennie 240 km! - Pan marszałek pracuje często po kilkanaście godzin na dobę i korzystanie z innych środków transportu nie pozostawiałoby mu już zupełnie czasu na wypoczynek - broni szefa Aleksandra Zioło. Przykład zawsze idzie z góry. W urzędzie marszałkowskim pracuje wielu urzędników mieszkających w odległych miastach od Rzeszowa. Jak dojeżdżają do pracy? - Na własny koszt - twierdzi Aleksandra Zioło. - Grupa urzędników mieszających w Jaśle wynajmuje busa, który ich dowozi. Koszty tego transportu nie obciążają jednak urzędu. Ponoszą je sami zainteresowani. (SN) * Więcej miejsca na jazdę, mniej wyczynów na placu - to niektóre ułatwienia, jakie szykują się na egzaminie na prawo jazdy. Kursanci oddychają z ulgą i niecierpliwie wyczekują zmian. - W końcu będzie czas, by jeździć samochodem po ulicach, a nie bezsensownie tracić godziny na parkowanie co do centymetra - mówią z ulgą kandydaci na kierowców. W czwartkowe przedpołudnie wśród zdających w Rzeszowie egzamin na prawo jazdy wyczuwa się napięcie. - Wszystko przez ten plac! - denerwuje się nastolatek z Rzeszowa. Ci, którzy pomyślnie przeszli "manewrówkę", odetchnęli z ulgą. - Uff... Najgorsze za nami! - twierdzą zgodnie. Małgorzata Dziągwa ze Stobiernej (pow. rzeszowski) zdawała egzamin po raz trzeci. - Za pierwszym razem oblałam, bo nie poszło mi na łuku. Drugi raz nie zdałam, bo potrąciłam pachołek parkując ukośnie do garażu. Zabrakło mi kilku centymetrów, by zaliczyć - pokazuje dziewczyna. Po drugim nieudanym podejściu Małgosia wykupiła dodatkowe lekcje. - I za trzecim razem zdałam. Dobrze, że ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy i chce ograniczyć "manewrówkę". Jak młody, niedoświadczony kierowca ma "do linijki" wykonać trudne parkowanie?! - denerwuje się Małgosia, która na egzaminy wydała ponad 200 zł. Co ma się zmienić? Z siedmiu manewrów, które trzeba dziś wykonywać bezbłędnie, we wrześniu wystarczy znajomość tych podstawowych: jazdy po łuku i ruszania pod górkę. - Chodzi o to, żeby przyszli kierowcy uczyli się jeździć na ulicy, ani nie na placu - mówi Tomasz Piętka z ministerstwa infrastruktury. Do pomysłu, by sprawdzian na placu manewrowym ograniczyć do minimum przekonani są także instruktorzy nauki jazdy. - Większość wypadków zdarza się przecież nie przy parkowaniu, ale na drodze - przekonuje Jan Łuc, właściciel ośrodka szkolenia kierowców w Rzeszowie. - Gdy nie trzeba będzie z kursantami szlifować manewrów, to będzie więcej czasu na jazdę ulicami. Zmiany idą w dobrym kierunku - ocenia Jan Łuc. Zdanie egzaminu ma ułatwić także poszerzona droga na placu i większe miejsce do parkowania. W samochodzie będzie mógł jechać świadek-instruktor, a egzamin ma być filmowany. (Nowiny) * Dyrektor Izby Celnej w Przemyślu poprosił ZUS o skontrolowanie zwolnień lekarskich nagminnie chorujących celników. Przez częste choroby celników dyrektor ma problem z obsadą zmiany na przejściach granicznych. - Doszło do sytuacji, że na jedną zmianę nie przyszło pięciu celników, bo zachorowali. Musieliśmy ściągać do pracy ludzi z domu i z administracji - mówi Małgorzata Eisenberger-Blacharska, rzecznik Izby Celnej w Przemyślu. Chorzy celnicy to ci, którzy przyjechali pracować do urzędów celnych na Podkarpacie z zachodniej granicy. Stało się to pod koniec 2003 r. Zostali przydzieleni do służby na przejściach granicznych i w punktach odpraw. Izba Celna w Przemyślu wyliczyła, że od tego czasu spośród 131 celników alokowanych w Przemyślu chorowało do końca ubiegłego roku 81 osób. - Jeden celnik był średnio chory przez prawie trzy miesiące - wylicza rzecznik. Celnicy otwarcie mówili dziennikarzom, że choroba to nic innego jak tęsknota za rodziną zostawioną na zachodzie kraju. Większość z nich trafiła do Przemyśla bez najbliższych. Początkowo przełożeni rozumieli ich zachowanie, ale wyrozumiałość się skończyła, gdy pojawiły się kłopoty. - Zaczęło nam brakować ludzi do pracy - dodaje rzecznik. Dlatego dyrektor Izby Celnej w Przemyślu wystąpił pod koniec grudnia do ZUS o zbadanie zwolnień lekarskich. Na efekty kontroli jeszcze za wcześnie - wyjaśnia rzecznik. Celników na Podkarpaciu ciągle jest za mało. Według Izby Celnej w Przemyślu należałoby zatrudnić jeszcze 150 osób. Ale o nowych etatach decyduje Ministerstwo Finansów. Ostatnie przyjęcia do pracy były w listopadzie. Zatrudnienie znalazło 40 nowych celników. Nie wiadomo kiedy i ilu celników przyjdzie tu pracować. (GW) Orkiestra zagrała po raz trzynasty... * Jak odliczyć sobie od dochodu 1520 zł? Wystarczy od swojego dostawcy Internetu wziąć fakturę wystawioną na współmałżonków. Podkarpaccy urzędnicy skarbowi dowiedzieli się o tym od dziennikarzy Super Nowości. Internauta, wypełniając w przyszłym roku formularz PIT za 2005 rok, będzie mógł odliczyć sobie 760 złotych. Ma to być rekompensata za 22 proc. VAT na Internet. Jednak małżonkowie rozliczający się wspólnie będą mogli odliczać dwukrotność tej kwoty, czyli 1520 zł. Podkarpaccy urzędnicy skarbowi nic jednak nie wiedzą o takiej możliwości. Nie otrzymali jeszcze żadnych wytycznych z Ministerstwa Finansów w tej sprawie. - Nie mamy szczegółowych interpretacji, więc na razie jest to gdybanie - informuje Stanisław Brud z Pierwszego Urzędu Skarbowego w Rzeszowie. Także w Izbie Skarbowej w Rzeszowie temat podwójnego odliczenia był nieznany. Informację o tym, że małżonkowie mogą odliczyć 1520 złotych potwierdziło nam dopiero biuro prasowe Ministerstwa Finansów. Warunkiem uzyskania odliczenia jest jednak posiadanie faktury VAT, na której jako odbiorcy istnieją oboje małżonkowie. I tu zaczynają się "schody". Nie wszyscy dostawcy mogą takie faktury wystawiać. Mniejsze przedsiębiorstwa internetowe korygują dane swoich klientów natychmiast. Firmie Multimedia, działającej w Rzeszowie, Przeworsku i Łańcucie wystarczy faks z imieniem współmałżonka, wystawiania faktur "małżeńskich" nie wykluczają też rzeszowska Intertele i kilku mniejszych dostawców. Nie można natomiast liczyć na dwuimienne faktury od wielkich firm telekomunikacyjnych. Nie będzie ich wystawiać na przykład Telekomunikacja Polska, bo nie pozwala jej na to regulamin, natomiast Netia dopiero rozpatruje taką możliwość. O wystawianie faktur VAT (i tylko takich) z dwoma imionami należy się zwrócić do swojego dostawcy internetu już teraz, by zacząć odliczanie od stycznia, lub mieć jak najwięcej czasu na ewentualną zmianę dostawcy. (Super Nowości) Kronika kryminalna Okradł kościelne skarbonki * Dwa tysiące paczek "lewych" papierosów usiłował przemycić do Polski Ukrainiec, któremu we wtorek (11 bm.) udaremnili to celnicy przemyskiej Grupy Mobilnej. Papierosy bez polskich znaków akcyzy ukryte były w różnych schowkach w samochodzie marki Łada, prowadzonym przez 31-letniego obywatela Ukrainy, między innymi w komorze bagażnika, podwójnej podłodze oraz przerobionej specjalnie ścianie, dzielącej bagażnik od środkowej części samochodu. Wartość rynkowa zatrzymanego towaru to 10 tys. zł. Przeciwko Ukraińcowi wszczęto postępowanie w sprawie o przestępstwo skarbowe, trefny towar zabezpieczono wraz z kwotą 300 złotych na poczet grożącej grzywny. * Straż Graniczna z GPK w Medyce zatrzymała w sobotę (8 bm) 33-letniego Ukraińca usiłującego wjechać na teren RP, którego hiszpański paszport nosił ślady wymiany zdjęcia. Podczas czynności wyjaśniających obywatel Ukrainy przyznał się, że na "lewym" paszporcie chciał wyjechać do Niemiec. Po przeprowadzeniu procedur procesowych amatora "wycieczek" po krajach UE zwolniono i zawrócona na Ukrainę, jednak z "z wilczym biletem", czyli administracyjną decyzją zabraniającą mu wjazdu do Polski. * Późnym popołudniem w piątek (7 bm) zapalił się niezamieszkały budynek przy ulicy Rakoczego w Przemyślu. Akcja ratownicza trwała prawie 2 godziny. W pożarze, na szczęście, nikt nie ucierpiał. Wiele wskazuje na to, że budynek mógł być wykorzystywany przez osoby bezdomne. W akcji ratowniczej udział wzięły dwa wozy strażackie i ośmiu strażaków z jednostki Ratowniczo-Gaśniczej PSP w Przemyślu oraz jeden wóz policyjny. Przybyli na miejsce strażacy stwierdzili pożar części stropu pustostanu. Rozebrano go i dogaszono oraz przeszukano cały budynek. - Nie było zagrożenie, że pożar przeniesie się na inne budynki - poinformował asp. sztab. Zdzisław Wójcik, rzecznik prasowy Komendanta Miejskiego PSP w Przemyślu. - Udało się uratować mienie o wartości około 10 tys. zł - dodał. - Straty sięgają tysiąc złotych. Straż pożarna nie ustaliła przyczyny pożaru. * 10 stycznia na placu św. Floriana w Przemyślu w biały dzień dwóch bandziorów napadło na nieletniego. Rabusie najpierw skopali chłopaka, a potem zabrali mu telefon komórkowy. Jest nadzieja, że policjanci dopadną sprawców rozboju. * 7 stycznia w Jarosławiu na ulicy Pruchnickiej 23-letni Marcin S., kierując fiatem punto, najechał na 17-letniego rowerzystę, który został ranny. Badanie Marcina S. na alkomacie wykazało 1, 20 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. |