Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 22.11-28.11.2004 r.

Przemyśl

Ulica tylko z nazwy
* Kilkuset przyszłych mieszkańców powstającego w Przemyślu osiedla Bielskiego będzie prawdopodobnie brnęło codziennie błotnistą ścieżką do szkoły, pracy i sklepów. Urzędnicy nie pomyśleli chociażby o prowizorycznym chodniku. We wrześniu 2005 roku do budowanych właśnie na osiedlu mieszkań wprowadzi się ponad 100 rodzin. Główny wjazd na osiedle zaprojektowano co prawda od ulicy Bielskiego, ale znacznie krótsza i łatwiejsza droga do centrum miasta biegnie ulicą Bieszczadzką. Niestety, ulicą tylko z nazwy. Choć na planach Bieszczadzka figuruje jako normalna ulica, to w rzeczywistości na odcinku ok. 150 metrów jest to wąska, błotnista ścieżka. Inwestor budowy osiedla - Młodzieżowa Spółdzielnia Mieszkaniowa "Energetyk" - był przekonany, że równolegle z tą największą w Przemyślu inwestycją mieszkaniową miasto zabezpieczy wykonanie najkrótszego i najdogodniejszego dla mieszkańców ciągu komunikacyjnego. - Byłem niezmiernie zdziwiony, gdy w Urzędzie Miasta oraz w Zarządzie Dróg Miejskich poinformowano mnie, że ulica Bieszczadzka w ogóle nie była brana pod uwagę do zrealizowania - mówi reprezentujący przyszłych mieszkańców osiedla Czesław Sawicki, prezes "Energetyka". Na wszystkich planach ten teren przeznaczono właśnie na inwestycje mieszkaniowe. Władze miasta zapewniały wielokrotnie, że będą popierały budowę nowych mieszkań. Tymczasem urzędnicy zapomnieli o ulicy, która ma bezpośrednio połączyć osiedle z ulicą Grunwaldzką - główną arterią komunikacyjną w tej części miasta, i która jest najkrótszą drogą z osiedla do najbliższej szkoły, sklepów i kościoła.
- W projekcie budżetu miasta na 2005 rok nie przewidziano żadnych środków na prace przy ulicy Bieszczadzkiej - przyznaje Witold Wołczyk z Biura Prezydenta Miasta. Wiosną przyszłego roku wzdłuż ulicy Bieszczadzkiej będą prowadzone roboty ziemne. Zostanie tamtędy doprowadzona do osiedla sieć ciepłownicza. Przy okazji tych prac można by tam wykonać przynajmniej chodnik. Czy Przemyśl jest tak biednym miastem, że nie udźwignie kosztów wykonania 150 metrów chodnika dla kilkuset swoich mieszkańców? (Nowiny)

Przyrost urzędników
* Dwa lata temu odchodząca ekipa zostawiła w magistracie 261 pracowników, dziś jest ich 307, a to dopiero połowa kadencji... Stan zatrudnienia w urzędzie miejskim z listopada 2002 roku to 261 osób. Dokładnie po dwóch latach, w listopadzie 2004, w magistracie pracuje już 307 osób. To oficjalne dane biura prezydenta miasta. Z urzędowego uzasadnienia wynika, że przyczyn tak dużego wzrostu zatrudnienia jest kilka. Pierwsza to nowe zadania, których w poprzedniej kadencji w ogóle nie było. Dotyczy to wydziału finansowego (podatek VAT!), wydziału budownictwa oraz wydziału spraw społecznych (biuro świadczeń rodzinnych). Drugi powód to utworzenie nowych komórek, takich jak np. biuro kontroli, audytor wewnętrzny czy pełnomocnicy (ds. spółek, zabytków itd.). Biuro prezydenta podkreśla, że w ogólnej liczbie 307 znajdują się również 43 osoby zatrudnione na czas określony, stażyści i osoby z prac interwencyjnych. (Życie Podkarpackie)

* Przed domem handlowym na ul. 3 Maja znajduje się przejście dla pieszych. Piesi narzekają jednak, że są niewidoczni dla kierowców, bowiem zasłaniają ich parkujące w rejonie przejścia samochody.
- Kiedy jedzie się pojazdem nie widać, czy piesi wchodzą na przejście, czy też nie - mówi jeden z czytelników (nazwisko do wiadomości redakcji). - Mnie samemu zdarzyło się, że pieszych zauważyłem dopiero w ostatniej chwili i o mało nie doszło do tragedii. Dopiero w ostatniej chwili przyhamowałem. Myślę, że nie powinno tak być, ponieważ w końcu źle to się skończy. W tym miejscu często dochodzi do potrąceń i tragicznych w skutkach wypadków. Zarząd Dróg Miejskich twierdzi, że winę za taką sytuację ponoszą kierowcy, którzy bezmyślnie parkują w miejscach niedozwolonych. Z przepisów drogowych wynika zaś, że samochody w tych miejscach nie powinny parkować, natomiast tutaj pojawia się "działka" dla np. Straży Miejskiej, która powinna upominać kierowców zagrażających życiu i zdrowiu pieszych. (Super Nowości)

* Ponad 200 osób dojeżdżających codziennie do pracy z Przemyśla do Żurawicy będzie musiało się przesiąść z pociągu do samochodów lub autobusów. To efekt zmian w nowym rozkładzie jazdy obowiązującym od 12 grudnia br. Konkurencja PKP już zaciera ręce. Problem spowodowało przesunięcie odjazdu pociągu osobowego do Rzeszowa z godz. 6.35 na 6.43.
- To niby tylko 8 minut różnicy, ale duży kłopot dla ponad 200 osób - podkreśla Henryk Jaroch, pracownik kolei dojeżdżający codziennie do Żurawicy. - Korzystając nadal z tego pociągu wszyscy będziemy się codziennie spóźniali do pracy. Zmiana godziny odjazdu ma chyba spowodować likwidację tego połączenia. To oburzające - dodaje Jaroch. W podobnej sytuacji jest wielu pracowników Okręgowych Warsztatów Technicznych w Żurawicy rozpoczynających pracę o godz. 7 rano. - PKP same doprowadzają się do upadku - mówi jeden z dojeżdżających pracowników OWT. - Przecież żaden pracodawca nie będzie tolerował codziennych spóźnień. Ludzie przerzucą się na autobusy, busy lub będą dojeżdżali do pracy samochodami. Na nowym rozkładzie jazdy PKP przysłowiowej suchej nitki nie zostawiają także związkowcy z Regionu "Ziemia Przemyska" NSZZ "Solidarność", którzy zaprosili na rozmowy w tej sprawie przedstawicieli Urzędu Marszałkowskiego i Podkarpackiego Zakładu Przewozów Regionalnych.
- Nikt z PZPR nie pofatygował się do Przemyśla - podkreśla Andrzej Buczek, szef Zarządu Regionu. - To skandal, że projekt rozkładu jazdy powstał bez konsultacji ze społeczeństwem i pozostaje dotychczas utajniony. Widocznie PZPR nie zależy na pasażerach z tego terenu - dodaje przewodniczący Buczek. Przemyska "Solidarność" skierowała do władz wojewódzkich pismo, w którym żąda ujęcia w nowym rozkładzie jazdy wszystkich obecnie kursujących pociągów regionalnych oraz przywrócenia kursowania pociągu relacji: Munina - Horyniec Zdrój. Związkowcy ostrzegają, że w przypadku braku reakcji zastosują radykalne działania.
- Nie można wykluczyć, że tak, jak przed rokiem, zablokujemy tory - mówi przewodniczący Buczek. (Nowiny)

"Fobie" związkowców?
* Związkowcy: - Jeśli my mamy dziś dwa miliony długu i chcemy wnieść w to pieniądze, podczas gdy firma ICC tylko "myśl techniczną", to coś tu brzydko pachnie. Prezes Kazimierz Stec: - To fobie, które pojawiają się przy najmniejszej zmianie czy nowości. Każde do tej pory niestosowane posunięcie to zaraz katastrofa i koniec świata! Afera wybuchła kilka tygodni temu, kiedy światło dzienne ujrzały plany zarządu spółki, by wejść w interes z zagraniczną firmą ICC, która jest kontynuacją cieszącej się złą sławą firmy Ekopal (ten sam prezes David Hume). Zła sława wzięła się w dużym skrócie z powodu kiepskiego zainteresowania technologią Ekopalu m.in. w ministerstwie gospodarki. Doszedł do tego brak zaufania do przemyskiego pełnomocnika firmy ICC, który tę technologię propaguje: - Gdziekolwiek rękę przyłoży, tam wszystko pada!... - tłumaczą związkowcy z MPEC. - I cały czas siedzi u w MPEC, jakby sprawa już była klepnięta... Obawy, że MPEC wchodzi w kiepski interes, zgłosili prezydentowi na ostatniej sesji radni. Szef opozycyjnego klubu radnych SLD Kazimierz Nycz zasugerował nawet, że sprawą powinna się zająć ABW! Prezes MPEC Kazimierz Stec tłumaczy, że larum jest nieuzasadnione. Nowy sposób uzyskiwania ciepła uważa jednak za godny zainteresowania. W skrócie rzecz opiera się na spalaniu w Przemyślu przywożonych ze Śląska odpadów węglowych. Potrzebne są do tego nowe urządzenia, ale odpady węglowe spalane w proponowanej przez ICC innowacyjnej technologii dawałyby ciepło szybciej niż przy spalaniu tradycyjnym. Plany MPECu wynikają z konieczności modernizacji. W tym celu w maju spółka ogłosiła nawet przetarg na opracowanie najlepszej koncepcji. Napłynęło 5 bardzo różnych propozycji, a miesiąc później, już po przetargu, pojawiła się propozycja nr 6, od przedstawiciela firmy ICC. Z wyjaśnień prezesa MPEC wynika, że właśnie nad nią spółka poważnie się zastanawia. A dlaczego koncepcja nr 6 nie brała udziału w przetargu? - Po prostu przedstawiciel firmy ICC się spóźnił. Tak, znamy się od 20 lat, mam do niego zaufanie. Że jako biznesmen jest różnie oceniany? No cóż, ja też mam złą opinię... - śmieje się prezes Stec. (Życie Podkarpackie)

* Związki zawodowe działające w przemyskim MZK, skupiające ponad 90 procent załogi, sprzeciwiają się planom prywatyzacji spółki. Większość z ponad 200 pracowników obawia się, że w jej wyniku może stracić pracę. Załogę MZK zaniepokoiła koncepcja prywatyzacji podmiotów komunalnych opracowana przez biuro konsultingowe z Gdańska.
- Nie jesteśmy do tego przekonani - podkreśla Czesław Wołk, przewodniczący zakładowej "Solidarności". - Kursy na niektórych liniach są niedochodowe, więc prywatny właściciel raczej nie będzie do nich dokładał. Na likwidacji połączeń ucierpią w pierwszym rzędzie pasażerowie, ale pociągnie ona za sobą zwolnienia kierowców, mechaników i pracowników obsługi. Pracownicy MZK wymieniają przykłady negatywnych skutków prywatyzacji komunikacji miejskiej w miastach wielkości Przemyśla. W Kaliszu i Chełmie przyniosła ona więcej szkód niż pożytku.
- Nasz zakład jakoś sobie radzi - przekonuje kierowca autobusu Krzysztof Molter z zakładowej "Solidarności". - Prywatyzacja może mu zaszkodzić, a zwolnienia byłyby tragedią dla większości z nas i naszych rodzin. Obydwa działające w przemyskim MZK związki zawodowe zaapelowały do radnych, aby nie popierali planów prywatyzacji ich firmy. (Nowiny)

Nadal handlują "pod chmurką"
* Kupcy z Przemyskiego "zielonego ryku", także w tym roku, nie doczekali się modernizacji targowiska. Tej zimy muszą męczyć się, handlując w ciężkich warunkach, m.in. bez zaplecza sanitarnego i administracyjno-socjalnego.
- Z roku na rok władze obiecują nam, że to już koniec pracy w takich niecywilizowanych warunkach, że urąga to ludzkiej godności i należy to zmienić - mówi jeden z mężczyzn handlujących na ryku warzywami. - Tymczasem taka sytuacja trwa od kilku lat i nic się nie dzieje. Nadal czy deszcz, czy śnieg, czy słońce, stoimy "pod chmurką" i ten sposób musimy handlować. Kiedyś pisaliśmy petycje, pisma z prośbami o pomoc, sugerowaliśmy różne tańsze i droższe rozwiązania, ale jak do tej pory nic się w tej sprawie nie dzieje.
- Widzieliśmy piękny plan zagospodarowania "zielonego rynku" z ławkami, straganami i nawet parkingiem na dachu nowo powstałej hali - dopowiada kobieta handlująca obok mężczyzny. - I co z tego, kiedy do dzisiaj nic w kierunku tych robót nie ruszyło. Nadal nie mamy WC z ciepłą wodą, nie ma żadnych porządnych sanitariatów ani zaplecza sanitarno-administracyjnego, więc marne szanse na to, że chociaż jeszcze tej zimy będziemy mieć dach nad głową.
- My złożyliśmy swój projekt i teraz dalsze działania są w gestii miasta - mówi Ryszard Paja, prezes Przemyskiego Stowarzyszenia Kupieckiego. - Jeżeli byłaby dobra wola miasta, to na koniec przyszłego roku jakieś prace powinny być już wykonane. PSK przedstawiło miastu projekt, według którego w miejscu zaniedbanego targowiska powstała by hala targowa, w której będzie 100-150 stoisk, około 50 straganów, 100 ław, na których będzie sprzedawana odzież używana i około 50 miejsc postojowych, gdzie sprzedawane będą produkty spożywcze bezpośrednio z samochodów. Nad halą ma powstać zadaszenie, które równocześnie będzie parkingiem dla samochodów osobowych. (Super Nowości)

Rozdają żywność najuboższym
* Mleko w proszku, makaron i ryż rozdaje na Podkarpaciu Polski Czerwony Krzyż, Polski Komitet Pomocy Społecznej, "Caritas" i Bank Żywności. Akcja odbywa się w ramach programu "Dostarczanie żywności dla najubożej ludności Unii Europejskiej". Z tej formy pomocy korzystają wyłącznie osoby i rodziny zakwalifikowane przez miejskie lub gminne ośrodki pomocy społecznej. Rozdziałem polskiego mleka w proszku oraz makaronu i ryżu z Włoch zajmują się upoważnione do tego stowarzyszenia i instytucje. Przemyski Zarząd Rejonowy PCK otrzymał 3,5 tys. kg ryżu, ponad tonę makaronu i 3740 kg mleka w proszku. Miesięczne racje dla każdego potrzebującego są niewielkie: średnio 2 kg ryżu, pół kg makaronu i 0.8 kg mleka w proszku.
- W naszej sytuacji dobre i to - mówi pani Maria z okolic Dubiecka, matka pięciorga dorastających dzieci. - Od kilku lat nie mamy z mężem stałego źródła utrzymania, więc korzystamy z każdej formy pomocy. Dzieci trochę się wstydzą naszej biedy, ale musimy przecież jakoś wyżywić rodzinę. Obawiając się reakcji sąsiadów kobieta prosi, aby nie podawać jej nazwiska. W ciągu kilkunastu dni przemyski PCK rozdał już ponad połowę żywności. - Nie wiem, czy wystarczy dla wszystkich - martwi się Krystyna Lachowicz, kierownik biura przemyskiego Zarządu Rejonowego PCK. - Zainteresowanie rozdawaną żywnością jest ogromne. Zgłasza się po nią coraz więcej osób i rodzin, często wielodzietnych. PCK liczy też na pomoc sponsorów, sklepów, hurtowni i osób prywatnych, które zechciałyby ofiarować najuboższym dowolną ilość żywności z aktualnym terminem ważności. Ubogich osób i rodzin przybywa, przyda się każda pomoc. (Nowiny)

* W nocy trudno szukać działającej lampy na większości ulic miejskich. Powodem są oszczędności. Od kilku miesięcy brak oświetlenia na wszystkich mniejszych i peryferyjnych ulicach. Często także na głównych arteriach, np. na tzw. małej obwodnicy, czyli ulicach Stanisława Augusta, Borelowskiego, Bohaterów Getta. Szczególnie narzekają kierowcy. Jazda po pogrążonym w ciemności mieście, zwłaszcza w czasie deszczu, jest bardzo trudna.
- Mieszkańcy przychodzą żalą się, że na wielu ulicach w mieście w nocy nie działają lampy. Problem dotyczy m.in. Paderewskiego, Armii Krajowej, Placu Legionów. To zagraża bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu - mówi radny Robert Majka. Władze miejskie tłumaczą się brakiem pieniędzy. Od początku 2004 r. na gminy spadł obowiązek oświetlenia ulic, placów i dróg znajdujących się na ich terenie. "Ponieważ wprowadzone zmiany nie znalazły odzwierciedlenia w odpowiednio proporcjonalnym zwiększeniu dochodów gmin, zmuszone one zostały do wprowadzenia ograniczeń w oświetleniu" - tłumaczy "piękną" polszczyzną Janusz Szostek, naczelnik Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska Urzędu Miejskiego w Przemyślu, w odpowiedzi na pismo radnego Majki. Światła w nocy nie powinno natomiast zabraknąć na ul. 3-go Maja, Dworskiego, Pl. Legionów i Pl. Konstytucji. Z jednej strony każdej nocy powinny być oświetlone ul. Grunwaldzka, Jagiellońska, Mickiewicza, Sobieskiego, Krakowska i Lwowska. Oświetlenie w Przemyślu ma się poprawić w 2005 r. Włączonych latarni ulicznych nie zobaczymy na ul. Przemysława (od drugiego parkingu obok cmentarza do przekaźnika), Słowackiego (od bramy fortecznej do skrzyżowania z ul. Herburtów), Węgierskiej (od skrzyżowania z ul. Wybrzeże Ojca Św. do Ostrowa), Sanockiej (od bramy fortecznej do Prałkowiec), Rogozińskiego (od skrzyżowania z ul. Św. Brata Alberta do końca), na całych długościach ulic Armii Krajowej, Nestora i Boruty Spiechowicza. Większość pozostałych ulic jest pogrążona w ciemnościach w godz. 2 do 4.30. (Nowiny)

Kupują węgiel na kilogramy
* Bieda dotarła na składy opału. Chociaż są wypełnione po brzegi, węgiel i koks znikają powoli. Ludzie kupują po tonie, pół, najbiedniejsi po kilkadziesiąt kilogramów, na raty.
- Miałam kupić tylko pół tony, ale pożyczyłam pieniądze i biorę tonę - mówi zmartwiona pani Zofia, emerytka. - Dopiero co wyszłam ze szpitala, będę musiała odmówić sobie jedzenia, bo trzeba ogrzać mieszkanie. Drożyzna, straszne rzeczy! Rok temu tona koksu kosztowała ok. 500-530 zł, teraz dwa razy drożej. - Indywidualni odbiorcy już go nie kupują na opał - mówi Damian Cwynar, kierownik składu opału przy ul. Siemiradzkiego. - Biorą tylko firmy, przedsiębiorcy. Przed budynkiem biura jutowe worki z węglem. Po 60 kilogramów każdy. - Wyszliśmy naprzeciw emerytom, rencistom, biednym - kontynuuje Cwynar. - Kupują po jednym worku, najwyżej dwa - trzy. Po jakimś czasie znów przychodzą, jeśli mają pieniądze.
- Widzę coraz więcej biedy - mówi Zbigniew Pawłucki, dowożący opał klientom. - Najtrudniej jest samotnym emerytom, rencistom, bezrobotnym. Tona węgla kosztuje więcej, niż wynosi ich miesięczne świadczenie. W składzie opałowym widać jak na dłoni, kto jest bogaty, a kto nie. Tylko nieliczni kupują jednorazowo dwie - trzy tony. Przeważają zamawiający tonę, pół. Przy Siemiradzkiego można od ręki wziąć kredyt, aby opłacić opał. Chętnych nie brakuje, chociaż w sumie wychodzi drożej. (Nowiny)

J A R O S Ł A W

Elektroencefalograf dla szpitala
* Jarosławski szpital wzbogacił się o nową pracownię elektroencefalografii. Zakup aparatu EEG, służącego do badania mózgu, był możliwy dzięki środkom przekazanym na ten cel przez PZU Życie. Jarosławski oddział PZU Życie przekazał na zakup aparatu EEG 60 tys. zł. Dzięki tej darowiźnie jarosławski szpital może badać pracę mózgu dzieci nie tylko z powiatu jarosławskiego, ale także z powiatu przeworskiego i lubaczowskiego. Aparat ten posłuży także do badania dorosłych pacjentów.
- Do tej pory kupowaliśmy te badania dla naszych pacjentów w szpitalu psychiatrycznym, dziś możemy wykonywać je na miejscu, a nawet świadczyć usługi dla innych placówek - podkreślała podczas poświęcenia pracowni dyrektor COM Urszula Słychań-Wysocka. Neurolog dziecięcy Danuta Hadryś, która obsługuje nowy sprzęt, tłumaczy, że EEG jest tym dla mózgu, czym EKG dla serca. - Urządzenie to rejestruje pracę mózgu w każdym przedziale wiekowym. Jest to badanie bezbolesne i nieinwazyjne. Nie powoduje żadnych skutków ubocznych w organizmie, a to sprawia, że może być wykonywane wielokrotnie. Badania te są uzupełnieniem diagnostyki obrazowej, takiej jak tomograf komputerowy czy rezonans. (Życie Podkarpackie)

* W mieszkaniu trzy stopnie ciepła. Mała Marta jest przeziębiona. Nie poszła do szkoły. Na sweter zakłada kurtkę. Pani Ewa wie, że to nie pomoże na chorobę. W mieszkaniu nie ma nie tylko ogrzewania, ale też prądu, gazu, wody, kanalizacji i ubikacji. Tak żyje rodzina Ewy Romankiewicz z Jarosławia. Starsza córka leży w szpitalu. Mąż niedawno dostał pracę. Młodsza córka jest niepełnosprawna. Dziś została w domu. Chociaż jest dziesiąta rano, jest tu ciemno i ponuro. Czuć zapach dymu. Parę dni temu pani Ewa próbowała rozpalić pod kuchnią. Chciała ogrzać mieszkanie. Skończyło się na wezwaniu policji przez sąsiada z góry. - Kominy są zatkane, tylko dymu narobiłam - mówi pani Ewa. Mieszka tu od dziesięciu lat. Mąż otrzymał ten przydział z urzędu miasta jeszcze w 1980 roku. Wprowadziła się tu ze straszą córką zaraz po ślubie. Poprzedniemu właścicielowi płacili niski czynsz. W 1999 roku połowę domu kupił dla swojego syna znany jarosławski biznesmen. Od tego czasu dla ich rodziny zaczęła się gehenna. Od razu zażądał podwyżki czynszu, a drugie pismo dotyczyło już opuszczenia mieszkania. O eksmitowanie rodziny Romankiewiczów właściciel zwrócił się do sądu. Ale ten nie podzielił jego zdania. Rodzina pani Ewy nadal mieszka w budynku przy Kasprowicza. Ewa Romankiewicz od 20 lat stara się w urzędzie miasta o przydział mieszkania. Bezskutecznie. - Byłam na sesji rady miasta. Ale wszyscy się śmieją z takich problemów. A ja w mieszkaniu nie mam ogrzewania. Pani Ewa nie ma także wody, kanalizacji, a nawet prądu. Nie chce pozwolić, by jej dzieci mieszkały w takich warunkach. (Życie Podkarpackie)

R E G I O N

Dyrektorzy szpitali też dorabiają
* Ile zarabiają dyrektorzy największych ośrodków medycznych w województwie? Niektórzy pewnie za mało, bo dorabiają w prywatnych gabinetach. Wojciech Józef Gutowski, szef Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Tarnobrzegu, zarabia najlepiej z dyrektorów szpitali podległych marszałkowi województwa. 9 tys. zł miesięcznie to dla niego za mało. Żeby dorobić do marnej pensji, Gutowski zasuwa w prywatnym gabinecie badań USG. Dzięki nadzwyczajnej pracowitości dyrektora w ubiegłym roku wpadało do jego kieszeni co miesiąc po prawie 3 tys. zł. Halina Wróblewska od 6 lat szefuje Wojewódzkiemu Ośrodkowi Medycyny Pracy. Zarabia mniej niż Gutowski, bo tylko ok. 5750 zł miesięcznie. I być może dlatego dorabia w prywatnym gabinecie medycyny pracy. Dochody pani dyrektor zwiększyły się dzięki temu w ubiegłym roku o 16 tys. zł. Dyrektorska pensja Tadeusza Boratyna z Wojewódzkiego Ośrodka Terapii Uzależnień w Rzeszowie wyniosła w ub. r. ponad 4800 zł. Widać nie zaspokoiło to potrzeb finansowych dyrektora, który dodatkowe pieniądze zarobił jeszcze w prywatnym gabinecie psychiatrycznym w Łańcucie oraz przychodni wojskowej. W sumie - ponad 13 tys. zł w ciągu roku. Marszałek Leszek Deptała mówi, że wymaga od dyrektorów pełnej dyspozycyjności i zaangażowania. - Pełniąc funkcję publiczną całą swoją wiedzę i doświadczenie powinni poświęcić właśnie temu - przyznaje, ale nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tak nie jest. (Nowiny)

* Żacy zapowiadają ogólnopolski protest. Powód? Domagają się przywrócenia dopłat do akademików i stołówek oraz większych pieniędzy na stypendia. Studenci nie są zachwyceni nowymi zasadami pomocy materialnej, jakie ministerstwo edukacji wprowadziło w październiku. - Nowa ustawa to nie przeoczenie, a celowa robota. Od kilku lat studenci są "bici" po kieszeni. Zaczęło się od zabrania ulg na bilety MPK i PKS. Teraz nie chcą nam dopłacać do stołówek studenckich.
- W nowej ustawie są trzy punkty, które trzeba zmienić. To: brak dopłat do akademików i stołówek oraz zabranie specjalnych stypendiów studentom niepełnosprawnym i zastąpienie ich dopłatą do stypendium socjalnego - mówi Jerzy Potencki, prorektor ds. nauczania Politechniki Rzeszowskiej. - Dziś mamy problem z utrzymaniem stołówki, bo w porównaniu do ub. r. o połowę zmniejszyła się liczba korzystających z kuchni. Przed rokiem studenci płacili za obiad ok. 3,50 - 3,90 zł. Dziś wydają 6 zł. Żacy od tygodni rozmawiają z parlamentarzystami i urzędnikami w ministerstwie edukacji. Na razie bez skutku. Parlament Studentów zdecydował, że jeśli nic się nie zmieni, rozpoczną się protesty.
- W jakiej formie? Na razie nie wiemy - mówi Paweł Stawarz, przewodniczący samorządu studentów Uniwersytetu Rzeszowskiego. - Czekamy, co postanowi Porozumienie Uniwersytetów w Polsce. Studenci rozważają masowe wysyłanie e - maili do polityków lub zbieranie podpisów pod listami protestacyjnymi. Nie wykluczają ostrzejszych form np. demonstracji. (Nowiny)

Czyżby koniec winiet?
* W przyszłorocznym projekcie budżetu Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad nie przewidziano wpływów z winiet za przejazdy samochodów ciężarowych i autobusów. Od 2002 roku polscy przewoźnicy muszą płacić podatek, tzw. winietę, za przejazdy po polskich drogach. Ponadto wnoszą dodatkową opłatę za korzystanie z autostrad. Sytuacja ta wzbudziła wiele kontrowersji wśród członków Komisji Europejskiej w Brukseli. Komisja domaga się likwidacji jednej z opłat.
- Kwota za roczną winietę, jaką wykupił PKS Rzeszów dla 160 autobusów wyniosła około 120 tysięcy złotych. Jest to dla nas spore obciążenie - mówi Józef Ipnar, dyrektor przewozowy PKS w Rzeszowie. - Mam nadzieję, że Unia wyegzekwuje na polskim rządzie zmianę dotychczasowych opłat. Pełni nadziei są także prywatni przewoźnicy - Opłata za winietę kosztuje mnie dziennie 45 złotych - mówi Krzysztof Król, prywatny przewoźnik z Wierzbnej koło Jarosławia.- Jeśli wykupiłbym roczną winietę, koszt byłby mniejszy, ale nie stać mnie na tak duży jednorazowy wydatek. Nie migam się od opłat i chcę płacić za przejazd po polskich drogach, pod warunkiem, że rzeczywiście pieniądze z winiet będą przeznaczane na ich remont. Jak informują pracownicy biura prasowego Ministerstwa Infrastruktury, winiety będą utrzymane jeszcze tylko przez kilka miesięcy. GDDKiA prowadzi negocjacje z Unią Europejską o możliwości utrzymania winiet w zamian za zniesienie podatków od przejazdu ciężarówek autostradami. Takie rozwiązanie narażałoby jednak rząd polski na wypłaty z tytułu odszkodowań dla firm posiadających koncesję na płatne autostrady. Zatem tak źle i tak niedobrze. Obecnie trwają debaty na temat wprowadzenia jednolitego systemu opłat za użytkowanie dróg przez samochody powyżej 3,5 tony dla wszystkich krajów wspólnoty europejskiej. (Super Nowości)

Kronika kryminalna

* W Przemyślu na ul. Grunwaldzkiej w rejonie przejścia dla pieszych kierujący mercedesem potrącił 8-letniego chłopca, który wtargnął na jezdnię. Chłopiec, w chwili kiedy przechodził przez jezdnię, miał kaptur na oczach. Dodatkowo złe warunki atmosferyczne utrudniały widoczność na drodze do 20 metrów. Poza tym chłopiec w żaden sposób nie zasygnalizował, że zamierza przejść na drugą stronę ulicy. Poszkodowany doznał ogólnych potłuczeń ciała.

* Przemyt dwóch luksusowych samochodów udaremniła w Medyce Straż graniczna. Rosjanin z niemieckim paszportem próbował wyjechać na Ukrainę nowiutkim mercedesem sprinterem wartości 150 tys. złotych. Pogranicznicy odkryli, że samochód został wcześniej skradziony. Kilka godzin później na tym samym przejściu pojawił się mieszkaniec Lwowa za kierownicą Audi A6 wartości 105 tysięcy zł. W pojeździe sfałszowano pole numerowe. Kurierami i samochodami zajęli się przemyscy policjanci.

* O sporym pechu mogą mówić dwaj mieszkańcy Gliwic zatrzymani w niedziele wieczorem przez Straż Graniczną w Ostrowie (pow. jarosławski) do rutynowej kontroli drogowej. W ich samochodzie funkcjonariusze znaleźli prawie 36 tysięcy paczek przemyconych papierosów wartości ponad 161 tys. zł.

* 19 listopada w Gwizdaju koło Przeworska ciężarowy mercedes podczas wyprzedzania potrącił rowerzystę (mieszkańca Grzęski), który doznał poważnych obrażeń. Okoliczności wypadku wyjaśniają policjanci z KPP w Przeworsku.

* 19 listopada w jednym z gospodarstw w Świebodnej wybuchł pożar pomieszczenia mieszkalnego. Ogień strawił telewizor, lodówkę i meble. Straty oszacowano na około 10 tys. zł. Prawdopodobną przyczyną pożaru było zwarcie instalacji elektrycznej.

* 19 listopada w Przemyślu podczas rodzinnej awantury 44-letni Jan S. pchnął nożem w okolice serca swojego młodszego brata. Ranny w poważnym stanie trafił do szpitala, a jego brat, który miał 2,51 promila alkoholu w wydychanym powietrzu, do policyjnej izby zatrzymań.

* W nocy z 21 na 22 listopada w Ujkowicach nieznany sprawca sforsował zabezpieczenia w punkcie wymiany butli gazowych i skradł 5 butli o wartości prawie 600 zł.

* 22 listopada na ulicy Poniatowskiego w Jarosławiu samochód osobowy potrącił pieszą, która przechodziła przez jezdnie. kobieta z ogólnymi obrażeniami trafiła do szpitala.

Reklama