Archiwum aktualności

Archiwalne wydanie tygodniowe: 25.07-31.07.2004 r.

Przemyśl

Rycerska w kiepskim stanie
* Turystów zwiedzających przemyski Rynek urzeka widok pięknej, choć zaniedbanej Bramy Rycerskiej. Właściciel budowli nie ma pieniędzy na jej wyremontowanie, więc brama może kiedyś runąć. Brama Rycerska i znajdujący się nad nią obszerny taras są własnością Klubu Garnizonowego. Od wielu lat nie remontowana popada systematycznie w ruinę. Powybijane szyby, sterty śmieci i zawilgocone mury są kiepską wizytówką Przemyśla.
- Zdajemy sobie z tego sprawę, ale nie możemy wyremontować nie swojego obiektu - mówi Witold Wołczyk z Biura Prezydenta Miasta Przemyśla. - Władze miasta chciały się dołożyć do remontu i zarezerwowały w budżecie na ten cel 20 tysięcy złotych. Niestety, właściciel bramy nie wykazał, jak dotąd, zainteresowania naszą propozycją. Przedstawiciel właściciela twierdzi, że nie może wyremontować bramy.
- Przede wszystkim należy ją zabezpieczyć przed dalszym zalewaniem przez wodę i niszczeniem, ale nawet na to nie mamy pieniędzy - mówi sierż. sztab. Tomasz Michta, p.o. kierownik Klubu Garnizonowego w Przemyślu. - Brama jest w złym stanie technicznym i jeśli w porę nie zostanie zabezpieczona, to może się kiedyś zawalić. Kilkaset metrów od zagrożonej bramy ma siedzibę podkarpacki wojewódzki konserwator zabytków. Może ta instytucja mogłaby pomóc ją odrestaurować?

Złodziejskie żniwa
* Tylko w samym Przemyślu, w ciągu niecałego miesiąca odnotowano kilkanaście przypadków włamań i kradzieży mieszkaniowych. Sezon wakacyjno-urlopowy w pełni, więc kto tylko może pakuje manatki i wyjeżdża, choćby na parę dni, żeby odpocząć od pracy i miejskiego zgiełku. Wtedy w miasto wyruszają amatorzy cudzej własności. Rozpoczynają się złodziejskie żniwa. Wystarczy pobieżna lektura policyjnych statystyk, by zorientować się, że właśnie w sezonie wakacyjnym gwałtownie wzrasta ilość tzw. mieszkaniówek, czyli włamań i kradzieży do domów i mieszkań prywatnych. Nie trzeba być specjalnie bystrym, by widząc pod drzwiami sąsiada leżące od kilku dni ulotki reklamowe, nie zorientować się, że sąsiedzi wyjechali na urlop. Złodziej potrafi zauważyć o wiele więcej znaków świadczących o kilkudniowej nieobecności domowników. Złodziej ma dużo czasu na obserwację mieszkań, w końcu z tego żyje. Tylko w samym Przemyślu, w ciągu niecałego miesiąca odnotowano kilkanaście przypadków włamań i kradzieży mieszkaniowych. Z lektury policyjnych materiałów wynika jeden wniosek - większości tych kradzieży można było zapobiec, nie ułatwiając złodziejom zadania. Pomijając oczywistą bezmyślność, jaką jest zostawianie "na chwilkę" otwartych drzwi, czy przysłowiowy klucz pod wycieraczką jest szereg sposobów, by zniechęcić potencjalnych złodziei. Przede wszystkim wyjeżdżając na urlop, czy tylko weekend należy zadbać, by mieszkanie nie wyglądało przez kilka dni jak opuszczone. Tu okazuje się, że warto mieć sąsiada, któremu można powierzyć klucze, żeby codziennie wieczorem pokręcił się trochę po naszym mieszkaniu. Warto też pomyśleć o zamontowaniu solidnych zamków i blokad antywłamaniowych, a nawet o urządzeniu alarmowym, podobnym do tych, jakie montuje się w autach. Każdy sposób, który utrudni życie mieszkaniowym złodziejom, jest dobry.

* Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej otrzyma 1 mln 200 tys. zł na rozpoczęcie budowy nowej siedziby. Jeżeli w ślad za tym pieniądze przekaże ministerstwo kultury, to budowa może się rozpocząć już po wakacjach. Sejmik wojewódzki podjął decyzję o przekazaniu muzeum 1 mln 200 tys. zł - informuje Lucjan Kuźniar, przewodniczący Komisji Budżetu i Finansów. - Dzięki pieniądzom ze środków wojewódzkich zlecimy opracowanie projektu nowego gmachu. Był to warunek przekazania nam następnych 3 milionów zł z ministerstwa kultury - mówi Mariusz Olbromski, dyrektor MNZP w Przemyślu. - Jeżeli otrzymamy pieniądze z Warszawy, to prace na placu Joselewicza mogłyby się rozpocząć już we wrześniu. Muzeum na coraz mniej czasu, gdyż na mocy decyzji Komisji Majątkowej, już w kwietniu 2005 roku musi przekazać użytkowany od ponad pół wieku budynek kurii grekokatolickiej.

* W chętnie odwiedzanym przez mieszkańców i turystów przemyskim Parku Miejskim montowane są nowe ławki. Co ciekawe, miasto nie wydało na ich zakup ani złotówki. Żeliwne odlewy sprezentowała przemyska „Polna". Drewno przekazane przez jednego z prywatnych przedsiębiorców pocięły nieodpłatnie Zakłady Płyt Pilśniowych, a farby ofiarował sklep „Nomi". Montujący 30 nowych ławek pracownicy Miejskiego Ośrodka Kultury twierdzą, że będą one bardziej odporne na niszczycielską działalność wandali, niż ich poprzedniczki. W ostatnich tygodniach w parku nasadzono wiele kwiatów i krzewów. Niestety, także one padają łupem złodziei i bezmyślnych wandali. Zamontowano już 10 nowych ławek. Kolejnych 20 pojawi się w najbliższych tygodniach.

* Władze miejskie proponują zakaz jakiegokolwiek handlu w niedzielę i święta. To rozwiązanie bardziej restrykcyjne od niedawnej inicjatywy „Solidarności", która dotyczyła tylko dużych sklepów. Handel w dni wolne osiągnął w Przemyślu taką skalę, że stał się dla właścicieli placówek handlowych normą - twierdzą wnioskodawcy uchwały. pomysł popiera prezydent Robert Choma. Twierdzi, że takie rozwiązanie wychodzi naprzeciw standardom Unii Europejskiej.

* Uczczono pamięć żołnierzy poległych w walkach o Twierdzę Przemyśl. Przedstawiciele kilku europejskich państw złożyli w środę kwiaty na grobach żołnierzy polskich, austriackich, czeskich, niemieckich, rosyjskich i innych biorących udział podczas I wojny światowej w walkach o Twierdzę Przemyśl. W czasie I wojny przemyskie fortyfikacje były jednymi z największych w Europie. Zginęło tutaj kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. W środę, w przemyskim kościele garnizonowym odprawiona została ekumeniczna msza św., celebrowana przez kapelanów wojskowych kościoła katolickiego, prawosławnego i protestanckiego. We wtorek, w regionalnym Ośrodku Kultury, Edukacji i Nauki odbyło się seminarium poświęcone twierdzy przemyskiej. Otwarto też wystawę pocztówek o Przemyślu z lat I wojny.

Żółta rzeka na Goszczyńskiego
* Na ul. Goszczyńskiego wloty studzienek kanalizacyjnych są umieszczone ponad jezdnią. Z tego powodu, podczas ulewnych deszczy, ulica zamienia się w rzekę.
- Tędy płynie żółta rzeka. Glina z górki rozlewa się po całej szerokości ulicy. Brudzi domy. Nie sposób tędy przejść - opowiada mieszkanka. Ulicę wyłożono tzw. trylinką, czyli betonowymi sześciokątami. Na początku, czyli wlotu od ul. Grunwaldzkiej, przejazd utrudniają dziury. W górnej części kierowcy muszą manewrować pomiędzy dołami i wystającymi, nawet na kilkadziesiąt centymetrów, pagórkami, czyli studzienkami kanalizacyjnymi. Według mieszkańców, to pozostałości po niedawnych budowach domków jednorodzinnych, na znajdującym się wyżej Goszczyńskiego osiedlu.
- Pomimo zakazu jeździły tędy wielotonowe ciężarówki i niszczyły nawierzchnię. Nikogo nie ukarano mandatem - twierdzi przemyślanka. Mieszkańcy mają stos pism do prezydenta miasta, radnych i Zarządu Dróg Miejskich.
- Wielokrotnie interweniowałem w sprawie tej ulicy. Niestety, bez skutku. To jak rzucanie grochem o ścianę - mówi Marek Rząsa, radny przemyski. Na nowobudowane osiedle stale wywożony jest gruz. Gdy popada większy deszcz, wszystkie śmieci płyną w dół. - Jak jest sucho, to nie da rady przejść, bo wszędzie piasek i kurz. Gdy popada, mamy rzekę. Dalej nie da się tak żyć - narzeka kobieta. Nie ma chodników. Piesi chodzą po jezdni. - Na całej długości bloku przy ul. Goszczyńskiego 8, we własnym zakresie wybudujemy chodnik. Sami się na niego złożymy. A może pociągniemy go jeszcze dalej - zapowiada mężczyzna. Mieszkańcy żałują, że na końcu ich ulicy nie mieszka któryś z przemyskich notabli. Wtedy - są o tym przekonani - mieliby nawierzchnię równiutką, jak stół i sprawną kanalizację.
- Dłużej już tego nie wytrzymamy. Wiemy, że prace przy równaniu nawierzchni sporo kosztują, lecz w naszym mieście marnuje się sporo pieniędzy. Niektóre ulice remontowano ostatnio kilka razy. Jeśli nie doczekamy się szybkiej reakcji, to wykopiemy szeroki rów w poprzek ulicy i nikt tędy nie przejedzie - odgrażają się.
- Wiosną tego roku, studzienki kanalizacyjne na ul. Goszczyńskiego były odtykane. Jeszcze raz obejrzą je pracownicy Zarządu Dróg Miejskich i w razie konieczności ponownie oczyszczą - obiecuje Witold Wołczyk z Biura Prezydenta Przemyśla.

* Wielu przemyskich kierowców parkuje pojazdy w miejscach wyznaczonych wyłącznie dla niepełnosprawnych. Takie praktyki można zauważyć codziennie m.in. na parkingu przy ulicy Grodzkiej w Rynku i przed dworcem PKS.
- Nie mamy żadnych szans na zaparkowanie swoich samochodów w kopertach dla niepełnosprawnych - żali się zmotoryzowany inwalida pan Jan z Przemyśla. - Wielu kierowców śmieje się nam bezczelnie w twarz, a nie każdy niepełnosprawny ma tyle sił, aby szukać pomocy policji, czy miejskich strażników. Zdaniem naszego Czytelnika funkcjonariusze powinni zwracać baczną uwagę, czy kierowcy parkujący swoje pojazdy w miejscach dla niepełnosprawnych są do tego uprawnieni.
- Od kilku tygodni czterech funkcjonariuszy kontroluje codziennie parkingi na terenie miasta - mówi Marek Wałczyk, z-ca komendanta Straży Miejskiej w Przemyślu. - Faktycznie, stwierdzają oni wiele takich przypadków i za każdym razem interweniują. Niezdyscyplinowanych kierowców karzemy mandatami w wysokości 100 złotych. Przemyscy strażnicy zapowiadają nasilenie kontroli na parkingach oraz brak pobłażania dla kierowców lekceważących przepisy ruchu drogowego.

* Bez względu na pogodę roznoszący się smród jest trudny do wytrzymania. Na wysokości dawnego klubu "Olimp" przy ul. Wilsona, tuż nad brzegiem Sanu "spod ziemi" wypływają śmierdzące ścieki. Między wysokimi trawami i krzakami utworzyła się już znaczna kałuża wysuszonych słońcem fekaliów. Smród jest nie do opisania. Nie był to jednorazowy "zrzut" szamba, gdyż cały czas śmierdząca strużka cieknie. Drążąc teren, przedostała się już do rzeki. Kilkadziesiąt metrów dalej, na naturalnie stworzonej "wysepce" przebywa w upalne dni kilkadziesiąt osób, w tym wiele dzieci, opalających się i kąpiących w nurtach Sanu. Zgroza! Dziwne, że nikt nie czuje roznoszącego się odoru. Apelujemy więc do nich, aby nie korzystali z tamtego miejsca, a odpowiednim służbom podpowiadamy zajęcie się tą śmierdzącą sprawą. Przede wszystkim odnalezieniem winowajcy (ów) i przykładnym ukaraniem zupełnie pozbawionych zdrowego rozsądku i elementarnych zasad kultury osób.

Uratowali życie 10-latkowi
* Piotr Rząsa i Wojciech Domagalski, wspomagani przez kolegów, uratowali 10-letniego chłopca. Ratownicy odnaleźli go w nurtach Sanu, a następnie poprowadzili skuteczną reanimację. Rząsa i Domagalski pełnili w niedzielne popołudnie dyżur na jedynej strzeżonej tu plaży. W pewnym momencie usłyszeli, że kilkadziesiąt metrów przed kąpieliskiem zniknął chłopiec. - Natychmiast zanurkowałem, ale woda była tak mętna, że widoczność ograniczała się do kilkunastu centymetrów - relacjonuje Rząsa. - Wspólnie z Wojtkiem i dwoma innymi kolegami podjęliśmy decyzję, że wykonamy tzw. łańcuch. Trzymając się za ręce, szli w górę rzeki, przeczesując pełne dziur i kamieni koryto. Po minucie, jeden z nich na głębokości około 1,5 metra natknął się na chłopca. Wyglądał na martwego. Natychmiast rozpoczęli reanimację. Udało im się przywrócić tętno, chłopiec zaczął oddychać. Kilkanaście minut później był już w karetce reanimacyjnej. W dniu wypadku, a także wczoraj, nad kąpieliskiem powiewała czerwona flaga oznaczająca zakaz kąpieli. - Wiele osób lekceważy niebezpieczeństwo - mówi Domagalski. - Najgorsze, że zaraz po odjeździe karetki w tym samym miejscu pojawili się następni amatorzy kąpieli - dodaje Rząsa. - Tak jest codziennie. Stan 10-latka jest stabilny, ale nie wiadomo, czy nie wystąpią powikłania spowodowane niedotlenieniem mózgu. - Pięć minut niedotlenienia to krytyczna granica - mówi dr Anna Oponowicz, p.o. ordynatora OIOM Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu. - Chłopiec nie odzyskał przytomności, ale jego rokowania są nienajgorsze.

* Posłanka Platformy Obywatelskiej, Elżbieta Łukacijewska, postarała się o pieniądze na remont szkół. Fundusze pochodzą z 1-proc. rezerwy Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu. W Przemyślu na remonty I Liceum Ogólnokształcącego oraz SP nr4 przeznaczono 220 tys. zł, a na remont SP w Ostrowie (gm. Przemyśl), która mieści się w zabytkowym pałacyku, 84 tys. zł. - To już drugo rok, w którym posłanka zdobywa pieniądze na remonty szkół w mieście i powiecie przemyskim - mówi Barbara Andrzejczak z biura PO w Przemyślu.

Ciężka praca... marna płaca
* Związkowcy z Zakładów Automatyki Przemysłowej Polna SA nie chcą pozwolić na wprowadzenie przez zarząd nowego regulaminu płac. Grożą nawet strajkiem. Nowy regulamin płac ma obowiązywać od 1 sierpnia. Zakładowi związkowcy podczas wcześniejszych negocjacji nie wyrazili zgody na kształt nowego regulaminu. Mimo to zarząd chce regulamin wprowadzić. Nowe zasady nie przewidują wypłaty nagród jubileuszowych oraz odrębnego dodatku za pracę w warunkach szkodliwych. Prezes Polnej Andrzej Szortyka uważa, że jubilatki to przeżytek i relikt socjalizmu. - Dodatki za pracę w warunkach szkodliwych w myśl nowego regulaminu zostały włączone do pensji zasadniczej. Jedyne co znika to jubilatki. One są reliktem systemu socjalistycznego, dodatkiem nie mającym związku z jakością pracy. Czasami nawet lepiej, gdy osobę mało wydajną zastąpi młody pracownik - przekonuje A. Szortyka. Prezes zapewnia, iż Polna pracuje normalnie i powoli zmierza ku temu, by wyjść z zadłużenia. Jego zdaniem zamieszanie spowodowały jedynie informacje medialne, po których kontrahenci dzwonią i pytają, czy zakład aby nie zostanie zamknięty. Innego zdania jest przewodniczący zakładowej "Solidarności" Zbigniew Łuszczyszyn, który twierdzi, że w firmie pojawiają się już nawet głosy o możliwości strajku. - Ludzie dojrzeli już do tego, by bronić swoich interesów. Ja osobiście uważam, że strajk to ostateczność, ale pracownicy są już zdesperowani i chcą wymóc na zarządzie ustępstwa - mówi szef "Solidarności" w Polnej. Pracownicy Polnej boją się też zwolnień. Związkowcy twierdzą, że podczas oficjalnego spotkania negocjacyjnego z ust jednego z ludzi zarządu usłyszano o blisko 100 osobach do zwolnienia. Prezes Andrzej Szortyka zapewnia, iż nic nie wie o takim stwierdzeniu, ale mówi wyraźnie, że jeśli będzie taka potrzeba, to w Polnej będą zwolnienia.

J A R O S Ł A W

Oddział zamknięty
* Jarosławski szpital szuka oszczędności, dlatego przez lipiec zamknięty jest oddział wewnętrzny II oraz oddział dziecięcy, a w sierpniu zostanie wyłączony oddział wewnętrzny I. Personel jarosławskiego Centrum Opieki Medycznej wykorzystuje w tym czasie urlopy wypoczynkowe. W ten sposób dyrekcja szpitala szuka oszczędności. - Zamknęliśmy oddziały, ponieważ szpital ma ogromne nadwykonania, a nie mamy gwarancji, że fundusz zapłaci nam za te usługi. Narodowy Fundusz nie ma pieniędzy, obraca się w ramach zawartego kontraktu, a ten - w stosunku do roku poprzedniego - jest niższy. Chcę chociaż minimalnie zmniejszyć koszty tego, co ja wkładam. Pacjent musi dostać leki, musi mieć zrobione badania, ma być nakarmiony, ma mieć wyprane, posprzątane, a to wszystko kosztuje - tłumaczy dyrektor COM w Jarosławiu Urszula Słychań-Wysocka. Dyrektor wyjaśnia, że o wiele więcej usług, niż zostało przewidzianych w kontrakcie, wykonały oddziały wewnętrzne, dziecięcy i położniczy. W sumie NFZ nie zapłacił szpitalowi 1 mln 300 tys. zł. W czasie, gdy zamknięte są dwa wspomniane oddziały, dorośli pacjenci kierowani są na oddział wewnętrzny I, zaś dzieci na zakaźny oddział dziecięcy. - Mamy tam stuprocentowe obłożenie łóżek. Musimy przyjmować pacjentów, bo nie możemy powiedzieć komuś, kto nadaje się do leczenia szpitalnego, by leczył się w domu - twierdzi dyrektor U. Słychań-Wysocka.

* Powstaje pierwsze w powiecie hospicjum dla nieuleczalnie chorych i bezdomnych. Otwarcie pierwszego budynku planowane jest na początek września. Prace budowlane są prowadzone z inicjatywy Fundacji "Wzrastanie". Koszt prac pokrywany jest ze środków przekazywanych przez darczyńców i przez Urząd Marszałkowski. Budowa hospicjum trwa niespełna rok a już widoczne są efekty na ulicy Sanowej. 3 listopada 2003 roku Fundacja "Wzrastanie" decyzją Urzędu Marszałkowskiego otrzymała prawo własności terenu. Rozpoczęto rozbudowę i przebudowę budynku bazy Kolumny Transportu Sanitarnego z przeznaczeniem na Centrum Pomocy Niepełnosprawnym i Opieki Paliatywnej. Głównymi inicjatorami tego pomysłu są ks. prof. Franciszek Rząsa i Marian Żołyniak - przewodniczący zarządu oddziału "Wzrastanie". Budowany obiekt będzie służył działalności pomocy społecznej prowadzonej w różnych dziedzinach. Budynek na razie jest w stanie surowym, ale zadaszony, częściowo zamknięty oknami i drzwiami. Będzie służył dwóm celom- na powierzchni 350 metrów będzie stworzona opieka paliatywna (nad osobami nieuleczalnie chorymi), drugim zadaniem będzie działalność rehabilitacyjna osób w stanie ciężkim oraz rokujących nadzieję na wyleczenie w ośrodku dziennego pobytu. Miejsce w ośrodku znajdą osoby ze schorzeniami układu krążenia, miażdżycy, chorzy po udarze mózgu i cierpiący na degeneracyjne choroby układu nerwowego np. stwardnienie rozsiane. W powiecie jarosławskim nie istnieje żaden tego typu obiekt. Przedsięwzięcie będzie opierało się na działalności wolontariatu. Na wrzesień planuje się otwarcie jednego oddziału - kuchni i jadłodajni dla potrzebujących. - Naszym marzeniem jest, aby zanim przyjdzie jesień, rozpocząć przynajmniej wydawanie posiłków bezdomnym i biednym ludziom - mówi Marian Żołyniak. Być może przed końcem roku oddamy do użytku także noclegownię. Prace posuwają się do przodu dzięki rzeszy ofiarodawców czułych na los drugiego człowieka. Gdyby nie zaangażowanie tych ludzi hospicjum nie mogłoby powstawać.

* Gdyby nie studnia głębinowa, ZPDz Jarlan musiałyby przerwać produkcję, ponieważ PWiK odcięło im dopływ wody z miejskiego wodociągu. ZPDz Jarlan nie płaci Przedsiębiorstwu Wodociągów i Kanalizacji w Jarosławiu od stycznia br. Zalega spółce miejskiej około 160 tys. zł. Od tego też czasu zarząd PWiK domaga się spłaty należności. Prezes Jarlanu Krzysztof Dajczak tłumaczy, że spółka domagając się spłaty całości długu, chciała doprowadzić do odcięcia wody: - Ten kontrahent definitywnie postawił sprawę, nie zgodził się na rozłożenie płatności na mniejsze raty czy wydłużenie ich w czasie - podkreśla. - Gdyby ta woda była dla nas strategiczna, gdyby bez tego nie dało się funkcjonować, to wówczas rozważalibyśmy: czy zamknąć zakład czy kosztem innych płatności za wszelką cenę tę wodę przywrócić. Ale zakład może funkcjonować, chociaż jego moce produkcyjne w jakimś stopniu spadły. Ważniejsze w tej chwili jest jednak pokrycie innych płatności, by zapobiec odłączeniu zakładu od pozostałych mediów. Prezes PWiK Jan Pels broni swojej decyzji. Tłumaczy, że za rok 2001 i 2003 na zadłużeniu Jarlanu spółka straciła bezpowrotnie prawie 500 tys. zł. - Wiemy, że to największy zakład w mieście, ale musieliśmy podjąć tak niepopularną decyzję. W tamtym roku mieliśmy z prezesem Jarlanu dżentelmeńską umowę o spłacie należności w ratach. Nie została ona dotrzymana. Nie chcemy doprowadzić do podobnej sytuacji. Straty, jakie powstają z długu Jarlanu, muszą pokryć inni mieszkańcy. Odcięliśmy wodę, ale widzimy, że oni nadal nie mają zamiaru płacić. Mamy jednak jeszcze jedną możliwość, która być może zmusi ich do zapłaty długu, możemy zablokować przyłącz kanalizacyjny. Nie chcemy tego czynić, ale nie mamy wyjścia. Nie chcemy pogrążać naszego zakładu w długach - tłumaczy J. Pels.

P R Z E W O R S K

* Sześciu radnych powiatowych, dwóch z Ligi Polskich Rodzin i czterech niezależnych, złożyło podczas czwartkowej sesji wniosek o odwołanie Zbigniewa Mierzwy ze stanowiska starosty przeworskiego. Zarzucają Mierzwie złe reprezentowanie powiatu. M.in. chodzi o niewłaściwe traktowanie pracowników.- Nie bez znaczenia są również pogłoski o ogromnych długach Mierzwy z okresu, gdy prowadził prywatne przedsiębiorstwo. To podważa wiarygodność starosty - twierdzi jeden z radnych. W ciągu miesiąca, na temat wniosku musi się wypowiedzieć komisja rewizyjna Rady Powiatu. Jej opinia nie jest wiążąca dla radnych, którzy nad odwołaniem wypowiedzą się w tajnym głosowaniu. Do odwołania starosty potrzeba poparcia 13 z 21 radnych powiatowych.

R E G I O N

Do lekarza to już tylko prywatnie
* Rozmowy jeszcze trwają, ale sprawa jest przesądzona. Szpitale wojewódzkie i przychodnie podległe marszałkowi wypowiadają Narodowemu Funduszowi Zdrowia umowy na specjalistyczne leczenie ambulatoryjne. Do ginekologa, laryngologa albo ortopedy już tylko prywatnie? Kilka tygodni temu umowy wymówiło 21 szpitali powiatowych. W najbliższy piątek zamierza do nich dołączyć 13 szpitali i przychodni podległych marszałkowi. Jeżeli tak się stanie, to w najbliższych miesiącach ponad 2 mln mieszkańców Podkarpacia nie będzie miało gdzie skorzystać za darmo z porady kardiologa czy ortopedy.
- Sytuacja jest fatalna - nie ukrywa marszałek Leszek Deptuła. - Tylko od początku tego roku na niedoszacowanych kontraktach podległe mi przychodnie i szpitale straciły ponad 70 mln zł. Nie możemy dalej zadłużać placówek. Małgorzata Baran, dyrektor Podkarpackiego Szpitala Wojewódzkiego w Krośnie, podobnie jak wcześniej dyrektorzy szpitali powiatowych, szacuje, że wyceny świadczeń na specjalistce są o 40 proc. niższe niż rok temu. - Trudno mi sobie wyobrazić pracę szpitala w najbliższych miesiącach - mówi. - Pacjenci, których wkrótce przestaną przyjmować szpitale powiatowe, trafią do wojewódzkich. Będą jeszcze większe kolejki. Dramat nastąpi, kiedy i my wymówimy opiekę w przychodniach. Z obliczeń podkarpackiego NFZ wynika, że problemy finansowe regionalnych szpitali i przychodni rozwiązałoby dodatkowych 50 mln zł z centrali. Na razie nie ma o tym mowy. Chociaż? Kilka tygodni temu marszałek Deptuła podczas spotkania z premierem Markiem Belką zapowiedział, że jeżeli nic się nie zmieni, nastąpi totalny bunt.

* Nie mamy obowiązku wpuszczać do domu obcego. A takim jest dla nas kontroler z poczty, który chce sprawdzić czy rzeczywiście nie oglądamy telewizji, skoro nie płacimy abonamentu.
- Nasi pracownicy będą chodzić dwójkami. Przedstawią się właścicielowi mieszkania i pokażą legitymację. Książeczek abonamentowych na pewno nie będą sprawdzać listonosze - zapowiada Elżbieta Lisowicz z Regionalnego Urzędu Poczty w Rzeszowie. Takie zapewnienia nie uspokajają jednak abonentów. - Tyle się mówi w mediach o atakach na starsze osoby. Nie chcę, żeby mnie napadnięto albo okradziono mieszkanie. Nawet gdy ktoś machnie mi przed oczami legitymacją, skąd mam wiedzieć, że jest prawdziwa? - martwi się Alina Podleśna z Rzeszowa. Pani Alina nie musi się obawiać konsekwencji, jeśli nie wpuścić do domu kontrolera z poczty. - Pracownicy Poczty nie mają prawa wezwać policji. Mogą tylko spisać protokół, w którym zanotują nieudaną wizytę i spróbować odwiedzić nas znowu - mówi podkom. Piotr Kluz z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. Poczta zmieniła zasady kontroli, bo wcześniejsze nie przynosiły żadnych efektów. W tym roku dziewięciu pracowników poczty sprawdziło 221 domów, ale nie udało się im znaleźć nielegalnego telewizora.

Wkrótce nowe dowody
* 1 października 2004 roku pojawi się nowy wzór dowodu rejestracyjnego. Dokument będzie miał sześć stron, wydawany będzie centralnie, aby wyeliminować możliwość kradzieży. Co ciekawe, nie będzie w nim informacji o numerze silnika. Nowy dowód rejestracyjny spełnia wymogi Unii Europejskiej. Ma być dokumentem czytelnym i odpowiednio zabezpieczonym przed fałszowaniem, a koszt wytworzenia nie powinien być większy niż dotychczasowego dowodu. Pocieszający jest fakt, że nie będzie nakazu wymiany starych dokumentów. Dane wpisane w dowodzie poprzedzone będą specjalnymi kodami, które mają za zadanie ułatwienie kontroli w poszczególnych państwach członkowskich Unii. Ponadto w nowym dokumencie będzie więcej informacji o pojeździe, ale za to nie będzie rubryki określającej numer silnika. Argumentem za taką zmianą (wg Ministerstwa Infrastruktury) jest to, że nie wszyscy producenci oznaczają silnik, a jeśli już stosują identyfikację, to według nieunormowanych zasad i to powoduje problemy z jednoznacznym określeniem tego numeru. Ponadto w wielu przypadkach numer silnika jest nietrwale naniesiony, co utrudnia lub nawet uniemożliwia jego odczytanie. Fabryczne umiejscowienie numeru niejednokrotnie uniemożliwia jego odczyt bez demontażu osprzętu, a ponadto w Unii numer silnika nie jest obowiązkowy. Nowy dowód składa się z sześciu stron. Dodatkowe dwie strony przeznaczone są na specjalny kod (OCR-B), który będzie wykorzystywany do odczytu danych o pojazdach przekraczających granicę. Po 1 października 2004 roku dowody będą wypełniane centralnie. Czyste blankiety nie będą znajdować się w obiegu, więc ma to być jeden ze skutecznych sposobów na przestępczość samochodową. Wydział komunikacji będzie przesyłał dane drogą elektroniczną do centrali, czyli Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, z której już gotowy dowód, z konkretnymi danymi, będzie wysyłany do organu rejestrującego. Dodatkową zaletą wypełniania w centrali jest ujednolicenie wzoru wypełnienia wydawanych dowodów. Dotychczas występowały duże rozbieżności. Jak to będzie funkcjonowało w rzeczywistości, będziemy mogli się przekonać już niedługo.

* Przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej na Podkarpaciu Krzysztof Martens ostro skrytykował premiera Marka Belkę za pomysł wprowadzenia do lewicowego rządu Andrzeja Ananicza. Martensa dziwi, że Ananicz, który według niego, jest zaciekłym antykomunistą, miałby stanąć na czele Agencji Wywiadu w obecnym rządzie. Martens uważa, że Marek Belka swoimi posunięciami obnaża bezradność SLD i nie przyczynia się tym samym do poprawienia wizerunku publicznego partii. Martens ma żal do profesora Belki, że ten za udzielone mu poparcie polityczne odwdzięczył się tak, że - jak to ujął Martens - wysyła na drzewo szefa SLD Krzysztofa Janika. Jego zdaniem, partia, którą popierany przez nią rząd odpycha od ważnych posunięć i decyzji, nie może być poważana. Wybór Andrzeja Ananicza, jest zdaniem Martensa, zupełnie nie do przyjęcia, bo - jak powiedział - trudno wyobrazić sobie, aby w rządzie popieranym przez lewicę stał lewicożerca, który nawet nie jada truskawek, bo są czerwone. Jeśli ta nominacja dojdzie do skutku, Martens przewiduje, że SLD może wycofać swoich ministrów z rządu. Martens zastanawiał się także, czy nie lepiej byłoby jednak dla SLD doprowadzić do wyborów w sierpniu i oddać władzę, bo wtedy partia mogłaby podreperować swój wizerunek. Szef podkarpackiego SLD wyraził pogląd, że zamiast zaciekle walczyć o utrzymanie się przy władzy, należało rozpocząć pracę dla odzyskania zaufania społecznego.

* Posłowie nie będą mogli naciągać Kancelarii Sejmu na zwrot kosztów paliwa za służbowe podróże. Na polecenie marszałka Józefa Oleksego muszą przedstawiać rachunki za benzynę. Do tej pory składali tylko pisemne oświadczenia. Z niektórych wynikało, że jeżdżą ponad 300 km dziennie. Marszałek wprowadził obostrzenia, bo niektórzy posłowie twierdzili, że rocznie wydają na paliwo ponad 50 tys. zł. Domagali się zwrotu tych pieniędzy.
- Kilku posłów przegięło i podało, że miesięcznie na paliwo wydają 5-6 tys. zł - mówi poseł Bolesław Bujak z PSL. - Ale marszałek posunął się za daleko. Bujak uważa, że zarządzenie marszałka podważa zaufanie do wszystkich posłów. - Pomysł nie uwzględnia innych kosztów utrzymania samochodu: np. amortyzacji i ubezpieczeń. Należy przyjąć, że parlamentarzysta może wydać na samochód miesięcznie do 1,5 tys. zł. Jeśli przekroczy tę kwotę, płaci z własnej kieszeni - mówi polityk PSL. Oleksego krytykują też partyjni koledzy z SLD. - Pomysł jest bulwersujący i niezgodny z przepisami. To wprowadzanie odpowiedzialności zbiorowej - mówi poseł Joanna Grobel-Proszowska z SLD. - Jeśli poseł nadużywa odliczeń, marszałek powinien kazać mu udokumentować liczbę przejechanych kilometrów. Poseł Elżbieta Łukacijewska z PO mówi, że będzie musiała dokładać do wyjazdów z własnych pieniędzy. - Mam pięć biur poselskich, najbliższe 50 km od domu. Od początku kadencji remontowałam w aucie silnik i zawieszenie - opowiada. - Rozumiem akcję marszałka, ale można to było jakoś inaczej rozwiązać.

Kronika kryminalna

16-letni "bomberman"
* Policjanci z Jarosławia zatrzymali 16-letniego Damiana K., który podejrzany jest o to, że w kwietniu - w poniedziałek wielkanocny, groził podłożeniem i zdetonowaniem bomb pod jarosławskim szpitalem i komendą policji. 16-latkowi zarzuca się ponadto żądanie ewakuacji szpitala, okupu w kwocie 10 tys. zł w zamian za odstąpienie od zamiaru zdetonowania ładunków, a także bezpodstawne wezwanie karetki pogotowia. Damiana K. udało się zatrzymano m.in. na podstawie billingów telefonicznych. Zatrzymany tłumaczył się, że będąc w towarzystwie znajomych postanowił "zażartować sobie", sprawdzając, jak zareagują na jego groźby służby powiadomione o rzekomym podłożeniu bomb. Damian K. swoje groźby powtarzał kilkakrotnie, żądając złożenia okupu pod mostem na Sanie. "Żarty" Damiana K. spowodowały, że policjanci musieli przeczesać pomieszczenia szpitala oraz komendy w poszukiwaniu ładunków wybuchowych, które nie zostały podłożone. Naraziły też na straty pogotowie ratunkowe - Damian K. wezwał karetkę do rzekomego pobicia, do jakiego miało dojść we wsi Bobrówka, oddalonej 17 km od Jarosławia. Damian K. przyznał się do zarzucanych mu czynów; stanie przed sądem rodzinnym i nieletnich.

* Podczas odprawy na drogowym przejściu w Medyce zatrzymano czterech mołdawskich imigrantów, którzy usiłowali wjechać do Polski ukryci pomiędzy meblami. Próbę nielegalnego przekroczenia granicy wykryto w nocy z 22 na 23 lipca. Kierowca tira marki Man na rumuńskich numerach rejestracyjnych zgłosił do odprawy celnej meble. Funkcjonariusz celny po prześwietleniu pojazdu aparatem rentgenowskim heiman zauważył zarysy czterech postaci. Okazało się, że w specjalnej skrytce pomiędzy paczkami z meblami ukrytych było czterech obywateli Mołdawii. Wszyscy czterej to młodzi ludzie w wieku 18 - 25 lat. Na samochodzie znajdowały się nienaruszone zamknięcia celne, nałożone przez rumuńskie służby celne po załadunku towaru. Dwóch kierowców utrzymywało, że nic o próbie wwiezienia ludzi nie wiedzieli. Jak poinformował zastępca komendanta GPK Medyka mjr Józef Jabłoński, docelowym miejscem podróży tira była Holandia. Tam też usiłowali przedostać się Mołdawianie. Kiedy ich zamiar został odkryty, próbowali jeszcze uciekać przecinając nożem górę plandeki na samochodzie. Sprawa została przekazana przemyskiej prokuratorze. Jak poinformowała Małgorzata Eisenberger-Blacharska, rzecznik prasowy Izby Celnej w Przemyślu, była to pierwsza ujawniona w tym roku próba nielegalnego przekroczenia granicy.

* W niedzielę policjanci z Sekcji Kryminalnej Komendy Miejskiej w Przemyślu zatrzymali mieszkańców miasta: 16-letniego Łukasza i 19-letniego Pawła. Młodzieńcy są podejrzani o kradzież parasola reklamowego oraz włamanie do dwóch małych fiatów. Z obu samochodów ukradli radioodtwarzacze i głośniki.

* Blisko 3 tysiące paczek papierosów znaleźli funkcjonariusze z referatu gospodarczego Przemyskiej KMP na posesji jednego z mieszkańców miasta. gdyby towar trafił na rynek, skarb państwa straciłby 17 tysięcy złotych.

* Trwają poszukiwania sprawców rozboju na 30-letnim mężczyźnie. W niedzielę, w Przemyślu nieznani sprawcy pobili go i zabrali portfel z 800 złotymi.

* Z nieznanych przyczyn spłonął polonez zaparkowany na ulicy Focha. Do zdarzenia doszło w poniedziałkowy wieczór. Wartość strat oszacowano na 9 tysięcy złotych.

Reklama